pobierz pdf
Transkrypt
pobierz pdf
Temat pracy: Bodzanów i okolice w czasie okupacji niemieckiej. Wykonanie: Weronika Korzeniewska Uczennica klasy V (12 lat) Publiczna Szkoła Podstawowa w Łętowie Łętowo 12, 09 – 470 Bodzanów Op. Katarzyna Krzeszewska Bodzanów tak, jak niemal wszystkie polskie miejscowości, dotkliwie odczuł okrucieństwo II wojny światowej. Czasy niemieckiej okupacji odcisnęły głębokie piętno na życiu ówczesnych, jak i kolejnych pokoleniach mieszkańców Bodzanowa. Wielu z tych, którzy przeżyli czasy wojny, do dziś pamiętają straszny los, jaki spotkał wielu ich bliskich, sąsiadów, czy znajomych. A tak te czasy pamięta mój osiemdziesięciokilkuletni wujek, który zgodził się mi o nich opowiedzieć. W 1939 roku, 26 sierpnia pod Mławą w pobliżu granicy wschodniej, zginął pierwszy żołnierz polski Feliks Grabowski, który pochodził z Bodzanowa. Było to zaledwie kilka dni przed wybuchem wojny. W jego pogrzebie, 28 sierpnia 1939 roku, uczestniczyła cała polska ludność Bodzanowa, zamieszkujący na tym terenie koloniści niemieccy oraz przybyłe na uroczystość ważne osobistości przedstawiciele polskiego rządu. Nad grobem Grafowskiego – zabitego polskiego żołnierza, wygłoszono mowy pogrzebowe. Wiele z nich było utrzymanych w bardzo ostrym tonie. A chyba najostrzej zabrzmiały słowa ówczesnego proboszcza bodzanowskiego - ks. Adama Goszczyńskiego, który nad trumną Grafowskiego wypowiedział słowa: „My pomścimy”. Na reakcję Niemców długo nie trzeba było czekać. Gdy wybuchła wojna okazało się, że Niemcy przyszli do proboszcza, aby rozliczyć się z nim za mocne słowa wypowiedziane na pogrzebie. Pod koniec października zjawili się u Księdza. Kościelny zauważył Niemców idących do proboszcza na plebanię i od razu zorientował się, po co tam idą. Postanowił, więc ostrzec wikarego – ks. Bronisława Kopra. Ten odpowiedział mu „Gdzie proboszcz to i ja”. Jednak Niemcom chodziło tylko o ks. Adama. Tego dnia aresztowali go i przetrzymywali w areszcie przez kilka dni. Po tym zajściu wielu radziło mu, żeby uciekał, jednak on nie posłuchał i dalej pozostał w Bodzanowie. Proboszczem był jeszcze przez niecałe dwa lata. Wiosną 1941 roku znowu został aresztowany. Tym razem Niemcy aresztowali również i wikariusza. Obydwaj zostali wywiezieni do Działdowa i tam zginęli w obozie. Po zamordowaniu księży kościół stał się stajnią dla niemieckich koni. Nauczycieli z pobliskich szkół i księży z okolicznych parafii również wywożono. Duża część z nich od razu została zgładzona, gdyż Niemcy zastosowali podstęp wobec nich. Powiedzieli, iż ci nauczyciele, którzy są chorzy, będą mieszkać w lepszych warunkach i mają się szybko zgłaszać. Ci, co się zgłosili zginęli od razu. Reszta musiała żyć w bardzo trudnych warunkach. Życie na wsi też było bardzo ciężkie. Niemcy wysiedlali większych gospodarzy z ich gospodarstw i sami tam się osiedlali Polakom dawali w zamian malutkie gospodarstwa. Ci Polacy, którzy mieli do pomocy parobków mogli ich zatrzymać, lecz musieli im dać miejsce w swoim domu, a nie w szopie obok świń, bydła i szczurów – takie było zarządzenie Niemców. Duża część ludności polskiej była wywożona do Prus na przymusowe roboty. Młodzi ludzie otrzymywali nakaz, iż mają się stawić w wyznaczonym dniu do gminy. Tam najczęściej całą noc ich trzymali, a następnego dnia wieźli dużymi samochodami do Płocka, do Arbeitsant (rodzaj biura pracy) i dzielili gdzie, kto będzie jechał. Byli przewożeni w nieludzkich warunkach. Przewożono ich pociągami, w wagonach bydlęcych, w ciasnocie bez dostępu świeżego powietrza. Wejście do wagonów było od zewnątrz zabite deskami, żeby nikt nie uciekł. Byli przewożeni do Niemiec. Na miejscu przydzielano ich na różne folwarki oraz dzielono na czystych i brudnych, ale i tak zdarzało się, że miał ktoś wszy. Spali w jednej izbie w piętnaście osób na barłogu, czyli rozwalonej na klepisku słomie. Do jedzenia dostawali przeważnie gotowaną brukiew albo buraki pastewne, często przypalone. Praca była bardzo różna, w zależności od pory roku. Jesienią były to wykopki. Pracowali od wschodu do zachodu słońca. Na nogach mieli klompy – buty na drewnianych podeszwach. Ci, co dostali się do pracy do bałorów, czyli dużych gospodarzy mieli trochę lepiej. Powiat płocki był bardzo produkcyjny. Dużo produkowano żywności, dlatego wcześniej zostali ci ludzie zwolnieni z robót w Niemczech i przywiezieni do Polski. Drogę powrotną również odbyli pociągami. Przyjechali w tych samych wagonach, lecz tym razem z Płocka wracali już do domu na własnych nogach, w bardzo niewygodnych butach. Gdy Niemcy się wycofywali a zaczęli wchodzić Rosjanie zaczęto wywozić ludzi w wieku około 15 lat i więcej na okopy. Jednego mężczyznę z domu zostawiali na gospodarstwie a resztę wywożono. Odbywało się to poprzez wcześniejsze wezwanie. Wytypowane osoby, w wyznaczonym dniu, zaopatrzone w łopaty, stawiały się w umówionym miejscu. Na okopy zabierane były również kobiety. Praca polegała na kopaniu olbrzymich rowów, które nazywały się transzeje. Miały one po części utrudnić przejazd czołgów, ale przede wszystkim służyło to wykańczaniu polskiej ludności. Gdy w grupie była jakaś kobieta, to mężczyźni często wykonywali za nią przydzieloną jej pracę, a ona w zamian za to, podkradała z pola ziemniaki, wiśnie oraz inne plony i przygotowywała dla swojej grupy posiłki, którymi dzieliła ich sprawiedliwie. Właśnie tak czasy wojny w Bodzanowie i okolicy wspomina mój wujek, który własnym życiem i życiem swoich bliskich doświadczył okupacji niemieckiej. Fot. Zdjęcie z 1939 roku przedstawiające kuzynkę mojego rozmówcy