Anegdoty - Cecylia Barczyk
Transkrypt
Anegdoty - Cecylia Barczyk
Baltimore, 01.06.2016r. Oto dwie anegdoty do książki wspomnień. Jedną z najbardziej kolorowych postaci była Pani Prof. D. Gutek. Jej szczupła sylwetka, eleganckie odzienia, doskonała coifura (fryzura) sprawiała wrażenie, że ma coś bardziej ważniejszego do zrobienia niż uczenie w liceum. A może to był jeden z jej pedagogicznych tricków? Miała obsesję na punkcie logicznego wysławiania się. Formułki matematyczne trzeba było mówić z pamięci, co do joty. Szybko zorientowałam sie, że są one tak logicznie napisane, że jeśli się myśli, kiedy je recytując to nie można znaleźć lepszych słów, niż te które w nich są, bo ktoś mądrzejszy już pomyślał o ich zwięzłości i dokładności. A więc nie sprawiało mi to trudności, aby je zapamiętać, bo lubiłam matematykę. P. Gutek miała zdecydowanie swoje humory. Biada, gdy była w złym humorze. Sposób w jaki kładła lub rzucała dziennik na stół natychmiast prognozował jaka będzie atmosfera na lekcji. Pewnego dnia weszła do klasy i z niesmakiem rzekła: ależ tu śmierdzi. Otwórzcie okno. Po czym otworzyła drzwi i czekała na korytarzu aż sie przewietrzy. Dziś z wdzięcznością myślę, że było to w trosce o nasze zdrowie. Kiedy była w dobrym humorze pokazywała nam swoją ludzka stronę. Komentarze wtedy mogły dotyczyć wielu dziedzin. I tak na przykład usłyszałam, że aby ugotować dobry rosół należy mięso włożyć do zimnej wody, a aby zrobić dobrą pieczeń to należy je włożyć do gorącego tłuszczu. To była moja pierwsza lekcja gotowania i ta rada przydała mi się na całe życie. Tego rodzaju pogaduszki nie były z ubytkiem dla zdobywania wiedzy. P. Gutek była jedną z najbardziej efektywnych profesorów w moich życiu i dzięki niej matematyka była moim ulubionym przedmiotem. P. Gutek miała zwyczaj uporczywego wbijania wzroku w ofiarę. Muszę powiedzieć, że pod tym względem jej dorównywałam i kilka razy skutecznie odparłam atak odpierając jej spojrzenie swoim. Niewielkie to zwycięstwo, ale jednak coś. Drugim profesorem, którego wszyscy bardzo lubiliśmy, ale też bardzo baliśmy się był profesor historii, Pan Stamirski. Miał zwyczaj przemierzania klasy wielkimi krokami wzdłuż i w szerz, wykładając. Zazwyczaj omawiał kilka rozdziałów, a potem była powtórka całego materiału. Wyglądało to tak, że student otrzymywał zadanie dotyczące analizy lub syntezy procesu historycznego zachodzącego w przeciągu dłuższego czasu. Nie było to łatwe, wiec tego typu powtórki budziły w nas wielki lęk. W ciągu jednej z takich powtórek cała klasa była niemalże sparaliżowana z trwogi. Pierwsza ofiara nie wywiązała sie dobrze z zadania i dostała dwóję (był to wtedy najgorszy stopień). To samo stało sie z drugą i trzecią osobą. Potem nadeszła kolej na moją koleżankę z ławki, która była bardzo dobra uczennica. Niestety i jej się nie powiodło. Zdawałam sobie sprawę, że za chwilę ten sam los może mnie spotkać. Nie wytrzymując napięcia tej tragi-komicznej sytuacji zaczęłam nerwowo chichotać. Oczywiście starałam się to ukryć, ale nie umknęło to mojej koleżance, która spojrzała na mnie z wielkim wyrzutem, myśląc, że śmieję się z niej. Ponieważ mój stłumiony śmiech się kontynuował, zauważył go również Pan Stamirski. Ze srogą miną wytknął palec w kierunku drzwi: „Wyjdź!” Czym prędzej pomknęłam w kierunku drzwi tym sposobem unikając losu moich koleżanek i kolegów. Na korytarzu nadal zataczałam się od śmiechu przez długi czas. Profesor Cecylia Barczyk