Stanisława Bożena Dziedzic

Transkrypt

Stanisława Bożena Dziedzic
Maj 2015
„Kronika Seniora – Trzy dni w Krakowie”.
Mój pierwszy dzień w Krakowie, a co więcej, pierwsze „spotkanie”
z Miastem Królów Polskich, miało miejsce w odległej przeszłości. Był rok
1957. Jako uczennica ostatniej klasy szkoły podstawowej zostałam
wyróżniona możliwością uczestniczenia w wycieczce do Krakowa –
Wieliczki – Zakopanego. Cóż to było za przeżycie.
Targały mną sprzeczne uczucia: euforia i obawa, a nawet strach przed
nieznanym. Odbyłam spowiedź, włożyłam najlepsze ubrania i z torbą
pożyczoną od kuzynki wyruszyłam w drogę. Autobusem do Lublina, kilka
godzin oczekiwania i wreszcie nocnym pociągiem do Krakowa. Rankiem,
na Głównym, wysiedliśmy z pociągu i pod opieką naszych ukochanych
nauczycieli zaczęliśmy spacer po mieście. Szliśmy grzecznie – dwójkami,
trzymając się za ręce. Znakiem rozpoznawczym były granatowe, szkolne
berety z „antenką”. Po śniadaniu w barze mlecznym, karmieniu gołębi pod
pomnikiem Adama Mickiewicza, poszliśmy na Wawel. Pamiętam wiele
szczegółów z opowieści przewodnika, ale najbardziej mnie zainteresował
Wawelski Czakram. Zwiedzanie komnat dostarczyło niezapomnianych
doznań. Ich piękno nie mogło się równać z niczym, co udało mi się widzieć
do tej pory. (Szczerze przyznaję, że wcześniej byłam tylko w pałacu
w Łańcucie i tamten świat wydawał mi się urzekająco piękny). Na
dziedzińcu pałacowym fotograf zrobił nam grupową fotkę. Całkiem
niedawno syn odnalazł ją na stronie internetowej mojego rodzinnego
Goraja Lubelskiego.
Pragnę jeszcze wspomnieć o odwiedzeniu Nowej Huty, która mnie
urzekła. Wprawdzie były już bloki, całe osiedla, ale w pamięci mam też
wykopy, błoto i hałas pracujących maszyn. Do Nowej Huty wrócę
w trzecim dniu mojej kroniki.
Moje drugie „spotkanie” z Krakowem miało miejsce wiele lat później.
Byłam już pełnoletnia, uczyłam się w Liceum pedagogicznym w Zabrzu
i byłam zakochana. Dzidka poznałam na obozie harcerskim. Podobnie jak
ja był drużynowy i opiekował się dzieciakami z podstawówki. Mieszkał
niedaleko Krakowa. Przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego właśnie
przez Kraków wracałam do internatu, więc była okazja, by spotkać się
z ukochanym. Umówiliśmy się (oczywiście listownie) w przydworcowym
barze „Smok”. (Kto go jeszcze pamięta?). Wczesnym rankiem wysiadłam
z pociągu, odświeżyłam się w dworcowej toalecie i poszłam na miejsce
spotkania. Miałam dużo czasu, mogłam spokojnie zjeść śniadanie.
Zajęłam miejsce przy długim, wysokim stole, twarzą w kierunku drzwi
wejściowych. Nie czułam zmęczenia, tylko lekki niepokój – czy na pewno
przyjdzie? Wreszcie jest, pięknie ubrany, w ręce mały bukiecik kwiatów.
Energicznie wchodzi do środka, rozgląda się, uśmiecha i niemal biegnie
w moją stronę. Razem poszliśmy do przechowalni bagażu i na długi
spacer po mieście. Było słonecznie, ciepło, a Kraków taki uroczy. Z każdą
chwilą miasto urzekało mnie coraz bardziej. Wtedy po raz pierwszy
zrodziło się we mnie pragnienie, by kiedyś tu zamieszkać.
To marzenie spełniło się po latach. Zostałam żoną Dzidka, urodziłam
ślicznego synka i nadszedł dzień o którym pragnę opowiedzieć.
Otrzymaliśmy mieszkanie w Nowej Hucie. Trzy pokoje, kuchnia,
łazienka i Duzy balkon na drugim piętrze. Była wiosna 1974 roku.
Przyjechaliśmy z Miechowa. W spółdzielni mieszkaniowej „Hutnik”
odebraliśmy klucze do mieszkania, które wydawało się ogromne.
Najbardziej cieszył się sześcioletni synuś. Biegał i powtarzał, że będzie
miał swój pokój, zresztą sam go wybrał i planował jak będzie urządzony.
Później wybraliśmy się na spacer po najmłodszej dzielnicy Krakowa. Jakże
inaczej wyglądało wszystko w porównaniu z moimi wspomnieniami ze
szkolnej wycieczki. Szerokie ulice i aleje, piękne osiedla i mnóstwo zieleni.
Całym sercem pokochałam nowe miejsce zamieszkania.
Ponad czterdzieści lat mieszkałam w Grodzie Kraka. Tu zdobyłam
wykształcenie, urodziłam drugiego syna, miałam satysfakcjonującą pracę,
doczekałam emerytury. I choć nie wszystko w życiu ułożyło się po mojej
myśli, jestem szczęśliwa, bo znalazłam swoje miejsce na ziemi.
Stanisława Bożena Dziedzic