Slajd 1 - MOTO

Transkrypt

Slajd 1 - MOTO
Jak to często bywa przypadek, a raczej brak pracy sprowokował naszą kolejną wyprawę. Firma, której
pracowników miałem uczyd latad we Włoszech się wycofała. Zrobiła się luka w terminarzu i miałem więc okazję
pojechad z Krysią motorkiem. Szczęśliwy traf spowodował, że w tym czasie w Odessie odbywał się IV International
Treffen Gold Wing of Ukraina.
Wyjeżdżamy w poniedziałek, 25 lipca w samo południe. Cel bliższy to serwis goldaska w Jaśle, cel dalszy to
spotkanie we dworze paostwa Berndtów w Jabłonce, na pogórzu Dynowskim.
W serwisie wymiana oleju, kontrola płynu, kawa u zawsze gościnnych gospodarzy, czyli Moniki i Witka
Wiącków, i około 16-tej jedziemy do Jabłonki. Po prostej to tylko jakieś 65 km, ale „jolka” czyli pokładowy gps,
za wszelką cenę usiłuje przeholowad nas przez las. Takie drobne 7 km po szutrze. Całe szczęście wietrząc podstęp
wycofujemy się w porę i jadę główną drogą na Sanok, a następnie Dynów. Po nadrobieniu kilkunastu kilometrów
około 18-tej docieramy na miejsce. To stąd we wtorek, w godzinach rannych wyruszy ekspedycja, której celem jest
opanowanie plaży Wapniarka na wschodnich rubieżach Odessy.
Póki co zwiedzamy dworek oprowadzani przez właścicielkę.
Jest prześliczny, położony w starym parku. Beata i Henjo
poświęcili wiele czasu i pieniędzy by zrujnowanej ruderze
przywrócid dawną
świetnośd. Wieczorem, przy kolacji
omawiamy strategię wyprawy.
Wtorkowy poranek wita nas gęstymi mgłami spowodowanymi
przez nocną ulewę.
Ruszamy o ósmej do Przemyśla,
gdzie dołącza do nas pozostała ekipa. Na granicę w Medyce
ruszamy w 9 motorków. Mijamy kolejkę samochodów, i
dzięki znajomościom Henja zostajemy wpuszczeni
bez zbędnej zwłoki do kontroli. Polscy funkcjonariusze z uśmiechem życzą nam dobrej drogi. Po stronie ukraioskiej
wyraźnie oczekują „wziatki”. Wybrzydzają,
kombinują, ale wreszcie przepuszczają. Po prawie godzinie
bezsensownego oczekiwania. Trochę się wkurzam, ale pytanie Krysi – czego się spodziewałeś – sprowadza mnie
na ziemię. To i tak dobry wynik. Ukraina stoi przed nami otworem.
1/7
Plan na dzisiaj to osiągniecie Żytomierza, a w nim hotelu o takiej samej nazwie. Odległośd niecałe 500 km
nastraja optymizmem. Nie na Ukrainie jednak. Od granicy do Lwowa i jeszcze wiele kilometrów dalej totalna pralka
na przemian z dziurami. Ponieważ mamy na haku przyczepę, to musimy nieźle lawirowad by jej nie zgubid. Dalej
droga poprawia się przechodząc chwilami w bardzo dobrą. Jest dobrze. Do czasu jednak, gdy na horyzoncie zaczynają
się gromadzid czarne chmury. To mniej więcej połowa drogi. Jeszcze na jakimś ograniczeniu dostajemy mandat za
przekroczenie prędkości, by po chwili zanurzyd się w krainę deszczowców. Na Ukrainie wszystko jest duże. Nawet
burze. Nie, nie duże, a ogromne i przerażające. Trzykrotnie ratujemy się na stacjach benzynowych, przed poważnymi
następstwami tych nawałnic. Ślady widad na drodze.
Powalone drzewa, urwane konary i gałęzie oraz tony błota.
Póki jest jasno jakoś dajemy radę. Ostatnia burza dopada nas
już po zmroku około 40 km od hotelu. Czekamy ponad godzinę
aż się wypada. Ta była jednak szczególnie upierdliwa. Przed
jedenastą pada komenda – jazda. Deszcz leje, a my
przejeżdżamy jak przez krajobraz po bitwie. Przed północą
docieramy do hotelu. Ostrzegam wszystkich – omijajcie go
z daleka. Za 390 hrywien dostajemy norę, która tylko
z zewnątrz udawała porządny hotel. O śniadaniu nie wspomnę. Dajemy nogę z tego socrealistycznego „luksusu”
o 7 rano. Któryś z kolegów wpada na pomysł skrócenia drogi polegający na przejechaniu 170 km po drodze krajowej
P97. Nie róbcie tego! Kiedy docieramy do trasy M06 Kijów Odessa, oddycham z ulgą. Bolą mnie wszystkie flaki,
a goldasek na szczęście jest jeszcze cały. Tfu! Na psa urok! Od tej chwili żadnych skrótów na Ukrainie!
Podążamy na południe, a droga jest coraz lepsza. Na horyzoncie gromadzą się chmury. No tak, dzieo bez deszczu
to dzieo stracony. Ale co tam. Jest coraz cieplej, więc bez strachu prujemy dalej.
Jakieś 100 km przed Odessą zatrzymujemy się na obiad w dużej przydrożnej restauracji ”Sało”. Zamawiamy zupę
i drugie danie przekonani o przyjaznych cenach na Ukrainie. Jakże srogo się zawiedliśmy. Efekt, to obiad na dwoje za
500 hrywien, czyli ok. 180 zł. Nieźle jak na tanią Ukrainę. Później będziemy już bardziej ostrożni.
Już w pełnym słoocu docieramy do Odessy. A po niejakim błądzeniu - mieliśmy złe koordynaty gps - około
18 -tej osiągamy cel.
Jakież było nasze zdumienie, gdy okazało się, że wyznaczono
nam miejsce rozbicia namiotów na plaży, 20 metrów od
morza. Błyskawicznie rozbijamy namiot. I rzucamy się
w chłodne fale mocno słonego
Czarnego Morza. Bajka!
Po kąpieli natrysk, kolacyjka i spad, bo tyłki bolą. I niech mi
ktoś powie gdzie - w Polsce czy Europie - pozwolono by
bandzie motocyklistów opanowad plażę.
Odpowiedź jest jedna – nigdzie!
2/7
Kolejny dzieo wita nas słoocem i temperaturą
34 stopnie w południe. Od rana pływamy i opalamy się.
O 13 -tej z ukraioskim przewodnikiem ruszamy zwiedzid port
i stare miasto. I tu od razu uwaga. To wcale nie jest stare
miasto. Ma trochę ponad 200 lat, a powstało w lat kilkanaście
na mocy edyktu Imperatorowej – Carycy Katarzyny II, która w
ten sposób zapewniła sobie panowanie nad Morzem Czarnym.
Główny deptak Odessy.
Robimy za marynarzy.
Krysia na schodach
na tle Dworca Morskiego
Jedziemy w dwadzieścia motorków, wzbudzając niemałą sensację.
Oczywiście jedziemy w czapkach na głowie, bo tutaj panuje luzik. Można jeździd w czym się chce. Zaczynamy
od rundy przed Dworcem Morskim, by z jego perspektywy spojrzed na wielkie schody prowadzące z portu do starego
miasta, które najczęściej zwane są „Potiomkinowskimi”. To na nich, w 1905 roku, zginęło około 2 tysiące ludzi
w czasie słynnego buntu na pancerniku Potiomkin, rozpoczynającego nieudaną rewolucję. Kozacy krwawo stłumili
ten bunt.
Monumentalne Potiomkinowskie schody.
Pomnik Katarzyny II
Jedziemy na ulicę Deribasiwską, która jest teraz zamieniona w deptak. A na niej przegląd najpiękniejszych dziewcząt
świata. Piękne, smukłe, z długimi nogami na wysokich obcasach, i na dodatek doskonale ubrane. Można by rzec
– rewia mody! Skąd oni ich tyle wytrzasnęli? Bunia twierdzi, że wie. Ja „rżnę głupa” i podziwiam.
Ale dośd tego, bo przewodnik już prowadzi nas pod Operę.
3/7
Teatr Opery i Baletu.
Teatr Opery i Baletu w Odessie to jeden z kilku najpiękniejszych w świecie.
Stawiany jest na równi z operami w Mediolanie, Wiedniu, czy Paryżu.
Jest przepięknie odrestaurowany w każdym szczególe i zupełnie nie po ukraiosku.
Nawet toalety są na najwyższym poziomie. Mieści 1560 widzów na pięciu
Piękny budynek obok Opery.
kondygnacjach. Posiada świetną akustykę. Wszystko to sprawdzamy z Krysią organoleptycznie, kupując w piątek
bilety za 100 hrywien na piękny koncert w wykonaniu solistów teatru. Przez trzy godziny słuchamy najpiękniejsze arie
operowe świata i na przemian rosyjskie romanse. Trzeba przyznad, że artystów też mają wspaniałych. A przy okazji
w przerwie zwiedziliśmy ten piękny obiekt. Nawiasem mówiąc w sobotę Teatr Bolszoj z Moskwy wystawiał „Jezioro
Łabędzie”. Bilety na pierwsze miejsca kosztowały… 1000 hrywni!
4/7
Nie brakowało tu sławnych przedstawicieli literatury światowej. W Odessie przebywał półtora roku na zesłaniu
Aleksander Puszkin pisząc w tym czasie swego „Eugeniusza Oniegina”, oraz przez jakiś czas Adam Mickiewicz, który
pod wpływem magii tych miejsc napisał „Stepy Akermaoskie”.
Wracamy na stare miasto. Jest piękne. Jakże mocno
kontrastuje z wszechobecną biedą i zapyziałością. Wszędzie
wałęsają się bezpaoskie psy i koty. Całe watahy psów. Moja
Krysia jako „stara psiara” chciałaby je wszystkie przygarnąd.
Póki co karmimy te na plaży… Znakomity obraz współczesnej
Odessy znajdziemy w artykule, w którym autor opisuje bardzo
trafnie aktualną sytuację miasta:
Odessa - bolesna konfrontacja mitu z rzeczywistością >>>
Późnym popołudniem wracamy na plażę i taplamy się
w ciepłym morzu obserwując statki. Nic więcej nam nie
trzeba.
Następnego dnia, już w sile ponad stu maszyn udajemy
się do odesskich Katakumb. Podziemnych labiryntów wykutych
w piaskowcu. W latach dawnych miejscu zamieszkania
bezdomnych, a w latach Wielkiej Wojny Narodowej kwatery
partyzantów. Znajduje się tam teraz Muzeum Partyzanckiej
Chwały. Przewodnik oprowadza nas po labiryncie w którym
panuje przyjemny chłód, a po wyjściu żołnierze zapraszają na
poczęstunek w postaci kaszy gryczanej z tuszonką i pajdy
z sałem, czyli odpowiednio przyrządzoną słoniną. Brakuje tylko
100 gram spiryta. Pycha.
5/7
W sobotę przypomina sobie o nas deszcz, tak, że z wyjazdu na wycieczkę nici. Za to na plaży wielka impreza.
Koniak ze szwepsem lemonkowym smakuje wybornie. Testujemy też pływanie w deszczu.
Nasz pobyt nieuchronnie dobiega kooca. W nocy znowu burza ale niedziela budzi się ładnym słonkiem w
którym szybko schną nasze namioty. Sprawnie zwijamy sprzęt i do „wstrieci” Odesso. Na pewno jeszcze tu wrócimy.
Wyjeżdżamy w kierunku autostrady. Przejeżdżając
między dwoma Limanami z łezką w oku wspominam, jak pięd
lat temu przyleciałem tam z Krakowa na paralotni z napędem.
Nie spodziewałem się wówczas, że jeszcze tu wrócę. Powoli
chmury gęstnieją. Temperatura ledwo kilkanaście stopni
zachęca do podróży. Tylko wiatr wiejący od zachodu utrudnia
jazdę. Tym razem postanawiamy, ze jedziemy do Kijowa. I tak,
przyzwoitą drogą docieramy do Nowogrodu Wołyoskiego,
gdzie znajdujemy bardzo fajny hotelik „Topol” . Warto go polecid, bo obsługa miła, jedzenie w restauracji smaczne i
niedrogie, a cena pokoju dwuosobowego to 140 hrywien. I to wszystko czyste i ładne.
Trochę zasmucił nas tylko widok
niedźwiedzia
parkingu.
w
Misio
klatce
miał
na
takie
smutne oczy. No cóż, różną
ludzie
mają
wrażliwośd.
Na
pocieszenie w restauracji przy
kolacji grają nam hiszpaoskie
melodie chłopaki z Pampeluny.
Tak, z Hiszpanii. Przyjechali w ramach jakiejś artystycznej wymiany, i tak przy goldaskach się z nimi poznaliśmy.
Było wesoło… Tak na wszelki wypadek gdyby ktoś chciał skorzystad to podaję numer telefonu hotelu
8-04141-5-30-15(16). Strony www nie ma.
6/7
Nazajutrz skoro świt wyruszamy przez Równe w kierunku przejścia Hrebenne, czyli na Chełm Lubelski. Droga
zrazu dobra przechodzi w katastrofalną. Zaczyna znowu padad. Co jakiś czas na podpuchę jedziemy po fajnym
asfalcie, by po chwili znowu wpaśd w dziury. No i te cholerne stacje benzynowe, gdzie z wielką niechęcią - albo wcale
- tankują za kartę, a najchętniej za z góry zapłaconą gotówkę. Cośmy się tam napieklili. Jedyną pociechą była cena
benzyny w granicach 3.80-4 zł.
Dalej pada. Mijamy wołyoskie biedne wsie. Chude krowy, biedne zabudowania. Co jakiś czas mija nas wypasiona
limuzyna. To nowi władcy Ukrainy. Mafiosi łupiący bezlitośnie tych biedaków. I ta wszechobecna korupcja
i nepotyzm. I tak z mieszanymi uczuciami na przemian klnąc drogę i podziwiając naturę docieramy do granicy.
Gdzie Rzym, gdzie Krym, powiedziałby ktoś na naszą drogę. Toż najbliżej byłoby przekraczad granicę w Medyce -otóż
nie. Wolałem nadłożyd 150 km i przekroczyd granicę w cywilizowanym czasie, niż patrzed na tych „pacanów”,
którym nie chce się ruszyd tyłka bez „wziatki”. Na granicy pada. Pada również w Lublinie i dopiero w okolicy Kraśnika
się wypogadza. Mijamy Sandomierz, w którym znowu wylała Wisła i przystajemy na późny obiad. Jest 18- ta.
Pół godziny później jedziemy w kierunku Podolan. Niestety ostatnie 50 km znowu pada i to tak, że jadę z prędkością
30-40 km/h. Jeszcze kilka minut i hamujemy na podjeździe chałupy.
Kooczy się wyprawa do miasta przemytników,
prostytutek i złodziei, ale też miasta kultury i sztuki.
Miasta, które da się lubid
i o którym nie można zapomnied.
W czasie wyprawy trwającej 8 dni przejechaliśmy 2800
km, w tym co najmniej połowę w deszczu.
Dziękujemy naszym towarzyszom podróży w osobach
Magdy, Beatki, Andrzeja, Henja, Goliata i Niko.
Było wspaniale !!!
Pozdrawiamy wszystkich Moto-Turystów
Leszek & Krysia / MT 151
7/7

Podobne dokumenty