Untitled - Stefan Darda
Transkrypt
Untitled - Stefan Darda
Dom na wyrębach 39 Odruchowo zamknąłem oczy. Kiedy je znów otworzyłem, kobieta, wciąż z uniesioną do góry ręką, jakby płynąc, posuwiście oddalała się od okna. Po chwili na moją twarz znów padło światło księżyca. Ciszę mącił jedynie stukot cząsteczek szkła obsypujących się z pudeł i łóżka na podłogę. Nie potrafiłem się ruszyć. Drżąc i nieustannie odmawiając swoją modlitwę, zapadłem w głęboki sen. 14. Obudziłem się, słysząc pogwizdywanie wilgi, która odzywała się w przydomowym sadzie. – Może wreszcie spadnie deszcz – pomyślałem. Przez dłuższą chwilę leżałem nieruchomo, wsłuchując się w radosne odgłosy letniego dnia. Lekki wiatr poruszał liśćmi za oknem, ptaki śpiewały jak najęte. Dziwny sen, który miałem w nocy, był zupełnie nierealny. Postanowiłem, że nie będę więcej mieszał wina z piwem. Nie miałem ochoty na kolejne koszmary, poza tym w głowie czułem pulsujący ból, charakterystyczny dla ciężkich, poalkoholowych poranków. Pragnienie było silniejsze od lenistwa, więc, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, zsunąłem nogi na podłogę i stanąłem przy łóżku. Poczułem w lewej stopie piekące ukłucie i usiadłem spoglądając w dół. Kałuża krwi powiększała się, a ja podniosłem głowę i wodziłem wzrokiem z jednego końca pokoju na drugi. Miałem dużo szczęścia, że tylko jeden kawałek szkła wbił mi się w nogę. Padające przez okno światło odbijało się w tysiącach drobnych kryształków. Były wszędzie. Nie tylko na podłodze, ale także na łóżku, na taborecie i na nierozpakowanych pudłach z moimi rzeczami. Jak w transie, raniąc opuszki palców, wygrzebałem z pięty kawałek szkła. Nie zważając na cieknącą krew, wsunąłem kapcie i wyszedłem z pokoju. W kuchni, mijając wiekowy kredens z lustrem, zobaczyłem twarz faceta starszego ode mnie o jakieś dziesięć lat. Podkrążone, zdezorientowane oczy patrzyły na mnie z nadzieją, że potrafię mu pomóc. Nie potrafiłem. 40 Stefan Darda Było mi niedobrze, mimo to wziąłem butelkę z piwem. Poranione palce pozostawiały na etykiecie czerwone plamy; nogi wyłożyłem na stół, żeby zmniejszyć krwawienie ze stopy. Nie miałem siły ani ochoty na opatrzenie rany. Zresztą, ten akurat problem w ogóle mnie w tej chwili nie obchodził. Przesiedziałem tak, prawie nieruchomo, chyba ze dwie godziny. Jedyną aktywnością, jaką wykazywałem, było podnoszenie do ust butelki. Dwa razy wstałem też po następną. * * * Upał w kuchni był niemiłosierny. Dach nie miał żadnej izolacji, więc eternit, za pośrednictwem stropu, oddawał temperaturę do wnętrza domu. Po mojej twarzy i plecach spływał pot. Zupełnie na to nie zważając, wciąż próbowałem jakoś znaleźć się w sytuacji. Nigdy w życiu nic takiego mi się nie przytrafiło. Musiałem spojrzeć prawdzie w oczy – ostatniej nocy zdarzyło się coś, czego w żaden sposób nie potrafiłem wyjaśnić. Byłem pewien, że nie rzucałem butelkami. A nawet jeśli byłbym tak bardzo pijany, że nie mógłbym sobie tego faktu przypomnieć, to nie zdołałbym rozbić butelki w ten sposób na najtwardszym nawet betonie. Wgniecenie w ścianie było tak głębokie, że mogła się w nim zmieścić połowa mojej pięści. Największe cząstki roztrzaskanej butelki miały może pół centymetra średnicy, włączając w to szczyt szyjki i grube denko, którego fragment wydobyłem z pięty. Wreszcie musiałem się poddać. Uznałem, że nie jestem sobie w stanie tego wszystkiego wytłumaczyć. Ponieważ bez sensu było tak siedzieć przez cały dzień, wstałem i lekko się zataczając poszedłem do łazienki. Stopa już dawno przestała krwawić, więc biorąc kąpiel nie zaprzątałem sobie nią głowy. Chłodna woda pobudziła mnie do działania. W pokoju strzepnąłem wszystkie cząsteczki szkła z łóżka, zgarnąłem błyszczące drobinki z pudeł i taboretu, a następnie zamiotłem dokładnie podłogę. Na wszelki wypadek starłem ją jeszcze mokrą ścierką. Później wyszedłem, żeby obejrzeć teren na zewnątrz domu. Zdawałem sobie sprawę, że poszukiwania śladów na suchej, twardej ziemi Dom na wyrębach 41 porośniętej zeschłą trawą, niewiele dadzą. Mimo to, niemal z nosem przy ziemi, obszedłem budynek dookoła, szczególną uwagę zwracając na fragment przy oknie, po którego drugiej stronie stało łóżko. Oczywiście niczego nie udało mi się znaleźć. Słońce stało niemal w zenicie, zalewając ziemię kaskadami piekącego światła. Gdy zakończyłem obchód, byłem spocony jak mysz, a świeżość, którą odczuwałem po kąpieli, rozpłynęła się w gorącym powietrzu. Mimo to odczuwałem satysfakcję, że zrobiłem cokolwiek, wyrywając się ze stanu przygnębiającego otępienia. Po powrocie do domu uznałem, że nie mogę znów pogrążyć się w myślach prowadzących donikąd. Byłem już prawie całkiem trzeźwy, więc postanowiłem złożyć wizytę Jaszczukowi. Po prostu nie chciałem być sam. Musiałem z kimś porozmawiać, choćby tym kimś miał być mój sąsiad, po którym nie spodziewałem się niczego dobrego. 15. Kończyłem pobieżną toaletę w łazience, kiedy rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Nie zdążyłem nawet odłożyć ręcznika, kiedy usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka. – Halo, panie Leśniewski! – usłyszałem. Nie miałem dobrego dnia. Z równowagi mogło mnie wytrącić byle co, ot choćby fakt, że ktoś bez zaproszenia włazi do mojego domu. Szarpnąłem gwałtownie za klamkę i w sieni zastałem Kościuka, który akurat pakował się do kuchni. – Zawsze wchodzi pan bez pytania? – spytałem. Policjant cofnął się z powrotem do korytarza. – Dzień dobry panu. – Nie wyglądał nawet na zmieszanego. – Pukałem, ale pan nie otwierał, więc pomyślałem… – Dzień dobry – przerwałem mało uprzejmie. – Nie pukał pan zbyt długo. – Ja tylko na chwilę – nie starał się nawet tłumaczyć. – Chciałem tylko panu powiedzieć, że pana sąsiad wrócił… 42 Stefan Darda – Wiem – przerwałem znów. – Widziałem wczoraj światło w oknie. I co? Dowiedział pan się czegoś w mojej sprawie? – Nie – odparł naburmuszony. – Nic nie widział, niczego nie słyszał… – A dlaczego nie było go tyle czasu? – A wie pan, o to już nie pytałem. A co to za różnica? – Żadna. Dziękuję, że wpadł pan, żeby mnie poinformować jak sprawy stoją – wykonałem gest, jakbym go chciał odprowadzić do drzwi. – Nie ma za co. No, będę już leciał – powiedział, mając najwyraźniej nadzieję, że będę starał się go zatrzymać. – No cóż, trudno. Do widzenia, panie komendancie. Zerknął na mnie tym swoim mało sympatycznym wzrokiem. – Do widzenia, panie Marku. Przepraszam, jeśli w czymś przeszkodziłem. – Nie, nie przeszkodził pan – złagodziłem ton. – Straszny dziś upał i marnie się czuję. Nie wyglądał na specjalnie przekonanego, ale uścisnął mi rękę i sobie poszedł. Nawet nie fatygowałem się, aby go odprowadzić. Wróciłem do łazienki. Trochę byłem na siebie zły, że tak go potraktowałem, ale w obliczu problemów, jakie zaprzątały mi głowę, ten akurat zdawał się być mało istotny. Pomyślałem jednak, że podczas spotkania, które właśnie było przede mną, nie zaszkodziłoby, gdybym był nieco milszy. * * * Jeszcze do poprzedniego wieczora dałbym sobie rękę uciąć, że w przestawianiu pudeł podczas mojej nieobecności paluchy maczał Jaszczuk. Naturalnie, moja pewność ulotniła się wraz z poranną sennością. Nie wiedziałem, o czym będę z nim rozmawiał. Po prostu szedłem go poznać. Sunąłem w stronę sąsiedniego domu pełen niepewności i wewnętrznych rozterek. W pewnej chwili zatrzymałem się nawet, zastanawiając się, czy nie wrócić po dwie butelki piwa. W końcu jednak zdecydowałem, że mogłoby to być źle odebrane, więc ruszyłem dalej. Było gdzieś przed trzecią. Zdawało się, że upał nie zelżał nawet odrobinę. Przyzwyczaiłem się do nieustannego grania świerszczy w takie gorące dni, niemniej jednak wciąż się nim cieszyłem. Dom na wyrębach 43 Letnie granie świerszczy, rechot żab na wiosnę, kolory jesiennych drzew… Człowiek staje oczarowany, wpatruje i wsłuchuje się z całych sił, jak meloman na koncercie w filharmonii. Niezwykłość przyrody zachwyca przy sporadycznym kontakcie. Jak to się mówi – pomaga ładować akumulatory. Ja nie chciałem przeżywać ciągłej huśtawki poziomu naładowania energii. Pewnie niejeden miłośnik filharmonii zazdrościł zwykłemu cieciowi, który w niej pracuje. Zazdrościł, że taki cieć ma na co dzień to, czym inni zachwycać się mogą tylko od święta, że jest poniekąd małą cząstką wielkiego misterium, którym jest choćby Requiem Mozarta, czy IX Symfonia Beethovena. Wierzyłem, że nigdy nie przestanę zachwycać się poszczególnymi partiami świerszczych skrzypiec, że z każdym dniem bardziej zadziwiać mnie będzie maestria ptasich altów czy sopranów. Miałem jednak nadzieję, że kiedyś przestanę czuć się jak odświętny widz. Chciałem zostać cieciem w filharmonii przyrody. Szedłem ostrożnie, zadziwiony myślami, które nawiedziły mnie akurat w tym momencie, czekając, aż gapowate, albo mniej rozważne świerszcze, zdążą w ostatniej chwili uskoczyć przed moimi sandałami. Dom sąsiada zbliżał się coraz bardziej; nawet jeśli chciałbym teraz zawrócić, było już za późno. Jeżeli Jaszczuk widział mnie przez okno, to taka nagła rejterada niemal sprzed progu raczej nie wpłynęłaby pozytywnie na nasze sąsiedzkie stosunki. Jaszczuk mógłby pomyśleć – czemu zresztą trudno byłoby się dziwić – że z klepkami jego nowego sąsiada nie wszystko jest w najlepszym porządku. Zapukałem do drzwi. 16. Sąsiad musiał mnie obserwować przez okno. Nie zdążyłem nawet cofnąć ręki, kiedy drzwi otworzyły się z impetem. – Czego pan chce? W drzwiach stał szczupły, wysoki mężczyzna. Z opowieści Kościuka wywnioskowałem, że powinien mieć gdzieś około pięćdziesięciu pięciu 44 Stefan Darda lat. Jego wygląd bynajmniej na to nie wskazywał. Dałbym mu jakieś sześćdziesiąt pięć lat, albo nawet więcej. Zmarszczki głęboko wcinały się w zszarzałą twarz. Gęste, krótko ostrzyżone włosy były całkowicie siwe. Kilkudniowy zarost na szerokiej szczęce również. Zapadnięte, czarne oczy patrzyły na mnie niechętnie, jednak bardzo uważnie. Zaskoczyło mnie jego nieprzyjemne pytanie. Mimo wszystko, nie tego się spodziewałem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Postanowiłem więc poczekać i zobaczyć, co zrobi ten facet. W międzyczasie bacznie mu się przyglądałem. Pomimo przygarbionej sylwetki, jego ciało nie było ciałem starego człowieka. Był rozebrany od pasa w górę, więc dokładnie widziałem muskularne barki. Na szyi miał zawieszony złoty łańcuszek z niewielkim, również złotym medalikiem. Żylaste ręce sprawiały wrażenie spracowanych i bardzo silnych. Jaszczuk zauważył moje spojrzenie. Wsunął dłonie do kieszeni. – Umie pan mówić? – Umiem – odpowiedziałem nadspodziewanie spokojnym głosem. – Po co pan przyszedł? – Przyszedłem poznać nowego sąsiada. Miałem nadzieję, że będzie to ktoś milszy od pana, panie Jaszczuk. Jego napięte mięśnie zaczęły drgać pod skórą. – Nie zapraszałem pana, więc może sobie pan darować te uwagi odnośnie do mojego zachowania. Nie zapraszałem pana ani do domu, ani do Wyrębów. – Nie potrzebuję pańskiego zaproszenia do Wyrębów. Miałem takie samo prawo jak pan, aby się tu sprowadzić, panie Jaszczuk – ostatnie dwa wyrazy niemal wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – Nie potrzebuję również pańskiej zgody, aby tu mieszkać. Miałem jedynie nadzieję, że nasze stosunki sąsiedzkie ułożą się w miarę normalnie. Jak widać, byłem w błędzie. Szkoda. Odwróciłem się na pięcie i zrobiłem kilka kroków – Nie powinien był pan się tu sprowadzać. Na pańskim miejscu dokładnie przemyślałbym jeszcze tę decyzję – usłyszałem zza pleców. – Chyba, że znów za którymś razem chce mieć pan taki bałagan, jak ostatnio po przyjeździe albo zastać w domu coś jeszcze mniej przyjemnego… Zatrzymałem się. Dom na wyrębach 45 – W każdej chwili znów mogę wejść do twojego domu – ciągnął Jaszczuk cicho i monotonnie. – Wszystko jedno, czy jesteś w środku, czy nie. Odwróciłem się powoli. – Co się tak gapisz, durniu? – podniósł głos. – I wspomnij coś Kościukowi, że to byłem ja, a puszczę ci tę twoją budę z dymem. Zresztą i tak może to zrobię. A teraz możesz już spieprzać. – Nie przywykłem do rozmów na tym poziomie – w dalszym ciągu mój głos brzmiał zadziwiająco spokojnie. – Ale powiem panu jedno. Jeśli tylko zobaczę pana na moim podwórku, a tym bardziej w domu, rozwalę panu łeb. Może jest pan silniejszy ode mnie, ale za to ja na pewno lepiej strzelam. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. Nie miałem pojęcia o strzelaniu i nie miałem broni. Bajka jednak przeszła mi gładko przez gardło i – jak mi się zdaje – zabrzmiała całkiem przekonująco. Jaszczuk stał w progu, świdrując mnie wzrokiem. Wytrzymałem przez kilka sekund jego spojrzenie, po czym powoli odwróciłem się i poszedłem w stronę swojego domu. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałem, jak drzwi zamykają się z hukiem za moimi plecami. * * * W domu otworzyłem sobie kolejne piwo. Miałem już dość przygód. Byłem wściekły na Jaszczuka i na siebie. Szedłem do niego z nadzieją, że rozmowa z nim choć trochę mnie uspokoi. Teraz dziwiła mnie moja naiwność – czego ja się spodziewałem po samotnym wilku w środku lasu, któremu zamierzam zakłócać spokój? Że przyjmie mnie z otwartymi rękami, wykrzykując, jak bardzo czekał na mnie od dwudziestu lat? Znów siedziałem przy stole, pociągając z kolejnej butelki. – Jak tak dalej pójdzie, zostanę alkoholikiem – pomyślałem. Z drugiej jednak strony, miałem nadzieję, że ilość przygód w końcu się wyczerpie i nie będę potrzebował wyskokowych trunków do uspokojenia nerwów. W pewnej chwili wstałem i poszedłem do sypialni. Uklęknąłem przy miejscu, w którym roztrzaskała się butelka i przez dłuższą chwilę przyglądałem się wgłębieniu.