Wstęp - Teologia Polityczna
Transkrypt
Wstęp - Teologia Polityczna
Z dala od „prawdziwej ojczyzny” Niniejsza praca jest socjologicznym studium pewnego rodzaju obcości, która ma swoje źródło w trwałym poczuciu niektórych ludzi, że ich prawdziwa ojczyzna nie jest z tego świata i na tym świecie nie są właściwie u siebie. Parafraza słów Jezusa Chrystusa (J 18, 36) może sugerować, że stanu tego doświadczają jedynie osoby głęboko religijne, żyjące na co dzień sprawami ostatecznymi, ale to nie religijność, ale – szerzej – duchowość jest wyróżnikiem tego rodzaju obcości. Nie eschatologia, rzeczy ostateczne, ale aksjologia, porządek wartości, wyznacza tu granicę między tym, co swoje i tym, co obce, i kształtuje szczególną postawę i pozycję społeczną. „Prawdziwa ojczyzna” nie musi bowiem leżeć w zaświatach, gdzie dotrzeć można dopiero po śmierci; przeciwnie, może znajdować się bardzo blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, tyle że jest to zawsze poza Lebensweltem, światem życia codziennego i powszedniego społeczności, do której on należy. Oczywiście poczucie, że prawdziwe życie jest „gdzie indziej” znane jest również wielu zapalonym miłośnikom żagli, Harleya czy harlekinów, a być może nawet pracoholikom przeżywającym udrękę urlopu, ale przedstawiana w tej książce obcość ma swe źródło właśnie w poczuciu przynależności do szczególnej, niewidzialnej dla wszystkich wspólnoty. Choć obcy dobrze znają marność ziemskiej egzystencji, nie reagują na nią Weltschmerzem i frustracją; nie odrzucają „tego świata” w imię „tamtego”. Ludzie żyjący obok zwykle ich nie rozumieją, trzymają się od nich czasem z daleka i nawet nimi pogardzają, to im jednak wcale nie przeszkadza i bynajmniej ich nie martwi. Są obcy, ale nie są wyobcowani. Są obcymi z wyboru. Ojczyzny, o których będzie mowa w niniejszej książce, należy odróżnić od „ojczyzn prywatnych”, czyli takich miejsc, w których człowiek jest sobą i jest u siebie, wszystko jedno, czy będą one miały obszar tak niewielki jak pokład łódki czy siodełko motocykla, czy też będą wręcz bezkresne, jak wyobraźnia czytelniczki pogrążonej w harlekinie. Nie jest bowiem w ogóle istotne, gdzie owo miejsce się znajduje i jak wielkie zajmuje terytorium. Tolkienowskie Shire, ojczyzna hobbitów, ma zapewne znacznie więcej mieszkańców niż Warwickshire, a dla milionów ludzi pochodzących z Nowego Jorku i żyjących poza nim, miasto to leży w „stanie umysłu”, a nie w the State of New York. 1 Takie ojczyzny istnieją tyleż w empirycznej rzeczywistości, co w samej ludzkiej wyobraźni wspomaganej, jeśli to możliwe, pamięcią tego, co istniało w rzeczywistości zmysłowej. Wiedzą o tym dobrze emigranci, którzy ciągle odkładają decyzję o odwiedzeniu starego kraju, ponieważ nie mają złudzeń, że na miejscu zastaną „kraj lat dziecinnych” zatrzymany w bezruchu własnych wspomnień. Tego rodzaju prywatne ojczyzny tworzą często swoiste konfederacje, jakimi są fankluby, towarzystwa i stowarzyszenia czy nawet organizacje pożytku publicznego; fundują sobie tym samym niejako ich widoczną reprezentację, niemniej sama przynależność do formalnych instytucji nie wytwarza jeszcze tego dystansu do rzeczywistości społecznej, o którym mowa w pracy. „Prawdziwe ojczyzny” są zupełnie innego rodzaju. Po pierwsze, nie stworzył ich człowiek i nie on jest w nich najważniejszy. Można nawet powiedzieć, pozornie tylko paradoksalnie, że istniałyby także wtedy, gdyby żaden z ludzi do nich nie należał; istnieją one tak samo obiektywnie, jak „cnoty” w uniwersalistycznych systemach etycznych, czego już nie można powiedzieć o subiektywnych „wartościach” – jeśli nikt ich nie ceni, przestają cokolwiek znaczyć poza historyczną rekonstrukcją. Prawdziwość takich ojczyzn polega więc na ich realności niezależnie od czyjejkolwiek woli przynależenia do nich, bądź też na zdolności dostrzeżenia w nich swego miejsca, gdyż do niektórych z nich ludzie należą już ze swej natury, tyle że coś nie pozwala im tego zrozumieć. Co więcej, ojczyzny te są „prawdziwsze” od wspólnot stworzonych przez człowieka na ziemi, gdyż obiektywnie stoją od nich wyżej w „łańcuchu bytów”, bez względu na to, czy ktokolwiek przynależność do takiej wspólnoty ceni sobie bardziej niż do innych wspólnot. Prawdziwa ojczyzna leży nie tylko gdzie indziej – lokuje się ona zawsze „wyżej” lub „głębiej” w stosunku do tej na ziemi. Problem polega jednak na tym, że nie można jej doświadczyć zmysłami, a każdym razie nie jest do tego zdolny, o czym będzie mowa, człowiek targany namiętnościami, ulegający przesądom czy zepsuty przez cywilizację. Tylko nieliczni szczęśliwcy doświadczyli iluminacji i zaglądając przez uchylone drzwi zobaczyli rzeczy, o których „ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało”, ale że mają oni kłopot ze zrelacjonowaniem tego ludzkim językiem, pozostali muszą się zdać na własną wyobraźnię. Pod tym akurat względem „prawdziwa ojczyzna” nie różni się od ojczyzn prywatnych – może być tak samo hermetyczna jak one i tak samo pobudzać wyobraźnię, dlatego właśnie do zadań jej ziemskiej ekspozytury – jeśli tylko taka istnieje – należy utrzymanie w pewnych granicach indywidualnych wyobrażeń tego drugiego świata. 2 Ojczyzny duchowe, podobnie jak ziemskie państwa, mogą przyznawać swoje obywatelstwo na mniej lub bardziej restrykcyjnych zasadach. Są takie, które de iure dopuszczają obywatelstwo podwójne, inne je tylko nieoficjalnie tolerują, a jeszcze inne wymagają formalnego zrzeczenia się tego drugiego; w każdym razie wiąże się to ze spełnieniem pewnych wymagań. Są więc takie królestwa nie z tego świata, które wymagają od swych wyznawców wręcz prozelityzmu, włączając w to walkę z bronią w ręku, ale też i takie, które oczekują jedynie zachowania czystości, chociaż w szczególnym przypadku żądanie to prowadzić może nawet do męczeństwa. Pod tym względem przypominają one kościoły i sekty, zarówno w teologicznym, jak i socjologicznym znaczeniu, przy czym duchowe kościoły mogą być socjologicznymi sektami i odwrotnie. Życie ich członków na ziemi może być wygnaniem lub misją, może cechować je eskapizm eremity lub hiperaktywność rewolucjonisty. Ojczyzny, o których mowa w pracy, nie wymagają jednak ani jednego, ani drugiego. Nie żądają, by człowiek był światu zupełnie obcy, ale by był obcy względnie, co znaczy, by zaangażował się także w „jego sprawy”, choć nie aż tak daleko, by go zmieniać. Nie nakazują tego również bezwarunkowo, lecz jedynie do tego zachęcają, i tylko w takim zakresie, w jakim nie dochodzi do konfliktu między prawami obu ojczyzn. Bo jeśli już dochodzi, to zalecają ciche wycofanie się w sferę prywatną, gdzie ich członkowie będą wieść życie równie wartościowe jak w sferze publicznej. Kluczowe dla tego rodzaju obcości są więc reguły współżycia w obu światach, i to również różni te ojczyzny od ojczyzn prywatnych, w których wieść można życie niejako równoległe, a konflikty między nimi trudno nazwać egzystencjalnymi, nawet jeśli czasem są rzeczywiście bardzo uciążliwe. Dlatego też istnieją różnego rodzaju poradniki uczące obcych, jak zachować stosowny dystans wobec świata, wywiązując się jednocześnie z obowiązków właściwych dla ich pozycji społecznej. Nawet najbardziej aspołecznie nastawieni spośród nich nie wyznają bowiem zasady, że wolno im więcej niż innym, skoro niewiele ich z nimi wiąże. Ta właśnie literatura posłuży w niniejszej pracy do odtworzenia etosu szczególnej obcości. Dwa pierwsze rozdziały pracy przedstawiają wyraziste wzory takich postaci w osobach stoickiego filozofa i chrześcijańskiego pielgrzyma, zrekonstruowane na podstawie dzieł stoików rzymskich oraz różnego rodzaju pism św. Augustyna, dwa następne natomiast prezentują bardziej współczesne sylwetki tego rodzaju obcych: Henry’ego Davida Thoreau, 3 jednego z największych pisarzy amerykańskich XIX stulecia, oraz Richarda Feynmana, wybitnego fizyka amerykańskiego żyjącego w wieku XX. Wreszcie rozdział ostatni przedstawia jeszcze jeden model obcości, tyle że szczególny, gdyż nie związany z żadną „prawdziwą ojczyzną”, a jedynie z „prawdziwą naturą” człowieka, którą zatraca on w społeczeństwie – mowa o tytułowym bohaterze Emila Jeana-Jacquesa Rousseau. Fikcyjne i rzeczywiste postaci zostały dobrane tak, by uwzględnić główne sfery życia duchowego: filozofię, religię, sztukę i naukę, a przy tym zobrazować nie tylko teorię obcości, ale i jej praktykę, zarówno tę podbudowaną teoretycznie, jak i spontaniczną, wynikającą wyłącznie z osobowości obcego. To tłumaczy, dlaczego materiały źródłowe pracy są bardzo zróżnicowane i obejmują traktaty filozoficzne, kazania i listy duszpasterskie, wykłady akademickie, literaturę piękną, dzienniki i listy prywatne. Wszystkie one są dziełem ludzi obcych; jedne z nich mają obcości uczyć, inne ją tylko wyjaśniają, a jeszcze inne są jedynie jej świadectwem. Bohater każdego z rozdziałów mówi swoim własnym językiem i o sprawach, które sam uważa za ważne, niemniej ich wywody podporządkowane zostały głównej idei tej pracy. Każdy rozdział stanowi zatem zamkniętą całość, napisany bowiem został w taki sposób, aby był zrozumiały również bez teoretycznego kontekstu, ukrytego w jego konstrukcji, czyli w doborze zagadnień i sposobie ich prezentacji. Georg Simmel bardziej patronuje tej pracy niż jest przewodnikiem po niej. Zakończenie zawiera próbę uogólnienia przedstawionych przypadków, uchwycenia specyfiki tego rodzaju obcości i wyjaśnienia jej nieobecności w dyskursie historii idei. O tego rodzaju obcych napisano oczywiście bardzo wiele, ale akurat socjologowie, i to nie tylko empiryczni badacze, ze zrozumiałych względów na ich temat raczej się nie wypowiadają. Obcość, tak jak się ją powszechnie postrzega, jest nie tylko problemem nauk społecznych, ale też samych ludzi, którzy są przedmiotem ich badań, nie jest to jednak obcość, o której tu mowa. W języku potocznym już samo to słowo ma zdecydowanie pejoratywne konotacje, które musi uwzględniać socjologiczny konstrukt tego zjawiska. Obcy to potocznie ktoś taki, kogo wyróżnia niepełne członkostwo w jakiejś grupie, a nie przynależność do innej grupy. Jest to dla niego sytuacja mniej lub bardziej uciążliwa, dąży zatem do zmniejszenia dystansu wobec 4 członków tej grupy, a nie do jego utrzymania. Nawet jeśli nie zamierza się asymilować, chce uzyskać status pełnoprawnego członka wspólnoty. Empiryczne prace poświęcone obcym koncentrują się wokół ich akceptacji w sferze prywatnej i publicznej, mówią więc one tyleż o obcych, co o ludziach, wśród których ci żyją. Mierzony na różnych skalach dystans między obcymi i typowymi członkami grupy rozciąga się od akceptacji turystów-cudzoziemców do zgody na związek dziecka z osobą nienależącą do własnej, z reguły narodowej, wspólnoty. Nie każdy obcy chce, by jego dzieci i wnuki zmieszały swe geny z członkami grupy dominującej, żaden z nich nie życzy im jednak, by grupa ta ich odrzucała. Również dla obcych, o których mowa w tej pracy, nie są to sprawy obojętne, skoro muszą oni znaleźć modus vivendi z ludźmi nie należącymi do ich duchowej wspólnoty, mają jednak znaczenie zdecydowanie drugorzędne wobec starań o zachowanie szczególnej tożsamości. 5