co zrobić ze strachem

Transkrypt

co zrobić ze strachem
CO ZROBIĆ ZE STRACHEM
Krzysztof Jedliński
Strach i jego przeżywanie jest istotnym wyznacznikiem okresu kulturowego
i systemu społecznego.
W społeczeństwie pierwotnym silnym strachem obwarowane były wszelkie zakazane
ścieżki – zarówno te grożące bezpośrednim fizycznym niebezpieczeństwem, jak i te wiodące
do naruszenia tradycyjnej struktury społecznej. Ba, na rozkaz czarownika można było
nawet umrzeć ze strachu. XIX wieczny kapitalizm sprywatyzował strach, prowadząc do
jego subiektywizacji. Strach – uczucie wobec realnych zagrożeń, przekształcił się
w nieokreślony lęk – uczucie wobec wyobrażeń. Przestał być wspólnotową – i nieraz
konstruktywną – reakcja wobec epidemii, wojen czy innych kataklizmów. Zepchnięty
z indywidualnej nieświadomości, na długie dekady zapewnił dochody psychoanalitykom.
Totalitaryzm z kolei oparł się na strachu jak na opoce. Musiał być on wszechobecny, mocny
i żywy. Proste rytualne formułki wystarczały jako przykrywka. Wicie, rozumicie, prawda?
Teraz wchodzimy w tak zwany nowoczesny liberalizm. Co się tutaj dzieje ze
strachem? Liberalizm ogłasza koniec strachu. Strachu nie ma bo i czego się bać? Wybranej
demokratycznie władzy? Przychylnego człowiekowi komputera? Starości zabezpieczonej
przez opiekę społeczną? Strachu nie ma. Bać się powinni tylko przestępcy i to wyłącznie
„nieuchronnej kary”.
A jednak się boimy, to oczywiste. Co zatem robimy z naszym strachem, żeby
pasować do liberalizmu? Jeszcze niedawno, gdybym przypadkiem zobaczył, że kradną
komuś samochód, czułbym potrzebę interwencji i jednocześnie strach. Gdybym
nie reagował, odczuwałbym wstyd. Dzisiaj patrzę na zdarzenie spokojnie i mówię do
siebie: to nie moja sprawa, od tego jest policja, a potem szybko o wszystkim zapominam.
Policjant słysząc, ze ktoś do kogoś strzela, myśli: „to porachunki gangów, nie nasza
sprawa”, przestępcy zostają uwolnieni od strachu; czegoś im liberalizm do czegoś się
nadaje.
„To nie mój interes, to nie moja sprawa” – wyparcie strachu, inaczej niż
podług towarzyszącej wczesnemu kapitalizmowi psychoanalizy, dokonuje się nie do
wewnątrz, a na zewnątrz. Strach zostaje wyrzucony, poza obręb mojego terytorium
psychologicznego, gdzieś, gdzie Ne sięgają moje prawa własności, ani moja
odpowiedzialność.
Wiele bulwersujących wydarzenie z ostatniego czasu daje się wytłumaczyć
taką „eksterioryzacją” strachu. Lekarz bada, a następnie zwalnia gangstera. Jeszcze
niedawno – sam jestem lekarzem – nie przyszłoby mi do głowy bać się bandyty. Ale
teraz, widząc uwolnionego od strachu, aroganckiego mafiosa być może też pomyślałbym: „to
sprawa miedzy nim a prokuraturą” i napisałbym „nadciśnienie”, a następnie (na jego
życzenie) dopisałbym „klaustrofobia”.
Eksterioryzować strach można zarówno na jakąś służbę, jak i na przepisy. „Zwalniam
bandziora na przepustkę zdrowotną, bo na to zezwala przepis – to nie moja
odpowiedzialność” – powie naczelnik więzienia. W rzeczywistości po prostu boi się
gangstera, ale do tego nie musi się, nawet przed samym sobą, przyznawać.
Swoją drogą to przerzucanie (często wzajemne) kamyczka strachu do cudzego
ogródka, daje ciekawy efekt – otóż rywalizacja, ta zasada liberalizmu, która nie zawsze
1
wychodzi w biznesie, jakże wspaniale rozwija się między władzami państwowymi. No bo
zobaczmy: policja złapie przestępcę, a sędzia zaraz go zwolni. Sąd otwiera rozprawę, a tu
policja nie doręczyła wezwania oskarżonemu. Może zatem strach, a nie chęć zysku jest
najlepszym stymulatorem rywalizacji?
Tak więc końca strach nie będzie, wbrew temu, co głosi socjal – demo- liberalizm. Co
z nim zatem począć? Zanim na to pytanie odpowiemy, przyjrzyjmy się jeszcze jakie recepty
SA nam proponowane w ramach liberalnej filozofii. Dobrze streszcza to prof. Janusz
Czapiński (zresztą wybitny psycholog społeczny) zapytywany przez autora
tekstu „Wysyp zbrodni („Życie” , 27.01.1997): „duże pieniądze na bezpieczeństwo
i sądownictwo”. Postawienie akcentu w tym właśnie miejscu świetnie oddaje lewicowo –
liberalne myślenie: wzmacniać system, poprawiać organizację społeczną. Idąc naszym
tropem, oznacza to jeszcze silniejszą zachętę do eksterioryzacji strachu. Rzecz
jasna, całkowicie zgadzam się z poglądem, że finansowe nakłady na aparat ścigania są zbyt
niskie, jednak pieniądze nie mogą być receptą podstawową.
Receptą najlepszą, moim zdaniem, jest wzmocnienie poczucia mocy
jednostki, poprzez wzrost jej realnej, własnej siły, oraz siły pochodzącej z oparcia w lokalnej
społeczności. Amerykanie rozwiązali swój dylemat liberalny dając wolność wszystkim (w tym
i przestępcom), ale dając tez każdemu prawo do posiadania broni. Może nie trzeba iść aż
tak daleko, ale przychylność sądów dla obrony siebie i swojego mienia oraz dla
spontanicznego (staropolskie ”łapaj złodzieja!”) ujmowania przestępców byłaby krokiem we
właściwym kierunku. Również funkcja „czarnych marszów” to nie tylko (jak chce
Czapiński) „próba powiedzenia państwu, że powinno wzmocnić swoją kontrolę, dać
obywatelowi poczucie bezpieczeństwa”, ale przede wszystkim mocno odczuwalny wyraz siły
lokalnej społeczności.
Na koniec dwie refleksje osobiste. Pierwsza – wolałbym żyć w starym
kapitalizmie, niż w tym dzisiejszym – poszedłbym po prostu do psychoanalityka, a nie
męczyłbym się nad felietonem, a nadzieją, że „może to coś da”. A druga – tak się to jakoś
w historii dzieje, że pomysłodawcy i ideologowie systemów społecznych zupełnie nie
radzą sobie z ich praktyczną realizacją. I tak marksiści nie poradzili sobie z komunizmem, a
obecnie liberałowie nie radzą sobie z kapitalizmem. Może zatem pozostawić realizację
kapitalizmu marksistom?
Tekst został opublikowany w miesięczniku „Charaktery”, nr 4, 1997 r.
2

Podobne dokumenty