Sztuka wobec rzeczywistości
Transkrypt
Sztuka wobec rzeczywistości
Sztuka wobec rzeczywistoci (dyskusja redakcyjna) „Zdanie” 1978, nr 2 W dyskusji wzili udzia : prof. dr Henryk Markiewicz — teoretyk i historyk literatury, prof. Andrzej Pietsch — artysta grafik, Krzysztof Jasiski — reyser teatralny, Leszek Polony — krytyk muzyczny, Krzysztof Kielowski — reyser filmowy, dr Wit Jaworski — filozof i pisarz, dr Edward Chudziski — historyk literatury, publicysta i Dorota Terakowska — reportaystka, która ca o spisa a. H. Markiewicz: Zaproponowano mi wyg oszenie jakby wstpu do naszej dyskusji. Zastanawiajc si nad tematem — „sztuka wobec rzeczywistoci” — dochodz do wniosku, e zawarty w nim problem wymaga przynajmniej podstawowego rozcz onkowania, bardzo zreszt ogólnego i by moe nawet odleg ego od konkretnych problemów, które nkaj praktyków, tzn. twórców sztuki. Pytanie pierwsze: czy moliwe i potrzebne jest w ogóle poznawanie rzeczywistoci przez poszczególne dziedziny sztuki? Odpowied na to pytanie by moe wypadnie niejednakowo dla tych dziedzin. Pytanie drugie: czy moliwe i potrzebne jest dzisiaj odtwarzanie rzeczywistoci przez sztuk — lub przez niektóre z jej dziedzin — w formach zblionych do potocznego dowiadczenia, czyli w formach mimetycznych? Po trzecie — jeli odpowiemy pozytywnie przynajmniej na jedno z dwóch powyszych pyta, to jakie s kryteria wartoci poznawczej dzie a sztuki? Jaka jest korelacja midzy wartociami poznawczymi a wartociami ideologicznymi i politycznymi dzie a? Jak dalece s to wartoci wspó biene — a jak dalece nie pokrywaj si ze sob? I wreszcie — gdyby kogo ten problem zainteresowa — rodzi si pytanie nie o to, co jest w sztuce realizmem, ale co bdziemy w niej nazywali realizmem. I tu chcia bym przypomnie, e dotychczasowe spory teoretyczne w tej sprawie doprowadzi y do takich oto alternatyw: po pierwsze - realizm mona pojmowa, jako kategori uniwersaln bd historyczn. W pierwszym przypadku uwaamy, e realizm jest okreleniem stosowanym na ca ej przestrzeni dziejów sztuki. W wypadku drugim traktujemy realizm, jako pewien prd literatury czy sztuki w ogóle, o okrelonych granicach czasowych. Druga z tych alternatyw to traktowanie realizmu, jako sztuki mimetycznej, to znaczy odtwarzajcej rzeczywisto w formach moliwie bliskich potocznemu dowiadczeniu, lub te traktowanie realizmu, jako wartoci poznawczej modelu rzeczywistoci, jaki proponuje nam dzie o sztuki, niezalenie od tego, czy spe nia on wymogi mimetycznoci. Mówi tu o alternatywie w sensie logicznym, bowiem s i tacy teoretycy, którzy stawiaj sztuce realistycznej i jeden i drugi wymóg, to znaczy, e artysta ma tworzy poznawczo wartociowy model rzeczywistoci i e ten model musi by zarazem wierny potocznemu jej ogldowi. I wreszcie ostatnia alternatywa, (cho moe nalea o j wymieni na pierwszym miejscu) — to realizm, jako kategoria opisowa lub wartociujca, i to — praktycznie rzecz biorc — wartociujca w sensie dodatnim (przewanie, a zw aszcza u nas, gdy mówiono o jakim dziele, e jest realistyczne, to wyraano tym samym pochwa tego dzie a). I to by yby te wstpne problemy, jakie nasuwaj si teoretykowi literatury, gdy postawione mu zostaje pytanie o stosunek sztuki do rzeczywistoci. Oczywicie, ca y czas mówi em tutaj o sztuce wobec rzeczywistoci w jej aspekcie poznawczym, zasugerowany jednym z hase wywo awczych tej dyskusji. Mona jednak mówi o tym zagadnieniu take w inny sposób, na przyk ad o relacji ekspresyjnej midzy sztuk a rzeczywistoci, majc na myli rzeczywisto psychiczn i duchow cz owieka, nastpnie o relacji czy te raczej o funkcji antycypacyjnej sztuki — funkcji przekszta cajcej i wyprzedzajcej rzeczywisto... E. Chudziski:... Lub deformujcej rzeczywisto, wiadomie zreszt. H. Markiewicz: Tak, tyle, e ta deformacja, jak sdz, da aby si podporzdkowa jednemu z tych celów, o których mówi em wczeniej. Deformacja czsto w intencji twórcy s uy modelowemu odtworzeniu wiata albo jest subiektywnym ogldem tego wiata. Podporzdkowana jest zatem ekspresyjnym funkcjom sztuka. Bywa te antycypacj przysz oci. E. Chudziski: Dopowiedzia em moliwo deformacji rzeczywistoci w sztuce, poniewa nasun a mi si znana opozycja midzy realizmem a kreacjonizmem. Chodzi o mi o to, e wyraa okrelone sfery rzeczywistoci moe nie tylko sztuka realistyczna, ale i ta, która — nie rezygnujc z funkcji poznawczych — przedstawia t rzeczywisto zdeformowan; zbudowan wprawdzie z elementów rzeczywistych, ale zdeformowanych w sposób groteskowy bd przy pomocy innych rodków artystycznych. W efekcie nie otrzymujemy prostego ekwiwalentu rzeczywistoci, zgodnego z potocznym dowiadczeniem i ogldem, tylko raczej ekwiwalent zgodny z jak wizj zaprogramowan przez artyst. D. Terakowska: ...do tej moliwoci jeszcze bym co dorzuci a, mianowicie nieco inny ni ten, www.filmotekaszkolna.pl o którym mowa, ale bardzo typowy rodzaj deformacji. Nie jest ona rodkiem artystycznym, jest to deformacja, owszem, wiadoma, ale dokonywana w okrelonym celu. Twórca, a mam na myli równie dziennikarzy — cho ich status zawodowy cigle nie jest jasny, mimo e cz dziennikarzy na pewno udowodnia swoje prawa bycia twórcami — otó, twórca deformuje rzeczywisto , na przykad j upiksza, liczc na yczliwe przyjcie przez mecenasów i szefów jego dziea czy cho by doranie pisanego artykuu w gazecie. Twórca myli: „Jeeli t rzeczywisto upiksz, zapewne nie spodoba si to przecitnemu odbiorcy, ale wadza, która za tym wycinkiem rzeczywistoci stoi, bdzie ze mnie zadowolona”. Bywa taka deformacja wynikiem poddania si twórcy doranym czsto wymogom tzw. chwili — wymogom politycznym, propagandowym — czy nawet wywodzi si z wewntrznego przekonania twórcy, e takie wymogi istniej. W efekcie tak zdeformowane zarówno dzieo, jak i prasowa forma wypowiedzi równie maj ,,ywot chwili”, bowiem z rzeczywistoci wrcz mijaj si. Jest to ten rodzaj deformacji, który na pewno wystpuje w dziennikarstwie, na pewno w literaturze, filmie, teatrze, by moe nawet w plastyce i muzyce, cho o tych ostatnich dwóch dziedzinach sztuki trudno byoby mi powiedzie co kompetentnie. Uwaam w kadym razie ten typ deformacji za niezwykle grony, zarówno dla dzie sztuki, jak i dla rzeczywistoci. E. Chudziski: Dawniej nazywano to po prostu lakiernictwem, ale chyba jeszcze tam o co innego chodzio ni tylko o „lakierowanie rzeczywistoci”... H. Markiewicz: Dlatego te wolabym, gdy mowa o akceptowanych wartociach poznawczych dziea, mówi nie o deformacji rzeczywistoci, ale o jej transformacji, przeksztaceniu. Wtedy eliminujemy ten moment dezaprobaty, który tkwi w pojciu ,,deformacja”. Natomiast to, o czym mówi redaktor Terakowska, to jest, oczywicie, wanie deformacja o skutkach zreszt fatalnych i tu na pewno nie rónimy si w pogldach. E. Chudziski: Mam takie odczucie, e bdzie nas gównie interesowaa ta sztuka, te dziea i ta praktyka artystyczna, które raczej maj ambicje mówi wprost o naszej rzeczywistoci. Sdz, e bd nas interesowa zarazem i rezultaty takiej sztuki i jej ograniczenia. Sowem, idzie o odpowied na pytania, czy w ogóle jest moliwe w sztuce obiektywne odtwarzanie rzeczywistoci — w konkretnym czasie i miejscu. Oczywicie, mamy w naszej kulturze liczne dziea, które t rzeczywisto odtwarzaj, ale w tym aspekcie, o którym mówi prof. Markiewicz, to znaczy w ekspresyjnym, nie za poznawczym, w sposób wiadomy eksponujcym rzeczywisto tak, aby odbiorca dziea móg j sobie wyjania , móg si wiele o niej dowiedzie . H. Markiewicz: Jeeli zaczynaem ab ovo, to znaczy od tego, czy potrzebne jest, aby sztuka speniaa zadania poznawcze wobec rzeczywistoci, to dlatego, by by lojalnym wobec biorcych w tej dyskusji udzia przedstawicieli muzyki oraz sztuk plastycznych, dla których — wobec istnienia fotografii, filmu, telewizji — ta funkcja przedstawiajca, poznawcza dziea sztuki, ulega daleko idcej redukcji. W. Jaworski: Chciabym nawiza do tego klasycznego dla literaturoznawstwa problemu realizmu jako pytania-alternatywy; czy jest on kategori opisow czy wartociujc? Odwoam si do dowiadczenia poetyckiego. Otó gdzie w latach 1968—70 punkt wyjcia czci modego rodowiska literackiego by taki: jeeli stawiamy na prawd, na szczero , na mówienie wprost, to kategoria prawdy jako kategoria poznawcza w aden sposób nie powinna wyklucza kategorii prawdy jako oceny moralnej. A wic wiadomie zaoono, e kategoria prawdy mieci w sobie dwa warunki: intelektualno-poznawcze oraz moralne lub jak kto woli naukowo-ideologiczne lub polityczne. Racja wyjciowa bya taka, e brak prawdy w sensie kategorii poznawczej wywouje niejako wprost proporcjonalnie dania ostrej oceny tego typu literatury, po prostu wartociowania jej. Mona jeszcze dalej i i powiedzie tak: prawda zostaa w pewnych sformuowaniach wyidealizowana, pokazana jako warto pryncypialna (mam tu na myli m. in. ksik wiat nie przedstawiony). Ta warto prawdy miecia w sobie zarazem jakby dwa bieguny: danie od literatury prawdy w sensie poznawczym i zarazem oceniania istniejcej literatury w tym wzgldzie. To drugie sprowadzao si do oskarania literatury o niespenianie postulatu prawdy. Zarzucano jej po prostu fasz. Tak sprawa zostaa postawiona. A jak zostaa rozwizana? Rozwizanie, moim zdaniem, doprowadzio do specyficznego wyidealizowania prawdy w sensie moralnym. Mówic wprost — haso to miao sens etyczny. A wic wszystko to, co osadza si w jednostce jako poczucie krzywdy, prowadzi do swoistej interpretacji rzeczywistoci i wasnych, osobistych sytuacji jako korzystnych ze wzgldu na prawd. Prawdomówno staje si racj niewygasych pretensji do wiata — przy czym jest to z kolei prawda zatajana na wasny rachunek. Stawiajc na prawd jako na idea moralny, zakadajcy milczce uznanie wasnej sytuacji ponionego, modzi literaci wiadomo tych kompensacyjnych funkcji instrumentu prawdomównoci zawsze mieli. Ruch pretensji pod adresem najbliszego wiata kultury, próba programowego nad nim zapanowania nie wynikay jednak z przesanki, która wspiera ,,prawdomówno ” jako postaw eskapizmu, lunatyzmu wiatopogldowego — a która brzmi: ,,cokolwiek widz, jest tylko kopi niezalenych ode mnie okolicznoci, sowa moje s dokadnym zwierciadem wiata, za który nie odpowiadam”. Skojarzony z tym zdaniem postulat realizmu, przedstawiania wiata, mona by interpretowa w tym wietle, przy odrobinie zej wiary, www.filmotekaszkolna.pl jako przejaw braku samowiedzy (co zreszt czyniono wielokrotnie). Stawianie na prawd i odk amywanie si przez s owo bynajmniej nie usuwa o zatajonych zadranie zarówno wobec otoczenia, jak i wobec siebie. To, e postulat prawdomównoci nie by stworzony przez sam grup, ale równie w jakiej mierze by znakiem solidarnoci pokoleniowej, by o np. dla tzw. „nowofalowców” czym niezaprzeczalnym. Wnikliwe rozpoznanie tego postulatu, ujcie go w ramy tradycyjnych, niejako zastanych, lecych w zasigu oka orientacji pozaliterackich, ale i kulturowych, wiatopogldowych, podzieli o ten ruch, a jego autorom pozwoli o — co moe wyda si paradoksem — bardziej osobicie wypowiedzie si w ich prawdzie. Co zosta o z dokona poetyckich „nowej fali” ? To, e „prawda” sta a si — po swoistym okresie nerwicowego pop ochu — wartoci spo ecznie uytkow, zwizan z przekonaniem, e uchybianie prawdomównoci, w ramach utrwalonych zwyczajowo i instytucjonalnie gwarancji, utrudnia po prostu komunikacj midzy ludmi, midzy poet a czytelnikiem itp. Charakterystyczne, e niektórzy sporód najm odszego pokolenia literackiego, przeciwstawiajc si np. programowi „nowej fali”, wprost formu uj nastpujce pytanie: jak nie przekrela programu etycznego „nowej fali”, czyli szczeroci, prawdy, ale wyj poza ni w programie estetycznym? Tak to przynajmniej sformu owa o rodowisko gdaskie. Czy tak postawione zadanie debiutantów zachowania etyki „nowej fali” i prze amania jej estetyki ju si zrealizowa o? Trudno odpowiedzie na to pytanie teraz, ale, wydaje mi si, e potrzeba sojuszu prawdy w sensie opisowym i wartociujcym istnieje nadal. Nazwa bym t potrzeb równie potrzeb realizmu. H. Markiewicz: Moe w tym pojciu prawdomównoci jest pewna wieloznaczno, bo czym innym jest prawdomówno jako szczero, wyraz tego, co si rzeczywicie myli, a czym innym jest prawdomówno jako wyraanie sdów prawdziwych. Mona sobie wyobrazi tak sytuacj, e kto jest prawdomówny w sensie szczeroci, ale mówi zupe ne fa sze, czyli jest prawdomówny, ale wzgldem siebie. Mówimy, e ten kto jest „szczery”. Ale moliwa jest te sytuacja symetryczna — kto wypowiada pewne przekonanie nieszczerze, wbrew swemu przekonaniu, a mimo to wypowiada sdy prawdziwe. D. Terakowska: Jeszcze istnieje inny sposób wyraania prawdy, czyli prawdomówno wobec rzeczywistoci. Mam na myli ten typ prawdomównoci, który nazwa abym selektywnym. Prawdomówno istnieje jako fakt obiektywny, ale ogarnia si ni pewne obszary. O innych nie mówi si wcale, przemilcza si je. Powstaj w ten sposób swoiste bia e plamy w prawdomównoci wobec realiów ycia, cho równoczenie trudno by oby mówi wprost o k amstwie czy zafa szowaniu. Na przyk ad polski reporta, tak zwana literatura faktu, to niebywa e twórcze osignicie, które w tej jakoci, w tym nasileniu i formie nie wystpuje w innych krajach. Czy ta literatura faktu k amie? Oczywicie e nie. Ona tylko zajmuje si pewnymi wybranymi obszarami rzeczywistoci. Mamy wic doskona y reporta obyczajowy, ten typ reportau, który w kinie dokumentalnym — mam na myli niektóre dokonania Wytwórni Filmów Dokumentalnych czy Owiatowych — nazywano „polowaniem na frajera”. „Frajer” to kto — w sensie dodatnim czy ujemnym — kto niesie ze sob cechy znacznie odróniajce go od reszty spo eczestwa. ,,Frajer” to hobbysta lub dziwak, szlachetny pasjonat czy po prostu kto o wyróniajcym si yciorysie. Opisanie „frajera” — to napisanie reportau obyczajowego lub opisanie kamer. Mamy te: wietny reporta typu „wyciskacz ez” — reporta o nieszczliwych dzieciach, samotnych staruszkach, kalekach itp. Istnieje wielki reporta naukowy, polegajcy najczciej na opisaniu cierniowej drogi wybitnego naukowca-wynalazcy, któremu rzeczywisto rzuca k ody pod nogi. Mamy ciekawy reporta spo eczny — opisujcy czy wartociujcy róne grupy spo eczne. Bez adnej z oliwoci stwierdzam, e jest to reporta doskona y, wartociowy, prawdomówny, potrzebny. Lecz czego brakuje w tym optymistycznym obrazie polskiego reportau? Nie ma reportau poetycznego. Dziwne, ale prawdziwe. Co niesie ze sob rzadko pojawiajcy si na amach prasy — ale jednak pojawiajcy si od czasu do czasu — reporta partyjny, czyli po prostu polityczny? Stabilny, zastyg y, zawsze u adzony obraz rzeczywistoci w partii — czyli rzeczywisto w ludziach partii — obraz, który wydaje si wyabstrahowany ze swego czasu spo eczno-polityczno-gospodarczego. Schemat: oto dobry dzia acz, wzór dla innych, wszyscy go kochaj, szanuj, patrzcie, ludziska, i bierzcie przyk ad, bo to dzia acz, który dokona wiele i z sukcesem; by moe by y to ,,sukcesy poprzez trudnoci”, ale o tych trudnociach wiele w tekcie nie ma. Niestety, nikt mi nie wmówi, e polski reporta, nawet najlepszy; przedstawia pe n polsk rzeczywisto — dopóki nie pojawi si równie reporta polityczny, partyjny, reporta mówicy przecie o organizacji, która animuje ca e ycie kraju. Reporta, który nie pomija by równie towarzyszcych kademu procesowi rozwoju negatywów, ujemnych zjawisk, ba, który ujawniajc je, poddajc spo ecznej — i take partyjnej — refleksji i krytyce, móg by te ujemne zjawiska ograniczy, zmienia. Niestety, takiego reportau nie ma. Dlaczego? Czy brakuje autorów? A moe nie yczy go sobie partyjna w adza? Myl, e odpowied na to pytanie ley porodku. Niektórzy przedstawiciele w adzy rzeczywicie wol pochwa y i opisy sukcesów od analizy trudnoci i ujemnych zjawisk, inni wrcz przeciwnie. Podobnie jest z autorami: niektórzy próbuj si przedrze przez t obiektywn czy wyimaginowan niech w adzy, sk adaj propozycje, nawet, jeli zak adaj niepowodzenie — inni nawet nie próbuj, grzzn w interesujcym, wartociowym, ale o ile w gruncie rzeczy atwiejszym (i w pisaniu, i w procesie przebicia si) reportau obyczajowym. Poluj na „frajerów”, mówic prawd o pewnych marginesach ycia. G ówny nurt tego ycia jest wyg askanym, www.filmotekaszkolna.pl jednostronnym obrazem. Sumujc — najwaniejszej, najbardziej liczcej si i wywierajcej najpowaniejszy wp yw na rozwój i ycie kraju sfery rzeczywistoci po prostu nie ma w literaturze faktu. A zatem realizm- ale tylko wycinkowy... H. Markiewicz: To znaczy, e poszczególne utwory dziennikarskie spe niaj postulat realizmu, natomiast literatura faktu, jako ca o... D. Terakowska:...Jako obraz ca oci?.. H. Markiewicz:...Po prostu zawodzi. W. Jaworski: Chcia bym jeszcze raz wróci do kategorii szczeroci i do grupy ju by ych „nowofalowców” z lat 68—70. Jeli przez szczero rozumielimy prawo do pe nej ekspresji, manifestacji postaw, to teraz obserwujemy, e to, co manifestowalimy, nie jest poddane opisowi porzdkujcemu, nie jest nawet wekslowane. Jest interpretowane niezgodnie z nasz intencj czy — jak mówi a red. Terakowska — jest w ogóle przemilczane. Nie by bym sk onny, nawet w celach teoretycznych, oddziela od siebie kategorii prawdy w sensie opisowym i kategorii prawdy w sensie moralnym. W latach 1968—70 doszlimy do przekonania, e pewne wartoci — jak uczciwo, dobro, sprawiedliwo, rzetelno — nie usprawiedliwiaj si same w wydarzeniach spo ecznych, e s to jednak wartoci nierelatywne. Aby umie oceni rzeczywisto, czy choby zdystansowa si wobec niej — trzeba jednak przyj istnienie — nawet w sposób intuicyjny — pewnego „sta ego” systemu wartoci. I akurat to pokolenie wskaza o na wartoci moralne jako nieod czne od poznawania wiata. I w tym momencie niejako podj o polemik z tymi, którzy próbowali jak gdyby zrelatywizowa wartoci etyczne, którzy twierdzili, e one si same kszta tuj w wydarzeniach historycznych, e nie ma jednoznacznie rozumianych poj, takich jak: sprawiedliwo, uczciwo. Std tak bardzo zosta y wyostrzone — przez niektórych okrelane jako kontestatorskie — kryteria: fa szu, cynizmu, deformacji, serwilizmu, lunatyzmu wiatopogldowego, przemilczania pewnych spraw, które to cechy owo pokolenie dostrzega o u naszych literackich autorytetów. Pokolenie to dokona o równoczenie wiadomego wyboru pewnego typu literatury. E. Chudziski: Mamy w naszym gronie reprezentantów prawie wszystkich dziedzin sztuki. Chyba istotne wydaje si pytanie, czy mimetyzm, realistyczne odtwarzanie rzeczywistoci w sztuce, jest nie tylko potrzebny, ale czy jest wystarczajcy dla artysty? Dla samej sztuki? Czy jako program artystyczny zaspokaja dzisiejsze ambicje twórców? Gdy pokolenie literackie, o którym mówi Wit Jaworski, pokolenie lat 1968—70, zarzuca o twórcom starszych generacji przemilczanie pewnych obszarów rzeczywistoci, cz twórców po prostu obrazi a si. Uwaali oni, e daj na swój sposób wiadectwo prawdzie, e i oni mówi o rzeczywistoci, cho w formach odmiennych od tych, jakie wybrali m odzi. Cz m odego pokolenia, obcujc — poprzez lektur choby — z dzie ami bdcymi rezultatem takiej postawy, uzna a, e rozmijaj si one z tym, co to pokolenie widzi i dowiadcza. Podobnie dzieje si, jak mówi a red. Terakowska, w sferze literatury faktu, gdzie ca e obszary rzeczywistoci nie bywaj penetrowane. W. Jaworski: Chcia bym wróci do okrelenia ,,mimetyzm”. Wydaje mi si, e kryje ono w sobie take za oenie „czystoci zmys ów”. Wyobraam sobie na przyk ad robotnika, który ma telewizor, oglda go i od lat stale pokazuj te same zjawiska, te same sprawy: koparki, róne budowy, krcce si maszyny itp. I wyobraam sobie reakcj tego cz owieka. Jest ten obraz przecie numeryczny, prawda? A jednak pusty. E. Chudziski: Chcia bym sprowokowa profesora Pietscha do wypowiedzi. Mog wyjani dlaczego. Otó, gdy zebra a si Rada „Kunicy”, by omówi charakter i zawarto pierwszych tomów „Zdania”, profesor Pietsch zabra g os, mówic w anie o potrzebie artyku u poruszajcego problem pewnej wstydliwoci, jak dzi otaczamy realizm w sztuce. Pamitam, e profesor wyzna wtedy, i - bdc z natury realist - przez pewien okres realizmu nie praktykowa , mimo, a moe w anie dlatego, e w latach pidziesitych by on zalecany w postaci socrealizmu. Std w ogóle wzi si pomys naszej dyskusji, wielu wówczas obecnych bowiem, w tym i profesor Markiewicz, i Krzysztof Jasiski, doda o od razu, e nie jest to tylko sytuacja plastyki, ale sztuki dzisiejszej w ogóle... A Pietsch: No tak, ale w moim przypadku to by o zwizane z konkretnymi uwarunkowaniami polityki kulturalnej. I chodzi o mi raczej o polityk kulturaln ni o twórczo... D. Terakowska: ...jest to jednak ze sob do sprzone... A. Pietsch: ...to znaczy myla em o tym, e dla cz owieka ambitnego okrelone preferencje polityki kulturalnej, jeeli s stosowane, mówic najprociej, nie fair, staj si w aciwie hamulcem, a nie preferencj. Nikt, kto chce by artyst, nie chcia by funkcjonowa niejako ze stemplem pozaartystycznego uprzywilejowania. Zw aszcza, e odbywa si to równie w kategoriach istotnych dla opinii rodowiskowych, które tworz przecie bardzo potny rodek nacisku. W kadym razie bardziej dotkliwy rodek nacisku. W latach pidziesitych i póniejszych, do których nawizywa em, polityka kulturalna wbrew pozorom wcale www.filmotekaszkolna.pl tak mocno nie naciska a na tworzenie dzie socrealistycznych. De facto najbardziej preferowanym kierunkiem by postimpresjonizm, który by obojtny w sensie ideowym. Zajmowa si estetyk i to estetyk w kategoriach zrozumia ych dla przecitnego odbiorcy... H. Markiewicz: ...towarzysz profesor chyba idealizuje? W kocu z tymi polskimi postimpresjonistami nie by o tak najlepiej, nawet pdzili ich z ASP! A. Pietsch: Nie, nie pdzili ich, a jeli nawet, to by y przypadki incydentalne. A póniej nastpi a nawet dua przyja naszej administracji z tym nurtem. Owszem, byli tacy, którzy chcieli „pdzi” postimpresjonistów, na przyk ad Andrzej Wróblewski czyni to w imi realizmu, a nawet socrealizmu, tylko pojtego nie zawsze w taki sposób, który znajdowa poklask administracji kulturalnej. Poniewa ten typ realizmu móg sta si w anie realizmem bezkompromisowym. By em ostatnio na takiej duej „nasiadówie”, na której zastanawiano si nad aktywnoci polityczn rodowisk uczelnianych. Okaza o si, e jest to aktywno szalenie znikoma. I tu wyg osz pewien paradoks: w czasach, gdy chcia em by aktywny, wstpi em do partii w Akademii Sztuk Piknych— eby stworzy sobie szans aktywnoci, to znaczy moliwo wp ywania na funkcjonowanie tej instytucji. Prosz nie zapomina, e w tych latach uk ad by taki: by o bezpartyjne kierownictwo uczelni — bezpartyjni rektorzy i bezpartyjna administracja — oraz organizacja partyjna, która mia a w tym uk adzie pewne szanse. Natomiast teraz sam nale do kierownictwa uczelni w stu procentach upartyjnionego i z natury rzeczy ycie organizacji partyjnej uleg o os abienia. Nastpi o due utosamienie administracji z dzia alnoci partyjn. K. Jasiski: Niemale idea ! A. Pietsch: ...i teraz ubolewa si, e nie ma dop ywu nowych ludzi do uczelnianej organizacji partyjnej. No tak, ale na forum tej organizacji nie ma w gruncie rzeczy wiele do robienia. To ju nie jest ten typ aktywnego, spo ecznego czy politycznego wyycia si, jak by o w moich czasach. No có, by moe ten reporta polityczny powinien dotkn takich problemów...? Ideowe funkcjonowanie organizacji partyjnej przy stuprocentowym upartyjnieniu administracji wcale nie jest prostsze ni dawniej, gdy organizacja partyjna mia a si troch gorzej, by a w jaki sposób sekowana w pozaformalnej opinii rodowiska akademickiego. Ale jednak sz o si do niej wtedy, gdy chcia o si troch powalczy. Tyle o yciu politycznym i jego odzwierciedleniu w reportau. A teraz chcia bym co dorzuci do tej dyskusji o mimetyzmie. Ja w aciwie nie potrafi dok adnie zdefiniowa tego pojcia i std nie jestem pewien, czy to mia oby dotyczy tylko zewntrznych cech faktów obecnych i przesz ych. Bo jeeli chodzi oby tylko o cechy zewntrzne, to w wielu wypadkach okazuje si (przynajmniej ja znam takie wypadki), e niezalenie od cech zewntrznych pewna drastyczno, dosadno czy skrajno rodków wyrazu, nawet tych, które w XIX wieku zosta y opanowane, potrafi jednak by nonikiem bardzo wymownych emocji. Gdybym chcia sign do plastyki, to pos uy bym si tu twórczoci cz onków grupy „Wprost”, którzy w aciwie pos ugujc si form zastan, uczynili j dosadnie wymown. Przyk adem moe te by twórczo miedziorytnika Jacka Gaja, który w formie wrcz przestarza ej potrafi poprzez pewn skrajno nada swoim pracom nono w pe ni wspó czesn. I dlatego obawia bym si odnoszenia pojcia mimetyzm wy cznie do zewntrznych cech dzia alnoci artystycznej. L. Polony: W pierwszej po owie lat pidziesitych kategoria realizmu mimetycznego sta a si kryterium, które ustanowi o hierarchi sztuk, z literatur na pierwszym planie jako sztuk dysponujc najdoskonalszymi narzdziami opisu i analizy rzeczywistoci. Próbowano podporzdkowa inne dziedziny sztuki temu kryterium, co w przypadku muzyki sta o si przyczyn wielu nieporozumie. Pami tych b dów sk ania do szczególnej ostronoci w formu owaniu problemu stosunku muzyki do rzeczywistoci. Spór o stosunek muzyki do rzeczywistoci pozamuzycznej ma swoj genez czy przynajmniej antecedencj XIX-wieczn: przeszed do historii estetyki pod postaci s ynnej polemiki midzy wybitnym krytykiem wiedeskim Edwardem Hanslickiem a zwolennikami estetyki Wagnera. Przeszed w nieco uproszczonej wersji. Sprowadzono mianowicie jego istot do nastpujcego dylematu: czy muzyka jest sztuk jednowarstwow, asemantyczn, wyczerpujc swoj esencj w dwikowoci i w formie tej dwikowoci (ewentualnie w jej czysto muzycznej ekspresji), czy te sztuk treciow, wyraajc? Jeli to drugie — jaki jest charakter owej treci? Czy pokrywa si ona z obszarem znacze jzykowych zawartych np. w programie literackim utworu? Jak pamitamy, programowo czy wrcz literacko muzyki, wraz z pewnym obowizujcym kanonem treci, sta a si przewodnim has em estetyki socrealizmu. Jednake ów XIX-wieczny spór, do dzi ywy i budzcy namitnoci, toczy si w zupe nie odmiennym kontekcie filozoficznym i kulturowym. Trzeba zacz od tego, i ówczesna hierarchia sztuk by a dok adnie odwrotna do tej, o której wspomnia em na pocztku: muzyka zajmowa a miejsce na jej szczycie, w anie dlatego, i przypisano jej swoist, magiczn si , znacznie istotniejsz ni odzwierciedlanie rzeczywistoci potocznego dowiadczenia (rzeczywisto ow, jak wiadomo, zdeprecjonowano jako zjawisko, pozór). Obdarzono mianowicie muzyk zdolnoci ujmowania istoty cz owieka i wiata, dotarcia do prawdy, ukrytej w sferze pozaempirycznej i pozarozumowej, w pierwotnych, emocjonalnych warstwach www.filmotekaszkolna.pl psychiki ludzkiej. Chodzi o w kadym razie o treci nie dajce si wyrazi w aden inny sposób. I w tym sensie hanslickowskie has o czystej, autonomicznej formy muzycznej korespondowa o nawet z pewnymi wtkami myli Wagnera- bowiem w Wagnerowskiej koncepcji syntezy sztuk w postaci dramatu muzycznego muzyka mia a gra — i gra a — rol absolutnie pierwszoplanow. Jej rola nie sprowadza a si zatem do ilustracji fabu y, treci literackich: muzyka by a w dramacie t warstw, która ewokowa a najg bszy, ukryty sens przedstawionej akcji, podporzdkowywa a sobie s owo poetyckie, zgo a sterowa a rozwojem wydarze i uczuciami bohaterów. Przewodni myl owej romantycznej filozofii muzyki mona sformu owa nastpujco: cz owiek zachowuje si w wiecie na sposób muzyczny, muzyka jest esencjalnym modelem kosmosu i ludzkiego istnienia w jego przestrzeni, istnienia rozszczepionego, targanego sprzecznociami. Koncepcja dramatu muzycznego przeniesiona zosta a na pole muzyki instrumentalnej, czynic w aciwie ca y spór bezprzedmiotowym. Has o autonomii czystej formy muzycznej utosami o si bowiem z przekonaniem o wyszoci muzyki instrumentalnej jako sztuki emotywno-ekspresywnej, postulatem od czenia muzyki od s owa. Jeli ocenialibymy XIX-wieczn filozofi muzyki wy cznie jako utopi, zrodzon z kryzysu kultury mieszczaskiej i z przey alienacyjnych, pope nilibymy — moim zdaniem — powany b d. Kryje si w niej zapewne jakie ziarno prawdy, skoro ta w anie filozofia, wraz z ca wywodzc si z niej tradycj artystyczn, okazuje si po dzi dzie ywotna. Jest punktem odniesienia i inspiracj zarazem dla kadej nowej koncepcji estetycznej, ma o — stanowi podstaw obecnoci muzyki w dowiadczeniu duchowym wspó czesnego cz owieka, (jeli muzyka bez s ów, muzyka nieewokujca w naszej wyobrani adnych konkretnych obrazów i atwych do sprecyzowania treci by aby nam niepotrzebna, to bymy jej nie s uchali). Zmierzam do tego, i w muzyce wytyczenie ostrej granicy midzy form i treci, midzy ekspresj czystych jakoci dwikowych i ewokacj sensów pozamuzycznych (emocjonalnych, wizualnych, take filozoficznych) jest zabiegiem sztucznym. W muzyce, a po eksperymenty dzisiejszej awangardy, mamy do czynienia z ogólnymi kategoriami narracji, kontrastu, rozwoju wydarze, dramatycznoci — forma muzyczna, bdc zawsze konkretem, jest zarazem ucielenieniem jakiej ogólnej wizji wiata, modelem rzeczywistoci. Chtnie odwo a bym si tutaj do pomocy prof. Pietscha, zapytujc, czy malarstwo abstrakcyjne wyczerpuje swój sens w estetycznej grze formy... A. Pietsch: czego wiadectwem jest forma? L. Polony: A w anie. Moliwa jest przecie sztuka, która oddaje rzeczywisto nie bezporednio, w sposób mimetyczny, ale która zdaje w jaki sposób spraw z subiektywnej sytuacji cz owieka w tej rzeczywistoci, z uczuciowego czy filozoficznego — aczkolwiek nie sprecyzowanego dyskursywnie — stosunku do owej rzeczywistoci. Sztuka tzw. czystej formy, nawet nie zak adajc wyraania jakichkolwiek pozaestetycznych treci, zawsze je jednak wyraa, choby przez sam sposób pojmowania pikna (inn tre ma pikno formy ostrej, inn — agodnej w konturach). Na zakoczenie powiem jeszcze, i si a muzyki by a odczuwana czsto w historii jako jej s abo — ogromna cz muzyki przekazanej nam przez poprzednie pokolenia powsta a w cis ym zwizku ze s owem czy programem literackim. Wiele symbolicznych czy wrcz semantycznych elementów jzyka muzycznego kszta towa o si w owym zwizku. Muzyka cigle dy ku s owu, ku dookreleniu swej treci - w innej p aszczynie owo denie przejawia si w formie prawdziwej eksplozji egzegez i interpretacji, dotyczcych poszczególnych dzie , stylów i ca ych systemów jzyka muzycznego (np. systemu tonalnoci dur-moll). Oczywicie, ród a symboliki i ekspresji muzycznej nie sprowadzaj si bynajmniej do jakiej arbitralnej koincydencji okrelonych motywów czy form muzycznych z treciami literackimi — muzyka usi owa a wnikn w istot pewnych treci, znacze, poj, wyrazi je na swój sposób. I pozostawi a po sobie tak pikne pomniki, jak np. pie romantyczna. D. Terakowska: Kolejne wystpienia reprezentantów plastyki i muzyki daj mi asumpt do takiej szalenie trywialnej, ba, prymitywnej próby usystematyzowania dziedzin sztuki pod pewnym do intrygujcym ktem. Idzie mi o stopie ingerencji z zewntrz w dzie o twórcy, o ewentualno sk adania mu zamówie, wyraania ycze przez mecenasów, decydentów i szefów, s owem, o stopie kontroli, jak takie czy inne osoby lub instytucje sprawuj nad dzie em, zanim ono dotrze do odbiorcy. Systematyzujc gatunki twórczoci wed ug tego wspomnianego wyej stopnia kontroli i ingerencji z zewntrz, jeli na samym dole postawi am muzyk, a potem plastyk — jako gatunki stosunkowo najmniej w t kontrol uwik ane — to jako nastpn dziedzin wymieni abym... E. Chudziski: ...film, a potem literatur? D. Terakowska: dok adnie na odwrót... K. Kielowski: ...oczywicie, e dok adnie na odwrót! D. Terakowska: Kino i telewizja, które przemawiaj w sposób najbardziej mimetyczny, odfotografowuj niejako „ruszajce si, ywe ycie”, niewiele w gruncie rzeczy, w porównaniu z literatur, www.filmotekaszkolna.pl mog powiedzie midzy wierszami, s bowiem tak szalenie dos owne... K. Jasiski: ...po prostu im bardziej masowa sztuka, tym bardziej te kryteria staj si ostre. K. Kielowski: Nie idzie jednak tyle o masowo, ile w anie o dos owno... D. Terakowska: Tak czy owak, obserwujc dokonania i teraniejszo kina i telewizji, nie sposób nie pomyle, e gdzie utar o si przekonanie, i przemawianie obrazem jest najbardziej przekonywajcym rodkiem agitacji i propagandy, najbardziej wyrazist ze sztuk, a zatem wymagajc najostrzejszej kontroli ingerencji w obraz, zanim on dotrze do odbiorcy. I dlatego, moim zdaniem, najtrudniejsz sytuacj w tworzeniu dzie przedstawiajcych rzeczywisto maj twórcy telewizyjni i filmowi... K. Jasiski: ...a teatr gdzie by umieci a? D. Terakowska: ...teatr? Szczebel niej ni film i telewizj, dlatego e wy w teatrze macie mono... K. Jasiski: ...zas onienia si Mickiewiczem! No i na pewno liczba publicznoci teatralnej jest w pewien sposób regulowana. To par setek widzów czy par tysicy, no, kilkanacie, a film i telewizja s dostpne dla wszystkich, dla milionów. E. Chudziski: Teatr, a zw aszcza film i telewizja bez mecenatu, wic i kontroli, istnie w ogóle nie mog. Literatura ma rzeczywicie nieco inn sytuacj... D. Terakowska: Pisarz moe napisa ksik „do szuflady”, reyser filmowy, reyser dokumentalista czy reporter TV do szuflady dzie robi nie mog. To znaczy owszem, moe to i na „pó k”, ale w proces ten zaangaowane s od razu ca e ekipy pomocnicze, pastwowe rodki i nawet jeli dzie o wdruje na pó k, towarzyszy temu wielka dezaprobata mecenasów. Literat pisze do szuflady na w asn odpowiedzialno i nikt nie mie wypomina mu, e zuy np. 1 kg papieru maszynowego dla w asnej korzyci... Inaczej mówic: twórczo pisarza (z reprezentantami literatury faktu w cznie) nie zaley od decernentów, to znaczy jej zaistnienie od nich nie zaley. Twórczo za autorów filmu i telewizji, a take teatru jest wy cznie od nich uzaleniona. Zgoda szefów na realizacj i na wydatkowanie rodków finansowych warunkuje w ogóle zaistnienie dzie a. Inaczej to dzie o pozostaje tylko w zamyle. Czasem mi al, gdy zastanawiam si, ile takich „dzie w zamyle” dla filmu i telewizji powsta o i nigdy nie zaistnia y obiektywnie, cho by moe by oby to autentyczne zderzenie sztuki ze wspó czesn rzeczywistoci. K. Jasiski: Teatr ma zarezerwowany jak gdyby pewien obszar, który jest obszarem spokojnym, chronionym. To s wybitne teatry i wybitne inscenizacje, wybitna literatura teatralna, wybitne pozycje dramaturgiczne, klasyka i tak dalej. To nawet moe czasem zahacza o rzeczywisto, moe nawet w jaki sposób t rzeczywisto „przemyci” do tej klasyki — ,,to”, czyli wszystko wybitne w teatrze, o czym mówi em wczeniej. I jeli taki wybitny teatr zahaczy, ba, nawet w drastyczny, „podejrzany” sposób o t rzeczywisto — to ingerencje s nieznaczne, bowiem ta wybitno funkcjonuje na zasadzie, e musi funkcjonowa. To jest w anie ów obszar chroniony teatru. Wane, e jest i e mona w nim, w oparciu o te wybitne, na ogó klasyczne, dzie a, wiele powiedzie. Wobec tego istnieje te takie grono twórców teatru, którzy wiedz dok adnie „odkd—dokd”, znaj swój obszar dzia alnoci i mog ca e swoje ycie zaprogramowa w tym w anie obszarze — w obszarze wielkoci teatru, jego niekwestionowanej pozycji. Tworz oni jak gdyby oficjalny margines — cho marginesem to nie jest, bo trudno marginesem nazwa teatr Mickiewicza czy Wyspiaskiego, prawda? Natomiast wszystko; co by oby dreniem rzeczywistoci, pozostaje dla innych. Ci inni za to prawdziwy margines (równie paradoksalne!), wic teatr nieoficjalny, studencki, otwarty itp., który zreszt walczy o to, aby si z tego marginesu wydoby. Teatr starajcy ma atakowa teraniejszo, w jaki sposób j przekszta ca i wspó tworzy. Mówimy o tym teatrze, e jest m ody. Pomidzy marginesami „oficjalnym” i „nieoficjalnym” funkcjonuj teatry, które trudno mi jakkolwiek okreli, poniewa na ogó nie posiadaj wyranego programu ideowo-artystycznego. Istniej take jacy inni twórcy, którzy w polityce kulturalnej pe ni okrelon rol, to nimi g ównie manewruje si, steruje, inspiruje. To od nich wymaga si, eby zajli si rzeczywistoci. I s usznie. Zabiegi te dokonywane s wprawdzie w myl celów, których tre — generalnie — nie budzi wtpliwoci, lecz stawiaj artystów przed koniecznoci podporzdkowania ich pracy cile okrelonym kryteriom ocen. To ju nie jest „obszar chroniony”. I std smutny i lapidarny wniosek, e najbardziej ograniczani bywaj twórcy partyjni. Skoro maj partyjne legitymacje, to któ jak nie oni w anie winni tworzy sztuk zaangaowan? A co oznacza w tym przypadku „zaangaowana”? Tosama ze sztuk afirmatywn, tak si bowiem jako utar o, e jedno stanowi synonim drugiego. Jest to szalenie wska i niebezpieczna interpretacja zaangaowania. Sztuka zaangaowana traktowana jest niekiedy jako sztuka propagandowa — i tyle. Ten propagandowy „zaangaowany” teatr musi by teatrem zdyscyplinowanym. W ten sposób twórca, który wstpi kiedy do partii, bo nie chcia by z boku, jest w trudniejszej sytuacji. Ma bowiem moralne obowizki wobec partii, sceptycznie patrzy na niego rodowisko z „obszarów chronionych”, podobnie widz, porodku za tkwi on sam na dwuznacznej pozycji, pe en trudnych dylematów, z najpowaniejszym obowizkiem bycia wiernym www.filmotekaszkolna.pl samemu sobie. I to jest rzecz najbardziej mnie uderzajca, bo wszystko to nak ania artyst raczej do szukania ucieczki w bezkonfliktowe rejony sztuki ni do wyboru tej drugiej drogi i roli w gruncie rzeczy instrumentalnej. Czy w takiej atmosferze mog powsta wartociowe dzie a o wspó czesnej rzeczywistoci? Chyba partia moe ufa partyjnemu twórcy, e nie zawiedzie w krytyce, skoro nie zawiód w afirmacji, prawda? Zaufanie powinno si do niego mie, nawet statutowe jak gdyby... D. Terakowska: ...nawet bez „jak gdyby”... K. Jasiski: To chyba problem nie tylko mój, lecz wielu twórców partyjnych ze wszystkich rodowisk artystycznych. Gdy patrzy si na trzydziestolecie, mona mówi o sztuce kombatanckiej, radosnej, o sztuce zawiedzionej itd., ale z perspektywy tych trzydziestu paru lat tworzy ona pewn ca o, sztuk socjalistyczn, urodzon tutaj. Lecz co zostaje z tej ca oci? Co na przyk ad zostaje z Brylla? Powsta a jaka ogromna luka, która istnieje, przynajmniej w teatrze. Pokolenie roku 1968, moje pokolenie, które zacz o w anie myle w sposób dojrza y, dawno powinno by o t luk swoj twórczoci wype ni. Tej luki w przedstawianiu rzeczywistoci nie powinno by. Widz, jak z mojego pokolenia wypadaj niekiedy z szeregu talenty, zawiedzione, sdzce, e od rzeczywistoci lepiej by dalej ni bliej. I wreszcie ostatnia sprawa: za ma o jest czego takiego jak dialog ideologiczny midzy twórcami a tymi, którzy programuj polityk kulturaln, na temat „co dla kogo i po co”. Mam na myli jak analiz potrzeb widza. Kto przychodzi do teatru i czego oczekuje, a co moemy, co powinnimy mu da? Przecie w okresie ostatnich dziesiciu lat publiczno teatralna bardzo si zmieni a. Wyros o ca e nowe pokolenie widzów, o którym niewiele wiemy. Wychowani na telewizji — czego mog chcie od teatru? Nie wiadomo, dla kogo w teatrze si gra... E. Chudziski: ...a jest ich coraz wicej. K. Jasiski: ...widzów?! Aha, teatrów, no tak, jest ich ju 107. H. Markiewicz: Co oznacza pytanie „dla kogo si gra”? K. Jasiski: Wydaje mi si po prostu, e trzeba w teatrze rozmawia z cz owiekiem konkretnym a nie z cz owiekiem „w ogóle”. Aby widzowi co proponowa, naley wiedzie, kim jest, a wówczas i jemu nie bdzie obojtne, do jakiego teatru przychodzi. W. Jaworski: A jak w kontekcie Twojej wypowiedzi wyglda twierdzenie, e nie ma wspó czesnej literatury dramaturgicznej? Od lat si to s yszy... K. Jasiski: To nie jest takie proste, jak si wydaje. Jak mówi em, nie wiadomo dok adnie, dla kogo teatr gra. Jest przecie taki typ widza, który uczszcza do teatru jak gdyby na przegldy sztuk dobrze mu znanych. Czy to mu wystarcza? Nie wiem i wtpi. Mnie osobicie brakuje teatru, który by bardziej bulwersowa widza. A jeeli idzie o dramaturgi, to na jej brak sk adaj si dwa powody. Jeden jest natury szerszej, kulturowej, nie jest uwarunkowany politycznie czy spo ecznie. Po prostu, ca y czas funkcjonuje pewien typ literatury dramaturgicznej, któr nazwa bym koniunkturaln. Typ dramaturgii tak zwanej nowoczesnej, chwytliwej — i to jest przez literatur wyartyku owane dla teatru. W. Jaworski: Mnie chodzi o co innego. Czy przypadkiem zdominowanie teatru przez ten wielki repertuar narodowy nie jest przyczyn niechci m odych dramaturgów, eby w ogóle pisa? Od lat widz inscenizacje tych samych sztuk w teatrach, tyle e kady z reyserów oczywicie stara si inaczej t rzecz zrobi. M odzi nie maj chci, by pisa co nowego, s „sparaliowani”, „ustpuj” pola tej wielkiej dramaturgii. I chyba przestaj j oglda. K. Jasiski: Pisa dramat mona tylko wtedy, gdy si wierzy, e bdzie wystawiony. Dramat to nie jest powie, któr od biedy mona schowa do szuflady, dramat to co, co yje tylko na scenie i dramatów do szuflad na ogó nikt pisa nie moe. Wemy na przyk ad karier Brylla — ten cz owiek napisa ile tam dramatów bardzo szybko, ale mia pe n gwarancj e, powiedzmy, pitnacie scen w Polsce tylko czeka, eby wyj sztuk spod jego pióra. Z pidziesit teatrów w Polsce na pewno czeka obecnie na wspó czesny dramat — ale twórca ma ju zakodowane, e takiego dramatu, jaki teatr chcia by wystawi, to on nie umie napisa. Poniewa wie, e nie istnieje moliwo — to jest ju rodzaj atrofii — eby on napisa , powiedzmy publicystyczn, jtrzc sztuk wspó czesn. Posi kujemy si jakim wspó czesnym dramatem z ZSRR lub Jugos awii, czasem wskoczy na scen jaki yciorys i to wszystko. Trudno eby Hanuszkiewicz eksperymentowa w ten sposób, e wpuci na swoj scen m odego, nie wypróbowanego dramaturga, ale jest na pewno par scen w kraju, które mog yby to zrobi z powodzeniem. By yby to sceny dajce szans tej m odej dramaturgii niejako z za oenia. Ta dramaturgia istnieje potencjalnie i moe si w kadej chwili pojawi, w przecigu bardzo krótkiego czasu, jeeli tylko bdzie wiadomo, e ma szans wyjcia na scen. E. Chudziski: Wydaje mi si, e jest pewien kanon sztuki — ja bym j nazwa „neutraln” — usankcjonowany u nas oficjalnie. Zwrócie uwag, e wikszo nagród pastwowych — gdyby przeledzi www.filmotekaszkolna.pl je przez lata powojenne z pominiciem okresów, gdy mecenas preferowa „na si” pewne wartoci — przypado twórcom za takie wanie dziea. Niekiedy znakomite, ale neutralne w tym sensie, e nie korespondoway wprost z rzeczywistoci. Tote gdy pokolenie 1968—1970 zaczo mówi wprost, przebija si do wiadomoci spoecznej z inn wizj sztuki, to zostao posdzone o cigoty do socrealizmu! Bowiem bardzo wielu twórcom starszego pokolenia ten postulat mówienia wprost, bycia prawdomównym, mówienia prawdy o rzeczywistoci, kojarzy si z bardzo negatywnymi dowiadczeniami. W efekcie — wbrew najbardziej ideologicznie akceptowanym postulatom — okazuje si, e wanie u nas jest najtrudniej uprawia sztuk realistyczn! Czyli tak, która daje rzeczywiste odzwierciedlenie zjawisk, procesów zachodzcych w naszym spoeczestwie, w naszym kraju. W dobie, kiedy wikszo wytworów kultury dawnej i wspóczesnej jest poprzez przekaz masowy powszechnie dostpna i wiadomie popularyzowana, dziea mówice o naszym tu i teraz znane s tylko wskiej grupie odbiorców. wiadczy o tym recepcja spektakli studenckich nawizujcych do wydarze marcowych czy grudniowych. Otó przecitny Polak, take inteligent, w ogóle o istnieniu tych spektakli nie wiedzia, bowiem one miay swoje odbicie tylko w prasie fachowej i zaledwie skp informacj w masowych rodkach przekazu. Wikszo spektakli, wikszo tomików poetyckich, które te problemy poruszay, jest waciwie nieobecna w wiadomoci Polaków. atwiej i bezpieczniej wykreowa mit — a waciwie nie mit, bo to jest zobiektywizowana prawda — o znakomitoci Starego Teatru i na jego przykadzie demonstrowa zasad, e — jak powiedzia jeden z polityków kulturalnych — „nasz rol jest artystom nie przeszkadza”. A. Pietsch: Chciabym ten wtek kontynuowa z punktu widzenia zdolnoci naszej polityki kulturalnej do odpowiedzi na nasze postulaty. Otó waciwie polityk kulturaln tak po trosze robimy te sami. To znaczy usiujemy jak gdyby suflowa politykom, wpywa na ich decyzje, rozszerza przestrze midzy kultur i polityk kulturaln. Takich prób dokonywalimy wiele. Byo na przykad takie krakowskie plenum komitetu wojewódzkiego PZPR przed laty, na którym bylimy zaangaowani w skonstruowanie kryteriów oce partyjnych w stosunku do — w tym wypadku — plastyki. Sam przykadaem do tego palce i pamitam, e usiowalimy midzy innymi przedstawi pogld, i np. malarstwo abstrakcyjnie — a tu przywoywalimy na wiadectwo Mondriana — jest te wiadectwem okrelonej dyspozycji umysu ludzkiego, i to dyspozycji nieraz bardzo racjonalnych, twórczych. Oczywicie, wydawaoby si, e s to elementarne próby, ale jednak z moich dowiadcze wynika, e przeamanie pewnej bariery nieufnoci, zwizanej z zewntrznymi cechami sztuki, jest bardzo trudne. Usiowalimy te zasuflowa pogld — oczywisty skdind — e sztuka podana przez kierownictwo partyjne i polityk kulturaln nie moe rozwija si na zasadzie wycznoci, e musi to odbywa si na zasadzie dyskursywnej, polemicznej, e do rozwoju pewnych — nawet tych chcianych kierunków — potrzebna jest polemika, nawet z tymi, które mog by uwaane za nie chciane. I teraz zastanawiam si, czy to, e pewne znaczce zjawiska pojawiay si na marginesie, a nie w centrum uwagi, to byo le czy te dobrze. Nie jestem bowiem przekonany, czy w innym przypadku w ogóle mogyby zaistnie. Nie mam te pewnoci, czy ten proces „suflowania”, wspóksztatowania polityki kulturalnej równie przez samych twórców jest procesem zakoczonym. Czy przyniós efekty na tyle pene, by twórcy mogli ryzykowa, wierzc, e wszystkie zjawiska artystyczne bd broni si same, wtedy gdy stan si zjawiskami w centrum uwagi. A jest i takie pytanie — jakie m. in. zada kiedy jeden z szefów resortu kultury — czy otwarto naszej polityki kulturalnej ma waciwy charakter. Ja bym notabene docenia to, e nasi politycy kulturalni chlubi si t otwartoci. Bowiem tworzy si w ten sposób pewna zasada, której chce si broni. H. Markiewicz: ...pielgnowa... A. Pietsch: Tak, pielgnowa, bowiem jest ona przydatna, trzeba korzysta z tego, e taka zasada zaistniaa i trzeba j podsyca... Ale kontynuujc pytanie tego szefa „z pionu”, otó spyta on, czy otwarto naszej polityki kulturalnej ma dotyczy wszystkich zjawisk w sztuce, czy te powinna ona polega na pewnym wyborze. No tak, ale wszystko zaczyna si z chwil, gdy spytamy o kryteria tego wyboru i kto ma go dokonywa, kto ma o nim decydowa. A wic musz wyzna, e nie jestem w stu procentach pewien, czy bymy czego nie stracili w sztuce, upierajc si, aby wszystkie jej zjawiska przebiegay zawsze w centrum uwagi, zamiast na marginesach, cho niektórzy uwaaj to za szkodliwe. Jeli jednak to one warunkuj istnienie dziea sztuki...? Natomiast wydaje mi si, e gdyby udao si zachowa zasad otwartoci polityki kulturalnej — wzrosyby szanse sztuki wobec rzeczywistoci, szanse jej rejestracji, prezentacji... To nie jest kunktatorstwo, ja rzeczywicie babym si postawi spraw na ostrzu noa. Moe okazaoby si wtedy, e od tego typu polityki kulturalnej — to znaczy od jej pozytywów — musielibymy si nagle odci, wycofa si z niej. E. Chudziski: Troch to szokujce, bowiem na ogó myli si, e polityka kulturalna traktuje instrumentalnie artystów, a tu nagle wychodzi na jaw moliwo a rebours: artyci próbuj traktowa instrumentalnie polityk kulturaln... K. Kielowski: Cho problem jest skomplikowany, jestemy — okazuje si — zgodni. Nawet troch www.filmotekaszkolna.pl mi szkoda, e nie zebralimy si w gronie osób bardziej rónicych si zdaniami, by oby to na pewno z poytkiem dla dyskusji... E. Chudziski: ...brakuje przeciwników? K. Kielowski: ...tak, brakuje przeciwników, nawet ideowych, którzy przecie s, w Krakowie równie. A moe i w „Kunicy” znaleliby si ludzie, którzy mieliby cho troch odmienne pogldy ni akurat my wszyscy tu zebrani. Zgadzam si z przedmówc w sprawie szukania tzw. korytarzy, nawet jeeli s to korytarze o szalenie wskim zasigu, Jeli s to miejsca, gdzie w aciwie nie mona rozprostowa ramion, a tylko stan. To ju jest dobrze, cho nie najlepiej. Przynajmniej my tak mylimy i pokolenie naszych poprzedników. Ale pamitajmy, e znowu moe przyj takie pokolenie, jak to z lat 1968—70, które bdzie mie swój bezkompromisowy program, a nam zarzuci kunktatorstwo i mi o do taktyki, które im bd po prostu wredne... Obserwujc m odych ludzi dochodzcych do g osu w sztuce, w literaturze, kinie, teatrze, telewizji, wszystko jedno, widzi si tak olbrzymi wiedz taktyczn, taki zmys kunktatorstwa, e za tymi umiejtnociami znika nie tyle moliwo, ile ch powiedzenia czegokolwiek o rzeczywistoci, od siebie czy o sobie. Coraz wicej w m odym pokoleniu, a i w moim, jest ludzi, którzy doskonale wiedz, w jaki sposób zmieci si w ciasnym korytarzu, o którym mówimy. To jest jedno niebezpieczestwo dla sztuki. A drugie? Stykam si z nim bardzo czsto: jest to niebezpieczestwo okrelania pewnego ostrzejszego nurtu w sztuce mianem miejsca, gdzie musi znale ujcie jakie zbyt silne nagromadzenie emocji, nagromadzenie zbyt duej wiedzy i zbyt gorzkiej wiedzy. Pewni przedstawiciele polityki kulturalnej uwaaj, e tak bdziemy mieli kultur, jaka jest rzeczywisto, wystarczy tylko pozwoli wyraa t rzeczywisto w sztuce. Drudzy za uwaaj, e sztuka i kultura powinny pe ni wy cznie funkcje postulatywne, przedstawia rzeczywisto nie tak, jaka jest, ale jak powinna by. Z drugiej strony niektórzy twórcy s zdania, e atwo i przyjemnie jest pracowa i porusza si po takim kanale, w którym niebezpieczestwa nie ma, wic sztuka, któr reprezentuj, bd nie dotyczy rzeczywistoci, bd dotyczy, ale tylko w pewnym stopniu. Rzeczywicie, atwo jest porusza si w takim bezpiecznym kanale, rzeczywicie masa ludzi to robi, próbujc znale jednoczenie dla siebie najróniejsze usprawiedliwienia. Kombinuj relacje midzy form a treci, dochodz do tezy, e oni musz tak dobrze opanowa form. Obawiam si, e jest to nieprawda psychologiczna, nieprawda metodologiczna, a take pragmatyczna. Równoczenie pamitajmy, e mimo wszystko powsta o troch znaczcych dzie . A troch czy tylko troch? Tylko troch. Za to, e tylko, wini bym równie nas samych. Tak, nas samych. Osobicie uwaam, e jest zdecydowanie za s abe cinienie artystów. Mam poczucie, e gdyby to cinienie by o wiksze, gdyby obejmowa o i szerzej, i mdrzej wszystkie gatunki sztuki, wiksz liczb ludzi, wikszy ciar i zasig problemów — mona by oczekiwa rezultatów. Myl e kady twórca powinien jako samego siebie rozliczy, zda sobie spraw z braku w asnej aktywnoci, z wejcia w ten bezpieczny, ale ma o twórczy korytarz. Skoro w tych ostatnich paru latach mog y jednak powsta pojedyncze dzie a filmowe, które reprezentuj w anie taki gatunek realizmu, o jaki nam chodzi, to wida cinienie autorskie przynosi skutki. Nie twierdz, e film ju dokona w tym wzgldzie wszystkiego, skoro bowiem istnieje ogromny dó — brak realizmu w filmie — to nie zasypi tego do u pojedyncze obrazy, nawet najdoskonalsze. Co jednak oznacza „zasypanie do u”? W moim odczuciu by aby to realizacja filmów nie tylko wybitnych, ale i tych rednich, dobrych, czy nawet rednich, w których jednak wida kontakt z rzeczywistoci. Te filmy czy w ogóle dzie a sztuki, bez wzgldu na jej rodzaj, musz s uy u oeniu warstw, z których kto wybitny, utalentowany bdzie mia trampolin do skoku. Jednak by skoczy, trzeba móc si odbi. Od pustki, dziury odbija si nie mona. Czsto przy rónych okazjach, gdy mówi si o filmie, bez przerwy ludzie wypytuj mnie, dlaczego tak si sta o, e w tej luce zaistnia y nagle takie dzie a filmowe, jak te w ostatnich latach. Podkrelam, e cho nie wiem do koca, jak to si sta o, ogromn rol przypisuj autorskiemu cinieniu, wielkiej chci i umiejtnoci wyartyku owania przez autorów, czego chcieli i dlaczego chcieli... D. Terakowska: Czy to by o cinienie autorów jednego pokolenia czy choby jakiej grupy midzypokoleniowej? K. Kielowski: Nie, zreszt w moim przekonaniu na tym polega a jego si a, e to nie by o tylko jedno pokolenie czy tylko jaka wybrana grupa. Ale, co charakterystyczne, prawie natychmiast jako odpowied na te wybitne filmy realistyczne pojawi si inny gatunek filmu, równie realistyczny, który by jednak jego dok adn odwrotnoci w rozpoznaniu rzeczywistoci. Gdyby co podobnego zaistnia o we wszystkich dziedzinach sztuki, mog oby wreszcie doj do jakiej dyskusji utworów, dyskusji nie kawiarnianej, ale dyskusji utworu z utworem, ksiki z ksik, filmu z filmem. Tego nikt nie zaprogramuje z góry, do tego moe doj wy cznie dziki naszemu cinieniu, cho zgoda w adzy na tak dyskusj jest niezbdna. K. Jasiski: Wydaje mi si, e dla kina to by ju ostatni dzwonek, eby czego dokona, poniewa www.filmotekaszkolna.pl w sztuce tak masowej jak kino czy telewizja — ale mówmy wy cznie o kinie - trzeba „odbija si” od siebie i wchodzi na wyszy pu ap. Tu ju nie by o wyboru, musia y powsta dobre i znaczce filmy obrazujce rzeczywisto. D. Terakowska: Wydaje mi si, e brak sztuki przedstawiajcej mdrze rzeczywisto w jej wszystkich przejawach, sztuki dyskursywnej, ostrej, k óccej si o co i ze sob, doprowadzi do tego, e mimo i mamy naród mylcy, mdry, wymagajcy — utrwali y si pewne niepokojce stereotypy potrzeb odbiorców sztuki, potrzeb wytworzonych d ugoletnimi nawykami. Poniewa wychowujemy ludzi na sztuce atwej, „przyjemnej” - to znaczy ograniczajcej konfrontacj z tym, co nieprzyjemne, ba, drastyczne w rzeczywistoci — doprowadzilimy do okrelonej sytuacji i na ogów w recepcji. W telewizji widz nauczy si szuka wy cznie tzw. „newsów” plus prognoza pogody oraz rozrywka, rozrywka i jeszcze raz rozrywka. W kinie widz czeka, eby „momenty by y”. Ksika? Prosz bardzo — czytad o. Teatr? Co do miechu lub wielka klasyka inscenizowana przez wielkiego twórc. Plastyka? Co gustownego na cian i eby takie niedue by o raczej, nie przeszkadzajce, a do pochwalenia si. Muzyka? Lekka, atwa, przyjemna. I tak dalej. Smutne, ale prawdziwe, wcale nie artuj... Taki jest w gruncie rzeczy model — wcale przecie przez nas nie chciany — konsumpcji kulturalnej. Ma o jest w sztuce tego, co wywo ywa oby wiksze namitnoci w spo eczestwie, dyskusje ogólnonarodowe czy po prostu jakie g bsze mylenie. H. Markiewicz: D uga dyskusja — i dua zgodno pogldów. Nie czuj si powo any ani nawet nie potrafi bym jej ocenia, ale odpowiem sobie na pytanie, jaki jest osad mylowy, który z tej dyskusji pozostaje. Pierwsze — e twórcy sztuki chcieliby frontalnie, bez przemilcze podj tematyk wspó czesn. Ta ambicja pozostaje w pewnej sprzecznoci z przyjt obecnie strategi informacji i propagandy. Z drugiej strony trzeba sobie szczerze powiedzie, e gdyby w tej chwili nastpi a daleko idca liberalizacja polityki kulturalnej, doprowadzi oby to do twórczoci o wymowie niejednokrotnie bardzo krytycznej wobec sytuacji panujcej w wielu dziedzinach naszej rzeczywistoci. Jest to ryzyko trudne do podjcia dla kierowników polityki kulturalnej. Ale ryzyko takiego „rozlunienia” by oby w moim przekonania op acalne. Fala literatury „krytycznej” przemin aby szybko, spe ni aby funkcje katarktyczne, oczyszczajce — i wobec samych pisarzy, i wobec czytelników. Umocni aby autorytet spo eczny pisarza i jego poczucie obywatelskiej wspó odpowiedzialnoci. Prosz przeczyta Dzieje Polski pod redakcj Topolskiego i zobaczy, ile tam luk i niedopowiedze, zamazywania ostroci konfliktów w rozdzia ach o historii najnowszej, jak bardzo jest to dzie o w pewnych partiach przez to niezrozumia e, a bdzie je równie czyta m odzie. K. Kielowski: ...lecz gdyby pojawi y si takie dzie a jak te, o których mowa, dopisano by równie dodatkowe karty historii zamiast tych niejasnych „midzywierszy”. E. Chudziski: Literatura uwarunkowana jest swoim odbiorc, jeli dla czci tych odbiorców zaczyna by niezrozumia a... H. Markiewicz: Nie tylko literatura. Czy sdzicie, e m ode pokolenie zrozumia o w ca oci Czowieka z marmuru Wajdy? K. Jasiski: Ba, te luki w recepcji ma nawet nasze pokolenie, có dopiero mówi o najm odszym! Na ca ym wiecie — u nas te — gwa townie reaguj na wszelkie „mody”, na wszystko, co si dzieje. By em rok temu w Hamburgu, patrz na afisz teatralny, a tu wystawiaj sztuk pod tytu em Baader~Meinhof! Tak szybko?! Przynajmniej naszym zdaniem szybko... W sztuce ca ego wiata wy adowuj si aktualne wydarzenia i na tym polega jej przebojowo i ch onno odbioru. Sztuka naprawd moe bardzo szybko reagowa na rzeczywisto. Tego si u nas nie wykorzystuje. A. Pietsch: Cieszylimy si kiedy, e polityka kulturalna uleg a liberalizacji i racjonalizacji. Nie gnbi nas z drugiej strony dyktatura rynku. Teraz jestemy wolni od takich trudnoci, ale i wolni od problemów w sztuce. Nie tylko w plastyce, ale w sztuce w ogóle istnieje zbieno z tendencj postkonceptualn, zmierza si w kierunku sztuki formalnej, naciska zreszt na to i nasz rynek w oparciu o rynek zachodni. Zarazem poprzez opanowanie nowych form wyrazu pojawia si znowu miejsce dla realizmu, np. w plastyce wtapianie fotografii, dokumentu w materi dzie a itp. Repertuar rodków odzwierciedlajcych rzeczywisto jest wielki i tak poszerzy si, e moe dlatego w naszej dyskusji o formie nie mówilimy. Koncentrowalimy si wy cznie niemal na podkrelaniu w ogóle potrzeby takiej sztuki, potrzeby politycznej, spo ecznej, historycznej. * * * Nie bdzie podsumowania tej dyskusji. Niech si toczy dalej na amach „Zdania”. A przede wszystkim w dzie ach i poprzez dzie a. Na artystycznym wyrazie socjalistycznej rzeczywistoci zalee nam winno tak jak i na samej rzeczywistoci. Partyjna odpowiedzialno w obydwu przypadkach jest odpowiedzi na pytanie o metod. www.filmotekaszkolna.pl