40. Inne materiały historyczne związane z Wolą

Transkrypt

40. Inne materiały historyczne związane z Wolą
Witka 31-40 – cz. I
Walki o Wo1ę Wodyńską w dniach 13 i 14.O9.1939r. opisane przez Niemca - porucznika
Scheidie
Wspomnienia niemieckiego porucznika, który osobiście uczestniczył w obu bitwach zostały
opublikowane w czasopiśmie „Militür Wochenblatt” (nr 46 z 1940 r.). Niniejsze tłumaczenie
pochodzi z „Kroniki Rodu Zielińskich” (w posiadaniu szkoły). Czytając poniższy tekst nie
powinno się zapominać o kilku zasadniczych faktach:
* Bitwa o Wolę Wodyńską trwała 2 dni i miała 3, jeśli tak można powiedzieć, „odsłony”:
- 13 września przed wieczorem - pierwsze starcie, w wyniku którego Niemcy wypędzają ze wsi
Wojska Polskie, - 13 września wieczorem - drugie starcie - Polacy atakują wieś od strony
północno- zachodniej, ale ich atak załamuje się (to w tym starciu ranny zostaje porucznik
Wardak),
- 14 września, godz. 4/15 rano - trzecie, najkrwawsze starcie w rejonie dzisiejszego
Cmentarza Wojennego.
* Porucznik Scheidie gloryfikuje odwagę oraz umiejętności taktyczne Niemców,
pomniejszając
przy
tym
bohaterstwo
i
poświęcenie
żołnierzy
polskich.
* W tekście pada stwierdzenie, że niemieckie oddziały stoczyły walkę z przeważającymi siłami
Polaków, gdy tymczasem było zupełnie odwrotnie, nie wspominając o różnicy w uzbrojeniu.
* Liczba poległych Polaków jest zawyżona, o tym wiemy na pewno, a Niemców
najprawdopodobniej zaniżona.
* Niemcy byli doskonale
13 września 1939 r.
poinformowani
o
trasie
przemarszu
Wojsk
Polskich.
„Na dalszą wiadomość od kawalerii, że na południe od Woli Wodyńskiej, na brzegu lasu, na
długości 500 m znajduje się wróg (..) dowódca straży przedniej wydał dowódcy 12 kompanii
rozkaz otwarcia ognia z całej posiadanej broni(...). Rozkaz ten dotarł do plutonu „D”, który
zapamiętale parł do przodu, aby szybciej wejść do walki na bliższej odległości. Także inne
części kompani km-ów zostały rozmieszczone na stanowisku i otworzyły ogień. Oddział
przedni, wzmocniony 11 kompanią, osiągnął w tym czasie północny skraj Woli Wodyńskiej i
dostał się pod silny ogień broni maszynowej i karabinowy. Dowódca oddziału przedniego
otrzymał tutaj, poprzez dowódcę batalionu, rozkaz niezwłocznego zaatakowania Woli
Wodyńskiej i odrzucenia przeciwnika. Dowódca 11 kompanii wprowadził w tym celu szpicę i
pozostałą część I plutonu pod dowództwem porucznika K., które były wspierane przez ciężkie
moździerze (...). Dowódca batalionu wysłał natychmiast następujący meldunek do pułku w
celu wyjaśnienia sytuacji: „Batalion jest pod ostrzałem z Woli Wodyńskiej. Straż przednia
atakuje i niszczy wroga”. Pomimo silnego ognia kierowanego ze wsi przez przeciwnika,
który się tam umocnił oraz ze wzgórz na południe od Woli Wodyńskiej, pluton „K” natarł na
uporczywie walczącego przeciwnika i zmusił go do powolnego odwrotu. Przy tym ciężko
ranny został dowódca, a jego adiutant - fizylier padł. Batalion został natychmiast rozwinięty.
Reszta 11 kompanii przeszła szerokim frontem przez wieś i odrzuciła przeciwnika za wzgórze
znajdujące się na południe od Woli Wodyńskiej do leżącego tam lasu. Wkrótce nie było
widać ani śladu wroga. Powoli zapadała ciemność. Wieś Płonęła w kilku miejscach. Dowódca
batalionu ulokował się przy 11 kompanii, na jej skraju. Podciągnął 9 kompanię do północnego
skraju (...) gdy nagle, na prawo od stanowiska batalionu, na skrzyżowaniu dróg odezwała się
1
dzika strzelanina (...). Oddziały, które miały być podciągnięte, zostały zaatakowane. Część
wozów jechała wzdłuż drogi. Zaraz za nimi z głośnym krzykiem „hurra” postępował Polak.
Położenie 11 i 12 kompanii oraz stanowisko dowództwa stanęło w ogniu. I tutaj sprawdziła
się, reklamowana w czasie pokoju, kompania km-ów. W mgnieniu oka leżała ona na
stanowisku ogniowym na otwartej drodze z dwoma ckm-ami. Ludzie kompanii stoją za
rogami i plotami, sznury zawleczek granatów w garściach. Sam dowódca stoi na środku
skrzyżowania. Pierwszego z biegnących na czele bierze na siebie. To polski oficer. A oto są i
pierwsi Polacy. Ogień obydwu km-ów zatrzymuje ich. Granaty ręczne lecą w ich pobliże. W
odległości nawet do 5 m przeciwnik zostaje przykryty ogniem. Atak zostaje odparty.
Pozostawia na polu 20 zabitych i wielu rannych, 4 oficerów i ok. 30 ludzi pozostaje w rękach
batalionu jako jeńcy. Bliski zwiad, który został natychmiast rozpoczęty, wykazał, że wróg
uciekł w popłochu i nie przebywa już w pobliżu. Pomimo to, dowódca batalionu, aby
oczyścić wieś do końca, wydal 9 kompanii rozkaz do przejścia przez wieś ze wschodu na
zachód i odszukania rozproszonego przeciwnika. Akcja oczyszczająca dała w rezultacie około
40-tu jeńców, których kompania odnalazła i zabrała bez strat i oporu.”
Poniższy materiał dotyczy bitwy z 14 września 1939 r., która zaczęła się dokładnie o 415 w rejonie
dzisiejszego cmentarza wojennego. Jak już pisaliśmy, Niemcy byli doskonale poinformowani o trasie
przemarszu Polaków. Tuż przed bitwą ich dowódca wydał rozkaz o gotowości bojowej.
„(...) Nadszedł do batalionu rozkaz z pułku pozostania w Woli Wodyńskiej i nie
kontynuowania marszu przed rankiem 14-09. (...) Po tym rozkazie dowódca batalionu
zdecydował się postawić swój batalion w gotowości. (...) Oprócz tego rozkazał dowódcom
kompanii stawić się o 400 na stanowisku dowodzenia batalionu i wydał tam odpowiednie
rozkazy. Dowódcy kompanii wrócili właśnie do swoich oddziałów, wydali rozkazy do
pogotowia (...), gdy o 415 zaczęła się na północnym skraju wsi ożywiona strzelanina. Tam
pokrył go silny ogień k-mów. Ponieważ rozpoznano szybkostrzelne k-my, pojawiło się
pytanie, czy to nie własne oddziały pomyłkowo otworzyły ogień zmylone złą widocznością
we mgle i szarówką. Ale gdy zaczął się ogień artyleryjski oraz wolne terkotanie polskich kmów stało się jasne, że ten ogień mógł pochodzić tylko od wroga, który zaatakował 10-tą
kompanię. (...) Polak atakuje w zwartych grupach z lasku na południe od młyna, na połnocnowschodnim krańcu wsi. I chociaż sierżant S., a także dowódcy drużyn II plutonu,
podoficerowie D. i W., osobiście otworzyli ogień do przeciwnika ze swoich k-mów,
przeciwnikowi udaje się, w warunkach ułatwionych przez złą widoczność, ustawić na
stanowiskach dwa k-my i pod ich osłoną podejść grupami do drogi prowadzącej z Woli
Wodyńskiej na wschód. Przy tym, szczególnie mocno od nieprzyjacielskiego ognia oraz ataku
ucierpiała część grupy k-mów 10-tej kompanii, która została zaskoczona w czasie zmiany
stanowisk na północno-wschodnim skraju wsi. Silny ogień km-ów plutonu "S" kładzie w
końcu Polaka na ziemi. Uporczywie próbuje on jednak ciągle atakować. Sytuacja dla 10-tej
kompanii jest niebezpieczna. Dopiero kontratak kompanii 11-tej, 9-tej oraz sztabu batalionu
pozwalają jej odetchnąć. Nie da się przewidzieć, jak skończyłaby się walka, gdyby obydwa
kontrataki nie były przeprowadzone tak szybko i tak skutecznie oraz gdyby nie owocne
współuczestnictwo półplutonu "W" i grupy moździerzy "R" znajdujących się w obronie
przed nieprzyjacielskim atakiem na wzgórzu na wschód od wsi. 11-ta kompania wsparta
plutonem pod dowództwem sierżanta B., wraz z grupą kompanijną, zaatakowała w
nakazanym kierunku. Część wsparta prze 10-ta kompanię, mimo silnego ognia k-mów,
osiągnęła wzgórza na północny wschód od woli Wodyńskiej i wzięła udział w ich obronie. 9ta kompania, która zgodnie z rozkazem dowódcy batalionu, miała przebić się na północny
wschód z prawym skrzydłem obok młyna, wykonała swoje zadanie w sposób szkolny i
2
osiągnęła nakazana linię, pomimo utrudnienia jakim była zmiana kierunku marszu. Stamtąd
otworzono ogień na nieprzyjaciela. Wspaniale spisali się: dowódca k-mów J., dowódca
pododdziału M. oraz grupa moździerzy "S". 9-ta kompania miała przy tym przedsięwzięciu 4
zabitych i kilku rannych. Wśród rannych znajdował się także dowódca kompanii kapitan T.,
który pomimo niemałych bólów zagrzewał kompanię oraz przekazał dowództwo nad nią
porucznikowi S.
Sztab batalionu razem z drużynami 12-tej kompanii w ostatniej chwili, można powiedzieć w
mgnieniu oka, osiągnął wzgórze na północ od Woli Wodyńskiej, aby stamtąd skutecznie
kierować walką obronną. Działania pododdziału "L" oraz grupy moździerzy "R" pozostanie
wszystkim, którzy brali udział w tej walce, w pamięci. Było przyjemnie widzieć, jak walka
była prowadzona, w najcięższym ogniu, z zimną krwią. W tym miejscu padli: odważny
strzelec R. i znany w całym batalionie ze swej gotowości niesienia pomocy sanitariusz, kapral
R. (...) Pod tym silnym ogniem atak Polaków załamał się bez reszty i zamienił się w ucieczkę.
Kompanie przystąpiły do ataku pościgowego. To co nie zostało zniszczone przez ciężką broń
oraz moździerze, zniszczono w bezpośredniej walce.
Na polu zostało około 300 zabitych (policzeni po potyczce) i około 120 rannych, dwie
armaty, z czego jedna zupełnie uszkodzona przez celne trafienie z moździerza grupy "R",
samochód z radiostacją, wiele pojazdów, urządzenia sanitarne oraz część uzbrojenia i
umundurowania, które stały się łupem.
Ten dzień, który co prawda przyniósł batalionowi dotkliwe straty - 18 zabitych i 17 rannych,
może być, mimo wszystko, widziany jak najbardziej owocny, ponieważ batalion odcięty od
wszystkich połączeń, skazany na własne siły, pokonał w stosunkowo krótkim czasie,
niezwykle zaciętego przeciwnika”.
Szanowny Panie Poruczniku Niemieckiej Armii!
Nie zgadzam się z Pańskim opisem walk o Wolę Wodyńską zamieszczonym w „Witce” Nr
32/10/2002.
Pisze Pan, że na polu walki o Wolę Wodyńską zostało zabitych około 300 i rannych około
120 żołnierzy polskich (policzeni po potyczce). Zatem pytam: Gdzie są pochowani Ci
żołnierze Polskiej Armii? Przecież na Cmentarzu Wojennym w Woli Wodyńskiej spoczywa
240 żołnierzy, z tego 170-ciu poległych w tej bitwie a reszta, czyli 70-ciu zostało
przywiezionych z okolicy (około 20-tu z Rudy Wolińskiej i około 50-ciu z pól Młynek,
Helenowa i Folwarku). Do przechodzącego Wojska Polskiego strzelała artyleria niemiecka z
Żebraka i później z Trzcińca. I właśnie tam byli polegli polscy żołnierze. Pan Panie
Poruczniku Niemieckiej Armii naliczył 300 poległych żołnierzy polskich. Moje wyliczenia
wskazują na coś zupełnie innego, a mianowicie na to, że w bitwie o Wolę Wodyńską poległo
nie 18-tu, ale 130 żołnierzy niemieckich. To jest tak: od 300-170=130.
Pisze Pan, że rannych było około 120-tu żołnierzy polskich. Zatem pytam: Gdzie ci ranni
żołnierze polscy zostali przewiezieni do szpitala i gdzie ich policzono? Podpowiem Panu jak
wygląda prawda. Otóż ranni byli, ale leżeli razem z zabitymi w tym miejscu, gdzie jest teraz
Cmentarz Wojenny. Ale Niemcy ich podobijali. Są zatem pochowani w tej liczbie 170-ciu
zabitych. Trzymając się Pańskiej logiki, Panie oficerze niemiecki, należałoby rozumować, że
na Cmentarzu Wojennym spoczywa 420 żołnierzy polskich (300 zabitych i 120 dobitych). O
tym, że to zupełnie nie jest zgodne z prawdą, już mówiłem wyżej.
3
Był taki człowiek, który nazywał się Lewandowski Stanisław, zwany też we wsi „Stanisiak”.
Mieszkał w czasie wojny w okolicy dzisiejszego cmentarza. W czasie boju siedział w bunkrze
(obecnie są tam zabudowania Urbanków, tylko trochę bliżej cmentarza). Po boju raniutko
usłyszał jęki i głośne wołanie o wodę i pomoc. Wziął wiadro wody i dwa kubki i poszedł tam.
Zobaczył dużo zabitych i rannych. Dawał im tę wodę, ale mu jej zabrakło. Wrócił do domu i
wziął drugie wiadro wody i znowu idzie do tych rannych. Nagle usłyszał strzały. Schował się
w krzaki i widzi, jak Niemcy chodzą po tych zabitych i strzelają do rannych.
Gdy Niemcy odeszli, to już nikt nie prosił o wodę – wszyscy byli martwi. Gdy wróciłem ja z
wojny 11.10.1939 r., Stanisław Lewandowski „Stanisiak” był chory. Zaszedłem do niego i
usiadłem przy nim. Opowiadał mi o tym, jak poił rannych polskich żołnierzy. Opowiadał mi
jeszcze, jak to u niego w bunkrze był jego brat, Jan „Stanisiak” Lewandowski z żoną i
dziećmi. W czasie boju z bunkra wybiegła córka Jana, dziewczynka 4-5-cio letnia. Matka
wyleciała za nią. Dziewczynkę trafiła kula. Matka złapała ją na ręce. Dziewczynka skonała
w objęciach matki. Po chwili druga kula trafiła matkę. Matka także wyzionęła ducha. Mój
brat Mateusz opowiadał, że przy naszym podwórku stały cztery duże samochody niemieckie,
tzw. platformy pod plandekami, a na nich leżały trupy niemieckich żołnierzy. Z tych
samochodów obficie lała się krew. Z tego wniosek, że musiało tam być nie 18-tu a
przynajmniej ponad 100-tu martwych Niemców.
Pan, Panie Poruczniku Niemieckiej Armii, opowiada, jak to bohatersko Armia Niemiecka
walczyła z Armią Polską. A przecież szpica polskich żołnierzy poszła na bagnety, pobiła
Niemców i przedarła się za Witkę. Wielu zabitych Niemców leżało potem na wygonie koło
drogi na Helenów. Opowiada Pan, że zdobyliście działo rozbite przez celny strzał artyleryjski.
Nieprawda. Działa Polacy zostawiali sami, ale wcześniej wyjmowali z nich zamki, by były
nieprzydatne dla wroga. Pisze Pan, że zdobyliście północną część Woli Wodyńskiej (poza
młynem). Nieprawda. Jedna kompania poległa, ale cały batalion wycofał się przez Młynki, a
drugi oddział uderzył na Rudę Wolińską i tam wybił Niemców w szkole. Dużo Niemców
zginęło na szosie przy Budach. Polacy wycofywali się, ale walczyli bohatersko.
Ja byłem Żołnierzem Polskiej Armii w 1939 r. i nie mogę się zgodzić z przechwałkami
niemieckiego oficera, który przekłamuje historię.
Aleksander Szostek
Witaj, witaj szkoło…
Pani Dyrektor bardzo serdecznie dziękuję za otrzymaną gazetkę "Witka" z miesiąca września,
w której to na pierwszej stronie jest narysowanych dwoje maluchów, a u góry napis "Witaj
szkoło!". To mnie bardzo poruszyło i postanowiłem napisać tych parę słów.
Ja też kiedyś bardzo dawno temu byłem małym chłopcem. Urodziłem się w Woli Wodyńskiej
w 1913 r. We wrześniu 1932 r. szedłem do szkoły w Woli Wodyńskiej. Oj, jak ten czas
szybko leci, minęło już 80 lat od tamtych dni. Była to pierwsza szkoła w Woli Wodyńskiej w
niepodległej Polsce. Stan szkoły to 6-ciu chłopców i jedna dziewczyna. Mieliśmy jedno
mieszkanie u Pana Aleksandra Włodarka i była też jedna nauczycielka, Pani Zdanowska. Nie
mieliśmy książek ani zeszytów, ale nasza pani uczyła nas abecadła i rachunków na tablicy
oraz wierszyków. Jeden pamiętam do dziś: "Kto ty jesteś? - Polak mały. Jaki znak twój Orzeł biały. Polska jest twą Ojczyzną. Czym zdobyta? - Krwią i blizną". Był to czas po
wojnie polsko-bolszewickiej. Nasi żołnierze wracali z linii frontu do swoich rodzin, gdzie
oczekiwano ich z utęsknieniem. W drugim roku było już całkiem lepiej. Mieliśmy książki,
zeszyty i ołówki do pisania. Była też druga nauczycielka, Pani Zajchowska. Było też drugie
4
mieszkanie i około 20-tu uczniów. Teraz w szkole było gwarno i wesoło, jak w każdej szkole.
Cieszyliśmy się szkołą, ale i nauką, że będziemy czytać książki i pisać listy, bo na wsi mało
ludzie umieli czytać i pisać. Byliśmy biedni, słabo ubrani i marnie odżywiani. Wieś nasza
była biedna i uboga. Wyniszczona przez niewolę carskiej Rosji a później zniszczona przez
wojnę światową i najazd bolszewicki. Pług, brona i cepy to pierwsze narzędzia rolnicze. Małe
domki drewniane słomą kryte, a w mieszkaniu mała lampa naftowa do oświetlenia. U jednego
gospodarza podłoga a u drugiego ubita glina zamiast podłogi. Ludność religią, uczciwością i
pracowitością się ciesząca, biedna i żyjąca w niedostatku. W niejednym domu na wiosnę brak
było kawałka upragnionego chleba, którego nie było gdzie kupić.
Nieraz w myśli mojej staje pytanie, ilu to uczniów ukończyło te dwie szkoły podstawowego
obowiązkowego nauczania w Woli Wodyńskiej i w Wodyniach. Ilu też wykształciło się na
nauczycieli, dyrektorów, księży, inżynierów, magistrów, doktorów, lekarzy, oficerów,
różnych mechaników, urzędników i dobrych ludzi, którzy pracują obecnie w naszej Polsce.
Moimi kolegami z ławy szkolnej w Wodyniach są: ksiądz kanonik Podstawka Marian,
dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Mrozach Rudka Józef, kierownik Szkoły w
Seroczynie Piwowarczyk Marian i inni.
Kończąc, raz jeszcze bardzo dziękuję Pani Dyrektor za wszystko dobro i życzę najlepszych
wyników w nauczaniu w szkole i dużo, dużo szczęścia i zadowolenia. Radości w życiu
osobistym. A Wam, drogie dzieci życzę przede wszystkim dobrego zdrowia. Uczcie się
dobrze i pilnie. Bądźcie pociechą i radością swoich rodziców. Bo zasada jest ta, że kto więcej
się nauczy, temu lepiej żyć będzie. Piszcie w swojej gazetce szkolnej, bo to jest jakby wasze
światełko na świat. Nie róbcie krzywdy nikomu, przeważnie ludziom biednym i starszym.
Bądźcie zawsze uczciwymi i szlachetnymi. Bo w starości dobrze się żyje tylko wtedy, gdy nie
ma się wyrzutów sumienia z całego życia i młodości. Tego wszystkiego życzy Wam życzliwy
dziadek z Wodyń - Zieliński Bolesław.
Wodynie, dnia 20-10-2002 r.
JUBILEUSZ 75-cio LECIA
W WOLI WODYŃSKIEJ
POWSTANIA OCHOTNICZEJSTRAŻY
POŻARNEJ
W dniu 26 stycznia 2000 roku, przy udziale: Wójta Gminy Wodynie - inż. Kazimierza
Madeja, Komendanta Gminnego Straży Pożarnej - druha Ryszarda Kulickiego i Prezesa
Zarządu Gminnego ZOSP Henryka Wysockiego w szkole Podstawowej im. Batalionów
Chłopskich w Woli Wodyńskiej odbyło się zebranie sprawozdawcze miejscowej Ochotniczej
Straży Pożarnej. Na zebraniu tym dokonano podsumowania osiągnięć pracy miejscowej OSP
za miniony 1999 rok oraz wytyczono plan pracy na najbliższy okres roku 2000. Głównym
wyzwaniem tego roku będzie ufundowanie, odsłonięcie i poświęcenie płaskorzeźby
PATRONA STRAŻY ŚW. FLORIANA
Podejmując wezwanie miesięcznika „WITKA” - wydawanego przez miejscową szkołę
podstawową w Woli Wodyńskiej podjęto inicjatywę włączenia się Ochotniczej Straży
Pożarnej w nurt przeobrażeń, w nurt wyzwalania inicjatyw miejscowego społeczeństwa.
Ochotnicza Straż Pożarna w Woli Wodyńskiej obchodzi w roku bieżącym jubileusz 75 - lecia
jej założenia przez niezwykle aktywnych - jej mieszkańców. Oto oni:
Chomiczewski Bolesław, Szostek Stanisław, Możdżonek Stanisław, Turek Franciszek, Turek
Piotr, Lewandowski Aleksander, Zieliński Aleksander, Zieliński Józef, Noceń Piotr, Szostek
Mateusz, Lewandowski Piotr, Redosz Józef, Włodarek Aleksander.
Inicjatywa założenia Ochotniczej Straży Pożarnej w 1925 roku wynikała z potrzeb ochrony
5
budynków i mienia przed żywiołem - czerwonym kurem, a także z potrzeby organizowania
społeczno-kulturalnego życia mieszkańców wsi. Obydwa te elementy bowiem, na trwale
zostały zapisane w Statucie Ochotniczej Straży Pożarnej.
Nie mając własnego lokum postanowiono wybudować w 1925 r., a następie tuż przed wojną
w czynie społecznym strażnicę wiejską na placu przekazanym przez dziedzica Chomiczewskiego Bolesława. Wybudowana strażnica służyła przez wiele lat mieszkańcom wsi.
W okresie późniejszym, kiedy otrzymano samochód strażacki dobudowano prowizoryczny
garaż na pojazd. Obiekt ten i teren przyległy gromadził przez wiele lat uczestników
manifestacji patriotycznych udających się na cmentarz wojskowy w Woli Wodyńskiej. Organizowano tu również przez szereg lat Święta Ludowe. W okresie wzmożonej aktywności
Zarządu Gminnego ZOSP i poszczególnych jednostek Ochotniczych Straży Pożarnych miejscowa jednostka OSP postanowiła dokonać remontu obiektu, a przede wszystkim zmiany
pokrycia dachu na ogniotrwałe. W trakcie wykonywanych przez wykonawcę (p. Rusinek)
prac, w piękny słoneczny dzień, w trakcie wizyty przedstawicieli Wojewódzkiej Komendy
Straży Pożarnej w Siedlcach (płk. Rogowski) po dokładnym rozpatrzeniu sprawy zasugerowano podjęcie inicjatywy wybudowania nowego odpowiadającego aktualnym wymogom i
potrzebom społeczeństwa - Domu Strażaka.
Obecni przy wykonywaniu prac remontowych strażacy po krótkim namyśle natychmiast
podchwycili tę inicjatywę. Wykonawca prac opuścił swoje stanowisko pracy, zaś „fama” o
budowie nowego obiektu lotem błyskawicy obiegła całą wieś. Powołano Społeczny Komitet
Budowy Domu Strażaka pod przewodnictwem z-cy naczelnika OSP druha Stanisława Walerczuka, który w przyszłości stał się przysłowiowym „motorem poczynań „. Przystąpiono do
zwózki materiałów budowlanych, do zbiórki funduszy, do organizowania miejscowego społeczeństwa. Wielką pomocą było rekrutowanie się wykonawców- murarzy spośród strażaków
i mieszkańców wsi: Długosz, Waszczak, Sychulec. W dniach 14 - 15 listopada 1986r. licznie
zgromadzeni mieszkańcy, młodzież szkolna i dorośli wykonywali, wyłącznie w czynie społecznym, fundamenty. To był niezwykły zryw społeczeństwa wsi uwieńczony sukcesem.
Bowiem w Święto Królowej Polski - w dniu 3 maja 1993r, podczas uroczystej Mszy Świętej
odprawionej w nowo wybudowanym Domu Strażaka w Woli Wodyńskiej Ks. Proboszcz
Stanisław Staręga dokonał poświęcenia tego obiektu.
6
A sala i plac były wypełnione po brzegi przez mieszkańców wsi i okolice. W dniu 30 maja
1993r. w obecności licznie zgromadzanych jednostek OSP z: Olszyca Szlacheckiego, Czach,
Seroczyna, Kołodziąża, Wodyń, Bork, Oleśnicy, Brodk, Woli Wodyńskiej i okolic dokonano
przecięcia wstęgi i oficjalnego otwarcia DOMU STRAŻAKA w WOLI WODYŃSKIEJ.
Wieloletniego Prezesa OSP - Aleksandra Szostka, Komendant Wojewódzki Straży Pożarnych
- płk. Waldemar Bala i Przewodniczący Wojewódzkiej Komisji Rewizyjnej Stefan
Chodowiec z ZOSP w Siedlcach udekorowali najwyższym wyróżnieniem strażackim
ZŁOTYM ZNAKIEM ZWIĄZKU.
Od 1999r. dzięki podjętym staraniom Wójta Gminy Wodynie - Kazimierza Madeja i
obecnego naczelnika OSP - Stanisława Walerczuka na wyposażeniu jednostki OSP w Woli
Wodyńskiej jest wóz strażacki, który będzie zabezpieczał nie tylko dobytek i mienie wsi
Wola Wodyńska, lecz i wsi okolicznych. Straż Pożarna to taka organizacja społeczna, która w dzień i w nocy , w deszczu i pogodzie, ratuje biednych i bogatych. To taka organizacja ,
która na przestrzeni niemal dwu wieków nigdy nie splamiła honoru i zasad, nie
sprzeniewierzyła się statutowym zadaniom, do których została powołana. Szanowna dziatwo
szkolna - idźcie w ślady tych, którzy utorowali Wam drogę społecznego działania.
HENRYK WYSOCKI
7

Podobne dokumenty