Partie – List - Info
Transkrypt
Partie – List - Info
Dariusz Jezierski Gliwice, 2 kwietnia 2014 roku Do gliwickich struktur Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości na ręce Radnych Janusza Szymanowskiego i Jarosława Wieczorka. Szanowni Państwo! Propozycja, z którą zwracam się do Państwa jest oryginalna, przyznaję. Zakłada bowiem coś bardzo niepopularnego w obecnej konstrukcji naszego życia publicznego – współpracę całkowicie wyzbytą partykularnych, partyjnych interesów. Zakłada ona również wzniesienie się ponad schematy ugruntowane w świadomości wyborców przez 4 lata i nieabstrakcyjny powrót, do jakże odległego w naszej rzeczywistości interesu społecznego. Zanim przedstawię istotę projektu politycznego, który ma wynikać z faktu „Dariusz Jezierski ubiega się o stanowisko prezydenta miasta”, muszę poświęcić nieco uwagi bardzo złożonej sytuacji politycznej, która wytworzyła się w Gliwicach. Ocena będzie rzecz jasna bardzo skrótowa i zapewne w części nieco subiektywna, ale myślę, że uchwyci istotę rzeczy. Napiszę wprost: jeśli największe w Gliwicach siły polityczne znowu postawią na powielenie wszechobecnego w przestrzeni publicznej kraju i podsycanego w mediach schematu walki, z wyborczego starcia w 2014 roku może wyjść zwycięsko tylko jeden człowiek – Zygmunt Frankiewicz. Jeśli będzie kandydował, rzecz jasna. Ale jeśli nawet budowany cierpliwie przez 20 lat układ wyłoni nową twarz, także ten nowy reprezentant będzie miał ogromną przewagę i największe szanse na końcowy sukces. Przychodzi w tej chwili moment, żeby wreszcie najważniejsze postacie naszej sceny politycznej zdały sobie sprawę z tego, iż w ostatnich latach dały się wmanewrować w role w jakimś momentami już tragikomicznym politycznym spektaklu. Ten spektakl nazywa się „bezpartyjny prezydent kontra partyjniactwo”. Odbywa się on przy wtórze buńczucznych wypowiedzi, zawsze wtedy, kiedy jest to potrzebne. Reżyserowany jest zgodnie z główną linią dramaturgiczną, w której tłem konfliktu stają się wzajemne animozje między głównymi graczami polskiej sceny politycznej, jakimi są wciąż PiS i PO. Tłem głównego spektaklu stają się kolejne polityczne inscenizacje, polegające na udziale prezydenta Frankiewicza w przeróżnych dziwnych inicjatywach. Farsa pławniowicka, Polska XXI, Obywatele do Senatu, insurekcja gowinowa – wszystko to nie zawsze oznacza to, co chciałoby się w tym widzieć, czyli pęd do jakiejś bliżej nieokreślonej politycznej przyszłości Zygmunta Frankiewicza. To świadome uczestniczenie – na krótkim dystansie nawet jako siła napędowa – we wszystkim, co może doprowadzić do rozluźnienia istniejącej politycznej i prawnej struktury ograniczeń dla władz samorządowych. Wystarczy przeanalizować stosunki samorządu Gliwic z samorządami innych miast regionu. Niegdyś co najmniej niechęć, zaczyna przechodzić w coraz ściślejsze formy politycznej kooperacji. I dzieje się tak wraz ze wzrostem czynnika „długowieczności” prezydentów-sąsiadów, czyli doliczanymi kolejnymi kadencjami. Oczywiście nie neguję tu współpracy na każdym możliwym szczeblu i w każdej dziedzinie. Neguję natomiast z całą stanowczością wsobne działania samorządowej hydry, stworzonej przez dwa ewidentne błędy: ustrojowy i prawny (brak kadencyjności samorządów, niekonsekwencja a czasem pozorność przyjętych rozwiązań antykorupcyjnych). We wszystkich działaniach i wypowiedziach prezydenta Gliwic pobrzmiewa jeden stały ton – zła partia rządząca i jedyne na to antidotum – niezależny prezydent miasta. Tak kreowany obraz jest tyleż atrakcyjny, co nieprawdziwy. Ale Wasze ugrupowania wpisują się w niego konsekwentnie. Z różnych uwarunkowań politycznych wynikało, że dłuższa współpraca radnych PO i PiS nie była możliwa. Z powodów, których nigdy nie pojmę do końca, jeden z klubów poszedł na bliską współpracę z prezydentem, a drugi wybrał strategię bliską „dziwnej wojnie” z 1939 roku. Efekt? Udawanie, że nie dostrzega się spraw ewidentnych, całkowita niemożność rozumnego odczytania prawa, zupełne zaniechanie pełnienia rzeczywistych funkcji, do jakich powołana została Rada Miejska. Możecie się Państwo wzdragać i oburzać, ale w razie potrzeby mogę w szczegółach to stanowisko uzasadnić. W polityce jest tak, że zawsze dostaje się bardziej partii rządzącej. Nie chce mi się wierzyć, że gliwiccy liderzy tej „nierządzącej” nie dostrzegają, że w razie zmiany układu sił staną na tej samej, niezbędnej w wyborczych strategiach Zygmunta Frankiewicza pozycji wroga? Będą po prostu reprezentować władzę centralną. I będzie to tym ostrzejsze, im bardziej ich formacja w skali kraju zechce dotrzymać wyborczych obiekcji. Dla mnie zmieni się wtedy ewentualnie adresat kolejnych wystąpień. Dość jednak o tym, bo myślę, że swoją perspektywę przedstawiłem dostatecznie jasno. „Dziel i rządź”, ta od wieków skuteczna maksyma stała się paradygmatem w Gliwicach i jej stosowanie daje się dostrzec w każdej dziedzinie życia. Tak postępuje się z mediami, z gospodarką komunalną, z organizacjami pozarządowymi. Tak postępuje się wreszcie w polityce, w kolejnych kampaniach wyborczych. Czy spróbujecie Państwo przekonać mnie i wyborców do tego, że z Waszych pozycji tej prostej prawdy nie widać? Sięgnijmy teraz do ostatnich wyborów samorządowych. Nic nie działało tak deprymująco na prezydenta Frankiewicza, jak konieczność debatowania ze wszystkimi kandydatami. Lansowano wtedy ludycznie tezę, że to „ustawka” typu „wszyscy na jednego”. A tak bez politycznej kokieterii, jakże ma być inaczej, skoro prezydent jest jeden a kandydatów kilku? Usiłowano również wykreować kategorię specyficznie pojmowanego „honoru politycznego”, który miałby nakazywać wszystkim kandydatom toczyć samodzielne „boje” z prezydentem Frankiewiczem. Czego zatem obawiał się on naprawdę, konsekwentnie odmawiając udziału w takiej debacie? To oczywiste – wiedzy i kompetencji całej grupy, pojmowanych jako suma ich osobistych walorów i znajomości konkretnej dziedziny. A że kłóci się to jawnie z lansowaną od lat tezą o całkowicie wyimaginowanych pokładach „wiedzy samorządowej”, której nabywa się z wiekiem i doświadczeniem, tego już nikt nie zauważał. Właśnie na tym oczywistym paradoksie opieram swoją wyborczą strategię i pozwalam sobie przedstawić propozycję tyleż pragmatyczną, co jedyną gwarantującą sukces. Nie nasz, każdego podmiotu z osobna, bo na rezygnacjach z niektórych celów polega koniec końców każdy kompromis, ale Gliwic. Suma pozytywów, miast licytowania się politycznymi argumentami, ma decydujące znaczenie w kampanii wyborczej i będzie mieć decydujące w dobrym zarządzaniu miastem. W sytuacji, która wytworzyła się w kraju i jej osobliwościach w Gliwicach, spotęgowanych dodatkowo raczej mizernymi sukcesami „partyjnych” radnych, wygląda na to, że żaden z najpoważniejszych możliwych kandydatów nie ma raczej szans na pokonanie Zygmunta Frankiewicza w wyborach. Czy mam je ja sam? Być może już teraz większe, niż wspomniani wyżej ewentualni kandydaci. Z całą pewnością szanse te wzrosną znacznie, w razie przyjęcia mojej politycznej propozycji. Proponuję bowiem już na tym etapie kampanii wyborczej odejście od tradycyjnego, oswojonego przez obecny układ modelu „partyjnej” walki o fotel prezydenta i Radę Miejską i poparcie mojej osoby, jako kandydata na prezydenta Gliwic. Wystarczająca przestrzeń rywalizacji otwiera się i tak w wyborach do Rady Miejskiej. I tu wszyscy powinniśmy być zainteresowani maksymalną polityczną różnorodnością tego gremium. To ona w jakiś sposób gwarantuje merytoryczną dyskusję, a nie załatwianie takich czy innych kwestii „z klucza”. Już teraz można założyć, że w takim wypadku jako prezydent miałbym w Radzie Miejskiej bardzo poważną opozycję, złożoną z radnych obecnej Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza. I to również bardzo dobrze dla jakości debaty. Nie ma bowiem rozwiązań, które są jedynymi. Są lepsze i gorsze, z większym lub mniejszym ryzykiem, ale prawie nigdy nie jedyne. Zarządzanie miastem, to nie pole walki, choć długo próbowano nas o tym przekonać. Zapraszam Państwa do pełnej współpracy w zarządzaniu miastem i rozluźnienia politycznego krawata dla dobra całej społeczności. Jestem i pozostanę człowiekiem bez partyjnych zależności. Swoją drogą właśnie teraz chciałbym podkreślić, że Zygmunt Frankiewicz w żadnym razie takim człowiekiem nie jest. Najbardziej funkcjonalną i sprawną partią w Gliwicach jest bowiem KdGZF, jakkolwiek odżegnywałaby się od tego. Dwie dekady władzy pozwoliły obecnemu prezydentowi na zbudowanie świetnie funkcjonującej formacji, w wielu aspektach przewyższającej pozostałych rywali na politycznej scenie. Paradoks polega na tym, że jej bezpośrednim zapleczem jest grupa osób, powiązanych z układem siecią zależności ekonomicznych. To wszystko możliwe jest tylko i wyłącznie dzięki całkowitej kontroli nad przepływem finansów publicznych. Jestem przeciwny budowaniu tak zwanego zaplecza prezydenta miasta, które przybiera takie właśnie formy. Od prezydenta miasta oczekuje się jakości innej niż kreowanie nowej formacji. To jednak nie czas na dyskusję na ten akurat temat. Proponuję wspólne podejście do wyborów w ich „części prezydenckiej” i pozwalam sobie raz jeszcze zarekomendować własną kandydaturę. Opowiadam się również za pełną rywalizacją jeżeli chodzi o wybory do Rady Miejskiej i deklaruję, że również zechcę zaproponować gliwiczanom własną listę potencjalnych radnych. Proponuję, aby stanowiska zastępców prezydenta miasta objęły kompetentne osoby spośród trzech najbardziej liczących się partnerów politycznej debaty: PO, PiS oraz kandydat/ kandydatka z lewej strony sceny. Przy całkowicie apolitycznym prezydencie gwarantuje to rzeczywisty wpływ na zarządzanie miastem, możliwy tym bardziej, że wzmacniać go będzie rzeczywista debata w Radzie Miejskiej. Czas na podsumowania. Funkcjonujemy w mieście, w którym dominujące znaczenie ma partia, która partią się nie nazywa. Przyszło nam organizować kampanię wyborczą w sytuacji być może głębszego przemodelowania krajowej sceny politycznej. W razie powielenia globalnych schematów rywalizacji, żaden partyjny kandydat nie wygra w Gliwicach z Zygmuntem Frankiewiczem. Zaproponowane przeze mnie rozwiązanie daje gliwiczanom rękojmię współodpowiedzialności nas wszystkich za to, co będzie się działo w mieście. Daje im gwarancję, że żaden rzeczywisty potencjał nie zostanie zmarnowany tylko dlatego, że nie pozwalają na to układy polityczne. Po dwóch dekadach wszczepiania nam para demokracji z całą pewnością następna prezydentura stanie się swego rodzaju strefą buforową w czasie i w przestrzeni. To będzie eksperyment, który musi się powieść. Nie wolno nam będzie niczego zmarnować, a koniecznie będzie trzeba zrównoważyć skutki ostatnich decyzji Zygmunta Frankiewicza, przede wszystkim w ich części „radosnej”. Szanowni Państwo, popracujmy razem nad „modelem gliwickim”. Wypracujmy rozwiązanie, które zapewni rzeczywistą demokrację na tym poziomie, w którym jest ona niezbędna – w gminie. Oczywiście, jak każda propozycja, także ta może zostać nieprzyjęta. Jaki będzie tego bliski efekt? Rada Miejska: 4-5 osób z PO = marginalizacja, 4-5 osób z PiS = postęp, niedający niczego, 3-4 osoby z SLD (jak wyżej), 2 osoby z listy zaproponowanej przeze mnie = gwarancja, że prezydent będzie wreszcie przynajmniej pytany = oraz 10-13 osób z KdGZF = gwarancja całkowitego zawłaszczenia wszystkiego. Paradoks sytuacji polega na tym, że w razie przyjęcia tej propozycji, każda z partii może sobie zapewne dodać 1-2 miejsca w RM kosztem KdGZF. Taka będzie społeczna reakcja na spójny, pragmatyczny zaproponowany mieszkańcom projekt. A jakie będą efekty odrzucenia tej propozycji w dalszej perspektywie? Główne partie zapewne nie przestaną się liczyć. Ale z całą pewnością po ich głównych lokalnych aktorach zostanie tylko wspomnienie, gdyż kolejne porażki będą nieuniknione. Nie ukrywam, że moje własne szanse w takiej perspektywie jawią mi się całkiem obiecująco. Weźmy się po prostu do pracy. Z wyrazami szacunku Dariusz Jezierski