relacja - MOTO

Transkrypt

relacja - MOTO
Se z o n 2 0 1 2
(01.04.2012 - 31.03.2013)
Tytuł:
Białoruskie peregrynacje
Autor:
Leszek / Moto-Turysta 151
08 - 15.07.2012*
Data wyprawy:
20 / 2012 / Turystyczne wojaże
Nr relacji:
*
GALERIA >>>
Data nadesłania relacji: 19.07.2012
Data publikacji: 03.08.2012
Relacja objęta rankingiem „Moto-Turysta Roku 2012”.
Opublikowany materiał rywalizuje w rankingu „Relacja Roku 2012”
Autor relacji to Moto-Turysta w randze:
(status rangi z dnia publikacji relacji)
PR ZEWODN IK
Drugi tydzień lipca postanowiliśmy spędzić na Białorusi. Na pytanie – po co się tam pchać?
– odpowiedź jest tylko jedna. Bo kraj to piękny, ludzie życzliwi, a paliwo tanie.
A w ogóle to gdy wyraziłem wątpliwość po co tam jechać, mój kolega Andrzej rzekł
- Leszek, ty samoloty pilotujesz a Łukaszenki się boisz?
Po takim tekście musiałem pojechać. Ponieważ nie mieliśmy z Krysią wiz Białoruskich,
nasze wyprawę musieliśmy rozpocząć od wizyty w konsulacie Republiki Białorusi
w Białej Podlaskiej.
W niedzielę po południu wyruszyliśmy z Podolan
z zamiarem dotarcia do Białej Podlaskiej i zdobycia jakiegoś
noclegu. Jazda, jak to czasem bywa, przedłużyła się i w tym
dniu dojechaliśmy do Kocka. Właściciel stacji benzynowej
podał
nam
adres
bardzo
sympatycznej
agroturystyki.
Na miejscu oczom naszym ukazał się ładny, drewniany dom
z 1920 roku.
zasiedliśmy
Po rozlokowaniu się w przestronnym pokoju
do
wieczornej
rozmowy
z
przemiłymi
gospodarzami. Ponieważ byliśmy w Kocku, sprawy zeszły
na ostatnią bitwę Kampanii Wrześniowej, w której Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”,
dowodzona przez gen. Kleeberga starła się z przeważającymi siłami wroga i zadała Niemcom niezłego
łupnia. W składzie tej grupy oprócz jednostek lądowych walczyli spieszeni lotnicy, a nawet - do czego
jeszcze późnej wrócę – marynarze Pińskiej Flotylli Rzecznej. Gospodarz całkiem nieźle orientował się
w historii, a największym zaskoczeniem był fakt, że nocowaliśmy w domu, w którym w czasie bitwy
1/8
zorganizowano szpital polowy… Z głowami nabitymi dawka historii poszliśmy spać, w czym skutecznie
przeszkadzała nam potężna, szalejąca za oknami burza.
Rano
skoro
świt
ruszyliśmy
do
konsulatu.
Przybyliśmy
pół
godziny
przed
otwarciem,
ale ze zdumieniem stwierdziliśmy, że ustawiła się już kolejka. Po zasięgnięciu języka, jakiś starszy pan
poradził nam skorzystanie z pośrednictwa biura podróży, bo jak stwierdził – skołują was i nic nie
załatwicie. Udaliśmy się więc do biura „Paulina”, gdzie bardzo miłe dziewczyny załatwiły formalności
w 10 minut, wypełniły wnioski i ubezpieczenie oraz pobrały opłatę. Za dwie wizy ekspresowe wyszło
540 zł, z czego za pośrednictwo tylko 40 zł. Mieliśmy się stawić o 14-tej po odbiór paszportów.
Poszliśmy więc „w miasto” bo coś trzeba było robić.
Biała Podlaska okazała się być
bardzo
sympatycznym
Czystym,
miastem.
schludnym, z pięknym,
właśnie remontowanym zamkiem
Radziwiłłów. W wyremontowanych
już
skrzydłach
nowoczesna
znajduje
się
multimedialna
biblioteka. Szkoda tylko, że park jest w opłakanym stanie. Po zwiedzeniu starego miasta wracamy
z powrotem do parku, gdzie w cieniu starych drzew odpoczywamy do 14-tej.
Paszporty
już są, więc bez zbędnej zwłoki ruszamy do Terespola. Na przejściu spora kolejka,
ale tutaj motocykle jadą prosto pod szlaban. Polscy celnicy załatwiają sprawę sprawnie i kierują nas
do swoich białoruskich odpowiedników. Wypełniamy dokumenty celne, w czym przydaje się znajomość
języka rosyjskiego. Przy wypełnieniu dokumentu „wriemiennyj wwoz” celniczka nie może zrozumieć,
że nasza przyczepa ma te same numery co motocykl. Na granicy poruszenie - co z takim fantem zrobić.
Sprawę załatwia kierownik zmiany każąc nas przepuścić. Jak na złość zawieszają się komputery
i przez pół godziny nic się nie dzieje. Jednak po półtorej godzinie triumfalnie wjeżdżamy do miasta.
Miasta wielkiego i z kontrastami od biedy do luksusu. Jedziemy kilka kilometrów na tor kartingowy,
gdzie będzie nasza baza. Odbywa się tam bowiem międzynarodowy zlot goldasków. Przy torze
profesjonalny kamping, woda, elektryczność.
2/8
Szybko rozbijamy namiot i jedziemy obejrzeć
miejscowy hit, czyli Twierdzę Brest. Po rosyjsku
„Briestskaja Krepast’ – Gieroj”. Jest ogromna. Została
zbudowana w XIX wieku. Do pierwszej wojny służyła
Rosjanom,
w
dwudziestoleciu
międzywojennym
Polakom – o których nawiasem mówiąc nie ma ani
słowa – by w 1941 roku stawiać odpór niemieckiemu
najeźdźcy. Oczywiście, oprócz historycznych murów
wszędzie widać dowody radzieckiej potęgi. Od wejścia w którym wita nas monumentalna gwiazda,
po gigantyczne pomniki sołdatów. Ale to akurat powtarzać się będzie wszędzie w czasie naszych
wędrówek.
Na środku Twierdzy stoi cerkiew.
Ładna,
świeżo
wyremontowana
i jakby nie z tej ziemi. Zupełnie
nie pasująca do bałwochwalczego
otoczenia. Ale
to oczywiście moje
subiektywne zdanie…
Następnego dnia jedziemy do Puszczy Białowieskiej. Tak, tak, tej samej która jest po polskiej
stronie. Co trzeba przyznać dyktatorowi, to to, że dba o przyrodę. Puszcza ma status parku
narodowego. Zlokalizowano tam olbrzymie woliery, gdzie podziwiać można zwierzęta żyjące w Puszczy,
oczywiście na czele z żubrami. Udało mi się zrobić trochę fotek. Niestety zepsuł się obiektyw i kolejne
zdjęcia nie będą już takie dobre.
Po
obejściu
wolier
idziemy
do
Muzeum
Parku.
Okazały
nowoczesny budynek, a w nim sale
projekcyjne
i
piękne
dioramy,
wykonane niezwykle realistycznie,
Każdą
z
nich
sfotografowałem,
by podzielić się ich pięknem.
3/8
W pobliżu muzeum zlokalizowane są także sanatoria
i hotele. Miejsce na wypoczynek wspaniałe. Ponieważ
nie byłem w Białowieży, nie mogę porównać części polskiej i białoruskiej, niemniej to co zobaczyłem,
zrobiło na mnie duże wrażenie.
W drodze powrotnej zwiedzamy Brześć.
Buduje się wiele nowych domów i supermarketów,
w których można dostać niemal wszystko. Problem w tym, że ceny produktów importowanych wysokie
– tanie jest paliwo i białoruska wódka. Nas najbardziej cieszy to pierwsze.
W ostatni dzień pobytu udajemy się na dłuższą wycieczkę. Trasa ma liczyć ponad 500
kilometrów. Jedziemy przez Kobryń, Drohiczyn do Pińska. Tam właśnie jadę szukać śladów Polskiej
Flotylli Wojennej. Stare miasto leżące nad Piną i Prypecią jest ładne. Przechodził tędy szlak handlowy,
który łączył Kijów z Wołyniem, Polską i Bałtykiem. Był jednym z wariantów szlaku „Od Waregów
do Greków”. Krysia mówi, że wszystko co ładne zostało po polakach. Nad rzeką stoi olbrzymi gmach
Kolegium Jezuickiego. Robię jego zdjęcia z drugiej strony rzeki.
Obok przystań rzeczna, a w oddali widać
stocznię. Jak z pod ziemi wyrasta „anioł
stróż” pytając co tu robimy. Odpowiadam
zgodnie z prawdą, że zdjęcia. Zaczynamy
rozmowę i okazuje się, że to emerytowany
marynarz radzieckiej flotylli. Gość zna
historię
i
podaje
kilka
szczegółów
dotyczących polskich marynarzy. Według niego, w Pińsku oprócz okrętów flotylli stacjonowała również
eskadra wodnosamolotów.
4/8
Białorusin kieruje nas do parku, gdzie na
cokole stoi radziecki okręt. Od kręcących
się
po
parku
elegancko
ubranych
starszych panów dowiaduję się, że jego
położenie
obrazuje
podejście
desantu,
który w 1944 roku zaskoczył Niemców.
Okręty przypłynęły Prypecią.
Łazimy i znajdujemy kolejne ślady polskości.
Zwiedzamy Kościół diecezjalny Diecezji Pińskiej. Zespól kościelno-klasztorny franciszkanów
ma obecnie status Katedry i jest pięknie odrestaurowany, tak zewnątrz, jak i wewnątrz.
Napotkaną zakonnicę pytam, czy „Pan Prezydent” dołożył
się do remontu. Aż prychnęła mówiąc, że nic. Kościół
został wyremontowany za pieniądze polskich i białoruskich
wiernych. W środku znajduje się skromna tablica upamiętniająca marynarzy Polskiej Flotylli Wojennej.
Oczywiście, zgodnie z tutejszym zwyczajem kościół znajduje się przy ulicy Lenina, a obok znajduje się
mały park z ogromna „statują” na cześć– no jak myślicie kogo?.
Oglądamy również Pałac Mateusza Butrymowicza którego zasługą było to, że Pińsk stał się portem
dwóch mórz – Czarnego i Bałtyckiego.
Ruszamy z Pińska
lokalnymi drogami. Kierunek Bereza. Z zabytków pozostały tam ruiny
klasztoru i pięknie odrestaurowane cerkwie. Z cegieł z których zbudowany był klasztor zbudowano
jednostkę wojskową.
5/8
W latach trzydziestych ub. stulecia było tam ciężkie
więzienie dla więźniów politycznych. Marszałek Piłsudski
nie
patyczkował
się
ze
swoimi
politycznymi
przeciwnikami…
Jest tam jeszcze jedno miejsce warte odwiedzenia. To miejsce kaźni 50 tys. Żydów zamordowanych
w lesie na Bronnej Górce - 10 km na wschód od Berezy. Pozostał po tych nieszczęśnikach pomnik
w postaci szyn kolejowych skierowanych do nieba i tablica
pamiątkowa. Nawet drogi dojazdowej nie ma. Niezbyt
dobrze
świadczy
to
o
gminie
żydowskiej.
No
cóż.
Najwyraźniej Żydzi uznali, że wystarczy pomnik – droga już
niekoniecznie.
Wracamy do Berezy i w rynku spożywamy całkiem
smaczny
na
i
autostradę
niedrogi
i
obiad.
jedziemy
z
Wracając,
prędkością
wjeżdżamy
120
km/h.
Dojeżdżamy do milicyjnego opla który jedzie lewym pasem
stówą. Po kilku kilometrach takiej jazdy zjeżdżam na
prawy pas, zrównuje się z nim i pokazuję, żeby mnie
puścił. Wymownym gestem pokazuje mi
żebym spi….lał. No i już łapię kto tu rządzi!
Wolę z nimi nie zaczynać.
Wieczorem na kampingu zaczyna lać. Pioruny walą niebezpiecznie blisko. Nawałnica trwa do północy.
Efekt – rano pakujemy mokry namiot do przyczepy.
6/8
Wyjeżdżamy
z
Białorusi,
tym
razem przez
Damaczewo.
Odprawa trwa
ponad godzinę,
ale to głównie przez to, że zmienia się załoga. Ogólnie w miłej atmosferze przejeżdżamy do Polski.
Tu szybkie negocjacje, i nasi celnicy sprawnie nas odprawiają.
Mknąc w kierunku Radzynia Podlaskiego oceniamy z Krysią wyprawę. Dochodzimy do następujących
wniosków:
kraj ładny, ludzie ze słowiańskimi duszami, życzliwi. Drogi dobre, paliwo tanie.
W przyszłym roku wrócimy tu, by objechać miejsca związane z romantykami.
Póki co musimy przejechać Polskę, by dojechać do Pałacu Spiż, w Miłkowie koło Jeleniej Góry.
Tam GWCPL zorganizował międzynarodówkę goldwingową. W sumie to niecałe 700 kilometrów,
ale niestety po krajowych, mocno obciążonych drogach. W trasie przebijamy się przez cztery fronty
chłodne z deszczem. Największy i ostatni dostajemy we Wrocławiu. Jest już wieczór a my jedziemy
mokrzy i zmarznięci. Temperatura z blisko 30 stopni na Białorusi spadła do ośmiu. Perspektywa
rozbicia mokrego namiotu też nie napawa optymizmem. Na dodatek już w Jeleniej woda zerwała
mostek i „jolka” przeprowadza nas jakimiś kanałami. Dojeżdżamy po 22 godzinie. Całe szczęście,
że czekają na nas koledzy, więc dwa głębsze stawiają na nogi.
Rano przecieram oczy i widzę piękny
pałac. Do tego wspaniałe żywe piwo Spiż.
W oddali, ale jakby na wyciagnięcie ręki
piękna góra, a na niej znajomy kształt.
Tak, to spodek na Śnieżce. Powietrze po
przejściu
frontu
chłodnego
jest
krystalicznie czyste, stąd wrażenie, jakby
Śnieżka była na wyciagnięcie ręki. Krysia po wyczerpującym poprzednim dniu wypoczywa a ja jeżdżę
po okolicznych dziurach. Zwiedzam Karpacz i Kowary.
W sobotę jedziemy do Jeleniej Góry. Łazimy po starym mieście, rynku. Takie klimaty mi
odpowiadają. Widać tu rękę gospodarza. Dużo knajpek, barów, turystów. Wieczór kończymy
przy dużym kuflu piwa i pokazach cyrkowych wykonywanych przez dzieci białoruskie.
7/8
Poznaliśmy kolejną fajną miejscówkę, którą z czystym
sumieniem możemy polecić. Dla tych co nie lubią spać
pod namiotem, na terenie pałacu znajduje się hotel
turystyczny po 80 zł ze śniadaniem, a dla bardziej
wybrednych luksusy w samym pałacu.
Rano pakujemy graty, by po tygodniowej włóczędze wrócić
do domu. Przejechaliśmy w sumie 2300 kilometrów z czego
po Białorusi 700, i z czystym sumieniem możemy polecić
podróże po tym pięknym kraju.
Pozdrawiamy serdecznie wszystkich Moto - Turystów,
Leszek & Krysia / MT 151
ZAPRASZAMY DO GALERII ZDJĘĆ Z WYPRAWY >>>
P.S.
Z Białorusi tydzień później przybyła do nas żywa pamiątka. Krysia przygarnęła pięknego
„biszkoptowego” pieska rasy
golden retriver, dla którego właściciele – młodzi ludzie – nie mieli już
miejsca po narodzinach potomka, mieszkając
w małym mieszkaniu w bloku. Teraz Lektor biega
po sadzie i chyba jest szczęśliwy. Póki co, reaguje na komendy wydawane po rosyjsku, ale uczy się
szybko. Pieska wraz z paszportem przywieźli nasi białoruscy przyjaciele.
8/8