Stulatek z "Wujka"

Transkrypt

Stulatek z "Wujka"
Stulatek z "Wujka"
Utworzono: czwartek, 18 marca 1999
Stulatek z "Wujka"
Co robić, by dożyć setki? "Pierwsze to unikać wczesnego małżeństwa. Drugie zaś to unikać dużej
rodziny" - tak przewrotną zasadę wyznaje Augustyn Maśka, długoletni pracownik katowickiej kopalni
"Wujek", który niedawno świętował ten zacny jubileusz. A jak ją wcielał w życie? No cóż, wcześnie
się ożenił, a później doczekał się sporej gromadki dzieci - sześciu córek i pięciu synów.
Pan Augustyn pracował na "Wujku" przez 22 lata - od 1948 do 1970 roku. Dość późno zaciągnął się do górnictwa, miał już wówczas
43 lata.
Przed wojną prowadził z ojcem 7,5-hektarowe gospodarstwo rolne w rodzinnym Frydku, wsi położonej niedaleko Pszczyny. II wojnę
światową spędził na froncie. Walczył w armii polskiej na wschodniej granicy, gdzie dostał się do niewoli sowieckiej. Kiedy wojna się
skończyła z nadzieję wracał na ojcowiznę, ale jakież było jego rozczarowanie, kiedy po powrocie z zawieruchy, zobaczył swoje
gospodarstwo.
- Nic tu nie zastałem, wszystko było wykradzione. Jedna krowa się ino ostała - wspomina.
Pierwsze lata powojenne nie były łatwe dla niego i jego bliskich. Bieda dawała coraz bardziej swe znaki.
- Trzeba było się czegoś chycić. Koledzy mnie namówili na grubę.
Kopalnią, która była w najbliższym jego zasięgu, był "Wujek". Wówczas nie było jeszcze pobliskiego "Ziemowita" i "Piasta". Do
Pszczyny dojeżdżał na rowerze - 13 km, w zimę musiał tę drogę pokonywać piechotą. Z Pszczyny zaś dojeżdżał pociągiem do
Katowic-Brynowa, gdzie niedaleko stacji kolejowej była kopalnia. I tak przez 22 lata, kiedy to przeszedł na emeryturę, choć plany miał
nieco inne. Zamiar był prosty, odkucić się nieco i po roku wrócić na gospodarkę. Wsiąknął jednak w kopalnię.
- Pierwszego była zaliczka, a piętnastego wypłata, no i były różne dodatki, choćby węgiel. Dzięki temu nasze życie było lżejsze.
Początkowo chciał zatrudnić się na dole, ze względu na zarobki.
- Wojny się nie bałem, to i dołu bym się nie bał, ale rodzina mnie nie puściła na dół. Chyciłem się w końcu wierchu, gdzie pracowałem
na placu drewna - wspomina.
Jego pracy na dole przeciwni byli głównie rodzice, bo wcześniej zginął w kopalni "Wieczorek" drugi z synów, Franciszek. Ojciec
chciał, by jego jedyny już syn gospodarzył na roli i tak też się stało. Augustyn sprostał woli ojca. Dopiero wiele lat później zjechał na
dół, by zobaczyć jak tam wygląda robota. Pracował w kopalni, a jednocześnie wspólnie z ojcem prowadził gospodarstwo. Musiał
odrobić dniówkę i w kopalni, i na polu.
- Jak byłem w jednej robocie, to myślałem o drugiej i tak na odwrót.
Praca w kopalni nie należała do łatwych i przyjemnych, tym bardziej, że pan Augustyn miał już swe lata.
- W czterech musieliśmy załadować na dniówkę dwa wagony z drzewem, które później były zwożone na dół - wspomina.
Ciężkiej pracy się nie bał, jak mówią jego bliscy.
- Ojciec miał 80 lat, to jeszcze z kosą robił w polu, taką miał krzepę - mówi jeden z pięciu synów Augustyna Maśki, Teofil, z którym
dziś ojciec mieszka w rodzinnym Frydku. On jak i reszta braci także pracowali w górnictwie, tyle że ich kariery zawodowe związane
były już z wspomnianymi kopalniami "Ziemowit" i "Piast".
Od chwili, kiedy pan Augustyn przeszedł na emeryturę, minęło 35 lat, ale kopalnia nie zapomniała o swoim dawnym pracowniku,
niezwykłym, bo niewielu dożywa tak sędziwego wieku. Delegacja kopalni wzięła udział w uroczystości jubileuszowej pana Augustyna,
która odbyła się w sierpniu tego roku w kościele parafialnym w Frydku.
- Bardzo mnie to wzruszyłem, że na mojej "stolatce" byli goście z kopalni, że pamiętali o mnie - nie ukrywa pan Augustyn.
Jacek Srokowski