Po Kongresie Kartagińskim. 171.1 KB Pobrań

Transkrypt

Po Kongresie Kartagińskim. 171.1 KB Pobrań
1
[Druk: „Przewodnik Katolicki”25(1930), s. 364.]
Po Kongresie Kartagińskim
I wróciliśmy szczęśliwie z wyprawy na ziemie Czarnego lądu. Wróciliśmy
z gorętszą jeszcze wiarą i z wdzięcznością dla Jezusa Eucharystycznego. Boć oto oko
nasze oglądało dziwy Jego chwały, a ucho wsłuchiwało się w ten mocarny hymn
eucharystyczny, jaki śpiewały wszystkie ziemie i narody.
Kongres Kartagiński zapewne nie dorównał wspaniałością zewnętrzną takim
kongresom jak w Wiedniu lub Chicago. Za to świętością miejsca przewyższył je
stokrotnie. Każdy z pielgrzymów był świadom tego. To też ze czcią stąpaliśmy po tych
miejscach i ruinach, które były świadkami wielkich wydarzeń religijnych. Na każdym
kroku otacza nas duch wielkiego Augustyna. Dla uczczenia 1500 lecia jego śmierci
zwołano przecież głównie Kongres na ziemie afrykańskie. Słowa jego: „Niespokojne jest
serce moje, o Boże, dopóki nie spocznie w Tobie” - towarzyszyły wszystkim naszym
modlitwom, wszelkim krokom i poczynaniom.
Dalej ani na chwilę nie opuszczała nas myśl, że to ziemia przesiąknięta krwią
męczenników. W rozmyślaniu, na modlitwie wśród cichej adoracji wieczornej zbliżały się
owe postacie umęczone ku nam. Szły w bielusieńkich szatach ze śladami krwi na skrajach.
Szły z palmami w ręku z hymnem zwycięstwa na ustach. Św. Perpetua wiodła owe
męczeńskie szeregi. I szły podle nas i uśmiechem witały i zapal ulewały do duszy. Warto
cierpieć dla Chrystusa sprawy.
Trudno było się oderwać od świętych tych miejsc. To też wszędy widziałeś ludzi
chodzących jakby szukających czegoś. Byli to ludzie z wszystkich lądów i krain. Ubodzy
duchem, których jest królestwo niebieskie. Raz po raz słychać szlochy przeciągłe.
Bezustanny szept modłów płynie pod cichy turkus nieba afrykańskiego. Raz po raz jakaś
postać na ziemię się rzuca i ze czcią ją całuje. Mimowoli też, chciałoby się spełnić rozkaz
Boży: „Zdejm obuwie, albowiem miejsce, na którym stoisz, święte jest”.
Kongres Kartagiński był dalej wielką misją apostolską dla mahometańskich
tubylców i innowierców. Niektórzy po raz pierwszy to życiu dowiedzieli się o tym,
że w lśniącej hostii mieszka prawdziwy Bóg. Patrzyli własnymi oczyma na te objawy czci
zaiste królewskiej, które odbierał Bóg utajony. To też chętnie chodzili na zebrania
plenarne, ze zdumieniem przypatrywali się uroczystej procesji.
2
- Wasza religia to żywiołowa potęga - odzywa się do mnie jakiś Arab brodaty
w białym burnusie i z czerwonym fezem na głowie.
Tak to potęga, która umiała zaimponować tym fanatycznym wrogom Chrystusa.
To też honorowe prezesostwo Głównego Komitetu Kongresu przyjmuje
mahometański władca Tunisu, sam Bey królewski. Jego przedstawiciele uczestniczą
w uroczystościach Kongresowych. Książęta mahometańscy oddają swe pałace do
dyspozycji Komitetu.
W przeddzień wyjazdu Legata Apostolskiego z Tunisu składa mu wizytę sędziwy
dziekan rabinów żydowskich Jakób Bokkara w towarzystwie kilku dygnitarzy synagogi.
Starzec ten 89 letni w swej przemowie podkreśla, ze przybywa nie tylko z grzeczności,
ale i z przekonania i w celu uczczenia przedstawiciela tak wielkiej potęgi duchownej,
jaką jest Kościół Katolicki, prowadzony przez Ojca św.
Może łaska Jezusa Eucharystycznego sprawi, że oświeci się rozum
nieprzejednanych wrogów chrześcijaństwa. Może odtąd misje wśród Arabów, prowadzone
przez niestrudzonych Ojców Białych, więcej mieć będą powodzenia. Nawet niewierna
Chrystusowi Francja przyczyniła się wbrew własnej woli do uświetnienia Kongresu.
Wprawdzie chodziło tu o względy polityczne. Na Tunis bowiem ostrzą swe zęby już od
dawna Włosi. I słusznie, bo w Tunisie więcej Włochów niż Francuzów. Przeto na
Kongresie miała się ujawnić przewaga Francuzów.
Rzucił więc rząd francuski na cele Kongresu grube miliony. Posłał bezpłatnie
na Kongres 1500 kleryków, 2000 księży ułatwił przejazd. Żywił ich własnym kosztem.
Oddał im wojskowe namioty. Poza tym uczynił wszystko, by uroczystości kongresowe
były wspaniałą i ogromną manifestacją. O przebiegu uroczystości pisałem już na innym
miejscu. Były to naprawdę wielkie dni. Owych zebrań pod gołym niebem na ruinach
starych bazylik czy w amfiteatrze, owych nabożeństw czy procesji odprawianych coraz to
w cudniejszej szacie i oprawie nie zapomnimy nigdy. Wdzięczność zaś nasza dla Boga za
to wszystko w sercu pozostanie na zawsze. „Wysławiać Cię chcę. Boże mój, na każdy
dzień błogosławić Ci będę i chwalić imię Twe na wieki.” Ps. 144,9.
Kongres Kartagiński pod każdym względem spełnił, apostolskie swe zadanie.
Niby błyskawica rozjaśnił na chwilę mroki islamizmu i wstrząsnął katolikami obojętnymi.
Był bowiem dla nich ostrzeżeniem ojcowskim, by stali się katolikami godnymi tego
imienia. Dla reszty katolików były to nie tylko chwile podniesienia religijnego. Padały
tam nowe hasła bojowe, co do wytrwałości wołały, do wytężenia wszystkich sił,
by Chrystus panował. Dla całego Kościoła zaś był to wielki triumf. Była to rewia sił tego
Kościoła na lądzie afrykańskim. Był to ważny krok naprzód w urzeczywistnieniu hasła:
Przyjdź królestwo Twoje Eucharystyczne!
X. Posadzy [s. 364]