Kieslowski_O sobie_OK_2012_CS6.indd

Transkrypt

Kieslowski_O sobie_OK_2012_CS6.indd
Ponad szesnaście lat po śmierci reżysera filmy Krzysztofa Kieślowskiego
niezmiennie fascynują widzów na całym świecie.
W Autobiografii reżyser Przypadku i Dekalogu opowiada
o swojej młodości, pracy i międzynarodowej karierze z ironią
i charakterystycznym poczuciem humoru. Wspomina epizod ze szkoły
strażackiej, komisję wojskową, która uznała go za schizofrenika,
i egzaminy do Szkoły Filmowej w Łodzi, gdzie zdawał trzy razy.
Mało kto wie, że Kieślowski chciał zostać reżyserem… teatralnym.
Jego droga zawodowa jest nie mniej interesująca: od filmów
dokumentalnych, przez pierwszą fabułę, aż po szeroko komentowane
Podwójne życie Weroniki i Trzy kolory. Kulisy ich powstawania
i świetne anegdoty zachęcają do nowego spojrzenia na kino Krzysztofa
Kieślowskiego.
 
Klucz do filmowej wyobraźni Krzysztofa Kieślowskiego
www.znak.com.pl
Krzysztof Kieślowski – jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów
filmowych. Urodził się 27 czerwca 1941 roku. W latach 1964–1968 studiował
na Wydziale Reżyserii w PWSTiF w Łodzi. W 1988 roku nakręcił dla Telewizji
Polskiej dziesięcioodcinkowy serial Dekalog, wyświetlany później przez wiele sieci
telewizyjnych na świecie. Po ukończeniu prac nad trylogią Trzy kolory zapowiedział
zakończenie kariery reżyserskiej. Dwa lata później, 13 marca 1996, zmarł w trakcie
operacji, która była konsekwencją ataku serca. W latach 1993–1996 wykładał
reżyserię na swojej macierzystej uczelni. Otrzymał wiele nagród i wyróżnień, w tym
m.in. dwie nominacje do Oscara oraz trzy nominacje do Złotej Palmy.
Cena detal. 29,90 zł
Kieslowski_autobiografia_OK_2012.indd 1


2012-06-22 14:46:39
opracowanie
Danuta Stok
Wydawnictwo Znak
Kraków 2012
Rozdział 1
Powrót do domu
Na lotnisku w Warszawie, jak zwykle, pół godziny czekania na bagaż. Taśma krąży cały czas i kręcą się w kółko: niedopałek papierosa, parasol, nalepka hotelu Marriott, sprzączka od paska walizki
i biała, czysta chusteczka. Mimo zakazu zapalam papierosa. Obok,
na jedynych czterech krzesłach, siedzą cały czas czterej bagażowi.
– Tu nie wolno palić, szefie – mówi jeden z nich.
– A siedzieć i nic nie robić wolno? – pytam.
– Nic nie robić w Polsce zawsze wolno – mówi drugi.
Ryczą ze śmiechu. Jeden nie ma górnej jedynki i dwójki, drugi
nie ma kłów i dwójki po prawej stronie. Trzeci w ogóle nie ma zębów, ale jest starszy, ma już pewnie z pięćdziesiąt lat. Czwarty, koło trzydziestki, ma wszystkie zęby. Na bagaż czekam jeszcze dwadzieścia minut, razem prawie godzinę. Ponieważ niemal się znamy,
goście od bagażu nie mówią już nic, kiedy zapalam drugiego papierosa.
W śródmieściu Warszawy tysiące handlarzy – z samochodów sprzedają mięso, ręczniki, buty, chleb i cukier. Łatwiej kupić, za to trudno przejść. Na chodnikach porozkładane towary z Berlina Zachodniego, z najtańszych domów towarowych, z „Bilki” i „Quelle”, albo
od Turków z Kreuzbergu. Czekolada, telewizory, owoce, wszystko.
Spotykam starszego faceta, trzyma w ręku puszkę po piwie.
10
Rozdział 1
– Pusta? – pytam. Potwierdza.
– Ile?
– Pięćset złotych1.
Zastanawiam się chwilę nad tym fenomenem, facet pewno myśli, że chcę kupić.
– Sprzedam panu za czterysta – zachęca.
– Po co mi pusta puszka po piwie? – pytam.
– A to już pana sprawa. Jak pan kupi, może pan z nią zrobić, co
pan chce.
Moja miłość do Polski jest podobna do miłości w starym małżeństwie
– żona i mąż wszystko o sobie wiedzą, mają siebie trochę dosyć, ale
kiedy jedno z nich umiera, w miesiąc później umiera drugie. Prawdę
mówiąc, nie mogę sobie wyobrazić życia bez Polski. Bardzo trudno
jest mi się odnaleźć na Zachodzie, chociaż warunki życia mam bardzo
dobre; tu, gdy jadę samochodem, pomagają mi włączyć się do ruchu,
a w sklepie mówią „dzień dobry”. Mimo wszystko, myśląc o mojej
przyszłości, wyobrażam ją sobie wyłącznie w Polsce.
Nie czuję się obywatelem świata; czuję się w dalszym ciągu Polakiem. W istocie sprawy dotyczące Polski dotyczą mnie bezpośrednio: nie odczuwam takiego dystansu, żeby przestały mnie obchodzić. Nie obchodzą mnie już i nie dotyczą rozgrywki polityczne, ale nie świat. To jest mój świat. Z tego świata się wziąłem i pewnie w nim umrę.
Gdy jestem poza domem, jestem tam zawsze na chwilkę, przejazdem. Nawet jeśli trwa to rok czy dwa, mam uczucie tymczasowości. Inaczej mówiąc, istnieje uczucie powrotu, świadomość, że
wracasz. Człowiek powinien mieć miejsce, do którego wraca. Ja
mam to miejsce w Polsce – dom w Warszawie, dom na Mazurach.
Przyjeżdżając do Paryża, nie mam poczucia powrotu. Do Paryża
przyjeżdżam. Wracam zawsze do Polski.
1
Przed denominacją (przyp. red.).
11
Powrót do domu
Ojciec był dla mnie ważniejszy, może dlatego, że za szybko
umarł. Matka była dla mnie także ważna; na studiowanie w Szkole zdecydowałem się również i z jej powodu.
Pamiętam, jak drugi raz zdawałem do Łodzi. Wróciłem z egzaminu i umówiłem się z mamą w Warszawie, na placu Zamkowym,
przy ruchomych schodach. Mama liczyła chyba na to, że się dostanę, ale ja już wiedziałem, że nic z tego. Przyjechała górą, a ja dołem. Wjechałem ruchomymi schodami i wylazłem na zewnątrz.
Padał deszcz jak cholera. Powiedziałem mamie i stała taka zmoknięta. Strasznie jej było przykro, że nie dostałem się po raz drugi.
Powiedziała: „Słuchaj, może ty się po prostu do tego nie nadajesz”.
I nie wiem, czy płakała, czy to był deszcz, ale zrobiło mi się jej
strasznie żal. Taka była smutna. Wtedy właśnie zdecydowałem, że
się tam dostanę, choćby nie wiem co. Udowodnię im, że się nadaję. Właśnie dlatego, że była taka smutna.
Byliśmy dosyć ubogą rodziną. Mój ojciec był inżynierem budowlanym, a matka urzędniczką. Ojciec był chory na gruźlicę
i przez dwanaście powojennych lat na tę gruźlicę umierał. Jeździł
do sanatoriów, a my – mama, moja siostra i ja – jeździliśmy za
nim; chcieliśmy być razem. Ojciec był w sanatorium, mama podejmowała w tej miejscowości pracę jako urzędniczka. On jechał
do innego sanatorium, my jechaliśmy do miejscowości, w której
ono było, i mama tam była urzędniczką.
W naszym życiu bardzo dużo zależy od tego, kto nas bił po łapach przy śniadaniu, gdy byliśmy dziećmi. To znaczy kim był ojciec, kim była babka, kim pradziadek. Skąd się w ogóle wzięliśmy.
To jest bardzo ważne. I ten, kto cię bił po łapach przy śniadaniu,
kiedy miałaś cztery latka, i ten, kto potem kładł ci pierwszą książkę na nocnym stoliku czy pod choinką. Te książki, które dostawałem, w ogromnym stopniu mnie ukształtowały. To znaczy nauczyły mnie czegoś – nawet chyba wiem czego: dały mi wrażliwość. Też
chyba wiem na co.
Jako chłopak byłem chory na płuca z zagrożeniem gruźlicą.
Oczywiście często grałem w piłkę, jak wszyscy chłopcy jeździłem na
12
Rozdział 1
rowerze, ale w związku z tym, że byłem chory, bardzo dużo czasu
spędzałem pod kocem na balkonie czy na werandzie, żeby łykać
świeże powietrze. Miałem mnóstwo czasu na czytanie. Najpierw,
kiedy jeszcze nie umiałem, czytała mi mama. Potem sam dość szybko nauczyłem się czytać. Czytałem w nocy, przy świetle małych lampek czy świeczek nawet, niekiedy pod kołdrą, często do rana.
Oczywiście świat, w którym żyłem, świat moich kolegów, rowerów, ganiania, biegania, jeżdżenia w zimie na nartach zrobionych z klepek z beczki po kapuście, był światem prawdziwym.
W tym świecie żyłem. Ale równie prawdziwy był świat książek,
świat różnych przygód. To nie Dostojewski i Camus tworzyli ten
świat, chociaż oni oczywiście w nim istnieli; był to świat najróżniejszych przygód, Indian, kowbojów i Tomków Sawyerów. To była zła literatura przemieszana z dobrą. Czytałem jedną i drugą z taką samą ciekawością i nie mogę powiedzieć, że wtedy więcej się nauczyłem od Dostojewskiego niż od trzeciorzędnego pisarza amerykańskiego, który opisywał przygody kowbojów. Nie klasyfikowałbym tych książek. Ponieważ czytałem książki, od bardzo dawna
wiedziałem, że istnieje coś więcej poza tym, czego możemy dotknąć czy kupić w sklepie.
Nie należę do ludzi długo rozpamiętujących sny. Prawdę mówiąc,
po przebudzeniu nie pamiętam ich – jeżeli je w ogóle miałem. Ale
w dzieciństwie oczywiście śniłem jak każdy. Sny straszne, w których nie mogłem się skądś wydostać albo ktoś mnie gonił. Oczywiście śniłem też, jak każdy, że latam nad światem. Te sny z dzieciństwa, kolorowe i czarno-białe, pamiętam dobrze, choć w dziwny sposób. Nie potrafiłbym ich opowiedzieć, ale jeżeli mi się któryś dzisiaj przyśni, to natychmiast wiem, że to ten z dzieciństwa.
I teraz mi się czasami śnią, te dobre i te złe.
W pamięci mam też dużo takich zdarzeń, o których nie mogę
powiedzieć, czy mi się przydarzyły naprawdę, a które pamiętam
bardzo dokładnie, bardziej dlatego, że się o nich opowiada. Inaczej
mówiąc, zawłaszczam sobie jakby cudze wydarzenia i często nawet
13
Powrót do domu
nie pamiętam, od kogo zawłaszczyłem, komu je ukradłem. Kradnę je i zaczynam wierzyć, że to mnie się wydarzyły.
Z dzieciństwa pamiętam kilka takich wydarzeń, które nie mogły mieć miejsca – a jestem absolutnie pewien, że zaistniały. Nikt
z mojej rodziny nie potrafił wytłumaczyć, na czym to polega, czy
to jest sen, który mi się zmaterializował na tyle, że stał się konkretnym wydarzeniem, czy też ktoś mi coś takiego opowiedział i ja to
nieświadomie ukradłem.
Na przykład pamiętam doskonale zdarzenie, które przypomniało mi się, gdy nie tak dawno pojechałem na narty z moją córką i z siostrą. Przejechaliśmy przez Gorczyce, maluteńkie miasteczko na ziemiach odzyskanych, gdzie ta scena miała miejsce w 1946,
może 1947 roku, kiedy miałem pięć–sześć lat. Chodziłem wtedy
do przedszkola i pamiętam bardzo dokładnie, że szedłem z mamą.
Z naprzeciwka wyszedł słoń. Minął nas i poszedł dalej. Mama
twierdziła, że nic takiego nie pamięta. Nie wiadomo dlaczego po
wojnie, w 1946 roku, w Polsce, gdzie trudno było dostać kartofle,
miałby pojawić się słoń. Niemniej pamiętam tę scenę doskonale
i pamiętam wyraz oczu tego słonia. Jestem absolutnie przekonany,
że szedłem z mamą do przedszkola, a naprzeciwko szedł słoń. Skręcił w lewo i zniknął. My poszliśmy prosto. Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Jestem przekonany, że to się zdarzyło, choć
mama twierdziła, że tak nigdy nie było.
Są takie wydarzenia, które kradnę i zaczynam opowiadać, że
mnie się przytrafiły. Po jakimś czasie tracę nad tym kontrolę – zapominam, że to się przydarzyło komuś innemu, i zaczynam wierzyć, że naprawdę przytrafiło się mnie. Prawdopodobnie taki mechanizm zadziałał w wypadku tego słonia. Pewnie ktoś mi to opowiadał.
Ostatnio wyraźnie to sobie uświadomiłem. Było tak: pojechałem
do Ameryki, gdzie przygotowano promocję filmu Weronika w dużej, przyzwoitej dystrybucji, czyli w Miramaxie. W pewnym momencie, podczas nowojorskiego festiwalu, zorientowałem się, że
Amerykanie nie rozumieją zakończenia tego filmu. Jest taka scena,
14
Rozdział 1
w której Weronika wraca do domu rodzinnego, gdzie jest jej ojciec.
Bardzo to jest enigmatycznie zrobione. Nie jest wyraźnie powiedziane, że chodzi o dom rodzinny. Wiem jednak, że tutaj, w Europie,
nikt nie ma wątpliwości. W Ameryce natomiast wielu. Nie są pewni, czy ona wraca do domu rodzinnego. Nie są pewni, czy ten facet,
który tam jest, to jej ojciec. Ale nawet gdyby byli pewni, to nie bardzo rozumieją, po co w ogóle wracać do domu rodzinnego.
Dla nas, Europejczyków, powrót do domu rodzinnego to wartość, która istnieje w naszej tradycji, w naszej historii, w kulturze.
Opowiada o tym na przykład Odyseja, żeby zacząć od najdawniejszych czasów. Bardzo często literatura, teatr, kultura zajmowały się
domem rodzinnym jako miejscem stanowiącym siedlisko pewnych wartości. Zwłaszcza dla nas, Polaków, ludzi dość romantycznych, jest to niezwykle istotne miejsce, ważny punkt w naszym życiu. Dlatego tak zakończyłem ten film. Ale w Ameryce zorientowałem się, że nikt tego nie rozumie, wobec tego zaproponowałem
im inne zakończenie, w którym byłoby wiadomo, że to jest dom
rodzinny. Przemontowałem koniec. Potem się zastanawiałem, dlaczego tak jest, że Amerykanie tego nie rozumieją. Nie znam Ameryki. Nie rozumiem jej, ale próbowałem się zorientować, na czym
to polega. I przypomniałem sobie pewną historię.
Zacząłem ją opowiadać różnym ludziom – dziennikarzom, dystrybutorom, kolegom. Gdy już kilka razy ją opowiedziałem, nagle zdałem sobie sprawę, że ta historia nigdy mi się nie przydarzyła, że jest to
historia mojego kolegi, a ja zacząłem ją opowiadać jako swoją. Mało,
że ją sobie przywłaszczyłem, mało, że sprzedałem następnie jako własną, to jeszcze byłem przekonany, że mnie się zdarzyła. Dopiero w którymś momencie zrozumiałem, że ją zwyczajnie ukradłem.
Zwykle opowiadałem ją tak: leciałem samolotem do Ameryki
i obok mnie siedział jakiś facet. Miałem ochotę się przespać czy
poczytać książkę, a nie gadać z facetem. Niestety był gadatliwy
i zaczął rozmowę. No dobrze.
– Czym się zajmujesz? – pyta.
– Robię filmy – powiadam.
15
Powrót do domu
– To bardzo ciekawe.
– Tak – odpowiadam.
– Wiesz, ja jestem producentem okien – mówi na to on. – To
bardzo ciekawe.
– Tak, tak, to niesamowicie ciekawe.
Oczywiście powiedziałem to ironicznie, ale nie zrozumiał i zaczął
opowiadanie. Okazało się, że jest producentem okien w Niemczech,
tam mieszka. Łatwo było nam się porozumieć, ponieważ nasz angielski był na tym samym poziomie.
Otóż ten facet miał najlepsze i największe fabryki okien w Niemczech. Sprzedawał te okna za dość wysoką cenę, z pięćdziesięcioletnią gwarancją. Oczywiście Niemcy z przyjemnością te okna kupowali, ponieważ są ludźmi praktycznymi i uważają, że jeżeli otrzymują pięćdziesiąt lat gwarancji, to okno przez pięćdziesiąt lat się nie zbije. On, będąc najlepszym producentem okien w Niemczech, natychmiast chciał powtórzyć ten sukces w Ameryce. Otworzył więc
tam swoją fabrykę. Mówi mi: – Słuchaj. Naprawdę robię fantastyczne okna. Ofiarowałem pięćdziesiąt lat gwarancji. Wystawiłem niezłą
cenę. Nikt tych okien nie chciał kupować. Nikt. Włożyłem kupę
pieniędzy w reklamę: prasową, telewizyjną, jaką jeszcze chcesz. Rozsyłałem pisma, katalogi. Nikt nie chciał tych okien kupić. Obniżyłem gwarancję do dwudziestu lat, zostawiając tę samą cenę. Powoli
zaczęli kupować okna. Obniżyłem gwarancję do dziesięciu lat, zostawiłem tę samą cenę. Kupili cztery razy tyle okien. Teraz lecę do Ameryki, żeby zbudować drugą fabrykę i obniżyć gwarancję do pięciu
lat. Cena zostaje ta sama. Dlaczego Amerykanie kupują okna z pięcio-, a nie z pięćdziesięcioletnią gwarancją? Ponieważ nie wyobrażają sobie, że można spędzić pięćdziesiąt lat w jednym miejscu.
A więc wątek domu rodzinnego jako miejsca, przez które przechodzą kolejne pokolenia, jest dla nich nie do pomyślenia. Oni
przeprowadzają się bez przerwy. Tę historię zacząłem opowiadać
jako własną, tłumacząc sytuację domu rodzinnego w Ameryce. Po
jakimś czasie zorientowałem się, że to nie jest moja historia. Ale
była mi tak potrzebna, że po prostu ją sobie przywłaszczyłem. Za-
16
Rozdział 1
pytany o wygląd tego Niemca, który siedział koło mnie w samolocie, dokładnie go opiszę, chociaż żaden Niemiec koło mnie nie siedział. Teraz to już jest mój Niemiec. Przywłaszczyłem go sobie.
Myślę, że bardzo dużo pamiętamy, wcale o tym nie wiedząc.
Czasem intensywne, drażliwe grzebanie w pamięci powoduje, że
jakieś obrazy, pewne sytuacje, wracają. Trzeba tylko naprawdę
chcieć je przywołać. To jest ciężka praca nad sobą.
Mam takie „odzyskane” obrazy. Na przykład nikt mi nie mógł
opowiadać o Niemcu, który nabierał wody ze studni. Widzę ten
obraz: porusza ustami, pijąc wodę, przechyla głowę do tyłu, zsuwa
mu się hełm, więc podtrzymuje go ręką. Nie było to żadne dramatyczne wydarzenie, nie warto o tym opowiadać. Nie ma dalszego
ciągu ani żadnego początku. Wydobyłem ten obraz, myśląc o bardzo wczesnym dzieciństwie.
Potem Niemcy wyrzucali wszystkich. Wyjechaliśmy. Po wojnie
mieszkaliśmy na ziemiach odzyskanych. W różnych miejscach. To
był dobry okres dla naszej rodziny. Ojciec był jeszcze wtedy zdrowszy i pracował. Były to ostatnie lata jego pracy. Mieliśmy dom. Prawdziwy, normalny, duży. Chodziliśmy do przedszkola. Życie układało
się dobrze. Dom był poniemiecki. Do tej pory mam stamtąd jakiś
nóż i komplet cyrkli. Ojciec był inżynierem i używał cyrkli do kreślenia, a ja je odziedziczyłem. Pamiętam niemieckie książki. Jedna
z nich, Góry w słońcu, stoi gdzieś na półce w mojej bibliotece.
Gdzie byliśmy w czasie wojny, nie wiem – i już się nie dowiem.
Są jakieś listy, jakieś dokumenty. Ale żaden z tych dokumentów nie
wyjaśnia, gdzie byliśmy w czasie wojny. Moja siostra też nie wie.
Urodziła się trzy lata po mnie, pod koniec wojny, w 1944 roku.
Wiemy, że urodziła się w Strzemieszycach. To ostatnia miejscowość
na Śląsku, która należała przed wojną do Polski. W czasie wojny to
już nie miało znaczenia, bo Niemcy byli wszędzie. Tam mieszkała
moja babka ze strony ojca. I u niej zamieszkaliśmy, w jakimś małym
pokoiczku. Znała świetnie niemiecki i rosyjski, ale że zaraz po wojnie trudno było w Polsce być nauczycielką niemieckiego, więc uczyła rosyjskiego. Chodziłem nawet do szkoły, w której uczyła.
17
Powrót do domu
Chodziłem do tylu szkół, że często mi się mylą. Nie pamiętam,
gdzie chodziłem do której klasy. Zmieniałem je często, dwa–trzy
razy w roku. W Strzemieszycach chodziłem chyba do drugiej czy
trzeciej klasy, miałem wtedy osiem, dziewięć lat. Potem znów przez
chwilę do czwartej albo piątej. Uczyłem się dobrze, ale nie byłem
jakimś lizusem czy kujonem. Miałem bardzo dobre stopnie i nie
wymagało to, prawdę mówiąc, specjalnego wysiłku. Myślę, że koledzy mnie lubili, ponieważ pomagałem im, dawałem ściągać, podpowiadałem. Poziom szkół prowincjonalnych był wtedy bardzo niski. Łatwo mi to przychodziło. Nie traciłem specjalnie dużo czasu
na to, żeby się czegoś nauczyć. Nic też z tego nie pamiętam. Nawet
tabliczki mnożenia nie znam perfekcyjnie. Robię błędy ortograficzne. Niewiele zostało. Może parę dat z historii.
Kilka razy jeszcze mieszkaliśmy w tych Strzemieszycach. Wyjeżdżaliśmy tu czy tam, a później wracaliśmy, bo to było miejsce,
gdzie można było zawsze troszeczkę przeczekać. Niedawno tam
pojechałem. Znalazłem ten dom i podwórko. Oczywiście, wszystko jest mniejsze, bardziej ponure, brudniejsze niż kiedyś.
Nie pamiętam, żeby ktoś się do mnie szczególnie źle odnosił.
Bijali mnie czasem, czy raczej chcieli bijać. Przeważnie udawało mi
się uciec. To właśnie w Strzemieszycach, zimą zwłaszcza, gdy wracałem wieczorami z sanek czy ze szkoły, oberwałem czasem. Była
taka grupa chłopaków, którzy mnie chcieli tłuc. Byłem wnukiem
nauczycielki, która, zdarzało się, stawiała im lufy, a oni za to chcieli mnie tłuc. Nigdy o tym nie rozmawiałem z babcią, więc nie
wiem, czy tak było. Możliwe, że mnie tłukli dlatego, że nie byłem
Ślązakiem. Górny Śląsk był regionem dość szczególnym. Trudno
było się tam zaaklimatyzować – Ślązacy mówili po śląsku i łatwo
odróżniali „obcego”2.
2
Kieślowski pamięta niezbyt dokładnie – Strzemieszyce Wielkie, a o te zapewne chodzi, były przed wojną miejscowością nadgraniczną, ale położoną
w Zagłębiu Dąbrowskim, nie zaś na Górnym Śląsku; tak więc mieszkali
(i mieszkają) tam Zagłębiacy, nie posługujący się gwarą śląską. Obecnie Strzemieszyce są częścią Dąbrowy Górniczej (przyp. red.).
18
Rozdział 1
Często jeździliśmy do sanatoriów dla dzieci zagrożonych gruźlicą, czy po prostu słabych. Chodziło o właściwe warunki klimatyczne i jakie takie jedzenie. Żywienie było istotnie przyzwoite, jak
na tamte czasy. Rano było zawsze parę godzin lekcji.
Zapewne jeździliśmy dlatego, że rodzice nie bardzo mogli sobie
z nami poradzić. Ojciec ciągle chorował. Matka zarabiała stanowczo za mało. Te prewentoria były może darmowe. Rodzice wysyłali nas tam z ciężkim sercem, ale chyba nie mieli wyjścia. Gdy tylko
mogli, zawsze przyjeżdżali. Bardzo na to czekaliśmy, i ja, i siostra.
Przeważnie przyjeżdżała mama, bo ojciec często leżał. Ja ich kochałem i myślę, że oni mnie bardzo kochali, dlatego było nam ciężko
się rozstawać. Ale musieliśmy. Tak to się ułożyło.
Przemieszkiwaliśmy w różnych dziurach, w miejscowościach
tak małych, że żadna władza komunistyczna właściwie tam nie docierała. Nie widziałem tam nawet milicjanta. Cała miejscowość liczyła kilkuset mieszkańców. Był nauczyciel. Był kierowca autobusu jeżdżącego do większego miasteczka raz czy dwa razy dziennie.
I to wszystko. Był oczywiście jakiś dyrektor sanatorium, który może był partyjny, ale ja nawet nie pamiętam, czy go widziałem. Wcale na przykład nie mam pojęcia, gdzie byłem, gdy umarł Stalin.
Nic mnie to nie obchodziło. Nawet nie wiem, czy wiedziałem, że
umarł. Pewnie nie.
Pierwszy zachodni film obejrzałem w Strzemieszycach. Musiał to
być Fanfan Tulipan z Gérardem Philipe’em. To była absolutna sensacja, ciągle pokazywano bowiem filmy czeskie, rosyjskie albo polskie. Byłem wtedy małym chłopcem. Miałem siedem, może osiem
lat, a film był dozwolony chyba od szesnastu. Pojawił się problem.
Rodzice chcieli, żebym ten film zobaczył. Uważali, że to ładny
film, że się rozerwę. Mój cioteczny dziadek (mówiłem do niego
„wujku”), znany w miasteczku lekarz, poszedł specjalnie na któryś
z seansów. Uznał, że mogę to zobaczyć, i następnie, korzystając ze
swojego autorytetu lekarza, załatwił z kierowniczką kina, żeby
mnie wpuściła. Poszedłem. I wcale tego filmu nie pamiętam. A tak
19
Powrót do domu
strasznie się szykowałem, przeżywałem taki stres – bałem się, że
mnie nie wpuszczą.
Mieszkaliśmy też, chyba trzy razy, w miejscowości, która się
nazywa Sokołowsko, koło Jeleniej Góry, na Dolnym Śląsku, na
ziemiach odzyskanych. Tę miejscowość z mojego dzieciństwa pamiętam najlepiej. Tam też było sanatorium, w którym leżał mój
ojciec. Była to miejscowość uzdrowiskowo-wypoczynkowa, w której mieszkało około tysiąca osób – kuracjusze przebywający w sanatoriach i ze dwieście osób obsługi z rodzinami.
Tam była sala, w której odbywały się przedstawienia objazdowych teatrów i seanse kinowe. Była to przyzwoita sala w domu
kultury, z dobrymi projektorami i dużym ekranem. Wyświetlali
też filmy dla dzieci. Problem polegał na tym, że nie miałem – jak
wielu moich kolegów – pieniędzy na kupno biletu. Rodzice nie
byli w stanie nam ich dać. Czasem oczywiście tak, ale rzadko.
Wchodziłem więc z kolegami na dach. Tam był rodzaj dużego
wentylatora. Taki komin, który miał otwory po bokach. Przez te
otwory świetnie się pluło na kinową publiczność. Robiliśmy to
prawdopodobnie z zazdrości. Byliśmy wściekli, że ci ludzie mogli
wejść do kina, a my nie.
Oglądaliśmy zaledwie kawalątek ekranu. Moja pozycja była taka, że widziałem przeważnie dolny lewy bok – może z pół metra
kwadratowego, może metr. Można było zobaczyć czasem nogę aktora, jeśli on stał, albo, jeśli leżał, rękę albo głowę. Słychać było co
nieco, tyle, że mogliśmy się troszeczkę zorientować w akcji. No
i w ten sposób oglądaliśmy filmy. Pluliśmy na dół i oglądaliśmy te
filmy. Wyrzucali nas z tego dachu, na który było bardzo łatwo
wejść, bo to była miejscowość górzysta. Dom kultury stał pod taką górą i przylegał do niej dachem, więc łatwo się wchodziło na
górę, następnie na drzewo i z drzewa złaziło się na dach. No i tam
już się odbywały wszystkie nasze dziecięce zabawy.
Zawsze łaziłem dużo po dachach. Miałem kolegę, chłopaka
z Warszawy, który zajmował się wyłącznie chodzeniem po dachach. Jeżeli było do wypicia jakiekolwiek wino czy wódeczka, za-
20
Rozdział 1
wsze musiało to się odbywać na dachu. Właził z kolegami na najwyższe dachy, ja też zresztą z nimi chodziłem, i zawsze piliśmy jakieś winko, gdzieś wysoko nad miastem.
Potem bardzo dużo jeździłem, szukając tych miejsc. Właściwie
planowałem, żeby się spotkać z tymi ludźmi, a gdy już do nich dojeżdżałem, ochota mi przechodziła. Oglądałem te miejsca i wracałem. Wydawało mi się, że to jest coś miłego, przyjść, zobaczyć człowieka, którego się nie widziało trzydzieści czy czterdzieści lat. Zobaczyć, jak wygląda, kim jest. To są całkowicie inne światy, ale właśnie
dlatego to jest ciekawe. Mówi się o tym, co słychać, co się zdarzyło.
Ale po paru takich spotkaniach z kolegami straciłem ochotę na te
wyjazdy. Prawdę mówiąc, było mi trochę wstyd. Mnie się dosyć dobrze powodzi, jeżdżę dobrym samochodem. Przyjeżdżałem w miejsca, gdzie były rudery, widziałem biedne dzieci, biednych ludzi.
Pewnie miałem trochę szczęścia. Raz czy dwa w życiu i to wszystko.
Oni akurat nie mieli. Dla mnie to jest wstyd. Przypuszczam, że dla
nich byłby też, gdyby doszło do tych spotkań. Ale to ja miałem być
inicjatorem, więc dla mnie był to poważny problem.
Rodziców nie było stać na to, żeby mnie wysyłać gdzieś do
szkoły, płacić za mieszkanie i utrzymanie. A ja nie chciałem się
uczyć. Uważałem, że umiem wszystko, co mi jest potrzebne, jak
każdy prawie człowiek w tym wieku. Było to po szkole podstawowej. Musiałem mieć czternaście albo piętnaście lat. Rok przebomblowałem. Mój ojciec, który był mądrym człowiekiem, powiedział: – Dobrze, idź do szkoły pożarniczej. Przynajmniej nauczysz
się zawodu i będziesz pracował, tak jak chcesz.
Chciałem pracować. Ta szkoła dawała za darmo internat, wyżywienie i bardzo łatwo było się tam dostać. Ojciec doskonale wiedział, że jak wrócę z tej szkoły pożarniczej, będę chciał się uczyć.
Oczywiście miał rację. Minęły trzy miesiące czy pół roku. Wróciłem i już chciałem się uczyć za wszelką cenę. Potem chodziłem do
różnych szkół.
Właściwie przez przypadek dostałem się do szkoły plastycznej
w Warszawie. Moi rodzice napisali czy pojechali do jakiegoś dale-
21
Powrót do domu
kiego wujka, którego przedtem nie znałem, a który był dyrektorem Państwowego Liceum Techniki Teatralnej w Warszawie. To
była fantastyczna szkoła, najlepsza szkoła, do jakiej w życiu chodziłem. Takich niestety już nie ma. Jak wszystko dobre, szybko ją
zamknęli. Byli tam świetni nauczyciele. Wtedy się w ogóle nie zdarzało w Polsce, a myślę, że i w Europie, żeby nauczyciele traktowali uczniów jak młodszych kolegów. Byli dobrzy i mądrzy. Pokazali
nam, że jest coś takiego jak kultura. Radzili, żeby czytać książki,
chodzić do teatru i do kina. To nie było takie modne, przynajmniej
w moim świecie, w środowisku moich kolegów. Zresztą mieszkałem ciągle w tych małych miejscowościach. Potem nagle zobaczyłem, że można życie spędzać w inny sposób. Przedtem tego nie
wiedziałem. No i to właśnie jest przypadek. Gdyby mój wujek nie
był dyrektorem tej szkoły, tylko innej, to skończyłbym inną szkołę
i dziś bym się pewnie znajdował gdzie indziej.
Ojciec zmarł na gruźlicę, kiedy miał czterdzieści siedem lat, był
młodszy niż ja obecnie. Chorował przez dwadzieścia lat i przypuszczam, że dalej nie chciał żyć. Nie mógł pracować, dać tego, co
powinien, rodzinie. Na pewno miał takie poczucie. Ja z nim o tym
nie rozmawiałem, ale jestem pewien, że tak było. Był odpowiedzialny. Mogę to zrozumieć.
Mama przeniosła się do Warszawy. To był koniec lat sześćdziesiątych, początek lat siedemdziesiątych. Strasznie trudno było się
zahaczyć w Warszawie, nie wolno było się meldować. Ale mama
stopniowo przeprowadziła się, jakoś tam uzyskała meldunek. Życie było bardzo trudne, nie mieliśmy pieniędzy. Ja zresztą też nie
miałem. Kiedy byłem już w nieco lepszej sytuacji, mogłem jej troszeczkę pomagać. Robiłem to.
Mama umarła w 1981 roku; miała wtedy sześćdziesiąt siedem
lat. Stało się to w samochodzie prowadzonym przez mojego przyjaciela. Rodziców nie mam więc od bardzo dawna. Zresztą mam
pięćdziesiąt lat. Mało kto w wieku pięćdziesięciu lat ma rodziców.
O tysiącach rzeczy z nimi nie porozmawiałem. Nigdy już się ich
nie dowiem. Mam siostrę. Jednak nie mogę z nią być bardzo bli-
22
Rozdział 1
sko, bo po prostu nie mam na to czasu. Z nikim nie mogę ostatnio
być blisko. Ciągle pracuję.
Myślę, że z siostrą mamy wiele wspólnego. Jako dzieciaki byliśmy zawsze razem. W takim życiu, jakie prowadziliśmy, w tych
ciągłych przeprowadzkach, zmianach szkół, z chorym ojcem.
Ogromnie ważne były te stałe związki, które mogliśmy mieć. Moje związki z matką i z siostrą. Bardzo często się zastanawiamy nad
różnymi zdarzeniami z naszej przeszłości i już większości z tych
zdarzeń nie pamiętamy. Nie potrafimy ich ocenić. Nie potrafimy
odtworzyć ich przebiegu i już nigdy nie odtworzymy. Po prostu ci,
którzy byli głównymi bohaterami tych wydarzeń, nie żyją i już
nam nie powiedzą, jak to było. Zawsze nam się wydaje, że mamy
mnóstwo czasu. Że kiedyś, przy jakiejś okazji...
Związki z rodzicami zawsze są niesprawiedliwe. Wtedy kiedy oni
są naprawdę w najlepszej formie, najlepsi, najbardziej energiczni, najbardziej żywotni, najbardziej kochani, to ich nie znamy, bo nas jeszcze nie ma. Albo jesteśmy tak malutcy, że tego w ogóle nie rozpoznajemy. A potem, kiedy dorastamy i zaczynamy coś rozumieć, oni się
starzeją. Już nie mają tej energii, którą mieli. Już nie mają tej woli życia, którą mieli, kiedy byli młodzi. Przeżyli najróżniejsze zawody, niepowodzenia. Już są zgorzkniali. Ja miałem fantastycznych rodziców.
Fantastycznych. Tyle tylko że nie mogłem ich docenić wtedy, kiedy
powinienem. Nie mogłem, bo byłem za głupi, za młody.
Potem nie mamy dostatecznie dużo czasu na miłość do nich,
bo mamy własne sprawy. Mamy swoje rodziny, swoje dzieci. Oczywiście staramy się dzwonić i mówić: „Kocham cię, mamo”. Ale
przecież nie o to chodzi. Już jesteśmy poza domem. A przecież tak
naprawdę rodzice potrzebują nas wokół siebie. Ciągle uważają, że
jesteśmy dziećmi i wymagamy nieustającej opieki. My się spod tej
opieki wyrywamy i mamy do tego prawo. Dlatego myślę, że stosunek między dziećmi a rodzicami zawsze jest „niesprawiedliwy”.
No, ale tak musi być. Wszystkie pokolenia dotyka ta „niesprawiedliwość”. Może ważne jest tylko, żeby to w pewnym momencie
zrozumieć.
23
Powrót do domu
Moi rodzice byli zbyt sprawiedliwi. Ojciec był bardzo mądrym
człowiekiem, ale mało z tej mądrości mogłem skorzystać. Dopiero
teraz rozumiem, co naprawdę niektóre jego posunięcia czy słowa
znaczyły. Wtedy ich nie rozumiałem, bo byłem za głupi, za młody,
za lekkomyślny albo za naiwny. Dlatego z moją córką nie rozmawiam właściwie o takich ważnych rzeczach albo robię to bardzo
rzadko. Oczywiście dużo rozmawiamy o sprawach życiowych, ale
o takich prawdziwie ważnych – nie. Natomiast piszę do niej listy, bo
mi się zawsze wydaje, że to zostanie. W momencie, kiedy się dostaje
taki list, to może nie tak bardzo pomaga, ale potem, kiedyś...
Dobrze, jeżeli ojciec jest jakimś autorytetem, kimś, komu można wierzyć. To zasadnicza sprawa. Być może w ogóle jednym z ważniejszych powodów, dla których postępujemy w życiu tak, a nie
inaczej, jest to, żeby nasze dzieci nam wierzyły. Chociaż trochę.
Między innymi dlatego nie zeświniamy się do końca, nie robimy
rzeczy złych, paskudnych. Przynajmniej ja na pewno dlatego tak
postępuję w ogromnej większości wypadków.
Spis treści
Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
5
Epigraf . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
7
Rozdział 1
Powrót do domu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Szkoła Filmowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
9
24
Rozdział 2
Szczególna rola dokumentu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Z miasta Łodzi (1969) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Byłem żołnierzem (1970) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Robotnicy ’71: nic o nas bez nas (1971) . . . . . . . . . . . .
Życiorys (1975) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Pierwsza miłość (1974) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Szpital (1976) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nie wiem (1977) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Z punktu widzenia nocnego portiera (1977) . . . . . . . . .
Dworzec (1980) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
45
45
50
51
53
57
64
67
68
71
Rozdział 3
Filmy fabularne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Żeby się nauczyć. Przejście podziemne (1973) . . . . . .
75
75
218
Spis treści
Metafora życia. Personel (1975) . . . . . . . . . . . . . . . . .
Błąd w scenariuszu. Blizna (1976) . . . . . . . . . . . . . . .
Spokój (1976) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Pułapka. Amator (1979) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Los czy przypadek. Przypadek (1981) . . . . . . . . . . . . .
Wirus komunizmu. Krótki dzień pracy (1981) . . . . . . .
Wszyscy opuściliśmy głowy. Bez końca (1984) . . . . . .
Dekalog (1988) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Krótki film o zabijaniu (1988) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Krótki film o miłości (1989) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Podwójne życie Weroniki (1991) . . . . . . . . . . . . . . . . . .
77
82
88
90
92
93
101
116
132
136
139
Rozdział 4
Nie lubię słowa „sukces” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
169
Rozdział 5
Trzy kolory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 176
Filmografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
189
Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
215
Ponad szesnaście lat po śmierci reżysera filmy Krzysztofa Kieślowskiego
niezmiennie fascynują widzów na całym świecie.
W Autobiografii reżyser Przypadku i Dekalogu opowiada
o swojej młodości, pracy i międzynarodowej karierze z ironią
i charakterystycznym poczuciem humoru. Wspomina epizod ze szkoły
strażackiej, komisję wojskową, która uznała go za schizofrenika,
i egzaminy do Szkoły Filmowej w Łodzi, gdzie zdawał trzy razy.
Mało kto wie, że Kieślowski chciał zostać reżyserem… teatralnym.
Jego droga zawodowa jest nie mniej interesująca: od filmów
dokumentalnych, przez pierwszą fabułę, aż po szeroko komentowane
Podwójne życie Weroniki i Trzy kolory. Kulisy ich powstawania
i świetne anegdoty zachęcają do nowego spojrzenia na kino Krzysztofa
Kieślowskiego.
 
Klucz do filmowej wyobraźni Krzysztofa Kieślowskiego
www.znak.com.pl
Krzysztof Kieślowski – jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów
filmowych. Urodził się 27 czerwca 1941 roku. W latach 1964–1968 studiował
na Wydziale Reżyserii w PWSTiF w Łodzi. W 1988 roku nakręcił dla Telewizji
Polskiej dziesięcioodcinkowy serial Dekalog, wyświetlany później przez wiele sieci
telewizyjnych na świecie. Po ukończeniu prac nad trylogią Trzy kolory zapowiedział
zakończenie kariery reżyserskiej. Dwa lata później, 13 marca 1996, zmarł w trakcie
operacji, która była konsekwencją ataku serca. W latach 1993–1996 wykładał
reżyserię na swojej macierzystej uczelni. Otrzymał wiele nagród i wyróżnień, w tym
m.in. dwie nominacje do Oscara oraz trzy nominacje do Złotej Palmy.
Cena detal. 29,90 zł
Kieslowski_autobiografia_OK_2012.indd 1


2012-06-22 14:46:39