Kamerun - Misja pe³na dzieci

Transkrypt

Kamerun - Misja pe³na dzieci
Misja pełna dzieci
Lam, 15.03.1989
Kamerun
Drodzy Przyjaciele!
Porę deszczową spędziłem na misji Madingrin, blisko granicy z Czadem. Był to dla mnie okres solidnego
staŜu misjonarskiego. Pod bacznym okiem ojców Henryka Dejneki i Henryka Dąbrowskiego nauczyłem się
bardzo duŜo. Oto kilka skreślonych na gorąco wraŜeń z tego pobytu w Madingrin: Przede wszystkim jest
tam na misji zawsze pełno dzieci. ZauwaŜają to wszyscy. „Ojcze, jesteśmy głodni...”, „Ojcze, daj nam
kostkę cukru...”, „Ojcze, jeŜeli dasz nam jeszcze po cukierku, to pójdziemy zaraz do domu...” - to
niezapomniany refren sprzed domu w Madingrin. Oczywiście obietnica, Ŝe pójdą sobie do domu, nigdy
nie była dotrzymana. Po 2-3 godzinach, nasi mali, wierni przyjaciele, zjawiali się znowu i ta kolejna wizyta
miała bardzo podobny przebieg - jakby według z góry ustalonych reguł:
Najpierw pozdrowienie. KaŜde dziecko podchodziło do Ojca, aby mu podać rękę. Potem siadały na tarasie,
naradzając się krótko w ich języku, jaką obrać taktykę, w zaleŜności od czasu i humoru misjonarza. Gdy
obecny był o. Henryk Dejneka, przełoŜony misji, ruszała zwykle jako pierwsza mała 4-letnia Angele. Znałem
jej manewry na pamięć, ale zawsze z przyjemnością obserwowałem jak się zbliŜała - nieśmiało, lecz
z ufnością dziecka, które wie, Ŝe jest kochane przez o. Henryka. Siadała jak najbliŜej. Z pomocą
przychodziła jej Bessoum, potem Pierre, Sabinę, Emile i następne... wszystkie ledwo ubrane i mocno
umorusane. Zwykle na końcu podchodził najmłodszy i najbiedniejszy z nich: AladŜi - sierota, nazwany teŜ
„Kurze udko”, bo kiedyś był bardzo głodny, zwędził z naszej patelni kawałek kurczaka przeznaczonego
na obiad. Kiedy juŜ wszyscy się zgromadzili przy Ojcu, Angele, formując łamaną francuszczyzną proste
zdania, rozpoczynała dobrze znany refren: „Ojcze jesteśmy głodni...” Te wizyty wyznaczały nam praktycznie
czas odpoczynku i zajęć, gdyśmy tylko byli na miejscu. Kiedy wyjeŜdŜaliśmy do buszu do naszych wspólnot
chrześcijańskich, dzieci odprowadzały nasz samochód jak daleko im się to tylko udawało. Kiedy wracaliśmy,
juŜ na nas czekały i witały charakterystycznym „lalo, lalo” krzyczanym na całe gardło - i wszystko
zaczynało się od nowa. Jednak kochane były te dzieci.
Co jeszcze moŜna powiedzieć o Madingrin? Nazwa tej miejscowości pochodzi od nieistniejącej juŜ rzeki o tej
samej nazwie i oznacza „Rzeka krokodyli”. Oczywiście dzisiaj nie ma ani rzeki, ani krokodyli. Pierwszym
oblatem, który tam rozpoczął działalność misyjną i dojeŜdŜał z terenu Czadu, był nieŜyjący juŜ bp. Louis
Charpenet. Potem dojeŜdŜali tam ojcowie J. Remy i A. Durand z Touboro. Podobno o. Durand poruszał się
po tamtych terenach zawsze ze strzelbą solidnego kalibru, broniąc niekiedy mieszkańców przed panterami.
Dzisiaj zwierzyny jest coraz mniej i spotyka się ją rzadko. ChociaŜ jadąc z Tchollire do Madingrin
przejeŜdŜa się przez 100-kilometrowy odcinek rezerwatu, w którym moŜna spotkać lwy i inne okazy
afrykańskiej fauny. Od blisko 15 lat misję Madingrin obsługują polscy oblaci. Z wszystkich naszych
kameruńskich placówek jest ona najbardziej odległą od centrum naszej archidiecezji Garoua. Drogi są tam
trudne i niebezpieczne - w porze deszczowej prawie całkowicie nieprzejezdne. Czasem byliśmy odcięci
na kilka dni od „świata”.
Tereny misji Madingrin zamieszkują dwa plemiona; NGambaye i Lamę - z przewagą tych pierwszych.
Misjonarze obsługują regularnie 20 wspólnot chrześcijańskich. Parafianie naleŜący do plemienia
NGambayów mają wiele zalet ale nie brak im równieŜ wielu słabości. Są bardzo wybuchowi. Działalność
wśród nich wymaga oprócz gorliwości apostolskiej duŜo i to
bardzo duŜo
cierpliwości. Praca
ewangelizacyjna rozwija się dobrze. Nadzieją napawają zwłaszcza dzieci. Pełno ich nie tylko na samej misji,
ale podobnie jest we wszystkich wspólnotach, z tą jednak róŜnicą, Ŝe nie mają okazji tak często przebywać
z misjonarzem - i prosić go o kostkę cukru. Serdecznie wszystkich pozdrawiam.
Zielenda Krzysztof OMI