Piotr Wróblewski Warszawa Co widzą dziury w podłodze

Transkrypt

Piotr Wróblewski Warszawa Co widzą dziury w podłodze
Piotr Wróblewski
Warszawa
Co widzą dziury w podłodze
Kto patrzy, kiedy ja nie patrzę?
Gdzie jest świat, kiedy mnie nie ma?
Jak on wygląda, kiedy nikt na niego nie patrzy?
I czy w ogóle jeszcze istnieje w tych ciemnościach?
Filozofia Berkeley’a w praktyce... a także już dawno sprawdzone teorie Kartezjusza.
Fotografia otworkowa – to być może najbardziej filozoficzna ze sztuk. Zupełnie inna
niż fotografia optyczna. Sztuka odrębna, która – posługując się materialnością rzeczywistości
– równocześnie przedstawia nam jej ulotność. Sztuka, która ma – oprócz filozoficznego –
wdzięk jeszcze inny: estetyczny.
Obrazy otworkowe są miękkie, bardziej malarskie i obdarzone osobliwą perspektywą,
a fotograf, który nad nimi pracuje, ma do czynienia ze zwykłą, martwą i toporną materią,
która nie zawsze daje się urobić na jego modłę.
Zdjęcia takie pozornie robią się same, lecz to fotograf buduje odpowiedni sprzęt,
fotograf dostrzega przedmiot, który chciałby utrwalić na kliszy, fotograf otwiera i zamyka
migawkę. Nigdy jednak nie jest w stanie do końca przewidzieć, co pojawi się na zdjęciu. Nie
jest w stanie tego zrobić, chociaż posiada możliwość kadrowania.
Zawsze jednak – podobnie jak w przypadku fotografii optycznej – najważniejszy jest
temat, bo gdy zdjęcia robi się przypadkowo, to można jedynie liczyć na szczęśliwy traf, na
jakąś przelotną urodę przypadku, która jest zwykle siłą fotografii reportażowej
i dokumentalnej. Fotografia otworkowa często jest takim reportażem, który tworzy się sam,
bez udziału człowieka.
Przestrzeń na fotografii otworkowej jest bezgraniczna; człowiek nie musi nadawać jej
odpowiedniego znaczenia – to dzieje się samoczynnie.
Otworkowe obrazy wyróżniają się spośród pozostałych fotografii specyficzną aurą.
Zamiast głębi ostrości występuje tu coś, co można określić jako nieskończoną głębię
nieostrości, natomiast światło pracuje nad obrazem znacznie dłużej niż w przypadku
fotografii klasycznej. Bardzo osobliwie zachodzi tutaj przemiana czasu w obraz. Przy długim
naświetlaniu wszystko to, co znajduje się w ruchu, znika. Ludzie również. Tylko czasami
zapisują się w postaci smug lub „bezkształtnych kształtów” – ale przeważnie ich nie ma. Czas
fotograficzny rządzi się swoimi prawami: im krócej naświetlany jest materiał światłoczuły,
tym wyraźniej ukazuje rzeczywistość, a im dłużej – tym bardziej staje się ona nierzeczywista.
Można powiedzieć, że fotografia otworkowa kreuje przestrzenie bezludne.
Nie mamy tutaj do czynienia z odgłosem mijającego czasu. Wartość taka, jak 1/125
sekundy nie znajduje tu żadnego zastosowania. Wszystko odbywa się dłużej i w całkowitej
ciszy. Pomimo że większość z nas nie wie, że jest w danej chwili fotografowana, to
nieświadomie wymyka się poza obręb kadru kształtowanego przez czas. Warunkiem
znalezienia się na zdjęciu jest bezruch, inaczej wypadamy poza jego ramy czasowe.
Przemiana podmiotu w przedmiot odbywa się tu bardziej humanitarnie i – żeby użyć terminu
chirurgicznego – bezinwazyjnie. Cierpienie modela, które związane jest ze szczękiem
migawki, czyli odgłosem czasu, jest tu zredukowane do minimum – człowiek w każdej chwili
może się wymknąć, uciec, co nie jest możliwe, gdy czas naświetlania jest zbyt krótki – wtedy
trzeba mu się poddać. Aparat otworkowy połyka czas, przeoczając po drodze istotne
szczegóły, a ukazując całościowy obraz świata. Takie zdjęcia są dziwne, metafizyczne; ich
estetyka mocno odbiega od estetyki klasycznej. Czas świetnie współpracuje tu ze światłem –
jest długi, a jego kontury są nieostre: ulice zmieniają się w rzeki bezkształtnej materii lub
„wypełniają” pustką, drzewa poruszane podmuchami wiatru przybierają kształt burzowych
chmur, a ziarenka piasku widziane z bliskiej odległości – prehistorycznych głazów. Ten
rodzaj fotografii jest nieprzewidywalny.
Pomyślmy, ile jest obrazów, o których istnieniu jeszcze nic nie wiemy, ile takich
obrazów już było, i ile jeszcze ich będzie przed nami; obrazów, których nie sfotografujemy,
nie zapamiętamy, nie utrwalimy w materii...
Ile jest tych małych dziurek, gdzieś na suficie, albo w podłodze, ile piwnic i strychów,
wypełnionych ciemnością i rozbłyskami światła, które na nas patrzą – na nas i na nasz świat –
a o których to spojrzeniach niczego nie wiemy, bo nie jesteśmy w stanie poznać świata, który
one tak usilnie starają się nam pokazać.
Otwórzmy oczy i zastanówmy się nad tym, że... patrzą na nas szpary i dziury
w podłodze! I że są to zwykle bardzo piękne obrazy, których nikt nigdy nie utrwali. Mimo że
żyjemy w czasach, kiedy niemal wszyscy – na skutek osłabienia pojemności pamięci i zaniku
tradycji jej słownego przekazywania – starają się utrwalać na kliszach, płytach i taśmach
wszystko, co tylko napotkają na swojej drodze.
Fotografia otworkowa jest dla ogólnie pojętej fotografii jako sztuki tym, czym dla
Biblii jest Księga Koheleta – momentem zwrotnym, drobną herezją, która jednak –
zestawiona z tekstem kanonicznym – ma zmusić nas do refleksji nad sensem wszelkiego bytu.
Nad sensem i nad jego przesytem.
P.W.