Latanie wciąga jak nałóg

Transkrypt

Latanie wciąga jak nałóg
Latanie wciąga jak nałóg
Utworzono: czwartek, 07 kwietnia 2005
Latanie wciąga jak nałóg
Nierealne marzenia stały się życiową pasją nadsztygara z „Borynii”
Dla Macieja Kurka latanie było pasją od zawsze. Jednak marzenia o tym, że będzie kiedyś „fruwał” nad ziemią, zdawały się być
kompletnie nierealne. Teraz to jego całe życie. Od prawie pięciu lat lata na paralotni. Przyznaje, że stało się to jego nałogiem.
Maciej Kurek jest nadsztygarem w oddziale przewozów dołowych w kopalni „Borynia”. Z górnictwem jest związany od 20 lat. Na
Śląsk przyjechał z rodzicami jako dziecko, z Częstochowy. Po skończeniu Technikum Górniczego pracował w kopalniach
„Moszczenica” i „Morcinek”, a od 10 lat w „Borynii”. Górnikami są również jego dwaj bracia.
Od 2003 r. Kurek wreszcie może robić to, o czym zawsze marzył – latać. Od kolegi dowiedział się, że w Goleszowie jest szkoła
paralotniarska.
– Zgłosiłem się do instruktora i tak to się zaczęło – opowiada Kurek. – Skończyłem tygodniowy kurs, na którym poznałem podstawy
meteorologii, a po zajęciach praktycznych, czyli nauce stawiania skrzydła, zaliczyłem pierwszy lot na wysokości pięciu metrów.
Trwał 30 sekund. Emocje były tak duże, że całą noc nie spałem.
Od tego dnia dla Kurka najważniejsze jest latanie. Kiedy tylko może, pakuje swoje skrzydło i jedzie tam, gdzie da się latać.
Zaglądając do internetu ustala, gdzie są dobre warunki. – Prognoza jest trzydniowa, bardzo dokładna – wyjaśnia.
Prawdziwe latanie jest na dużych górach. Jedną z nich jest Skrzyczne. – To Mekka polskiego paralotniarstwa – podkreśla Kurek. –
Tam przyjeżdżają ludzie z całego kraju. Pierwszy raz pojechałem tam ze znajomym, który opowiadał mi o tej górze.
Kurek, zanim wystartował ze Skrzycznego po raz pierwszy, przez 2 godziny obserwował jak robią to inni.
– Zrobiłem ze skrzydłem dwa kroki i już mnie ciągnęło w górę – wspomina ten pierwszy lot. – Zacząłem szukać komina z ciepłym
powietrzem wznoszącym, a jak go znalazłem, to zacząłem w nim krążyć. Trwa to tak długo, aż komin się skończy. Wtedy trzeba
lądować i zaczynać od nowa.
Inne dobre miejsca do latania w Beskidach to Czantoria i Mała Czantoria. Na ten drugi szczyt trzeba dojść pieszo, ale najlepszą
nagrodą za wysiłek są północne i północno-wschodnie wiatry.
Jego najdłuższy przelot wyniósł 40 km. Wystartował ze Skrzycznego, a po 2,5 godzinach wylądował przy jeziorze Żywickim, w
okolicy Ujsoł.
– To było niespodziewane: wystartowałem, trochę polatałem i już chciałem lądować, gdy dostałem się do komina wznoszącego.
Wyniósł mnie na wysokość 1200 metrów ponad Skrzyczne, a to oznacza, że byłem 2400 metrów nad poziomem morza. To była
euforia. Zacząłem lecieć w kierunku jeziora Żywickiego. Przez chwilę ogarnął mnie strach. Zastanawiałem się, gdzie wyląduję.
Kiedy już byłem na ziemi, na łące przy jakimś gospodarstwie, podeszło do mnie wielu ciekawskich i zasypało pytaniami: „Czy
potrzebna jest do tego licencja, gdzie można skończyć kurs, ile to kosztuje”. Kiedy nieco ochłonąłem, zadzwoniłem do kolegi, który
przyjechał po mnie po dwóch godzinach – wspomina Kurek.
Kurek latał także w Jastrzębiej Górze na morzem. – To jest tzw. latanie klifowe: inaczej się startuje, lata się na mniejszych
wysokościach – 100-150 metrów – wyjaśnia.
W lataniu ważnym momentem jest lądowanie. Z tym może być różnie. Kurek się o tym przekonał, kiedy ze swoim skrzydłem zawisł
na drzewie.
– Na szczęście wcześniej wyhamowałem i objąłem drzewo. Jak już wylądowałem, wypiąłem się z uprzęży i na lince (konieczne
wyposażenie – red.) zszedłem z drzewa. Skrzydło zdjęli miejscowi.
Kurek przymierza się do kolejnego stopnia wtajemniczenia – latania z napędem. – Wtedy będę mógł polatać w pobliżu mojego
domu i nie będę musiał czekać na korzystny wiatr – podkreśla.
Latanie to nie jedyna pasja nadsztygara Kurka. Drugą jest jazda na nartach, a trzecią fotografia. Jak podkreśla, prowadzi aktywny
tryb życia.
– A co z pracą w kopalni? – pytam
– Górnikiem jestem dlatego, że lubię tę pracę – odpowiada Kurek.
Ryszard Stelmaszczyk