JESTEM OBYWATELEM CHRZEŚCIJAŃSKIEGO KRAJU
Transkrypt
JESTEM OBYWATELEM CHRZEŚCIJAŃSKIEGO KRAJU
JESTEM OBYWATELEM CHRZEŚCIJAŃSKIEGO KRAJU – PODRÓŻ WEHIKUŁEM CZASU DO ROKU 966 N.E. Ostatnio nasza klasa była na wycieczce w muzeum wynalazków. Przewodnik opowiedział wiele ciekawych historii o znajdujących się tam eksponatach, jednak moją uwagę najbardziej przykuła dosyć duża maszyna wyglądająca jak kosmiczny fotel. Okazało się, że jest to wehikuł czasu. Nasi przodkowie skonstruowali go, aby podróżować w czasie, ale nikomu, niestety, się to nie udało. Na koniec zwiedzania każdy miał trochę wolnego czasu, żeby dokładniej obejrzeć dokonania wcześniejszych pokoleń. Postanowiłam wrócić do wehikułu. Można by powiedzieć, że przypominał statek kosmiczny. Części były trochę zardzewiałe i straciły swój połysk, ale mimo to maszyna wyglądała naprawdę imponująco. Z jednej strony wystawała długa metalowa dźwignia, a z drugiej pokrętło z cyferkami. Nie mogłam się oprzeć, żeby tam nie usiąść. Było to, co prawda zabronione, ale chęć sprawdzenia wynalazku była silniejsza. Chwilę zajęło mi wybranie roku, do którego chciałabym się przenieść. Przeszłość? Przyszłość? Wybór był wyjątkowo trudny. Po chwili sobie przypomniałam, że na ostatniej lekcji historii rozmawialiśmy o chrzcie Polski, więc szybko wybrałam rok 966 i pociągnęłam za dźwignię. Na początku nic się nie działo, więc zaczęłam powoli wychodzić, żeby nikt nie zobaczył, jak „podróżuję” w czasie. Zanim jednak zeskoczyłam z fotela, poczułam, że maszyna zaczyna się trząść i świecić. Nagle poczułam się, jakby porwało mnie tornado, jednak, gdy wszystko się zatrzymało, oniemiałam ze zdziwienia. Przede mną nie spacerowali już moi koledzy oglądający wynalazki, tylko stałam w tłumie dziwnie ubranych ludzi. Gdy zorientowałam się, gdzie jestem, ogarnął mnie paniczny strach, ale skoro udało mi się przenieść w czasie, postanowiłam skorzystać z okazji. Udało mi się znaleźć dosyć wysokie drzewo z bujną koroną znajdujące się niedaleko od całego zgromadzenia. Bez zastanowienia wdrapałam się na jedną z wyższych gałęzi, aby mieć dobry widok na wszystko, ale też żeby zasłoniły mnie liście. Tłum zebrał się wokół leśnej polany, gdzie czekała już chrzcielnica i wielki drewniany krzyż. Po chwili wszyscy zebrani klęknęli. Uroczystość się zaczęła. Najpierw na polanę wszedł ksiądz, a zaraz po nim książę Mieszko I wraz z Dobrawą. Duchowny zaczął od błogosławieństwa wszystkich przybyłych, po czym wszyscy wstali. Po odmówieniu kilku modlitw nadeszła najważniejsza chwila tego dnia. Książę przyklęknął na jedno kolano i złożył ręce, a duchowny symbolicznie oblał mu głowę wodą święconą. Ze swego miejsca miałam doskonały widok na zebranych ludzi – wojów, dworzan i zwykłych śmiertelników. Bez skrępowania przyjrzałam się twarzom obecnych ludzi. Wielu z nich było wyraźnie zadowolonych, to pewnie byli doradcy Mieszka I, dworzanie, którzy wiedzieli, że ten chrzest umocni pozycję władcy i Polski w Europie. Inni byli znudzeni całą sytuacją, zaspokoili już ciekawość, a jeszcze nie byli na tyle nawróceni, aby przeżywać duchowo nabożeństwo. Najbardziej moją uwagę przykuł widok zaciętych, wręcz wrogich twarzy całkiem sporej grupy mężczyzn. Oni pewnie dalej czcić będą swych bogów. Jak dobrze pamiętam, to jeszcze stulecia upłyną, zanim można będzie nazwać Polskę krajem ludzi wyznających chrześcijaństwo. Tylko na niewielu twarzach widać było szczere przeżywanie tego doniosłego momentu. Po odmówieniu kolejnych modlitw nastąpiło zakończenie uroczystości i tłum powoli zaczął się rozchodzić. Nagle w oddali zobaczyłam znajomy błysk. Szybko zeskoczyłam z drzewa i popędziłam do wehikułu. Wsiadłam, ustawiłam właściwą datę i ponownie tego dnia pociągnęłam za dźwignię. Znowu poczułam się jakby mnie wessało tornado, ale nie przejęłam się, ponieważ byłam podekscytowana tym, co przed chwilą miało miejsce. Gdy stanęłam na ziemi, byłam pewna, że nie było mnie bardzo długo i wszyscy mnie szukają. Już wyobrażałam sobie minę wychowawczyni i burę od rodziców po powrocie. Jednak pomyliłam się. Moja koleżanka stała obok mnie, śmiejąc się, że się „zawiesiłam”, ponieważ patrzę na ten wehikuł wyjątkowo długo. W rzeczywistości nie było to nie wiadomo ile czasu, ale dosyć długo, jak na oglądanie jednego eksponatu. Postanowiłam, że nie będę opowiadać jej ani nikomu o tym, co się stało. Prawdopodobnie i tak nikt by mi nie uwierzył, więc nic nie mówiąc, poszłyśmy oglądać resztę eksponatów. Tak, jestem obywatelką chrześcijańskiego kraju. Nie da się nie docenić tego wydarzenia, biorąc pod uwagę dalsze losy naszej ojczyzny. Jednak, kiedy ostatniej Wielkanocy byłam w kościele, dyskretnie przyglądałam się twarzom ludzi. Widziałam tych, którzy szczerze przeżywali zmartwychwstanie Chrystusa, ale też tych, którzy ziewali i niecierpliwie czekali końca mszy. Może myślami byli już przy świątecznym śniadaniu? Obok mnie stała rodzina z dwoma chłopcami, młodszymi ode mnie. Ich miny wyglądały tak samo groźnie i odpychająco jak te, które obserwowałam w 966 roku. Pewnie zostali zmuszeni przez rodziców do wstania tak wcześnie i przyjścia na rezurekcje. W sumie, pomyślałam, niewiele się chyba zmieniło. Czyżby chrzest Polski nie był odległym wydarzeniem, tylko trwał aż do dziś? Dalej trzeba nawracać ludzi i walczyć z ich bogami? Po świętach na lekcji historii ponownie rozmawialiśmy o chrzcie Polski oraz jego skutkach widocznych w dzisiejszych czasach. Chyba nigdy nie powtórzy się lekcja, w której tak chętnie brałabym udział. Niemal na każde pytanie zadane przez nauczycielkę moja ręka wręcz wystrzeliwała w górę. Jestem bardzo szczęśliwa, że pojechałam na tę wycieczkę i wsiadłam do wehikułu czasu. Na pewno była to jedyna taka okazja w moim życiu, chociaż kto wie, może kiedyś współcześni uczeni stworzą coś podobnego… Na razie pozostaje mi tylko pomarzyć i cieszyć się tym, co wydarzyło się w muzeum. Zosia Brożek, kl.IIa