Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Ю-651 opowiada (6).
Wyzwolenie
oznaczało Syberię1
Ta d e u s z P i e t k i e w i c z
C
o ciekawe, w momencie, gdy się dowiedziałem, że będę żył, że będę
wolny, że to wszystko się skończy, nie zrobiło mi się ani zimno, ani
gorąco. Wrosłem w to wszystko, do wszystkiego się przyzwyczaiłem,
bo do wszystkiego można się przyzwyczaić. Byłem górnikiem-łagiernikiem,
przeszłość była zupełnie inna, dawna i niepewna. Przyszłości po prostu nie
było. Albo inaczej, przyszłość była jedynie najbliższa – był nią konwój, czyli
trzech żołnierzy, dwóch z karabinami, jeden z krótką bronią. Polecenie sędziego-czekisty:
– Starszina, bieri jewo.
Więc mnie wzięli, kolejne piętnaście kilometrów w drugą stronę.
Wzrok czekisty
Jeszcze przez trzy miesiące pracowałem na kopalni. Po tym czasie tak naprawdę zapomniałem o całej tej sytuacji w sądzie. Ja im po prostu nie wierzyłem i do dzisiaj nie wierzę. I nie byłem w tym odosobniony: jak wychodziłem
z kicia, chłopaki mówili:
− Jak naprawdę będziesz na swobodzie, to uwierzymy.
Nikt tak naprawdę nie wierzył, że ja wychodzę.
Po tych trzech miesiącach przyszło widocznie potwierdzenie wyroku
mojego oswobodzenia. I wypuścili mnie. No, tak po prawdzie to nie do końca
wypuścili. Wyprowadzili za obóz, wzięli pod konwój i poprowadzili na pieresilnyj punkt. To też był łagier, tylko przejściowy, taka sortirowka, czyściec,
gdzie trafiają ludzie, którzy przychodzą lub wychodzą. Spędziłem tam jeszcze pięć dni.
W zasadzie z nikim się specjalnie nie żegnałem. Miałem tam jednego kolegę, to mu rękę podałem. Powiedziałem:
− Ujezżaju sam, nie znaju kuda.
330
Pressje 2012, teka 29
Nikt mi wtedy jeszcze nic nie powiedział, gdzie mam jechać.
Był rok 1954. Siedziałem na pieriesylnom. W końcu mówi do mnie Naczelnik:
− Ty od dzisiaj będziesz wolny, dawaj ze mną.
− Gdzie będę jechał grażdanin naczialnik? W Polszu?
− Ty durak, tam, gdzie wam każemy. Tutaj masz adres.
Nie wiedziałem, że mama została wywieziona na Syberię. Wydali taki mały
świstek, druk dający mi prawo do bezpłatnego przejazdu z Komi do Krasnojarskiego Kraju. Z momentu mojego oswobodzenia najbardziej właśnie zapamiętałem ten wzrok czekistów, kiedy wydawali mi zezwolenie na przejazd.
Patrzyli na mnie i patrzyli, ale nic nie mówili. O, ci z czeka to byli bystrzy ludzie.
Trenowani w czekistowskiej szkole.
Droga do Kamarcziagi
Na wyjazd dali mi z pięć kilo sucharów, kilo słoniny jełkiej, żółtej i pół głowy
cukru, trzy gazety i dziesięć paczek tytoniu − łodyg ciętych na drobno. Dostałem też worek brezentowy, taki jak noszą marynarze, i do niego wszystko
poskładali.
Przyprowadzili mnie na wartownię i zaczęli mnie sprawdzać. Zrobili mi
zdjęcie. Ważyłem pewnie ze czterdzieści kilo, nie więcej. Wyglądałem jak Judasz, skóra i kości, w fufajce, watowych spodniach i kierzowych butach. Miałem dwadzieścia pięć lat, ale byłem doświadczony, jakbym miał lat pięćdzie-
Słyszę – ktoś się rusza w środku, drzwi się odmykają.
Czapka ruska, twarz ledwo widać
siąt. Jednym słowem byłem wtedy as taki, że pieczątki nie było gdzie na mnie
postawić.
Wiedziałem że jestem wolny, ale sam sobie nie wierzyłem. W istocie nadal
nie zdawałem sobie z tego sprawy. Doszło to do mnie dopiero, jak z Moskwy
jechałem na Władywostok. Z Workuty do Kamarcziagi, mojego celu podróży,
jechało się trzy tygodnie.
Tak więc wyzwolenie znaczyło Syberię.
Pociąg zatrąbił, stanął.
− Wyskakuj bystro.
Dali mi zaświadczenie z informacją, do jakiej miejscowości mam się zgłosić. Pociąg pojechał, ja zostałem. Rozglądam się – dookoła żadnego dworca,
tylko odkryta przestrzeń. Nie ma żywego ducha. W polu widzenia jedynie
wagon bez kół i mnóstwo węgla dla pociągów. Obszedłem dookoła wagon
i znalazłem na nim napis wakzał. Czyli jestem w Kamarcziadze. Słyszę – ktoś
się rusza w środku, drzwi się odmykają. Czapka ruska, twarz ledwo widać.
Z wyglądu czełdon2. Wypowiada najrozsądniejsze w tej sytuacji słowa:
− Czego chcesz?
Ю-651 opowiada
331
I zaraz potem:
− A masz co zapalić?
Ja tak na to:
– Tak, mam. Drogi szukam, do miejscowości Szało ile?
− Trzydzieści kilometrów. Mnogo, nie dojdziesz. Zajdź do mnie do wagonu.
Było już po południu.
W środku brud i smród. Siedzi, ma obok piecyk – kozę.
− Dokąd idziesz?
Mówię nazwę miejscowości.
− To ze trzysta kilometrów ścieżkami przez tajgę. Skąd ty wracasz?
− Trzy lata w marynarce służyłem − kłamię gładko. Prawdy powiedzieć nie
było można. Koledzy w Workucie uprzedzali mnie, bym nikomu się nie przyznawał, że byłem w łagrze, bo mnie zniszczą. Miałem krótko strzyżone włosy,
mówiłem więc, że z wojska jadę.
Nad ranem wyruszyłem, poszedłem szybko i do wieczora doszedłem do
tej pierwszej miejscowości. Tam funkcjonowało coś na kształt oberży, stały
samowary, gotowali kipiatok. Można było usiąść w kącie i podrzemać. Przenocowałem i ruszyłem w dalszą drogę. Wędrowałem do kolejnych miejscowości i wychodząc z nich, pytałem się, dokąd mam iść dalej. Należało iść
główną trapinką3, niebezpiecznie gdziekolwiek skręcać, w tajdze łatwo się
zgubić i zamarznąć. Z Kamarcziagi poszedłem do Narwy – dwadzieścia kilometrów piechotą. Jedną noc przespałem pod drzewem, ja się naprawdę
wtedy niczego nie bałem. Przed Pimią wycinali las i w celu wywozu drew-
Nie daj Boże, żeby się ich obecne NKWD dowiedziało,
że Pietkiewicz przyjechał
na zbudowali na długości siedmiu-ośmiu kilometrów kolejkę wąskotorową.
Podjechałem nią kawałek, dość niebezpieczne to było, bo drewno się strasznie kolebało i mogło mi zmiażdżyć nogi. Z Narwy do Pimii było tajgą łącznie
prawie pięćdziesiąt kilometrów. Z Pimii było kolejnych pięćdziesiąt kilometrów do Pragonnej, a z niej do Murtuka jeszcze trzydzieści. Murtuk stanowił
mój cel podróży. Znajdował się za wartką, szybko płynącą w wąwozie syberyjską rzeką Kołbą.
Doszedłem do niej jak już było późno, zaczął padać deszcz. Przez rzekę
została zawieszona na rolkach stalowa lina, a do niej podpięta tratwa. Była po
drugiej stronie, więc przeciągnąłem ją na swoją. Podjechałem na środek rzeki,
prąd był silny. Po długich zmaganiach przejechałem w końcu na drugą stronę.
Tam wykręciłem ciuchy i poszedłem dalej.
Po pewnym czasie usłyszałem szczekanie psów i w końcu wszedłem do
wioski. Spotkałem tam małą dziewczynkę. Okazało się, że to Polka. Spytałem
się o moich bliskich.
− W środku posiołka po lewej stronie, długi barak, jak pan wejdzie do środka, to drugie drzwi po lewej stronie – zaszczebiotała.
332
Ю-651 opowiada
Mamasza, zdrastwujtie!
W chwili, gdy mnie zaaresztowali, po rosyjsku nie potrafiłem powiedzieć ani
słowa. Po dwóch miesiącach jazdy do łagru już trochę po rosyjsku mówiłem, a po
roku lub po półtorej to już dosłownie śpiewałem po rusku. I udarjenije, czyli akcent, było nienaganne i wymowa, a te wszystkie miękkie i twarde głoski umiałem
wymawiać jak rdzenny Rosjanin. Byłem wtedy przecież młodym chłopakiem i tak
szybko ten język opanowałem, że aż sam się dziwiłem. Początkowo jak szedłem
spać, to jeszcze się modliłem po polsku, potem już tylko przed snem się żegnałem,
a z czasem człowiek jakoś odzwyczaił się i od tego, bo czas jednak robi swoje…
Pewnego dnia przyszedł do mnie jeden taki, trochę ze mną porozmawiał
i w pewnym momencie spytał:
− Ty Tadek Ruskij ili Poliak?
Ja na to:
− W cziom dieło?4
On w tym momencie zmienił temat. Uznałem, że lepiej nie odpowiadać mu
tak czy nie. Mogłoby to mi tam w jakiś sposób zaszkodzić, w tamtej sytuacji
było lepiej, żeby wiedzieli o mnie jak najmniej. Nawet nie wiem, czy wśród
więźniów był jakiś Polak, może i tak, ale jeżeli był, to się nie przyznawał. Od
rana jak tylko wstaniesz, to wciąż tylko ruski, ruski i ruski.
Tak więc po dziewięciu latach jestem bardzo bliski spotkania z najbliższymi. Drugie drzwi. Wchodzę, patrzę – Mamusia. Bez problemu poznała, rozpłakała się. Siostra, gdy przyszła nieco później, też cała zalała się łzami. Byłem
jedynym synem, który przeżył. Bracia zaginęli bez wieści…
− Mamasza! – mówię – zdrastwujtie!
− Co ty Tadek, zapomniałeś po polsku rozmawiać?
− Mamasza − jej mówię − ja nie magu inacze kak pa russki.
I tak mama się bardzo martwiła, że po jakimś czasie jej mówię:
− Mama nie skuczaj, ja budu jeszczie goworit’ po polski.
I rzeczywiście, po jakimś czasie zacząłem sylabizować, a potem to już szło
mi coraz lepiej.
Zwyciężyłem!
Wtedy, gdy mnie Sowieci wyzwalali, nie wierzyłem im ani na jotę, i teraz
tym bardziej nie wierzę. Oni jedno mówią, a drugie robią, i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Jestem swego zdania i koniec. Ponownie na Workutę
nigdy bym nie pojechał, nawet gdyby mnie tam samolotem powieźli. Nie chcę
jej oglądać, bo ja im nie wierzę. Nie daj Boże, żeby się ich obecne NKWD dowiedziało, że taki Pietkiewicz przyjechał, o którym mają w dokumentach, że
tam siedział. Uznają, że szpieg i że na przeszpiegi przyjechał. Do Wilna też nie
chcę jechać. Kontrwywiadu rosyjskiego pełno tam siedzi.
Że ja stamtąd wyszedłem, że dzisiaj jeszcze chodzę, to jest cud od Matki Boskiej Ostrobramskiej. Przecież poza małymi wyjątkami nikogo z łagrów
Ю-651 opowiada
333
nie zwalniali. Wyroki ogromne ludzie mieli, po dwadzieścia pięć lat. Szczerze
powiedziawszy, wątpię, żeby wielu wróciło z tej Workuty. Nie spotkałem w ciągu czterdziestu paru lat nikogo takiego, a miałem styczność z wieloma ludźmi. Należę do Związku Sybiraków, regularnie płacę składki, co roku chodzę
na spotkania. Pytałem w różnych miejscach, i u Sybiraków, i tych, którzy byli
w Pieczorze. Mówili mi, że kogoś takiego znali, ale on już nie żyje.
Przeszło wszystko jak we śnie, czasami tylko siadam, wspomnienia przychodzą i myślę o tym wszystkim. Staram się te myśli odganiać. Wychodzę wtedy na świeże powietrze, przejść się, przejechać samochodem, żeby za dużo
o tym nie myśleć. Nie ma żony – umarła kilka lat temu, nie ma kolegów.
Ja w gruncie rzeczy jestem spokojny. Teraz wystarczy, żeby jakiś pożar
wybuchł, to od razu trzeba wzywać do poszkodowanych psychologa. Proszę
sobie wyobrazić, że ja po tym wszystkim, po trzech miesiącach w podziemnej
celi śmierci, po dziewięciu latach w zimnym, czarnym jak antracyt piekle, żadnego psychologa nie miałem. Widziałem, jak umierają i ulegają wypadkom moi
współtowarzysze. Widziałem, jak gasną i marnieją najpotężniejsze chłopy. Po
zakończeniu tego wszystkiego wiedziałem, że jestem nie do życia, ale przełamałem to w sobie. Zwyciężyłem!
Przypisy:
1. Tytuł, śródtytuły i przypisy pochodzą od redakcji.
2. Rdzenny Sybirak.
3. Ścieżka.
4. Ale o co chodzi?
Co dalej?
To już koniec poruszającej opowieści Tadeusza Pietkiewicza. Bardzo serdecznie Go
pozdrawiamy i dziękujemy za udostępnienie
wspomnień. Mamy nadzieję, że kiedyś ukażą się drukiem w całości.
334