Zanim skuje wielką rzekę - Portal Muskie.Pl
Transkrypt
Zanim skuje wielką rzekę - Portal Muskie.Pl
Portal Muskie.Pl Zanim skuje wielką rzekę Autor: Jacek Jóźwiak O tym, że na wielu większych rzekach sandacze i szczupaki zbierają się na przedzimiu w wielkie polujące zgromadzenia. Odszukanie takiego miejsca daje spinningiście zajęcie do pierwszej kry. Jak go szukać? Za szaleńców Bożych jeszcze kilka lat temu uznawani byli wędkarze, którzy w listopadowe czy wczesnogrudniowe dnie wybierali się na ryby ze spinningami w garści. Zapewnienia niektórych autorów o niezwykłej skuteczności takich zimnokrwistych wypraw przyjmowane były przez większość Czytelników niczym opowieści o eskimoskim polowaniu na morsy. Dzisiaj ci sami autorzy złoszczą się niepomiernie, gdyż wiele ich tajnych miejscówek obleganych jest niczym mazurskie pomosty w pełni lata... Kto bowiem spróbował i miał na tyle cierpliwości, by odszukać samodzielnie czy podpatrzyć owe tajemnicze późnojesienne łowiska, ten co roku próbować będzie znaleźć się nad rzeką w tym fascynującym momencie, gdy szczupaki oraz sandacze tracą rozum i rzucają się na wszystko, cokolwiek poruszy się niepokojąco w zasięgu rybiego skoku... Wędkarskie Biuro Śledcze Wielka Rzeka, zanim skuje ją pierwszy lód, tętni życiem. Innym niż to z cieplejszych miesięcy - kiedy wszystko widać na powierzchni - utajonym, niewidzialnym, pełnym zaskoczeń i niespodziewanych zdarzeń. Czy będzie to Odra, Warta, Bug, Narew, Wisła, czy wreszcie wiele przyujściowych odcinków rzek średniej wielkości, to niemal wszędzie cierpliwy i lubiący wędrować spinningista może natknąć się na zagadkowe zjawisko - wielkie zgromadzenie drapieżców na niewielkim fragmencie rzeki. Złowić w takich łowiskach można zarówno szczupaka, jak i sandacza, specjaliści niechybnie znajdą też wyczekującego w strefie nurtowej i ukrytego w podwodnym cieniu potężnego bolenia. Miejsca te z reguły wyglądają o tyle niepozornie, co jednak podobnie. W zasięgu rzutu algi "dwójki" biegnie nurtowa rynna - prąd nie jest zbyt rwący, na tyle jednak silny, by trzeba było do obciążania twisterów używać najmarniej ośmiogramowych główek. Gdzieś w górze takiej rynny znaleźć można z zasady dość wyraźne spowolnienie-dół... A to szeroka przykosa urywa się raptownie, a to stara tama powoduje załamanie nurtu i nakazuje Rzece wyrwać jamę za swym szczytem... Podobne warunki można odnaleźć za leżącą w bliskości brzegu wyspą, za cyplem wrzynającym się w rzekę, czy wreszcie u wylotu naturalnego zastoiskowego starorzecza, czy na przykład portu. To nie wszystkie podobieństwa - zazwyczaj też między rynną nurtową a brzegiem oraz w dole głębiny uważny wędkarz wypatrzyć może rozległe płycizny, za które początkujący adept nauk spinningowych nie dałby złamanego cefala. Tymczasem dobrze poprowadzona przynęta - co bywa w takich miejscach sztuką nie lada - od głębi, przez próg, aż ku metrowej płyciźnie, może w każdej fazie zaowocować pobiciem. Niejeden raz zdarzało mi się, że ryby uderzały przy jednym rzucie kilkakrotnie. Niestety, późnojesienne ataki częściej - tak mi się przynajmniej wydaje - kończą się "na pusto" albo zejściem drapieżnika z haka. Różni autorzy w różnych pismach i książkach rozmaicie próbowali wyjaśnić przyczyny takich tajemniczych zgromadzeń drapieżców. Przed kilku laty pewnie i ja nie oparłbym się pokusie snucia hipotez, dzisiaj jednak i wody, i ryby nauczyły mnie pokory i jeśli czegoś nie wiem na 100 %, to powstrzymuję się od wymysłów. Ot, przyjmuję zjawisko do akceptującej wiadomości i staram się jak najbardziej aktywnie poszukiwać skarbów, którymi Wielkie Rzeki potrafią obdarzyć spinningistę. Dwa są więc sposoby, by odnaleźć listopadowo-grudniową bonanzę. I oba polegają na szpiegowaniu... Prostsze i wiodące na sprawdzone miejsce jest wypatrywanie skupisk spinningistów nad wodą. Choć miejscowi odkrywcy starają się ukrywać przed okiem przygodnych gapiów, to takie łowiska - szczególnie w pobliżu dużych miast - dekonspirują się szybko i ściągają nad wodę stałych, nałogowych niejako bywalców. Niekiedy z takiego jednego "zgromadziska" ryb i ludzi wyjmowane są setki kilogramów rybiego białka. Miejsce, w którym na początku dno było czyste, z rzadkimi zaczepami, po kilku tygodniach eksploatacji ma wysłanie żyłkowo-przynętowe i niewprawny spinningista rwie gumy niczym Kalibabka kobitki... Pewne fory w późnojesiennym wędkowaniu mają więc koledzy towarzyscy, dbający o stały kontakt http://muskie.home.pl Kreator PDF Utworzono 7 March, 2017, 11:49 Portal Muskie.Pl telefoniczny z wędkarskim światkiem - w ubiegłym roku na własne oczy widziałem, jak pod most na Wiśle w Zakroczymiu w przeciągu kilku dni "skrzyknęła się" cała spinningowa warszawka. Bardziej wędkarskie jest szpiegowanie podwodnego świata i aczkolwiek zabiera dużo czasu, fatygi i niekiedy do wrzenia doprowadza nogi obute w neopreny czy spodniobuty "z wkładką", to, oprócz satysfakcji i ryb wiezionych na wigilijny stół, może przynieść całą masę dodatkowych odkryć, zauroczeń i wniosków na następne miesiące. Przynęta szpiegowska Właściwie jedynym narzędziem służącym do działań rozpoznawczych jest przynęta, którą bardzo dokładnie da się zbadać dno - jego ukształtowanie, wysłanie, obecność przeszkód - oraz inne sprawy istotne dla spinningisty, takie jak rozkład głębokości, nurtów, wsteczek. Przynęta także najdoskonalej bada aktualne apetyty drapieżników i ich obecność w łowisku. Na niektórych odcinkach rzeki miejsc spełniających opisywane powyżej warunki można znaleźć po kilka na kilometr. Bywa że większość z nich jest pustych i trzeba to ze smutkiem zaakceptować. Z pracowitym smutkiem zresztą, bowiem bonanzy nie odnajdzie się, gnając z biegiem rzeki na złamanie karku. Kilka rodzajów przynęt i kilka kwadransów na każde kuszące stanowisko wydaje się rozsądnym standardem. Rozpoznawanie nieźle rokującej płani zaczynam zazwyczaj średniej wielkości wahadłówką. To wabik spełniający znakomicie wymogi przynęty szpiegowskiej - jest dalekosiężny, daje się prowadzić w różnych warstwach wody i jest tani, co miewa duże znaczenie w penetrowaniu nieznanych miejsc. I jeszcze jedna cecha wahadłówki skłania mnie do rozpoczynania wywiadowczego mozołu właśnie od niej - jest na przedzimiu przynętą bardzo łowną. Co prawda "zagryzają" ją głównie szczupaki, ale okrycie zgromadzenia zębaczy gwarantuje niemal na sto procent obecność w pobliżu równie licznego stada sandaczy. Pierwszy zwiad zaczynam więc wahadłówką - jest to z reguły gnomik "dwójka" lub takaż alga czy mors. To właściwie nie ma większego znaczenia i najlepsza rada, jakiej mogę udzielić na temat wzoru wahadłówki szpiegowskiej, to taka, że najlepiej po prostu jest używać przynęty ulubionej, najlepiej znanej, bo dzięki temu penetracja łowiska jest szybsza i efektywniejsza. Jedyne zastrzeżenie, jakie zrobię, to rada, by korzystać raczej z blach cięższych, którymi można daleko rzucić. Ich "przyczepność" do dna da się zniwelować głębszym wykrępowaniem. I tu słowo o wędzisku, które w działalności szpiegowskiej ma ogromne znaczenie. Ja najchętniej używam mitchellowskiej wklejanki "Tirette", w której wymieniłem przelotki na wzór o większej średnicy. Spełnia ona kilka wymogów, które dobry kij szpiegowsko-bojowy spełniać powinien. Jest przede wszystkim długa - trzy metry to standard na łowiskach o zróżnicowanej głębokości i uciągu. Podnoszenie i opuszczanie szczytówki pozwala bardzo precyzyjnie poprowadzić wabia przez uskoki, garby, wypłycenia, zastoiska i rwące wlewy... Druga cecha dobrego kija szpiegowsko bojowego, to jego czułość, nerwowość, dreszczowość - i choć określenia te dalekie są od naukowej precyzji, to przecież każdy spinningista doskonale wie, o co chodzi... Wędzisko otóż musi idealnie przenosić na blank, dolnik i rękę wędkarza wszelkie informacje dotyczące tak warunków w łowisku, jak i brań oraz zachowań zaciętej ryby. Porównanie tej cechy wędziska do anteny w szpiegowskim arsenale późnojesiennego spinningisty nie wydaje mi się zbędną egzaltacją. Kij do późnojesiennych batalii z sandaczami i szczupakami na Wielkiej Rzece, musi być także mocarny. Nie dlatego, że ryby na przedzimiu trafiają się ogromne, lecz przez częste i irytujące zaczepy. Nie ma sensu bawić się w subtelności i stosować żyłki cieńsze niż 0,22 (standardem jest "dwudziestka piątka"). A to oznacza ogromne przeciążenia podczas wyrywania przynęt z zawad. Co prawda zwykłem się wymądrzać, że nie rwie się żyłki "na kiju", ale w grudniowych warunkach nawet i ja ze swoją opinią pedanta nie wytrzymuję psychicznie dziesiątego z rzędu zaczepu i rwę gumy na chama. Moje wędzisko idealnie spełnia te wymagania - poza wszystkim daje się nim bardzo mocno zacinać, dobrze amortyzuje zrywy największej i najbardziej szalonej ryby, poza tym ma dobrze pasujące pierścienie przesuwne, dzięki którym daje się idealnie wyważyć i nie męczy ręki podczas bardzo intensywnych działań szpiegowsko-bojowych. Nie chciałbym, by Czytelnicy odnieśli wrażenie, że reklamuję konkretny model wędziska - wprost przeciwnie, "Mitchell" nałgał odnośnie masy wyrzutowej, na dolnik zastosował korek mizernej jakości, a przede wszystkim dał przelotki dobre do drgającej szczytówki, co całkowicie dyskwalifikuje "Tirette" do zimowych, obladzających łowów. Nie zmienia to jednak faktu, że po starannych i pracochłonnych przeróbkach można dorobić się wędziska wzorcowego. Tyle że równie dobrze można znaleźć mniej http://muskie.home.pl Kreator PDF Utworzono 7 March, 2017, 11:49 Portal Muskie.Pl fatygującą i chyba tańszą drogę do ideału... Przynęty bojowe Jeśli już wstrzelę się w dobre miejsce, to kuszą mnie przede wszystkim sandacze. Jest coś w tej rybie, co nakazuje zostawić szczupaki i skoncentrować się na strefie nurtowej i na plosach. Zaczynam klasycznie, od twisterów. Nieco czasu trwa ustalanie odpowiedniej wagi główek pozwalającej na prowadzenie przynęty w pobliżu dna, ale i w bezpiecznej od niego odległości. Przynęty grzęznące urywają się błyskawicznie; często na długie kwadranse płoszy się podczas tej operacji wszystko, co żyje w pobliżu. Idealnie dobrany ciężar główek pozwala przez opuszczenie szczytówki czy wstrzymanie zwijania żyłki na trącenie dna, czy atrakcyjny dla sandaczy "opad" gumy. Miękkie wabiki - nie unikam bowiem i ripperów prowadzę najwolniej jak tylko można, raczej równomiernie, aczkolwiek staram się nieznacznie zmieniać poziom wzniesienia nad dno. Od czasu do czasu, przede wszystkim w strefach zastoiskowych, kładę gumę na dnie, by po sekundzie poderwać ją raptownym uniesieniem kija. Pozwalam na delikatny opad i powracam do równomiernego zwijania żyłki. Jednak nie silikony są moją ulubioną przynętą na sandacze. Moją pasją jest wypuszczany wobler. Jeśli tylko łowisko pozwala na zajęcie takiego stanowiska, które umożliwia wypuszczenie pływającego woblerka na dużą odległość i bardzo wolne - z częstymi zatrzymaniami w nurcie - ściąganie go po różnych drogach, to z pewnością takie właśnie stanowisko zajmę. Najchętniej korzystam z podłużnych, pięcio-siedmiocentymetrowych woblerków obydwu Gębskich, siedmio-dziewięciocentymetrowych "krakusków" Janusza Czulaka, a także "piątek" z puławskiego "Texa". Zapewne gdybym był bogaty, to nie korzystałbym z niczego poza pływającymi piątkami Veselinovicia, które schodzą głęboko i pracują bardzo "wibracyjnie". Jednak obecnie na rynku znaleźć można tak ogromną masę wyrobów rodzimych producentów, że znalezienie podłużnego, ostro nurkującego i agresywnie pracującego woblera, nie powinno nastręczać problemów. I na koniec jeszcze jedna uwaga - otóż zawsze, ale to zawsze podczas grudniowych łowów na Wielkiej Rzece stosuję zabezpieczenie w postaci cieniutkiego przyponiku wolframowego. Mętnookich drapieżców to nie płoszy, szczupaki też rzadko spotyka się w strefie sandaczowej, ale podczas przechodzenia przynęty przez płyciznę, czasem dosłownie pod samymi nogami, w woblera czy w gumę bije medalowy zębacz. Bo taka właśnie bywa Wielka Rzeka, zanim zacznie nieść pierwszą krę... http://muskie.home.pl Kreator PDF Utworzono 7 March, 2017, 11:49