zobacz więcej

Transkrypt

zobacz więcej
Zobaczyłam To w Twoich oczach. Czas się skończył. Cała ta cholerna pogoń nic nie dała. Nie
chciałeś dopuścić do siebie myśli, że okazałeś się do niczego jako ojciec, bo nie potrafiłeś jej
ochronić. Że zawiodłeś. Oboje to zrobiliśmy, chciałam Ci powiedzieć, ale przecież nie mogłeś
mnie usłyszeć.
- Jenny – wyszeptałeś.
Sara z niedowierzaniem wpatrywała się w Twoją twarz.
W moje ciało wbijały się igiełki wspomnień. Zobaczyłam Jenny. Nagle prawda do
mnie dotarła. Zrozumiałam. Nie słyszałam tego, co później mówiłeś, nie czułam zapachu
szpitala, nie widziałam nic, tak jakbym istniała w innej przestrzeni. Prawda uderzyła we mnie
z całą mocą. To nie Jenny miała zginąć. Ta straszna, piekielna pomyłka, która miała miejsce
była jakąś złośliwością losu, przypadkiem tragicznym w skutkach. Chciałam wierzyć, że po
prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu w nieodpowiednim czasie. Przecież to Rowena
miała mieć dyżur tamtego feralnego dnia. Przecież to nie mogło być zabójstwo mojej córki.
Odnalazłam podobieństwo do postaci w płaszczu. Choć tak absurdalne, to jednak nie miałam
wątpliwości. W głowie odtworzyły mi się wszystkie krawędzie, kanty i nierówności. To
Donald podpalił szkołę. Donald, który chciał zabić swoje własne dziecko? Donald, który zabił
moje dziecko.
Zobaczyłam, jak cicho skrada się do budynku. Niczym cień przeszedł przez puste
korytarze. Zszedł do pracowni plastycznej. Usłyszał kroki. To Adam. Chłopiec wszedł do sali,
wziął tort i wyszedł. Z cienia znów wyłonił się On. Podszedł do szafki z benzyną. Westchnął.
Zdecydowanym ruchem pociągnął zapałką. Zbliżył palący się lont do benzyny. Płomień cicho
zasyczał, i zaczął się rozchodzić. Za chwilę płonęła już większa część pracowni. Buty
mężczyzny prześlizgnęły się po podłodze. Dym skrył jego sylwetkę.
Wspomnienia uderzyły we mnie falą gorąca tak, jak ogień, gdy próbowałam ratować
Jen. Nie chciałam już myśleć, nie chciałam żyć. Obraz, który przed chwilą był tak wyraźny
rozmył się. Zobaczyłam Twoją twarz. Grymas bólu, który na niej widniał, zadziałał na mnie
niczym szklanka zimnej wody, z którą wbiegałeś do sypialni w Poniedziałek Wielkanocny.
Przytuliłam się teraz do Ciebie, do Twojego strachu, do cierpienia. Kochanie, umarła cząstka
nas samych. Plątanina genów, chromosomy połączone w nieznane kombinacje. Sara płakała.
Pierwszy raz widziałam jak ta silna, władcza kobieta zapada się w sobie, załamuje.
Zrozumiałam, że teraz już nic nie będzie takie samo. Koniec nadszedł szybciej niż ktokolwiek
z nas się spodziewał.