Relacja Piotra Sałacińskiego z TR40
Transkrypt
Relacja Piotra Sałacińskiego z TR40
TR40 by Piotr Sałaciński Mój drugi w życiu rajd na orientacje a w sumie to nasz, bo w obu startowałem z Ewą… Na pierwszym kilka tygodni temu byliśmy w Sulejowie (Bike Orient). Mimo, że zakładany dystans podobny (odpowiednio 50 i 40 km) to dwie różne imprezy. Organizacyjnie tak i biorąc pod uwagę położenie. Natomiast teren, po którym jeździliśmy bardzo do siebie podobny. Nauczeni doświadczeniem, tym razem zabraliśmy ze sobą zakreślacz, tak, aby mniej więcej po otrzymaniu mapy do ręki zaplanować podróż, a nie kombinować po drodze. Muszę jeszcze zorganizować mapnik, ponieważ jeżdżenie z mapą w dłoni nie jest zbyt wygodne . I tu pierwszy duży plus dla organizatorów Mini Mazowieckich Tropów. Wszyscy z tras rowerowych ustawieni w dwa szeregi. Przed każdym na ziemi położone mapy. I nerwowe oczekiwanie aż zostanie 3 minuty do startu, kiedy to każdy złapał swoją mapę i zaczęło się planowanie trasy przejazdu… Komenda startu minęła i nie ma komu startować Wszyscy jeszcze kombinują. Ale po chwili powoli wszyscy zaczęli się rozjeżdżać. My stwierdziliśmy, że objedziemy stawy w Zalesiu od południa i tak dojedziemy do urokliwych ruin amfiteatru. I tu pierwszy zonk, ponieważ zamiast od razu skręcić w lewo to dojechaliśmy do miejsca gdzie są knajpki. Chwila błądzenia po lesie. Zaskok, że to nie tu i pognaliśmy ścieżką leśną wzdłuż zbiornika i dotarliśmy po mini podjeździe na miejsce. Pierwsze nakłucie karty kontrolnej i pędzimy na brzeg pierwszego bagna. Dotarliśmy tam bez większych problemów i zabieramy się za szukanie przepustu kolejowego. Miejsce bardzo śmiesznie położone, aż Ewa z wrażenia robi zdjęcie Spotykamy tam chłopaka, o którym za chwile napisze trochę więcej. Został za nami delikatnie w tyle a my spokojnie wyjechaliśmy na asfalt i swoim tempem pedałujemy przed siebie. Po jakimś czasie nas wyprzedził, przejechaliśmy zakręt i jako, że jechał szybciej od nas to postanowiłem, że chwile potrzymamy się za nim, bo trzymał fajne tempo. Nagle patrzymy a chłopak łapie krawężnik i widowiskowo zatrzymuje się na latarni. Podjeżdżamy, szybkie ogarnięcie sytuacji i chwała Ewie za podręczną apteczkę i multitoola w plecaku. Na szczęście skończyło się tylko na rozciętym palcu. Kolega szybko ustawił przestawioną kierownice i powoli ruszamy dalej, każdy swoim tempem. Następny punkt, czyli wschodni brzeg bagna a według mnie leśnego bajorka bardzo spodobał się Ewie, ale po szybkiej decyzji jedziemy dalej w poszukiwaniu kolejnego punktu, czyli zachodniego brzegu tym razem innego bagna . Uwaga organizatorów, co do zarośnięcia przecinek niestety się potwierdziła, ale jakoś dotarliśmy do feralnego miejsca. I tu tak jak kilka(naście) osób podjechaliśmy od południa i po straceniu co najmniej kilkunastu minut i dłuższym spacerku udało mi się z jednym z uczestników odnaleźć poszukiwany lampion. Z bucika po rower, podjechanie z Ewą, żeby i Ona się podbiła i jedziemy dalej. Z małymi problemami, ale w miarę szybko docieramy do zakrętu ścieżki nad Jeziorką i tu zastanawiamy się co dalej. Widzimy, że część osób jedzie w stronę drogi asfaltowej do Runowa, a my decydujemy się wrócić do miejscowości Łoś i na przejechanie niebieskim szlakiem wzdłuż rzeczki. Mimo, że droga typowo piesza i mocno nas zmęczyła to w końcu docieramy do punktu nr 1, czyli brzegu stawu. Tam widzimy dziewczyny i chłopaka, z którymi minęliśmy się na poprzednim punkcie. Informują nas, że jakaś kobieta nie chciała ich puścić przez kładkę na rzeczce i kombinowali jak przeprawić się w bród. My nie widząc sposobu jak im pomóc podbijamy karty i jedziemy dalej. Punkty czwarty i piętnasty podbijamy bez przygód. Wyjeżdżając z ostatniego z nich Ewa ma bliski kontakt z matką Ziemią. Na szczęście szybko się ogarnia i jedziemy dalej, ale już na spokojnie, bo zbiła sobie dość mocno bark. Do zrobienia już tylko zostały już tylko ostatni punkt, czyli róg cmentarza wojennego, który również bez większych problemów odnajdujemy. Jedziemy kawałek wzdłuż torów, mijamy brzeg stawów i w miarę żwawo kierujemy się na polane, na której znajduje się meta. Dosłownie przed nami wpadają na nią dwie dziewczyny. Odstawiamy rowery, szybka przekąska w punkcie żywieniowym i patrzymy na tablice z wynikami a tam totalne zaskoczenie. Te dwie dziewczyny przed nami okazały się, że zajęły pierwsze i drugie miejsce w naszej kategorii (TR 40). A Ewa okazało się, że posiadając rower od czerwca zajęła trzecie miejsce! Wybuch radości i telefony do rodziny o wyniku. Ja w kategorii open 11 ex aequo z Ewką jak się okazało po ogłoszeniu wyników. Rajd naprawdę udany i teraz myślę jak tu wybrać się do Łodzi na kolejny Bike Orient. Tylko jest ból, ponieważ wypada między moimi dwoma dobami w pracy i nie wiem czy uda mi się tam dostać i w jakim będę stanie po dyżurze