Zdesperowana

Transkrypt

Zdesperowana
Zdesperowana
M
atka ją porwała! Policja już ich szuka. Bóg jeden wie,
gdzie mogła ją zabrać! W domu ich nie ma – w głosie
pracownicy opieki społecznej, która do mnie dzwoniła, słyszałam
wyraźnie panikę i niepewność. Wcale mnie to nie dziwiło. Nie
wiedziałam zbyt wiele o matce dziewczynki, ale słyszałam, że od
dawna cierpi na chorobę psychiczną powiązaną z uzależnieniem
od narkotyków. Wiedziałam też, że przez trzy miesiące wściekle
walczyła z opieką społeczną o prawo do swojego dziecka, którego
nie chciała oddać. Oczywiście, nikomu nie podoba się odbieranie dzieci rodzicom, ale czasami jest to jedyny sposób, by uchronić je od krzywdy.
– Kiedy to się stało? – spytałam, równie zaniepokojona.
– Dwie godziny temu. Nie mogły się zbytnio oddalić. Policja
rozesłała już rysopisy, poinformowano porty i lotniska. Szkoda,
że nikt nie potrafił tego przewidzieć. Przecież moglibyśmy zabrać
Alice wcześniej.
Alice to czteroletnia dziewczynka, na której przybycie czekałam całe popołudnie. Poprzedniego dnia dowiedziałam się, że
przedstawiciele opieki społecznej mieli rano udać się do sądu
5
Mamusiu, wróć
na rozprawę o tymczasowe postanowienie w sprawie opieki nad
Alice. Ze skierowania zawierającego podstawowe informacje
o dziecku wynikało, że oboje rodzice są narkomanami, a ponieważ żadne z nich nie było w stanie opiekować się córką, dziewczynka mieszkała u dziadków ze strony matki. Przeczytałam też,
pamiętam, że Alice codziennie chodziła do przedszkola na dziewiątą rano, a odbierano ją o 15.15.
– Porwała ją z przedszkola? – zapytałam zaskoczona. Zdawałam sobie sprawę, jakie procedury obowiązują obecnie w placówkach oświatowych.
Odpowiedź padła po dłuższej chwili.
– Nie. To wychowawczyni poinformowała nas, gdy okazało się,
że Alice nie dotarła do przedszkola. Po wyjściu z sądu poszliśmy
prosto do dziadków, ale tam też jej nie było.
No cóż, może nie pozjadałam wszystkich rozumów, ale gdybym sama pracowała w pomocy społecznej i doszłoby do sytuacji, że dziecko, które zaraz ma trafić do rodziny zastępczej, nie
pojawia się w przedszkolu w dniu rozprawy, to chyba zaczęłabym coś podejrzewać.
– Obawiamy się, że dziadkowie mogli brać udział w uprowadzeniu wnuczki – dodała. – Właśnie przesłuchują ich policjanci.
Za chwilę sama do nich jadę. Zadzwonię do pani później.
– Dobrze. Dziękuję za informacje. Mam nadzieję, że Alice
szybko się odnajdzie.
– Ja też – usłyszałam. – I że nic jej się nie stanie.
Odłożyłam słuchawkę i wróciłam do kuchni, gdzie przygotowywałam obiad. Była już 17.30, a na Alice czekałam od trzynastej. Obawy i niepewność, które zwykle towarzyszyły mi, gdy
oczekiwałam przybycia nowego podopiecznego, teraz zamieniły
się w najprawdziwszy strach. I choć nigdy nie widziałam Alice
6
Zdesperowana
(znałam ją tylko z ogólnego opisu), wiedziałam wystarczająco, by
się o nią martwić. Jej niezrównoważona psychicznie matka, pewnie pod wpływem narkotyków, w desperackim akcie porwała
własną córkę i teraz próbowała uciekać – wszystko, by tylko nie
stracić dziecka. Kto wie, jakie myśli przebiegały przez jej głowę
i do czego jeszcze była zdolna? Wyobraziłam sobie nagłówki gazet:
„Matka skacze z córką z mostu” czy „Znaleziono zwłoki matki
z dzieckiem”. Moje mroczne myśli były oczywiście przesadzone,
ale takie rzeczy czasem się zdarzają, szczególnie gdy ludzie są zdesperowani lub działają w stanie odurzenia narkotykami.
Dziesięć minut później rozbrzmiał dzwonek telefonu. Chwyciłam za słuchawkę w nadziei, że usłyszę informację o odnalezieniu Alice całej i zdrowej. Była to jednak Jill, moja osoba kontaktowa w agencji, dla której prowadziłam rodzinę zastępczą. W jej
głosie usłyszałam tę samą obawę, którą wyczułam ze strony mej
poprzedniej rozmówczyni, a która zdążyła się udzielić i mnie
samej.
– Dzwonili do ciebie z pomocy społecznej? – spytała. – Poprosiłam, żeby cię poinformowali jak najszybciej. Ja całe popołudnie
spędziłam na spotkaniu.
– Tak, dzwonili chwilę temu, ale jeszcze nie znaleźli Alice.
Policja zaczęła poszukiwania.
– Biedne dziecko – Jill westchnęła głęboko. – I biedna mama
– dodała.
– To prawda, ale matka musi wiedzieć, że jej się to nie uda.
Prędzej czy później ją znajdą, a porywanie własnego dziecka na
pewno nie poprawi jej sytuacji.
– Taka matka nie będzie się zastanawiać – stwierdziła Jill.
– Z tyloma problemami na głowie będzie działać pod wpływem impulsu i wyłączy racjonalne myślenie – te słowa wcale nie
7
Mamusiu, wróć
pomogły mi uwierzyć w bezpieczeństwo matki i córki. – Martha pytała, czy gdy znajdą Alice, mają przyprowadzić ją prosto
do ciebie, oczywiście przy założeniu, że nie będzie wymagała
opieki lekarskiej. Powiedziałam, że tak, nawet jeśli to będzie po
godzinach pracy.
– Pewnie, przywieźcie ją tutaj – potwierdziłam. Nie mogłam
się też powstrzymać od małego przytyku: – A tak w ogóle, Jill,
to ja nie mam wyznaczonych godzin urzędowania.
– Jasne. Wiesz, co miałam na myśli.
– Aha. Miejmy nadzieję, że policja szybko namierzy Alice.
– Też mam taką nadzieję. Biedactwu i bez tego całego zamieszania trudno byłoby się przyzwyczaić do nowej sytuacji.
Pochłonięta myślami wróciłam do kuchni i mocno już opóźnionego obiadu.
Dołączył do mnie Adrian, któremu głośno burczało w brzuchu.
– Mamo, kiedy będzie obiad? – zapytał.
Mój syn miał wtedy czternaście lat, był ciągle głodny i rósł jak
na drożdżach. Już wtedy był o dobre 10 centymetrów wyższy ode
mnie i zbliżał się do wzrostu swego ojca, który miał ponad metr
osiemdziesiąt. Niestety, ojciec Adriana nie mieszkał już z nami.
– Za pół godzinki będzie gotowy – odpowiedziałam. – Zjedz
jabłko, jeśli jesteś głodny.
– Aha – wyciągnął z miski z owocami jedno jabłko i banana
oraz paczkę czipsów z kredensu.
– Mam nadzieję, nie stracisz po tym apetytu! – zawołałam za
nim z nutą zazdrości w głosie. Gdybym zjadła tyle, co on, i jeszcze obiad, pewnie bym przytyła. Nie odpowiedział, ale wiedziałam,
że taka przekąska nie będzie miała wpływu na jego apetyt. Adrian
nigdy nie zostawiał nic na talerzu, w przeciwieństwie do Lucy,
mojej dwunastoletniej przybranej córki, która była niejadkiem.
8
Zdesperowana
Niebawem do kuchni wpadła Paula, moja córka, która miała
dziesięć lat, w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
– Zostaw te herbatniki – przywołałam ją do porządku.
– Obiad będzie za piętnaście minut.
– A Adrian ma czipsy – poskarżyła się.
– Wiem, ty też dostaniesz całą paczkę, ale po obiedzie, jeśli
jeszcze będziesz głodna. Chociaż wolałabym, żebyś zjadła jakiś
owoc.
Paula skrzywiła się, ale posłusznie zostawiła pudełko z herbatnikami w kredensie.
– A ta mała dziewczynka nie przyjdzie? – widocznie Paula
przypomniała sobie o Alice; mówiłam dzieciom, że będzie u nas
na obiedzie.
– Mam nadzieję, że dotrze później – odparłam. – Ma małe
opóźnienie.
Córka spojrzała na mnie pytająco. Nie chciałam dzielić się
z nią swymi obawami co do bezpieczeństwa małej Alice, ale
musiałam jej coś powiedzieć.
– Alice jest ze swoją mamą. Ale opieka społeczna nie wie gdzie.
Na twarzy Pauli znów pojawił się grymas, jakby mój komentarz nie do końca do niej docierał.
– Jak mogły się zgubić?
– Nie zgubiły się. Po prostu są gdzie indziej – powiedziałam
łagodnie i zmieniłam temat. Paula często przeżywa sytuacje
małych dzieci nawet bardziej ode mnie.
– Możesz pójść do pokoju Lucy i powiedzieć, że obiad gotowy?
– poprosiłam. – Powiedz, żeby zeszła i usiadła z nami, nawet jeśli
nie jest głodna. Dziękuję, skarbie.
Lucy mieszkała z nami już prawie rok. Wcześniej pomieszkiwała u niezliczonych cioć i kuzynów i nigdy nie miała własnej
9
Mamusiu, wróć
prawdziwej rodziny. Zadomowiła się u nas niezwykle szybko,
dobrze zrobiły jej stabilizacja i regularny tryb życia. Jednakże,
mimo że byłam bardzo zadowolona z postępów, jakie robiła
w domu i w szkole, nadal nie przestawałam się martwić jej sposobem odżywiania. Była bardzo ładną dziewczynką, po ojcu
pochodzenia tajskiego odziedziczyła czarne włosy i ciemne oczy,
do tego była bardzo szczupła, wręcz chuda. Przy 162 centymetrach wzrostu ważyła niewiele ponad 40 kilogramów. Gdy do
nas trafiła, zakładałam, że szybko nabierze właściwej wagi, ale
się pomyliłam.
Podzieliłam się swymi wątpliwościami z Jill oraz z opiekunką
społeczną Lucy, która z kolei udała się po poradę do znajomej
pielęgniarki zatrudnionej jako specjalistka od problemów żywieniowych dzieci objętych opieką. Za jej radą starałam się nadzorować (najlepiej jak tylko mogłam), co Lucy je, a także ile waży, ale
w taki sposób, by nie robić z tego problemu. Nie wyglądało na
to, by po jedzeniu zmuszała się do wymiotów lub udawała, że je,
a naprawdę wyrzucała jedzenie. Odetchnęłyśmy z ulgą, gdy się
upewniłyśmy, że Lucy nie cierpi na zaburzenia w rodzaju anoreksji czy bulimii. Problem w tym, że przez ostatnie cztery miesiące, odkąd zaczęłam prowadzić swoje obserwacje, dziewczyna
nie przytyła ani o kilogram, za to odrobinę urosła, czyli w rzeczywistości wydawała się jeszcze szczuplejsza.
Według tabeli stosunku wagi do wzrostu, z której korzystała
wspomniana pielęgniarka, Lucy powinna ważyć 51 kilogramów,
czyli miała prawie 10 kilogramów niedowagi, co mnie oczywiście martwiło.
Ucieszyłam się, że Lucy zeszła na obiad razem z Paulą. W tym
samym momencie do kuchni wszedł Adrian i spytał, czy już
może jeść.
10
Zdesperowana
– Tak, obiad już gotowy. Usiądźcie.
Wzięłam się do zmywania, podczas gdy dzieci zasiadły do
stołu w pomieszczeniu, które dumnie nazywamy jadalnią (mimo
że tak naprawdę to tylko dodatkowa wnęka w kuchni wymyślona w tym celu przez architekta wnętrz, który projektował
dom). Odłożywszy trochę zapiekanki dla Alice, położyłam na
stole pozostałe talerze. Przez dłuższy czas słychać było tylko
brzęk sztućców i porcelany. Jedząc, cały czas skrycie czekałam,
że zadzwoni telefon i dowiem się, że Alice została odnaleziona
i już do nas jedzie. Liczyłam nawet na to, że za chwilę usłyszę
dzwonek do drzwi.
Przez cały posiłek kątem oka obserwowałam również Lucy,
która jak zwykle zaczęła pałaszować z animuszem, pierwsze
cztery łyżki zjadła, jakby ją ktoś gonił. Ale za chwilę przestała
i zaczęła się bawić jedzeniem na talerzu. Zaraz gdy do nas trafiła,
podczas pierwszego wspólnego posiłku, powiedziałam jej – jak
to zwykle mówię wszystkim nowym podopiecznym – żeby zjadła
to, co lubi, a resztę zostawiła. Gdy jednak zobaczyłam, jak niewiele jadła, zaczęłam ją zachęcać: „To może chociaż połowę?” albo
„Zjesz jeszcze kilka łyżeczek?”, albo „Ostatni ziemniaczek?”. Nie
byłam pewna, czy dobrze robię, ale każda matka wie, jak trudno
jest patrzeć na dziecko, które je znacznie mniej, niż potrzebuje.
– Jadłaś lunch? – spytałam Lucy, widząc, że nadal tylko rozgrzebuje obiad widelcem. Codziennie dostawała pieniądze na
lunch, który mogła zjeść w stołówce szkolnej. Problem w tym,
że nigdy nie wiedziałam, co sobie kupiła i czy w ogóle coś zjadła.
– Tak – odpowiedziała jak zawsze. – Jadłam kanapkę.
Jak zwykle nie pozostawało mi nic innego, niż jej uwierzyć.
Ale nawet jeśli mówiła prawdę, nadal było to stanowczo za mało,
11
Mamusiu, wróć
aby zapewnić jej prawidłowy wzrost i zdrowie – suchy tost na
śniadanie, kanapka na lunch i teraz parę kęsów obiadu.
Jeszcze przez kilka minut Lucy tylko bawiła się jedzeniem,
aż w końcu położyła nóż i widelec na talerzu na znak, że skończyła. Paula zrobiła to samo, tyle że jej talerz był pusty, a Adrian
już rozglądał się za puddingiem.
– Na pewno już skończyłaś? – zwróciłam się do Lucy. Skinęła potwierdzająco głową, więc pozbierałam talerze. – Zrobię
jeszcze deser.
To powiedziawszy, udałam się do kuchni, a dzieci zaczęły rozmowę na temat programu telewizyjnego. Zagotowałam wodę
i zrobiłam słodki sos z torebki. Następnie przelałam go do naczynia, które postawiłam na stole obok kupnej szarlotki. Powiedziałam dzieciom, by się częstowały, i ukradkiem obserwowałam, jak
Lucy sięga po odrobinę sosu, ale szarlotki już nie tknęła. W tym
momencie zadzwonił telefon. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam
do salonu odebrać. Modliłam się, żeby to była Martha, czyli opiekun społeczny Alice. Chciałam usłyszeć, że dziewczynka jest cała
i zdrowa i że wkrótce do nas przyjedzie.
Rzeczywiście dzwoniła Martha, ale nie miała dobrych wieści.
– Nic nie wiadomo – zaczęła. – Alice i jej matka jakby zapadły
się pod ziemię. Policja sprawdziła mieszkania krewnych i wszystkich znajomych, których adresy jej udostępniliśmy. Nie mam
pojęcia, gdzie one mogą być – w jej głosie słychać było wielkie
zmartwienie. – Zaraz będę kończyć dyżur, ale zostawiam włączoną komórkę na noc. Poinstruowałam policję, że mają dzwonić do mnie, jak tylko ją znajdą. Jill stwierdziła, że nie będzie problemu, żeby przywieźli ją do ciebie, nawet w środku nocy.
– Pewnie, że tak. Śpię płytkim snem, więc dzwonek do drzwi
powinien mnie obudzić.
12
Zdesperowana
– Alice będzie bardzo wystraszona.
– Wiem. Ale nie martw się, jestem doświadczoną opiekunką.
Dopilnuję, żeby się uspokoiła i poczuła bezpiecznie – powiedziałam. Czasami pracownicy opieki społecznej potrzebują tyle samo
wsparcia co dzieci, którymi się zajmują.
– Dziękuję, Cathy.
– Znaleźli ją? – spytała Paula, gdy wróciłam do stołu. Adrian
i Lucy spojrzeli na mnie zmieszani, bo nie mieli pojęcia, że coś
się stało.
– Alice, ta mała dziewczynka, która miała do nas dziś przyjechać, zgubiła się razem ze swoją mamą – wyjaśniłam.
– Aha, a ja myślałem, że się spóźniają – odparł Adrian.
Lucy tylko kiwnęła głową, najwidoczniej myślała tak samo.
Zdarzało się, że nowe dzieci z różnych powodów trafiały do nas
z opóźnieniem, czasem nawet dopiero następnego dnia.
– Niestety nie – wyjaśniałam dalej. – Ale jestem pewna, że
Alice wkrótce się odnajdzie. Jeśli w nocy obudzi was telefon albo
dzwonek do drzwi, nie przejmujcie się i śpijcie dalej. Alice może
przyjechać o każdej porze, a wy wstajecie rano do szkoły. Poznacie ją przy śniadaniu.
Dzieci przyjęły moje zapewnienia i tak jak ja wierzyły, że wieczorem lub późną nocą Alice się odnajdzie i cała i zdrowa trafi
do naszego domu. Wyobraziłam sobie, że kładę ją do łóżka i siedzę przy niej do chwili, aż spokojnie zaśnie.
Oby właśnie tak się stało!

Podobne dokumenty