ŻEGNAJ DROGI PRZYJACIELU I DO ZOBACZENIA PO DRUGIEJ
Transkrypt
ŻEGNAJ DROGI PRZYJACIELU I DO ZOBACZENIA PO DRUGIEJ
RADA GMINY LIPNICA WIELKA NA ORAWIE PARAFIA ŚW. ŁUKASZA • PARAFIA ŚW. JADWIGI KRÓLOWEJ 30 marca 2014 • NR 4(799) DODATEK BEZPŁATNY DO TYGODNIKA RODZIN KATOLICKICH „ŹRÓDŁO” PODZIĘKOWANIE Składamy wyrazy wdzięczności Wszystkim, którzy uczestniczyli w ostatniej ziemskiej drodze śp. dra Andrzeja Jazowskiego, uczcili Jego pamięć a także służyli wsparciem i pomocą rodzinie w tym trudnym czasie. Żona Maria, Syn Bogusław oraz Rodzina ŻEGNAJ DROGI PRZYJACIELU I DO ZOBACZENIA PO DRUGIEJ STRONIE ŻYCIA ! Wspomnienie śp. dra Andrzeja Jazowskiego (29.11.1931 r. – 07.03.2014 r.) Tytuł tego wspomnienia wiąże się z tym, że śp. dr Andrzej Jazowski, jako sąsiad u Karnafli(Przysiółek w Lipnicy W.), był częstym gościem mojego domu rodzinnego i to od najwcześniejszych lat, do których sięga moja pamięć. Pamiętam te dyskusje, z moim tatusiem Karolem Janowiakiem. Kontakty nasze nie skończyły się z odejściem mojego tatusia do Pana w 2000 r.. W miarę możliwości odwiedzałem Pana Andrzeja, w jego domu. Dawał mi do czytania kolejne swoje książki i tu znów otwierała się platforma do dyskusji oraz konieczność doczytania czegoś dla mnie, gdy mieliśmy rozbieżne zdania. Prowadziliśmy również wielominutowe, dyskusje przez telefon. W trakcie prowadzonych rozmów próbowałem, leczyć jego skołatane i rozgoryczone serce. Serce to w końcu przestało bić dla tego świata 07.03.2014 r., w rozpoczętym 83 roku życia. Wyprowadzenie zmarłego z domu i uroczystą Mszę św. pogrzebową sprawował ks. kanonik Andrzej Pawlak – Proboszcz, w asyście przybyłych 4 Księży, w Koście- le pw. św. Królowej Jadwigi w Lipnicy Wielkiej - Murowanicy, w słoneczny niedzielny dzień 09.03.2014 r. o godz. 1400. Obrzędy pogrzebowe w Kościele pw. św. Królowej Jadwigi w Lipnicy Wielkiej – Murowanicy i na Cmentarzu parafialnym, prowadził ks. kanonik Zbigniew Zięba Proboszcz Kościoła Parafialnego w Lipnicy Wielkiej, w asyście ks. kanonika Andrzeja Pawlaka. W pożegnaniu dra Andrzeja Jazowskiego - pisarza, polonisty, nauczyciela, badacza naukowego regionu Orawy, Podhala i Spisza, długoletniego radnego gminnego, sołtysa w Lipnicy Wielkiej, uczestniczyły rzesze uczestników, orkiestra dęta, 9 pocztów sztandarowych, Strażacy w galowych mundurach, młodzież i dzieci ubrane w orawskie stroje. Homilię w trakcie Mszy św. wygłosił Proboszcz ks. kanonik Andrzej Pawlak, w której podkreślił znaczenie nadziei chrześcijańskiej. Główne tezy homilii to, że każdy z nas jest cząstką Kościoła Świętego. Każde życie ma sens. Pokolenia są i odchodzą, a człowiek trwa dzięki nadziei, gdyż „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, 30 marca 2014 GMINNE NOWINY ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy Pan Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują”. Gromadzi nas tutaj nadzieja, że śp. Andrzej zasnął w Jezusie. Nie pozwalajmy, by szatan powoli pozbawiał nas nadziei. Niech nadzieja pomoże nam otrzeć łzy, które cisną się do oczu, gdy żegnamy zmarłego śp. dra Andrzeja Jazowskiego. Kończąc homilię ks. Proboszcz stwierdził „nie wierz w człowieka, lecz w Boga, gdy Cię ktoś gorszy to módl się za niego”. Zabierając głos w Kościele pw. św. Królowej Jadwigi, ks. Jan Karlak Proboszcz Parafii pw. JPII Na równi Szaflarskiej w Nowym Targu, dziękował zmarłemu za uczenie nas piękna języka polskiego i literatury. Dziękując Bogu za zmarłego, który poświęcił się kultywowaniu kultury orawskiej. Podziękowania te składał w imieniu tych, którzy nie mogli przybyć, by pożegnać zmarłego, m.in. w imieniu ks. Jana Pelczarskiego, który w tej sprawie dzwonił z Boliwii. Przewodniczący Rady Gminy Lipnica Wielka - Mariusz Wnenk poinformował o obecności Starosty z Polski i Słowacji oraz Posła RP Edwarda Siarki. W zmarłym żegnamy: człowieka upartego, który nie poddawał się, pisarza, społecznika działającego w Radzie Gminy, Sołtysa i odznaczonego ostatnio za swoją działalność m.in. medalem NR 4(799)/ Gloria Artis i Laurem Babiogórskim. Kończąc stwierdził „ Nie umiera ten, który trwa w sercach i pamięci naszej”. Julian Stopka dziękował zmarłemu za pokazanie nam, że poezja i proza mogą być pisane zarówno gwarą i językiem polskim. Poinformował, że zmarły, jeszcze w 1982 roku ukończył studia podyplomowe w zakresie filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz o odznaczeniach, które mu przyznano, za szerzenie kultury orawskiej. Zakończył słowami św. Pawła „ W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego” Na Cmentarzu Parafialnym Augustyn Słaby w imieniu Rady Parafialnej stwierdził: dr Andrzej Jazowski uczył nas jak należy kochać własną ziemie. Ziemia, bowiem powinna rodzić, i dlatego gazdował. Zaangażował się w działanie Rady Gminy, gdzie zabierał głos, by ulżyć swoim wyborcom, których reprezentował, podobnie jak całej Gminie. Przewodniczył organizowanym konkursom literackim i artystycznym. Za wszystko, co dla nas zdziałałeś, niech Cię przytuli i lekką Ci będzie ta lipnicka ziemia. Odpoczywaj w Pokoju! Dzieciństwo i młodość zmarłego Dr Andrzej Jazowski urodził się w Lipnicy Wielkiej 29 listopada 1931 roku, w rodzinie chłopskiej. W pamiętniku opublikowanym w części zatytułowanej „Na krawędzi życia i śmierci”, w wydaniu „Od dziejów Środkowych Słowian do Orawy, Podhala i Spisza (2004)”, na której się oparłem pisząc poniższe czytamy. ... Z mojego rodzeństwa utrzymało się przy życiu: dwóch braci, Wendelin i Ignacy, oraz siostra Genowefa. Jedna z sióstr, Weronika już, jako kilkuletnia, zmarła obok mnie w łóżku, w czasie działań frontowych w okresie II wojny światowej. Z rodzeństwa ojca dobrze zapamiętałem dwóch braci: Ignacego i Andrzeja oraz siostry Karolinę i Rozalię. Ignacy był moim chrzestnym ojcem. Andrzej, najmłodszy, z jego rodzeństwa, uczył się w szkole podstawowej bardzo dobrze, toteż został skierowany na darmową naukę do Warszawy, gdzie młodzieżą spisko – orawską opiekowała się Małgorzata Starzyńska. Tragiczne losy ppor. Andrzeja Jazowskiego przedstawiłem w artykule „Ku chwale ojczyzny 95. r. urodzin ppor. Andrzeja Jazowskiego” – w Mojej Orawie 2008 r. nr 4, str. 6-8, tutaj tylko nadmienię, że oficjalny przebieg zdarzeń miał być następujący. Na stacji kolejowej w Wadowicach weszło do pociągu trzech pijanych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i zaczęli natarczywie dobierać się do studentek. Studentki poprosiły o pomoc swego opiekuna i on, jako opiekun nie mógł odmówić. Mgr Andrzej Jazowski jako oficer Wojska Polskiego, miał napastnikom powiedzieć parę nieprzyjemnych dla nich słów, został ponoć wyrzucony na peron i przeszyty serią z automatu. Następnie prawdopodobnie w kronice „Dziennika Polskiego” donoszono, że mordercy mgr Andrzeja Jazowskiego zostali skazani: jeden na 25 lat, drugi na 15 lat i trzeci na 5 lat więzienia. Następną nieoficjalną, ale bardziej prawdopodobną wersję o jego śmierci, należałoby przyjąć, że UB urządził na niego obławę podczas postoju pociągu na stacji w Wadowicach. Z obławy mgr Andrzej Jazowski starał się wyrwać, i w czasie ucieczki, został śmiertelnie postrzelony. Prawdopodobieństwo tej wersji nieoficjalnej miałaby potwierdzać rozmowa tatusia zmarłego Feliksa Jazowskiego i brata zamordowanego, w trakcie jego podróży z oficerami WOP, z Jabłonki, do Lipnicy Wielkiej, gdzie jeden z oficerów replikuje: „Po co uciekał”? Historię życia ppor. mgr Andrzeja Jazowskiego, którego grób znajduje się na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie; przytaczam mimo wszystko, tak szeroko, gdyż ona miała istotny wpływ na życie naszego zmarłego dra Andrzeja Jazowskiego. Zagrożenie życia odczuł, zwłaszcza w 1956 r., gdy to po zebraniu przedwyborczym w Jabłonce, gdzie był prezentowany, jako kandydat na posła do Sejmu, następująco wspomina: ... z zebrania zabrali mnie funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, na Komendę Powiatową w Nowym Targu. Nie wiem po co, i z jakiego powodu, i dlaczego nie zabrano wszystkich uczestników zebrania, skoro ja niczym nie różniłem się od nich. Zwalniający mnie zaś oficer między godz. 2 a 3 w nocy powiedział mi: „Możesz się pan cieszyć, że żyjesz” W jego podświadomości pozostał syndrom śmierci stryja Andrzeja i nie bez przyczyny w wydanej publikacji z 2004, która jest cytowana wyżej, znajduje się część biograficzna zmarłego, zatytułowana „Na krawędzi życia i śmierci”. Wspomina w tej biografii ...Kiedy miałem iść do klasy pierwszej w roku 1938, ojciec mnie wyreklamował, bo byłem mu potrzebny do pasienia krowy. Następnego pierwszego września (1939 r.) wczesnym rankiem pojawiły się w Lipnicy Wielkiej wojska niemieckie. Ponieważ wkrótce Górna Orawa została przyłączona do NR 4(799)/ GMINNE NOWINY Słowacji, naukę w szkole podstawowej rozpocząłem jesienią w języku słowacki. Przypuszczalnie pierwszym moim nauczycielem był słowacki oficer, gdyż wprowadził on – jak na pierwszą klasę – zbyt surową, iście wojskową dyscyplinę. Potem przez jakiś czas uczył mnie rektor, ostatni – jak dotąd – w Lipnicy Wielkiej nauczyciel, który łączył kierownictwo szkoły z graniem na organach, w miejscowym kościele; oczywiście z tego powodu często nie było go na lekcjach. Ostatnią moją nauczycielką w Lipnicy Wielkiej, była młoda piękna pani z Bańskiej Szczawnicy, której często odnosiłem listy na pocztę, i w której się potajemnie podkochiwałem. Dla mojego ojca wciąż ważniejsza była pomoc w gospodarstwie niż nauka. Wiele z tego powodu spłynęło łez po moich dziecięcych policzkach. Musiałem wstawać o świcie, wyrzucić ze stajni obornik, napaść krowy i dopiero mogłem iść do szkoły, jeśli ojciec nie miał jakiejś pilnej pracy. W wakacje, zamiast odpoczywać, musiałem iść plewić ziemniaki lub zboże, albo do lasu na jagody bądź grzyby, które skupowano w miejscowym punkcie. Oczywiście pieniądze zabierał ojciec. Pod wieczór szedłem paść krowy, najczęściej głodny; potem nie mogłem się doczekać wieczora, bo tak bardzo doskwierał mi głód. Dokuczały także stłuczone i spękane stopy. Wieczorem krwawiące stopy moczyłem w ciepłej wodzie, a następnie mamusia smarowała mi je masłem. Tak bolesna była to kuracja, że często płakałem i krzyczałem w niebogłosy. Rano jednak znów mogłem iść paść krowy. W okresie wojny szczególnie modne były sąsiedzkie posiady. I trudno się dziwić, skoro były one jedynym środkiem informacyjnym. I rzeczywiście można się było na nich dowiedzieć rzeczy różnych i ważnych, w dodatku, jakby w fachowym wydaniu. Przychodziłem na te posiady również ja po bajki, które zwykle były częścią takich posiadów. Więc mimo woli słyszałem, jak Niemcom lub Rosjanom wiedzie się na froncie, czy i gdzie walczą lipniczanie. Po zakończeniu działań wojennych II wojny światowej, któregoś dnia wiosną, mimo oporu ojca, stryj Andrzej Jazowski wraz z kolegą z sąsiedztwa, Eugeniuszem, zabrał mnie do szkoły w Nowym Targu. Mieliśmy tam pracować, tj. zarabiać na życie i uczyć się. Ów kolega nie bardzo garnął się do nauki, a ja z kolei nie miałem ochoty na pracę, gdyż myślałem wyłącznie o nauce i kiedy odwiedził nas starszy brat kolegi, akurat w czasie nieobecności mojego stryja, postanowiliśmy bezapelacyjnie wrócić z nim do domu. Ojciec mój, z takiego obrotu rzeczy, był oczywiście zadowolony. Nadchodziła wiosna, trzeba było siać, a my w domu nie mieliśmy nawet co włożyć do gęby. Zresztą trudno było mu się dziwić. Miał krótki wzrok i nie nadawał się do dodatkowego zarobkowania. Ja byłem najstarszy z rodzeństwa, więc siłą rzeczy, cały ciężar zdobycia grosza, spadał na moje barki. Otóż któregoś dnia piłowałem z ojcem drzewo, gdy ów kolega Eugeniusz, z którym uciekłem ze szkoły w Nowym Targu, przechodził koło naszego domu paść krowy, mój ojciec nagle wpadł na pomysł, żebyśmy obaj poszli zagranicę. Eugeniusz miał ciotkę w drugiej wsi, po stronie słowackiej, u której mogliśmy się zatrzymać. Kolega Eugeniusz dał się namówić, i przed zachodem słońca ruszyliśmy do owej ciotki, niosąc po 10 kg soli. Żaden z nas nie znał terenu po stronie słowackiej, dom 30 marca 2014 ciotki był oddalony od granicy 12 km. Szliśmy na „oślep”, kierując się jedynie światłami. Na domiar złego za pierwszą wsią złapała nas burza, a za drugą wpakowaliśmy się w torfowiska i musieliśmy się czołgać na brzuchu, żeby nie wpaść w grzęzawisko, z którego nie byłoby już ratunku. Kiedy odnalazłem ciotkę kolegi, bo ja prowadziłem, domownicy w podzięce wznosili ręce do Boga, że nas zachował przy życiu. Taki był mój przemytniczy chrzest; kolega od tej pory nie ryzykował już więcej życia, ja natomiast wkrótce stałem się cenionym, i poszukiwanym uczestnikiem przemytniczych wypraw. Przemytnicze rzemiosło było niezwykle trudne i niebezpieczne. W drugiej połowie 1947 r., gdy prokomunistyczne orientacje zaczęły umacniać swoją władzę w krajach Środkowej Europy, skończyło się przechodzenie przez zieloną granicę do pracy na Słowacji. Wśród przemytników, nawet sąsiadów, zaczęli się pojawiać postrzeleni i zabici, w większości przez polskich żołnierzy. Ja byłem złapany dwa razy: raz przez polskich, drugi – czeskich. W Lipnicy Wielkiej na strażnicy potraktowano mnie dużo łagodniej, nikt mnie nie bił. Ale za to zamknięto do piwnicy, gdzie rozmoczone na śniegu buty, zamarzły mi nocą na kość. Rano nie mogłem stanąć na nogi, ani zdjąć z nich butów. Na Słowacji dość mocno mnie pobito, bo nie chciałem wydać gospodarza, u którego nas złapano, gdy wróciłem z więzienia na Słowacji, od Jasiurdziaka chłopa z Jabłonki, przysłanego przez drogomistrza Eugeniusza Wierczka, dowiedziałem się o tragicznej śmierci stryja Andrzeja. Na pogrzebie stryja w Krakowie, wśród znajomych i bliskich , zrodziła się myśl, żebym teraz ja podjął naukę w Krakowie, i z tą propozycją wróciłem na Orawę. Miałem ukończone pięć klas w języku słowacki i kilkuletnią praktykę przemytniczą. Zacząłem też 17. rok życia. Na szczęście, niedługo okoliczności zaczęły mi sprzyjać. W Lipnicy Wielkiej otwarto klasę VII w 1948 r. Rozpocząłem w niej naukę późną jesienią, gdy skończyły się prace w polu. W czerwcu 1949 r. pojechałem na egzamin wstępny do Państwowego Liceum Pedagogicznego Nr 2 w Krakowie, gdzie pracował dr Marian Gotkiewicz i mogłem liczyć na jego pomoc. Egzaminu oczywiście nie zdałem, bo luki w nauce miałem zbyt wielkie, i w zasadzie przestałem się liczyć z możliwością kontynuowania nauki. Ks. inf. Ferdynand Machay, którego wówczas odwiedziłem, zaproponował mi naukę w Seminarium Duchownym, i jak wiem, moja matka tego jak najbardziej pragnęła, ja jednak odważnie Infułatowi odpowiedziałem, iż wyczuwam w sobie pewne inklinacje polityczne i dlatego nie mógłbym być dobrym księdzem, ku mojemu zaskoczeniu, on to właśnie przysłał mi w sierpniu kartkę z prośbą, żebym przyjechał na egzamin poprawkowy. Do Krakowa pojechałem, egzamin tym razem zdałem i tak dzięki ks. inf. Ferdynandowi Machayowi rozpoczęła się moja edukacja szkolna i naukowa, co zawsze wdzięcznie wspominam. Ks. inf. Ferdynand Machay opiekował się, jeszcze jednym uczniem z Lipnicy Wielkiej, mianowicie Franciszkiem Fitakiem. Razem chodziliśmy na plebanię przy Szpitalnej w Krakowie, nierzadko pomagaliśmy przy liczeniu pieniędzy i zawsze dostawaliśmy jakieś kieszonkowe. I tak było, to chyba do zakończenia studiów wyższych. I co ciekawe, ks. inf. F. Machay nigdy nie pytał mnie, czy czuję się Polakiem, a czy Słowakiem, co także należy uznać za pozytywny symptom jego charakteru. 30 marca 2014 GMINNE NOWINY NR 4(799)/ Działalność naukowa, literacka i społeczna Za debiut publicystyczny uważa się artykuł o Muzeum Orawskim, ogłoszonym w roku 1956 w A-Z (dodatek do „Dziennika Polskiego”). W 2011 r. obchodziliśmy 80. rocznicę urodzin dr Andrzeja Jazowskiego, natomiast w 2010 r. minęło 50. lat od wydania w 1960 r. pierwszej książki pt. Powieści ludu Orawskiego, którą wydrukowało Wydawnictwo Literackie w Krakowie w roku 1960. Wydanie pierwsze Powieści ludu orawskiego spotkało się z dużym uznaniem, i w przeciągu kilku tygodni zniknęło z półek księgarskich. Powieść ta została doceniona przez Ministerstwo Oświaty, które zatwierdziło ją do bibliotek szkolnych, z przeznaczeniem dla klas starszych. Ambicją autora Powieści ludu orawskiego było utrwalenie i przekazanie potomnym w miarę autentycznego obrazu folkloru Górali orawskich, jaki zdołał poznać, jako jeden z żyjących wśród nich. Świat na naszych oczach, zmienia się gwałtownie, kultura ludowa ulega bezpardonowej niwelacji. Każdy z nas stwierdza wiele znaków, które wskazują, że już za parę lat może nie będziemy znali doświadczeń i mądrości naszych przodków, a jak bez tego, i tych korzeni, rozumnie i uczciwie żyć ? Pozytywne walory Powieści ludu orawskiego zostały docenione przez znawcę i przyjaciela Orawy, prof dra Mariana Gotkiewicza, który stwierdza w liście do Andrzeja Jazowskiego z 20.02.1961r. ...Wydaje mi się, że opowiadania Twoje są napisane zgodnie z duchem tej gwary... „Powieści ludu orawskiego” są książką – o czym już wspominałem – mającą na celu utrwalenie i przekazanie potomnym w miarę autentycznego obrazu folkloru Górali orawskich, jaki zdołał poznać dr Andrzej Jazowski jako mieszkaniec tej ziemi. Prawie wszystkie opowiadania zebrał on w Lipnicy Wielkiej. Twierdzi więc, że jest to poniekąd dzieło całej naszej rodzinnej wsi, w której bicie serca z zapartym tchem wsłuchiwał się od dzieciństwa. Wydania z 2000 i 2010 r., zostały poszerzone i nieco zmienione, lecz autor starał się utrzymać pierwotny charakter, wartość i przeznaczenie tych książek, tj. dać najlepsze opowiadania ludu orawskiego, po które chętnie sięgaliby tak starsi, jak i młodsi czytelnicy. W tym drugim i trzecim wydaniu zrezygnowano z dłuższego opowiadania o tematyce międzynarodowej pt. „O szklanej górze i cytrynach” i z bajki” „Jakie buty szuster wilkowi uszył”. W zamian wzbogacono to wydanie szeregiem nowych wątków poszerzających świat życia, baśni i wyobrażeń Górali orawskich. Ten świat najdawniejszy i współczesny, w którym uczestniczymy i stajemy się jego świadkami, a które Góral przyjmuje z właściwą sobie, oryginalną filozofią i humorem. W poszerzeniu tego wydania dr Andrzej Jazowski uwzględnił wątki, które zebrał przez okres ok.40 lat po pierwszym wydaniu, tej powieści. Po ukończeniu pięcioletnich studiów slawistycznych i polonistycznych w roku 1958 na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, Andrzej Jazowski rozpoczął pracę w szkolnictwie na terenie Zakopanego, a następnie pracował w malowniczej miejscowości Orawka na Orawie. W roku 1963 został przyjęty na stacjonarne studia doktoranckie, w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Druga książka Andrzeja Jazowskiego pt. Opowieści ludu spiskiego ukazała się na rok przed obroną pracy doktorskiej, to jest w 1967 r., wydała ją Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza. W okresie studiów doktoranckich (1963-1968) Andrzej Jazowski dał się poznać jako zdolny i wysoko oceniany badacz naukowy. Owocem zaś jego badań jest książka Poglądy Wilhelma Feldmana jako krytyka literackiego. Po studiach doktoranckich Andrzej Jazowski wrócił na Orawę, i kontynuował pracę literacką, naukową i społeczną. W roku 1980 Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza drukuje jego książkę Spotkanie z Juhasem. Po wydaniu następnej książki pt. Z legendą w góry, przystąpił do naukowego opracowania narodzin ruchu regionalnego, na Podhalu. Uczynił to w pracy Złoty okres literatury podhalańskiej 1890-1918. Wydał ją w roku 1989 Instytut Kształcenia Nauczycieli jako pracę habilitacyjną. W roku 1995 ukazuje się jego pierwsza powieść Dziewczyna z ulicy, w następnym roku obszerna antologia Podania i bajki góralskie. W sześć lat później ukazuje się trzecia poważna praca naukowa dra A. Jazowskiego, obszerna monografia pt. Imię Janosika... Zbójnictwo karpackie (2002), w której śmiało i przekonująco obala dotychczasowy mit o zbójnictwie, łącząc ten proceder z walkami religijnymi, i dynastycznymi w okresie kontrreformacji. Kolejno drukuje: Zarys dziejów góralszczyzny i Środkowych Słowian (2004), Od dziejów Środkowych Słowian do Orawy, Podhala i Spisza (2004), Podania i Baśnie babiogórskie (2005), Janosik, dramat historyczny (2007), Jedynaczka na wydaniu, powieść (2009). W sumie Jubilat jest autorem czternastu książek, nie licząc wielu artykułów naukowych. Oprócz pracy literacko – naukowej dr A. Jazowski brał aktywny udział w życiu społecznym; przez kilka kadencji pełnił funkcję radnego, Gminy Lipnica Wielka, był również, członkiem Rady Naukowej przy Muzeum Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej, a także wiceprzewodniczącym Podhalańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Za swoje osiągnięcia dr Andrzej Jazowski został odznaczony między innymi: - Złotem Krzyżem Zasługi, - Złotą Odznaką Zasłużony dla województwa nowosądeckiego, - Zasłużony Działacz Kultury, - Medal Gloria Artis - otrzymał od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego W imieniu moich Rodaków i swoim własnym, dr Andrzejowi Jazowskiemu, pragnę jak najserdeczniej po- NR 4(799)/ GMINNE NOWINY dziękować: za działalność naukowo-literacką i społeczną, za czynione starania ratowania przepięknej Góralskiej i Orawskiej niepowtarzalnej, a ginącej spuścizny duchowej naszych ojców. Równocześnie pragnę, w imieniu moich Rodaków i swoim własnym, przeprosić zmarłego, że zamało chroniliśmy jego serce przed zwątpieniem i goryczą, której codziennie, nie szczędził mu, otaczający nas świat. Twierdząc, że choroba żony, jest z tym związana. Dr Andrzej Jazowski obok dra Emil Kowalczyka pozostanie w naszej pamięci, jako człowiek niezwykle wraż- 30 marca 2014 liwy, pełen szlachetnej prostoty i mocy. Zawsze uczynny i otwarty dla drugiego człowieka. Swoją postawą, pracą i całym przykładnym życiem „spłacał swoisty dług, zaciągnięty wobec swojej ziemi”. W tych smutnych dla nas chwilach drogi Przyjacielu, pragnę być wyrazicielem, jak najserdeczniejszych podziękowań koleżanek i kolegów z Towarzystwa Przyjaciół Orawy i moim własnym za pracę dla Polski, a tym samym dla dobra naszej Kochanej Ziemi Orawskiej. Do zobaczenia Przyjacielu po drugiej stronie! mgr inż. Franciszek Janowiak FOTOKRONIKA - UROCZYSTOŚCI POGRZEBOWE 30 marca 2014 GMINNE NOWINY NR 4(799)/