O 1/ Y

Transkrypt

O 1/ Y
Nut
\%$Ą
T Y G O D N I K
Z P A R A DO K S O W
P O K R E W I E Ń S T W A
S
tendhal — Nietzsche — Bizet — ta trój­
ca nazwisk w p r a w i a mnie zawsze w po­
dziw, a raczej w stan m a r z e n i a ; o ile
pierwsze d w a kojarzą się łatwo: p o k r e w i e ń ­
stwo bowiem , pomiędzy Stendhalem z jego
niemieckim entuzjastą nietylko jest zadoku­
mentowane historycznie, a l e da się bez
trudu w y c z y t a ć z pism filozofa — o tyle bli­
skość t w ó r c y „Zarathustry" Bizetowi ma
w sobie, na p i e r w s z y rzut oka, cos z k a p r y ­
su. Entuzjazmy . N i e t z s c h e g o dla ś p i e w a k a
Carmeny, zwrócone w dodatku ostrzem prze­
ciw glębokiemu-Wsgrierówi, a tak „niepraw­
dopodobne" dla k u l t u r a l n e g o " inteligenta,
są jednym z n a j c i e k a w s z y c h z a k ą t k ó w tra­
gicznego nietzscheańskiego gotyku. Najprostszem w y t ł u m a c z e n i e m tego „ d z i w a c t w a "
wielkiego samotnika jest antagonizm Nie­
tzschego i W a g n e r a . Nietzsche pisał na złość
Niemcom, tonącym ' w b a ł w o c h w a l c z y m " w a gne?yzmie,"Niętzsche się mścił. Napewno ta
hipoteza będzie po wśze' czasy jedyną dla
ludzi p e w n e g o typu. A l e jest ona n i e c i e k a ­
w a jak ci, k t ó r y m odpowiada. I n i e p r a w ­
dziwa. Dość w c z y t a ć się w styl, język, dość
wsłuchać się w rytm myśli Nietzschego, aby
dojrzeć p r a w d z i w ą s p r ę ż y n ę paradoksu, Nie­
tzsche był w i e l k i m poetą skrótów; szał skró­
tu — oto co upaja w jego pismach. Zamy­
k a ł w swoich e p i g r a m a t a c h t a k i e bogactwo
treści, kondensował t a k i e obszary doświad­
czenia, że zdania jego błyszczą p r a w d z i w i e
j a k brylanty, o k t ó r y c h niesposób powie­
dzieć, jaki kolor mają „ n a p r a w d ę " , bo dość
głowę l e k k o zwrócić, a b y rozjarzyły się
w nich nowe ś w i a t y b a r w n e . Ilopiętrowy
skrót tkwi w tej impertynencji, którą Nie­
tzsche cisnął W a g n e r o w i , p o w i a d a j ą c , że do­
piero Bizet p o k a z a ł mu, czem jest m u z y k a ! —
W a g n e r i Bizet — gdzie R z y m ? — Idwają
głowami poczciwcy, n i e mogący n a d ą ż y ć za
groźnie zwinną myślą Nietzschego. Trzeba
na swoją r ę k ę przerobić l a t a doświadczeń,
aby z a s m a k o w a ć w tej impertynencji, aby
porzucić w a g n e r o w s k i e „Sursum-Bumbum"
dla „płytkości" Bizeta, a b y w tern, co bliż­
sze, prostsze, codzienniejsze, usłyszeć wła­
śnie tętno wieczności, raczej niż w tern, co
uroczyście-podniosłe, profesjonalnie-głębokie,
dostojnie objuczone p r o b l e m a t a m i !
Ilekroć chcę mówić o Stendhalu... mówię
0 Nietzschem. Nie czynię sobie z tego w y ­
rzutu: obaj wyjaśniają się znakomicie. A l e
nietylko nazwisko S t e n d h a l a możnaby tu
wymienić. Z równą r a c j ą nazwisko Merime'ego, autora „Carmen".
Krótka linja namiętności — oto co pocią­
gało Nietzschego k u „ C a r m e n i e " Bizeta, ale
1 ku „ C a r m e n i e " M e r i m ś ' e g o .
„ C a r m e n " należy do typu l e k t u r y praw­
dziwie u n i w e r s a l n e j . M a swoją stronę „dla
w s z y s t k i c h " — i „dla w y b r a n y c h " . J e s t
„ p o r y w a j ą c ą opowieścią" z k l a s y c z n ą fabułą
miłosną, a w i ę c należy do g a t u n k u literac­
kiego, k t ó r y mimo w s z y s t k i e ewolucje este­
tyczne i socjalne pozostał ulubionym t y p e m
popularnej l e k t u r y ; — i jest równocześnie
s t a l o w y m poematem o miłości,
hardym
w swym amoralizmie, k u l c i e instynktu,
w swej zuchwałej a p r o b a c i e triumfującego
życia, w y p o w i e d z i a n e j z żarem, k t ó r y ma
w sobie coś z p r z e r a ź l i w e g o chłodu zagłady.
Żadna l i t e r a t u r a ś w i a t a nie może się obyć
beż swej „Carmen", w j ę z y k u o j c z y s t y m :
jest w tej opowieści jakiś odwieczny k a p r y s
ducha, s t a r y jak ludzkość.
Autoportret Stendhala, który oglądamy
z k a r t „Życia H e n r y k a Brulard", n a l e ż y do
tej samej rodziny. J e s t też p o e m a t e m dumy,
instynktowności, wyniosłej radości — poe­
m a t e m p o g a r d y dla płaskiego życia. Przy­
k ł a d a j ą c do tej książki miarę codzienną, łat­
I L- L U S T R O W
A
N Y
wo popaść w nieporozumienia bez w y j ś c i a .
Stendhal u k a z u j e się nam jako a r y s t o k r a t a
i jako d e m o k r a t a , jako a n t y k l e r y k a ł i antyreligjant — ale jednocześnie jako w i e l b i c i e l
„hiszpańskiego"
charakteru
swej
ciotki,
uosabiającej rasę, dumę, wyniosłość. W y r a ­
ża się z l e k c e w a ż e n i e m o a r y s t o k r a t a c h i cie­
szy się, gdy ich głowy spadają pod nożem
gilotyny — a l e jednocześnie ma do idjosynkrazji posunięty w s t r ę t dla w s z y s t k i e g o co
gminne. Zresztą nie p r z e s z k a d z a mu to przy­
jaźnić się z chłopcem n a l e ż ą c y m do sfery
niższej niż on sam, pełnej p r z y w a r drobnomieszczariskich i ironizować fumy ojca, wiel­
ce tą konfidencją zgorszonego. Nie na tern
k o n i e c : sprzeczność rządzi nietylko upodo­
baniami
Stendhala-Brularda
ale i jego
ś w i a t e m moralnym. J e s t wyniosły — i nie­
śmiały. Zawzięty, mściwy, bezlitosny —
i czuły, e g z a l t o w a n y , skłonny do szlachet­
nych uniesień. Przypominam sobie k s i ą ż k ę
pewnego francuskiego l i t e r a t a p. t. „Les
m a u v a i s m a î t r e s " , k t ó r y do liczby „złych
n a u c z y c i e l i " włączył również S t e n d h a l a . W e ­
dług autora p a t e t y c z n e g o pamfletu H e n r y k
B e y l e miał być zły z natury, a l i t e r a t u r a
jego tą złością do gruntu przesycona.
Cóż za nieporozumienie! Z autobiografjî
Stendhala, pisanej z n i e d a j ą c y m się podro­
bić a k c e n t e m szczerości, wolnej od tendencyj autobronzowniczych, owszem pełnej samooskarżeń,
w y z n a ń nieraz
upokarzają­
cych — co innego zgoła nam się odsłania: —
w r a ż l i w y , czuły, ale dumny człowiek, k t ó r y
dostał się w ciężkie, niezdarne łapy otocze­
n i a : ojca, bezdusznego dewota, r ó w n i e ż de­
w o t k i i i n s t r y g a n t k i ciotki Serafji i głupich
n a u c z y c i e l i ; był „mrożony" od d z i e c k a . A że
inteligencją p r z e r a s t a ł otoczenie, w i ę c do po­
czucia d o z n a w a n e j k r z y w d y dołączała się
w z g a r d a młodego l w a dla s w y c h tępych tre­
serów. Ten niesforny dzieciak, krnąbrny,
z a m k n i ę t y i w wiecznej wojnie ze światem —
na ileż potrafił zdobyć się uczucia dla dziad­
k a , łagodnego, na starość nawróconego scep­
t y k a , jak gorąco kochał swoją m a t k ę !
Zarówno jak banalna k l a s y f i k a c j a społecz­
no- polityczna nie w y s t a r c z a dla o k r e ś l e n i a
przekonań Stendhala, t a k i u t a r t e s c h e m a t y
moralne nie u c h w y c ą jego złożonego cha­
r a k t e r u . M a m w r a ż e n i e , że * zdobędziemy
w ł a ś c i w y punkt, z którego ten c h a r a k t e r
można ująć syntetycznie, jeśli umieścimy się
na stanowisku wolności.
Stąd w s z y s t k o staje
się jaśniejsze: i a r y s t o k r a t y z m , k t ó r y u Sten­
.s' T K F F
f^zy
\
Nr. 34
dhala jest umiłowaniem dumy, niezależno­
ści, — i d e m o k r a t y z m , chcący w y z w o l i ć
z nizin w s z y s t k o , co ufne w siebie i w a r t o ­
ściowe; równie n i e n a w i s t n y jest z tego sta­
n o w i s k a k a r j e r o w i c z dworski, co schlebia­
j ą c y tłumowi demagog.
To poszukiwanie równowagi między arys t o k r a t y z m e m a d e m o k r a t y z m e m , k t ó r e przez
całe życie t a k niepokoiło Stendhala,- s t a w i a ­
jąc go w o b e c coraz to nowych sprzeczności
ż y c i o w y c h — j a k ż e jest dobrym kluczem dla
zrozumienia jego napoleońskiej k a r j e r y i kul­
tu B o n a p a r t e g o . Właśnie Napoleon realizo­
wał ć w upragniony ideał r e w o l u c y j n y arys t o k r a t y z m u , którego Stendhal nie znalazł
ani w rachitycznym, zrutynizowanyrri arystok r a t y z m i e S t a r e g o Porządku, ani w k r w a ­
w y c h h a r c a c h motłochu rewolucyjnego.
A l e co dla c z y t e l n i k a polskiego szczegól­
ne ma znaczenie — to że osobisty d r a m a t
S t e n d h a l a , d r a m a t człowieka w i e c z n i e oscy­
lującego między a r y s t o k r a t y z m e m a demo­
k r a t y z m e m , w znaczeniu nietylko politycznem ale i życiowo-psychologicznym — jest
d r a m a t e m par excellence
polskim. W kraju,
organicznie
nie znoszącym
nierówności,
a w y c z u l o n y m jak żaden inny na najsubtel­
niejsze odcienie h i e r a r c h a społecznej i to­
w a r z y s k i e j , w k r a j u gdzie się n a j w i ę c e j mó­
wiło o b r a t e r s t w i e (co zresztą nie było abso­
lutną blagą), a gdzie poczucie d y s t a n s u mię­
dzy ludźmi dochodziło do wirtuozostwa —
ta autobiografja S t e n d h a l a ma w s z e l k i e
szanse stać się l e k t u r ą domową, a r t y k u ­
łem pierwszej potrzeby. To, co w psychice
polskiej rozgrywało się w sferze uczuciowej,
to ujął d y s c y p l i n o w a n y mózg
francuski
w subtelne r a m y refleksji.
Dla s m a k o s z ó w już dodam, ż e właśnie
v/ „ B r u l a r d z i e " znaleźć można szkicowo za­
r y s o w a n ą teorję dobrego gustu, t a k ważną
dla Stendhala, a t a k c i e k a w ą dla każdego,
kto p a m i ę t a n i e z r ó w n a n e w swej subtelności
o b s e r w a c j e na temat fonu w „Czerwonem
i c z a r n e m " i w „Pustelni P a r m e ń s k i e j " .
Obie k s i ą ż k i : „ C a r m e n " i Życie H e n r y k a
B r u l a r d " w y s z ł y w Bibljotece B o y a — i obie
trzeba p r z e c z y t a ć właśnie jako
tłumaczenia.
J e s t to rozkosz specyficzna: z a n u r z y ć się
w r a z z tłumaczem w puszczę odpowiedni­
k ó w j ę z y k o w y c h , zdawałoby się niemożli­
w y c h , a t a k bujnie w y r a s t a j ą c y c h z pod ręki
niezrównanego Boya, Niema myśli nieprze­
tłumaczalnych — są tylko tłumacze-urzędnicy i tłumacze-wirtuozi.
,/. E. Skiwski
/ /. Z N A .!
O
1/ Y
i
i znam?...
Nie pamiętam...
Zapomnieć
tak nie mogłabym
przecie...
Nie! Nigdy nie widziałam
clą dotychczas,
pierwszy
raz spotykam
cie na
świecie!
Nie rozumiem,
kim jesteś
— nie było ciebie
dotąd w iadnem
życia
zdarzeniu.
Patrzymy
dziś na siebie bez słowa — ty w słońcu — a ja w wiełkiem
zdumieniu.
a
Cl<
y
Wiem tylko, widzą teraz, że ciebie szukałam zawsze w ludzkiem
mrowisku,
Że do twego
tęskniłam
uśmiechu,
do twyzh oczu spojrzenia
i_ błysku.
Szłam do ciebie
przez drogi zamknięte,
ale nikt mnie jednak
nie
pokonał,
Tylko szczęście
nigdy mojem
nie było — bo ono — w twoich
tylko
ramionach!
Na kamiennych
schodach
siedzisz
ze mną,
I nie chcesz
mi powiedzieć,
kim jesteś,
a
Przyszedłeś
tutaj tak niespodzianie,
może
Wiem jednak,
że ty znasz mnie napewno
gdzie nikogo niema o tej
porze,
serce
me odgadnąć
nie
może.
wstaniesz
i odejdziesz
za
chwilą,
— to jedno wiem i w tern się nie
mylą.
I nie jesteś
tern wcale zdziwiony,
ie rące ci zarzucam
na
szyje
I w twarz twoją patrzę,
tak jak w zegar, który nagle godziną
wybije.
Chcą zrozumieć,
skąd znasz mnie, bo ty jesteś
szczęściem,
które znalazłam
nareszcie!
O, powiedz
mi, mój miły, powiedz
wszysiko!
Muszą wiedzieć,
kim jesteś,
kim
jćsteś?
Patrzysz
i me wiesz, nie rozumiesz,
nie poznajesz,
nie
widzisz?
Jaki
Jestem
twoim złym losem,
od którego
chzesz
uciec i którego
tak
nienawidzisz!
Gdy mówią
ci o mnie, w inną stroną odwracasz
zawsze
wzrok swój
niechętny...
— To nieprawda!
Nie wierz temu, mój miły! Przecież
jesteś
tak piękny,
tak
piękny!

Podobne dokumenty