65 lat życia wspomnieniami

Transkrypt

65 lat życia wspomnieniami
„Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany.”
Ryszard Riedel
Każdy z nas pewnego dnia, prędzej czy później zadaje sobie pytanie,
czym jest czas? Jaki ma wpływ na nas, na otoczenie, co było kiedyś
lub co dopiero się wydarzy. Czym była i jak teraz wygląda z
perspektywy czasu II wojna światowa, może opowiedzied nam
87 letni weteran. Kazimierz Psuty urodzony 1923 r. w Brodnicy.
Ta historia zaczęła się 1 września 1939 r. wraz z
wkroczeniem niemieckich wojsk na tereny polskie. Szesnastoletni
wówczas Kazimierz został goocem w Starostwie Powiatowym. Pierwszym jego zadaniem było
dostarczenie zamkniętych kopert na posterunek w Zbicznie. Przez następne kilka dni ludzie opuszczali
miasto. Jeden z jego braci również opuścił miasto wraz z innymi mieszkaocami. W ciągu najbliższych
dni miasto prawie całkowicie opustoszało.6 września zaczęli pojawiad się w mieście Niemcy. Brodnica
została zajęta bez żadnego wysiłku, gdyż wojska polskiego nie było w okolicy.
Jak zaczęła się Paoska historia związana z wojną?
- Wszystko zaczęło się od harcerstwa. Dwa tygodnie przed
agresją ze strony Niemiec, poszliśmy wycinad las za Tamą Brodzką.
Miało to na celu polepszenie widoczności dla polskiego wojska.
Brak krzaków uniemożliwiał ukrywanie się Niemców. Na niewiele
się to zdało, bo polskie wojska opuściły miasto. Pierwszego dnia
wojny dostałem polecenie udania się do Zbiczna, do którego
ciężko było się przedostad. Po ulicy chodziły krowy, ludzie
próbowali się ratowad przed wojną. Niemcy przyszli 6 września na
rynek, poszedłem tam z kolegą, chcieliśmy zobaczyd, co się dzieje.
Cały czas chodziłem w swoim mundurku harcerskim. Na szczęście
Niemcy nie zwracali na to uwagi. Brat Józef postanowił opuścid
Brodnicę wraz z innymi mieszkaocami. Mój ojciec miał piekarnię.
Jako jedyny piekarz został w mieście i spytał mnie, czy byłbym
chętny do pomocy. Zgodziłem się. Pewnego dnia gestapo wezwało
ojca na posterunek. Po jednej, dwóch godzinach ojciec wrócił do
domu, lecz nie chciał powiedzied, o co go pytali. Po kilku latach, kiedy sytuacja się trochę uspokoiła
ojciec powiedział, że pytali go o Związek Zachodni. Była to antyniemiecka organizacja. Późniejtereny
Pomorza, Wielkopolski i Śląska były wcielone do Rzeszy. Na początku 1942 r. zrobili akcję
dobrowolnego wpisywania się na „volkslisty”. Chodziło o to, aby zgromadzid jak najwięcej Polaków na
„mięso armatnie”. Ludzie mieli dylemat, podpisad czy nie. Niemcy zastraszali ludnośd, więc ze strachu
podpisali prawie wszyscy. To była „volkslista nr 3”. Ja byłem za młody, więc ojciec podpisał ją za mnie.
Po podpisaniu listy byliśmy uznani za Niemców i wzięto nas do wojska.
Jak byli traktowani Polacy w Wehrmachcie?
- Wszystko zależało od kompanii. Nie wszędzie żołnierzy traktowano jednakowo. Ja trafiłem dośd
dobrze. Był kiedyś taki przypadek, że co tydzieo była rozmowa z dowódcą kompanii. W sali nie było
dużo miejsca. Kolega kłócił się z Niemcem o krzesło, który powiedział do niego „Przeklęty Polaku”.
Polak nie namyślając się długo, uderzył go w twarz. Dowódca tego nie widział, ale Niemiec poskarżył
się. Kiedy wyjaśniono całą sprawę dowódca powiedział, że ma dużo szczęścia, bo on by go zabił za tę
obelgę. Pluton ciężkich karabinów maszynowych i moździerzy, do którego należałem był wyróżniany.
Nikt nie sprawdzał treści naszych listów. Czasami koledzy z innego pułku dawali nam swoje listy do
wysyłki. W plutonie było 42 Polaków i 8 Niemców. Pewnego dnia dowódca podczas marszu wydał
komendę „śpiewad”, lecz nikt nie umiał śpiewad po niemiecku. Więc pozwolono nam śpiewad po
polsku. Strasznie się ucieszyliśmy. I zaśpiewaliśmy „Wojenko, wojenko”, nasz dowódca również był
zadowolony, że śpiewamy.
Jak długo Pan służył w niemieckim wojsku?
- 7 miesięcy.
W jaki sposób udało się Panu przedostad do aliantów?
- Na froncie byłem w Afryce i w Tunezji. W mojej kompanii było
dużo Polaków. Niemcy obawiali się dezercji, więc podzielili nas na
mniejsze grupy. Jeden Polak, w jednej drużynie. Mnie udało dostad się
do „moździerzy”. Ciągle myślałem o tym, jak dostad się do armii
generała Sikorskiego. W „karabinach maszynowych” był mój kolega,
który do mnie przychodził. Namawiał mnie na ucieczkę do aliantów. Ja
mu odradzałem, że to nie jest jeszcze bezpieczne. Pewnego dnia o 5
rano rozpoczął się alarm. Było zimno. Niemiecki dowódca wydał
rozkaz„ wycofujemy się”. Każdy spakował się szybko, ja natomiast jak
najwolniej. Wszyscy zdążyli się spakowad i poszli, ale ja zostałem. To
był początek moich kłopotów. Wszedłem do bunkra, żeby nie byd na
widoku. Nasłuchiwałem, co się dzieje na zewnątrz. Usłyszałem
Francuzów, lecz wolałem jeszcze przeczekad. Za jakiś czas znowu
usłyszałem kroki i rozmowę. Zazwyczaj do opuszczonego bunkra
wrzucano granat, obawiałem się tego, więc wyszedłem. Pechowo trafiłem na kolejną uciekającą
niemiecką kompanię. Kiedy znaleźliśmy się na równinie, zostaliśmy ostrzelani przez piechotę.
Otrzymaliśmy rozkaz „czołgaj się”. Ja przewróciłem się i czekałem. Po jakimś czasie postanowiłem się
ruszyd. Spojrzałem w lewo i nagle padł strzał. W tym czasie myślałem najwięcej o matce.
Postanowiłem wstad. Wiedziałem, że mnie zobaczą. Zastanawiałem się jak to jest umierad, czy to boli.
Kiedy wstałem nikt do mnie nie strzelał. W dali ujrzałem Francuza. Podbiegłem do niego. Mój kolega
przez ten czas obserwował mnie i też zaczął biec do niego. Poszliśmy z nim do obozu. Od trzech dni
nic nie jadłem. Francuzi dawali nam do spróbowania jedzenie, czy nie jest zatrute. Po spróbowaniu
zaraz nam je zabierali. Potem zaprowadzili nas na górę do jakiegoś kaprala. W czasie drogi zabrali
nam wszystkie dokumenty, a nawet ciuchy. Po przesłuchaniu dostaliśmy wszystko z powrotem i
dodatkowo papierosy, czekoladę i konserwy. Zawieziono nas do obozu jenieckiego. Ja chciałem
dostad się do polskiego wojska. Pewnego dnia przyszedł do nas dowódca obozu i przedstawił nam
propozycję: kopalnia miedzi albo Legia Cudzoziemska. Wybraliśmy Legię. Zawieziono nas do ich
głównej siedziby. Pobyt w Legii był raczej zły. Pisaliśmy listy do polskiej ambasady w Algierze o
zaciągnięcie się do polskiego wojska. Pewnego dnia przyjechali i zabrali nas do ambasady i przydzielili
nas doI Polskiej Dywizji Pancernej pod dowództwem generała Stanisława Maczka.
W jaki sposób zakooczyła się dla Pana wojna?
- Dla mnie ta wojna skooczyła się 5 maja 1945 r. W
tym czasie walczyłem w Holandii i w Niemczech. Dzieo
wcześniej dowiedzieliśmy się, że nazajutrz o 8 rano
będzie zawieszenie broni. Ostatnią miejscowością, która
została zdobyta to Wilhelmshaven. Znajdowało się tam
60 tys. żołnierzy niemieckich. Był to największy port łodzi
podwodnych w Niemczech. Po skooczeniu wojny
zostaliśmy dwa lata na okupacji Niemiec. Powrotu do
domu stanowczo nam odradzano. W listach do brata
Józefa pytałem, co robid? Odpowiedział mi, że decyzja należy do mnie. Szczególnie zapamiętałem
jedno zdanie „Pamiętaj, że Stalin kłamie i Churchill kłamie.” Zdecydowałem się jednak wrócid.
Czy I Polska Dywizja Pancerna w dzisiejszych czasach znalazła godnych kontynuatorów?
- Po upadku komunizmu tradycje przejęła XI
Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej w Żaganiu.
Ponadto imieniem generała Stanisława Maczka
zostały nazwane szkoły w Bydgoszczy i w
Koronowie, w których pamięd o żołnierzach gen.
Maczka jest kultywowana. Weterani II wojny
zapraszani są co roku na uroczystości związane z
dniem patrona, gdzie na żywo przekazują swoją
historię. Aby pamięd nie wygasła wydałem książkę
pt. „Moje wojenne wspomnienia”.
- Jest Pan ostatnim żyjącym żołnierzem w
Brodnicy, który lądował w Normandii. Otrzymał Pan
wiele orderów i odznaczeo, wielu ludzi zawdzięcza
Panu życie. Nasze pokolenie powinno byd wdzięczne wszystkim, którzy walczyli o wolnośd i
niepodległośd Polski. Dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję
spotkad się i porozmawiad o przeszłości.
Jacek Unrau

Podobne dokumenty