pobierz PDF - PKU Connect

Transkrypt

pobierz PDF - PKU Connect
PKUconnect
Nr 6/2015
magazyn
MÓWIĆ CZY NIE MÓWIĆ
ZNAJOMYM O PKU?
TEMAT NUMERU
O ŹRÓDŁACH
PEWNOŚCI SIEBIE
ROZMowa Z JOANNĄ BOROŃ-Z YSS
MENU NA JESIEŃ
POMOŻE PRZEZWYCIĘŻYĆ
CHANDRĘ?
MOJE ŻYCIE
W HISZPANII
HISTORIA AGATY BĄK
spis treści
W skrócie
04
06
temat numeru
Mówić czy nie mówić
znajomym o PKU?
– Dorota Deli, Karolina Folgart,
Mateusz Łasiewicz, Maria Słupska
Justyna Socha, Mikołaj Sterczewski
wywiad
Polubić siebie
– rozmowa z Joanną Boroń-Zyss
wasze historie
Kolarstwo i wielkie zmiany
– Dawid Dąbrowski
Moje życie w Hiszpanii
– Agata Bąk
18
22
kultura
Książki na jesienną pluchę
Romantycznie we dwoje
Kino familijne
felieton
Uderz aktywnością w jesienną depresję!
– Karolina Folgart
Pierwsze samodzielne kroki
– Iza Gontarek
kuchnia
Zawstydzić tęczę
– Jerzy Nogal
reportaż
Nie tylko warsztaty
– Jerzy Nogal
wiedza
Jesienna melancholia
– Elżbieta Świeczka
Stężenia Phe pod lupą
– Elżbieta Krzywińska-Zdeb
60
POBAW SIĘ
Łamigłówki
22
28
34
36
28
52
59
POZNAJMY SIĘ
Klub Milusińskich
18
44
od redakcji
Jesień to czas, gdy z ciężkim sercem żegnamy długie letnie dni, wypełnione po brzegi ekscytującymi
przygodami. Zanurzamy się w nieustępliwej szarości dziwnie podobnych do siebie poranków i wieczorów.
Wyciągamy z szafy koce, odgrzebujemy nieprzeczytane książki, buszujemy po kuchennych półkach,
szukając słodkiego lekarstwa na nieuniknioną melancholię. Jednak długie wieczory nie muszą sprzyjać
jesiennej chandrze! W tym numerze pokażemy Wam, jak ją przezwyciężyć.
Z
Zaczniemy od wizyty w kuchni. Półkę ze słodyczami omijamy, bo choć słodkości poprawiają humor, to niestety na
krótko. Co jeść, by mieć wysokie poziomy serotoniny, czyli tzw. hormonu szczęścia? Dowiecie się z tekstu dietetyk
Elżbiety Świeczki. Po gotowe przepisy sięgnijcie do działu
Jerzego Nogala. Tylko uważajcie: Jerzy postanowił swoimi
kolorowymi przepisami zawstydzić samą tęczę! Przewracajcie dalej strony magazynu, a natraficie na inną wielką
pasję Jerzego: fotografię. Reportażowe zdjęcia pozbawione
są kolorów, ale na pewno nie emocji.
Recepta na dobre samopoczucie? Bardzo prosta: polubienie siebie! Kiedy jesteśmy pewni swoich zalet i świadomi
swoich wad, łatwiej iść przez życie zdecydowanym krokiem.
O samoakceptacji i dawaniu sobie lajków rozmawiamy
z psychiatrą Joanną Boroń-Zyss.
Jesień to wyjątkowy czas, który z jednej strony kończy
beztroskie letnie chwile i przelotne wakacyjne znajomości,
a z drugiej – wprowadza nas w bardziej trwałe związki i relacje w szkole, na uczelni czy w pracy. Jak w takich relacjach
czuć się swobodnie i nie być skrępowanym mówieniem (lub
niemówieniem) o PKU? Wydało nam się to na tyle ważne, że
uczyniliśmy z tego temat przewodni numeru. Przeczytajcie
z uwagą wywiady z osobami, które zdecydowały się opisać
Wam swoje doświadczenia. Komentarz psycholog Doroty
Deli podpowie Wam, jak dzielić się tą informacją bez obawy,
że za bardzo odkryjemy się przed ludźmi na to niezasługującymi.
Mroźne jesienne wieczory sprzyjają zagrzebywaniu się pod
kocem na ukochanej kanapie. Takie chwile też są potrzebne,
ale żebyście nie mieli zbyt dużych wyrzutów sumienie, że
marnujecie czas – przygotowaliśmy dla Was zestaw kulturalnych atrakcji. Jeżeli pod koc zaprosicie drugą połówkę,
Waszej uwadze polecamy przegląd kina na romantyczne
wieczory we dwoje. Duża kanapa i szeroki koc dają możliwość spędzenia jesiennej pluchy w większym gronie, np.
rodzinnym, dlatego wybraliśmy dla Was kilka udanych filmowych kompromisów, godzących nawet wielopokoleniową familię.
Tylko nie przesadźcie z tym kanapowym lenistwem! Jeżeli
potrzebujecie odpowiedniej dawki motywacji do działania,
koniecznie przeczytajcie teksty autorstwa Waszych kolegów
i koleżanek. Agata Bąk napisała o swoim życiu w Hiszpanii,
pełnym nieoczekiwanych zwrotów akcji. Przykład Agaty
pokazuje, że czasem wystarczy tylko trochę pomóc swojemu losowi, aby życie zamieniło się w pasjonującą przygodę.
Karolina Folgart swój felieton wycelowała prosto w depresję i postanowiła przezwyciężyć ją biegiem! Jeżeli wolicie
większe obroty, sporo może opowiedzieć Wam o nich Dawid
Dąbrowski, któremu udała się rzecz najtrudniejsza: pokonał
samego siebie.
Nie dajcie się jesiennej plusze, depresji, melancholii i wszystkim innym negatywnym zjawiskom, które przypisuje się tej
porze roku. Niech to będzie dla Was wyjątkowy czas!
Zespół NUTRICIA
Dzielcie się z nami swoimi opiniami na temat magazynu
„PKUconnect”. Czekamy na Wasze e-maile:
[email protected]
3
w skrócie
ankieta
ankieta
PKU
W wakacje za pośrednictwem serwisu
PKUconnect.pl przeprowadziliśmy ankietę dotyczącą przestrzegania diety PKU wśród osób dorosłych.
Wzięło w niej udział 66 osób.
Mamy nadzieję, że dzięki wnioskom płynącym
z ankiety uda nam się podjąć działania, które uświadomią osobom, które odeszły od diety, jak istotne
jest jej przestrzeganie przez całe życie.
Przygotowaliśmy krótkie podsumowanie ankiety.
Czym jest dla nas dieta?
Dla 79% ankietowanych dieta PKU to zarówno stosowanie diety o niskiej zawartości Phe, jak i picie preparatu PKU.
Co sprawia największy problem?
Najtrudniejsze w utrzymaniu diety jest powstrzymywanie się przed jedzeniem produktów z wysoką
zawartością fenyloalaniny. Aż 70% ankietowanych
deklaruje, że zawsze spożywa preparat, oczywiście
wyłączając sytuacje wyjątkowe. Natomiast 3% odpowiedziało, że w ogóle nie przyjmuje preparatu. Prawie
połowa uczestników ankiety (48%) odpowiedziała, że
zdarzały się okresy nieprzestrzegania diety dłuższe
niż 1–3 dni.
podsumowanie
Jak długo trwało to niestosowanie się do diety
PKU?
U 14% brak rygoru w diecie trwał około miesiąca,
a 38% osób odpowiedziało, że rozluźnienie w przestrzeganiu diety trwało kilka dni.
Tyle samo osób zadeklarowało, że nie przestrzegało
diety przez ponad rok.
Dlaczego wracamy do diety?
Największa liczba osób (47%) poczuła potrzebę powrotu do diety ze względu na złe samopoczucie.
W przypadku 30% ankietowanych zdecydowały
względy medyczne, np. ciąża.
Ściąga
Nastolatkowie i dorośli przestrzeganie diety biorą w swoje ręce. Małe dzieci podczas rozłąki z rodzicami zdane
są na swoich opiekunów w żłobkach, przedszkolach czy szkołach, dlatego z myślą o najmłodszych przygotowaliśmy drobną ściągę dla ich opiekunów i nauczycieli. Na dwóch stronach ulotki zamieściliśmy najważniejsze
informacje na temat PKU.
Rodzicom pomoże to wyjaśnić zawiłości związane z fenyloketonurią, a opiekunom – zapoznać się z podstawowymi wytycznymi.
Ściągę znajdziecie w „Aktualnościach” na stronie PKUconnect.pl.
4
tabela
PHE
ROŚNIEMY
W SIŁĘ
Poszukiwanie nowych smaków w kuchni
wiąże się z wykorzystywaniem do dań
nowych produktów. I tu pada standardowe
pytanie: ile to ma Phe?
Z chwilą, gdy oddawaliśmy ten numer magazynu
do druku, na stronie PKUconnect.pl było już
Abyście szybko mogli uzyskać na nie
odpowiedź, tabelę Phe na PKUconnect.pl
uzupełniliśmy o nowe produkty i wartości
odżywcze.
1190 użytkowników!
Cieszymy się, że nasza społeczność stale się
powiększa. Pamiętaj, że możesz mieć wpływ na to,
co dzieje się na stronie oraz wokół niej.
Masz pomysł na artykuł, na nową aktywność na
stronie lub warsztatach PKU?
Napisz do nas: [email protected]
pku around the world
Co łączy, a co różni fenylaka z Kanady i z Serbii?
Na takie oraz inne pytania związane z wyzwaniami
dorosłych pacjentów z PKU stara się odpowiedzieć
projekt „PKU Around the World”, który wystartował
23 czerwca 2015 r. Ma on połączyć pacjentów PKU
z całego świata i służyć jako platforma do wymiany
opinii i pomysłów. Inicjatywę wspiera firma Nutricia
i firma badawcza InSight.
Do grupy dołączyli młodzi ludzie z 17 krajów –
w sumie 85 fenylaków, w tym 4 osoby z Polski.
Uczestnicy tej społeczności wymieniają pomysły
i spostrzeżenia na temat życia z PKU, dzielą się
poradami.
Dzięki tej inicjatywnie być może uda nam się wprowadzić w życie kilka pomysłów, które ułatwią
codzienność z PKU. W następnym numerze podzielimy się z Wami niektórymi tematami, które zostały
poruszone na forum.
sprostowanie
W poprzednim numerze magazynu (5/2015) pojawił się błąd edytorski. W felietonie Justyny Sochy pt. „Próba
samodzielności” (na str. 27) widnieje wzmianka o wyjazdach ze stowarzyszeniem Ars Vivendi. Prawidłowo
brzmiące zdanie to: „Akurat wyjazdy były z Gdańskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci z Fenyloketonurią:
jeździły grupy mieszane, fenylacy z dziećmi zdrowymi”.
Za ten błąd serdecznie przepraszamy Justynę Sochę oraz naszych czytelników.
5
temat numeru
mówić czy nie mówić
znajomym o pku?
Jesień to czas pożegnań: z długimi letnimi dniami wypełnionymi
beztroską, z przelotnymi miłościami, ze złocistą opalenizną…
Jednak jesień to też – bardziej niż wiosna – czas wielkich zmian.
Wracamy do szkół i na uczelnie, poznajemy wielu nowych ludzi,
zyskujemy ciekawe doświadczenia… To właśnie te początki stały się
dla nas impulsem do poruszenia ważnego dla Was tematu: kiedy,
jak i komu mówić o fenyloketonurii? Czy informacje o chorobie lepiej
zachować dla przyjaciół, czy powiadomić również znajomych?
Co daje takie odkrycie się przed ludźmi: siłę czy rozczarowanie?
6
Do stworzenia tekstów zaprosiliśmy kilka osób z PKU
i poprosiliśmy je, aby podzieliły się z nami swoimi
doświadczeniami. W efekcie powstało pięć osobistych
i wyjątkowych wywiadów. O komentarz zwróciliśmy się
również do pani psycholog Doroty Deli, która – wychodząc
od własnych doświadczeń – przyjrzała się naszemu ja
w relacjach międzyludzkich.
dorota deli
Psycholog kliniczny. Doświadczenie zdobyła w pracy z osobami chorymi przewlekle i terminalnie.
Fascynują ją podróże (choćby palcem po mapie), poznawanie piękna Polski i zamieszkujących ją ludzi,
a szczególnie miejsc naznaczonych przez historię. Uwielbia uczyć się jezyków obcych, bo przypomina to pracę szyfranta.
Od niedawna biega i czerpie z tego bardzo wiele przyjemności.
Dorota Deli jest ekspertem na stronie PKUconnect.pl
Odsłonić się czy zasłonić się?
Jakiś czas temu wprowadziłam niewielką zmianę
w swojej diecie: zrezygnowałam z produktów zawierających mąkę. To nic wielkiego, ale – jak się wkrótce
okazało – pozwoliło mi to na własnej skórze doświadczyć tego, z czym na co dzień mierzą się osoby z PKU.
Musiałam odpowiedzieć na liczne pytania, ale też
odrzucić nachalne prośby, aby „tylko dziś” zrobić sobie mały urlop od diety. Wkrótce pojawiła się wątpliwość: każdemu wyjawiać swoją małą tajemnicę czy
milczeć, aby uniknąć całego zamieszania?
Moje ostatnie przeżycia stały się źródłem ciekawych
obserwacji, jednak miały wpływ jedynie na decyzje
w kręgu „okołostołowym”. Inaczej jest, gdy dieta to
być albo nie być, a choroba nie pyta o zaproszenie.
W przypadku fenylaków dzielenie
się informacją o chorobie to również
dzielenie się częścią własnego ja,
a nie tylko dyskusja o pewnym
dobrym postanowieniu.
Myślę, że z powodu wagi takiego wyznania warto
zwrócić się z nim do osób zaufanych i sprawdzonych,
a czasem nawet odczekać trochę, aż relacja sama się
pogłębi – tak, abyśmy czuli się bezpieczni.
Przyjrzyjmy się trochę strukturze naszego ja, które
7
temat numeru
zbudowane jest z elementów jawnych, takich, które
chcemy ukryć, oraz z tych głęboko ukrytych. Nasza
osobowość to skomplikowana konstrukcja, której
sami do końca nie rozumiemy. Mimo że często jesteśmy tajemnicą dla siebie, odsłaniamy jej rąbka przed
kilkoma osobami. Oczywiście co innego powiemy
policjantowi z drogówki, a co innego naszemu wieloletniemu przyjacielowi. Tylko temu drugiemu damy
znać, co nas gryzie, i pozwolimy się pocieszyć.
Nasze ja to sfera realna, ale również powinnościowa,
czyli taka, która dba o nasz obraz w oczach innych. Im
bardziej te sfery się od siebie różnią, z tym większym
lękiem mamy do czynienia. Możemy mieć jedno ja dla
domowników, gdy jesteśmy sobą, i drugie, gdy gramy
kogoś innego, pokazujemy się od lepszej (bo akceptowanej przez innych) strony. Badania dowiodły, że
u takich osób silny lęk wynika z kolejnych nieudanych
prób sprostania wymaganiom otoczenia. Wydaje im
się, że znajomi nie zaakceptują żadnej inności, również takiej jak dieta PKU, więc muszą zachować ją
tylko dla siebie.
Relacje międzyludzkie możemy lepiej zrozumieć, gdy
porównamy je do funkcjonowania państw, szczególnie takich, które są geograficznymi sąsiadami. Nie
jest dobrze, gdy ich granice są zbyt usztywnione, nieprzepuszczalne czy też przeciwnie: prawie nie istnieją. Państwa, które budują mury, żeby odgrodzić się od
innych, są krytykowane, ale podobnie niefrasobliwe
wydają nam się te, które zrezygnowały z granic zupełnie. Podobnie jest z nami: nasze otwarcie na innych nie może powodować skrajności.
Nie służy nam ani izolacja,
ani bezgraniczne zaufanie do
wszystkich.
Optymalna sytuacja to taka, gdy innych dopuszczamy do siebie na zasadzie rozumnej otwartości.
Budowanie relacji to rzecz oparta również na naszym
temperamencie, który może pchać nas w nowe re-
8
lacje albo do nich zniechęcać. Większą skłonność
do otworzenia się zauważymy u osób przebojowych,
niebojących się wyzwań. Niestety takie cechy predysponują także do pewnej powierzchowności. Nie będą
miały z tym problemów osoby introwertyczne, nienarzucające się. To spośród nich wywodzą się najlepsi
słuchacze, a więc ci, z którymi o wiele bezpieczniej
wymieniać się sekretami.
Różnimy się wieloma cechami, ale każdy potrzebuje dobrych relacji i prawdziwych przyjaźni. Żeby je
zbudować, trzeba pracy obu stron – to zawsze droga
dwukierunkowa. Jeśli więc chcesz, aby inni cię słuchali, naucz się słuchać. Jeśli chcesz więcej otwartości, zaryzykuj i otwórz się jako pierwszy.
Pewien psychiatra stosował wobec swoich pacjentów
niezawodną metodę, która skłaniała ich do szczerości
i dzielenia się swoimi problemami bez konieczności
zadawania dodatkowych pytań. Każdą rozmowę zaczynał od ujawnienia sekretu, który mógł zniszczyć
jego karierę, gdyby został ujawniony. Możemy być
zszokowani tym sposobem kontaktu, ale jednego jesteśmy pewni: zadziałało.
Przyjaźń to inwestycja wymagająca wysiłku, ale
możliwa, jeśli nie postanowimy żyć w przyjaźni ze
wszystkimi. To może okazać się zadaniem ponad siły.
Inwestujmy mądrze – tam, gdzie jest szansa na sukces.
Odsłaniajmy się rozważnie – tam, gdzie widzimy sygnały zaufania. Czasem warto poszukać wśród osób
znajdujących się jakby trochę na uboczu grupy: tam
często ukrywają się prawdziwe skarby.
Warto wspomnieć o szczególnych przyjaźniach damsko-męskich. Powodują one silne emocje i wiążą się
z ogromnymi oczekiwaniami. Pamiętajmy, że wyznania bardziej osobiste (do takich zaliczam również temat choroby) nie powinny pojawić się na pierwszej
randce. Dajmy możliwość, żeby poznano nas najpierw
jako osobę: niech zadziała urok wspólnych zainteresowań, gorących dyskusji. Niech to po prostu będzie
miło spędzony czas. Gdy widzimy, że pierwszy etap
za nami, możemy powiedzieć o sobie więcej. Ważne,
żeby użyć wtedy jak najbardziej naturalnego tonu: nie
sugerować ciężaru informacji, wybierać jakąś zwyczajną sytuację i potraktować ją jako pretekst. Dzięki
temu możemy zostać zaskoczeni pozytywną reakcją
drugiej strony.
Skoro mówimy o dobrych relacjach, musimy spojrzeć
również na potencjalne porażki. Co, jeśli spotkamy
się z niechęcią, drwiną czy choćby niezrozumieniem?
Jako pierwsze koło ratunkowe warto zastosować pytanie, czy problem nie tkwi w odrzucającej nas osobie. Może to jej sposób bycia polegający na szukaniu
„dziury w całym” czy zabawieniu się cudzym kosztem? Nie pozwalajmy na to, aby zawładnęła nami
następująca myśl: jeśli tak się stało, to ze mną musi
być coś nie tak. Czasem wydaje mi się nawet, że to
wspaniały sprawdzian przyszłej relacji.
Mówiąc innym o PKU, możemy
szybko sprawdzić, kogo mamy
przed sobą: osobę wrażliwą na ludzi,
pełną zrozumienia i zaciekawioną
innym punktem widzenia, czy
skupionego na sobie niedostępnego
człowieka.
Czy możemy zapobiec takim porażkom? To raczej
niemożliwe, ale gdy już się zdarzą, zastosujmy dobrze
przemyślany plan działania. Musi być w nim miejsce
na podzielenie się z kimś naszymi zranionymi emocjami. Ten etap uchroni nas przed rozpamiętywaniem
straty w nieskończoność i pozwoli podjąć ryzyko kolejnej próby.
W następnym etapie trzeba będzie rozważyć plusy
i minusy tej sytuacji. Zabrzmi to może zaskakująco,
ale z każdego doświadczenia wynosimy jakąś naukę:
dzięki temu gromadzimy wiedzę potrzebną na przyszłość. Wiemy już, co się nie udało, teraz warto więc
poszukać, gdzie mimo wszystko może nam się udać.
Może potrzeba poszerzyć krąg znajomych lub dołączyć do nowego koła zainteresowań i zmienić w ten
sposób otoczenie?
Nie należy się obawiać zasięgnięcia profesjonalnej pomocy, gdy w najbliższym otoczeniu brak nam
wsparcia i umiejętności czy też gdy nie pojawiają
się żadne rozwiązania. Porada psychologiczna może
nam się przydać również wtedy, gdy zaczynamy uciekać od relacji, zamykać się w swoim świecie i „spotykamy się” tylko w mediach społecznościowych.
Czasem wystarczy trening komunikacji, kurs aser-
9
temat numeru
tywności czy grupa rozwoju osobistego, a życie wróci na
swoje tory.
Odpowiedzmy sobie na pytanie, dlaczego tak ważne
jest ujawnianie naszych małych sekretów. Czym kierujemy się, gdy odsłaniamy odrobinę prawdy o sobie?
Taka decyzja to najczęściej chęć pogłębienia relacji,
przeniesienia jej na wyższy poziom, ale też sprawdzenia naszych znajomych. To pomaga nam ustalić, czy
nadal możemy mieć do nich zaufanie. W ten sposób
dowiadujemy się, ilu z nich zniesie prawdę o nas, ilu
przy nas zostanie, a nawet ilu dochowa w przyszłości
jakiegoś powierzonego sekretu.
Są też inne korzyści ujawniania się, o których być
może nigdy nie myśleliśmy. Warto mówić o sobie
innym osobom, bo wtedy nie tylko mamy szansę na
rewanż, lecz także możemy poszukać zrozumienia
w oczach innych, przejrzeć się w nich, posłuchać ich
zdania, osądu na ten temat. Co jeszcze ważniejsze:
oszczędzamy sobie całej niepotrzebnej straty energii,
która towarzyszyłaby ukrywaniu prawdy. Tak! To, czy
możemy stanąć wobec innych w szczerości, ułatwia
nam życie i zaoszczędza wysiłku. W końcu tyle jest
rzeczy, w które warto zainwestować swoją siłę!
Powodzenia!
justyna socha
Studentka energetyki. Uwielbia się śmiać, aktywnie spędzać czas, podróżować i odkrywać
nowe smaki. Zawsze wszędzie jest jej pełno: ma w sobie mnóstwo energii, którą stara się dzielić
z innymi. Gotowanie ją uspokaja, relaksuje i wprowadza harmonię w jej życie.
Razem z Marią Słupską prowadzi blog PKU od Kuchni na stronie PKUconnect.pl.
Jeżeli szukacie nowych inspiracji na dania PKU – dziewczyny zapraszają na blog!
10
Czy powiedziałaś swoim znajomym ze studiów
i kolegom z pracy, że jesteś chora na fenyloketonurię?
Tak, oczywiście! Uważam, że fenyloketonuria jest
nieodłącznym elementem mojego życia – częścią
mnie. Zależy mi na tym, aby ludzie akceptowali mnie
taką, jaką jestem: z moimi wadami i zaletami, a także
z tym, że mam fenyloketonurię. Absolutnie nie uważam, że powinien to być temat tabu, a tym bardziej
powód do wstydu.
znam od przedszkola: one od zawsze wiedzą, że jestem na diecie.
Pozostała część, którą poznałam z czasem, dowiadywała się o diecie najczęściej podczas posiłków: widzą,
że jem coś innego lub że czegoś nie jem, i z ciekawości pytają (a często jemy wspólnie posiłki, wyjeżdżamy razem lub bliscy przyrządzają danie z bezpiecznymi dla mnie składnikami). Inni dowiadują się podczas
rozmowy, gdy to wkraczamy na temat diety czy wegetarianizmu.
W jaki sposób i w jakiej sytuacji im o tym powiedziałaś?
Moje znajomości są dość rozległe i raczej nie obracam się w gronie jednych znajomych. Natomiast we
wszystkich przypadkach poinformowanie, że choruję
na fenyloketonurię, było dość naturalne. Sporo osób
Często też to moi znajomi mówią o tym, że jestem na
diecie lub że czegoś nie mogę – zanim zdążę to zrobić
ja! Nawet wczoraj wróciłam z wyjazdu, podczas którego poznałam nowych ludzi, którzy spytali, co piję
(chodziło o preparat), czego nie mogę jeść, dlaczego
tak jest. Wszystko oczywiście im wytłumaczyłam, ale
moi znajomi śmiali się, że mają już dosyć tych pytań,
bo powtarzają się w kółko!
Byli to wyłącznie bliscy przyjaciele? Czy raczej
szersza grupa znajomych?
Absolutnie nie są to tylko bliscy znajomi! Wiedzą także osoby, z którymi spotykam się raz na rok przy danej okazji, znajomi z uczelni oraz ci, których poznaję
na bieżąco. Może nie wszyscy pamiętają nazwę mojej
choroby (często pytają, czy chodzi o skazę białkową),
ale zostaje im w pamięci, że jestem na diecie i nie
jem białka. Nie wiem, jak to się dzieje, ale zwykle
już przy pierwszym spotkaniu ludzie dowiadują się,
że mam fenyloketonurię.
Może rzeczywiście nie każda poznana osoba wie, że
jestem na diecie, ale tylko dlatego, że nie wyszło to
np. w rozmowie – w każdym razie absolutnie nie dlatego, że się wstydzę. Oczywiście nie chodzę i nie zaczynam rozmowy od „Cześć, jestem Justyna, mam
PKU”. Wychodzi to bardzo naturalnie. Często przewijają się tematy diet, siłowni, białka czy wegetarianizmu. Sami widzą, co jem (lub czego nie jem), i zadają
pytania. Jedzenie też raczej pojawia się na większości
spotkań, na grillach czy imprezach.
Długo zdobywałaś się na taką rozmowę? Jak zareagowali na wiadomość o Twojej chorobie?
Zwykle gdy opowiadam, że mam fenyloketonurię,
większości nic to nie mówi. Dlatego zawsze staram
się w jak najprostszy sposób wytłumaczyć, na czym
to polega, czego musimy unikać.
Padają pytania o to, co mogę jeść, skąd biorę zastępniki, jak uzupełniam białko, co się stanie, gdy zjem coś
zakazanego lub nie wypiję preparatu, czy mogę rybę.
Większe zdziwienie jest zwykle po stronie męskiej:
„Ale jak to?! Można żyć praktycznie bez białka?! To
co Ty jesz?”. Dość często dochodzą też do wniosku, że
byłoby im trudno tak żyć, i często się dziwią, jak mogłam nigdy nie jeść hamburgera czy pizzy. Ja natomiast uważam, że to kwestia przyzwyczajenia. Skoro
mam PKU od urodzenia i nie znam pewnych smaków,
jest to dla mnie sprawa naturalna.
Czy żałowałaś kiedykolwiek, że powiedziałaś komuś o fenyloketonurii?
Myślę, że to, jak odbiorą Cię znajomi czy osoby, którym mówisz o swojej chorobie, zależy od tego, w jaki
sposób przedstawisz im sprawę.
Jeśli widzą, że mówisz o chorobie
pewnie i bez braku wstydu – odbiorą
ją jako naturalną wiadomość
i również ją zaakceptują.
Ważne jest także to, aby wszyscy
zrozumieli powagę choroby.
Dlatego na pytanie o to, co się stanie, gdy odstąpię od
diety, mówię wprost, że spowoduje to nieodwracalne
zmiany w mózgu. Nie pamiętam, żebym spotkała się
z odrzuceniem czy niemiłą reakcją z powodu PKU.
Czy jesteś zdania, że osoby z PKU powinny rozmawiać o swojej chorobie z ludźmi ze szkoły lub
z pracy, czy raczej zostawiać te informacje wyłącznie dla najbardziej zaufanych przyjaciół?
Jest to raczej indywidualna sprawa oraz kwestia podejścia do diety.
Na pewno osoby, które nie
pogodziły się z faktem, że mają
fenyloketonurię, będą miały
problem z mówieniem o niej i raczej
będą ją ukrywały.
Myślę więc, że najpierw trzeba zmierzyć się z samym
sobą, a potem z całą resztą.
IT’S NORMAL TO BE DIFFERENT!
11
temat numeru
karolina folgart
Studentka kulturoznawstwa w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Jest również
dyplomowanym muzykiem: ukończyła szkołę muzyczną II stopnia. Ma PKU i myśli, że to właśnie ono
ukształtowało w niej zdolność pozytywnego myślenia. Jej pasje to: literatura, muzyka, film, sztuki wizualne, moda, aktywność
fizyczna (bieganie), zdrowe żywienie i kuchnia. Na PKUconnect.pl prowadzi blog Podaruj Każdemu Uśmiech. Dzieli się tam
swoimi codziennymi obserwacjami i fascynacjami oraz stara się inspirować do odkrywania w sobie pasji do życia.
Czy powiedziałaś swoim znajomym ze studiów
i kolegom z pracy, że jesteś chora na fenyloketonurię?
Tak, zawsze tak robiłam. W środowisku, w którym się
pojawiałam – w szkole podstawowej, w gimnazjum,
w liceum, na studiach, w szkole muzycznej itd. – było
wiadome, że jestem chora na fenyloketonurię.
W jaki sposób i w jakiej sytuacji im o tym powiedziałaś?
Najczęstsze sytuacje, w których mówiłam o fenyloketonurii, wiązały się z jedzeniem. W szkole podstawowej koledzy i koleżanki z klasy pytali mnie, dlaczego nie mam nigdy kanapek z wędliną albo serem.
Tłumaczyłam wtedy, że jestem na specjalnej diecie
i nie mogę jeść białka, a więc właśnie mięsa ani serów. Wiadomo, była to taka rozmowa małych dzieci,
jednak już wtedy umiałam w kilku prostych słowach
wytłumaczyć na przykład, jakich produktów nie jem
ze względu na specjalną dietę.
W miarę upływu lat moje wypowiedzi na temat fenyloketonurii, diety i preparatu były coraz bardziej
uporządkowane. Kiedy byłam starsza, w sposób jasny i całkowicie otwarty tłumaczyłam znajomym,
dlaczego nie mogę tak jak oni kupić sobie kanapki czy
tostów w szkolnym sklepiku.
Byli to wyłącznie bliscy przyjaciele? Czy raczej
szersza grupa znajomych?
Byli to absolutnie wszyscy, którzy mnie otaczali na
12
każdym etapie mojego życia: rodzina, koleżanki, koledzy, nauczyciele, znajomi ze szkoły albo spoza niej.
Oczywiście nie stawałam pierwszego dnia na środku
klasy i nie obwieszczałam wszystkim: „Słuchajcie,
słuchajcie!”. Po prostu kiedy tylko wychodził temat
jakiejś różnicy w posiłkach albo kiedy odmawiałam
koleżankom poczęstunku np. w postaci ciastek, mówiłam, że ze względu na moją dietę nie mogę jeść
takich rzeczy. Zawsze wtedy spotykałam się z zaciekawieniem. Wydaje mi się, że znamy to wszyscy.
„Dlaczego nie możesz? Opowiedz. Czy to jest jakaś
alergia?” Najzwyczajniej na świecie odpowiadałam
na takie pytania.
Długo zdobywałaś się na taką rozmowę?
Absolutnie nie. Nigdy nie zbierałam się w sobie, żeby
opowiedzieć komuś o fenyloketonurii. To nie był nigdy temat, do którego zabierałam się jak przysłowiowa żaba do jeża. Dla mnie fenyloketonuria jest taką
samą dysfunkcją organizmu jak każda inna choroba.
Jedni są całkowicie zdrowi, drudzy chorują na to,
a trzeci na tamto.
W moim domu informacja o tym, że jestem chora na
PKU, była tak oczywista i normalna, że nigdy nawet
nie pomyślałam o tym, że mogę być jakaś „odmienna”. Szczególnie mama podchodziła do mojej choroby, diety i preparatu bardzo zdroworozsądkowo, a ja
po prostu to przejęłam – z czego dziś jako dorosły,
świadomy człowiek bardzo się cieszę. Za to jestem
jej wdzięczna.
Nigdy nie demonizowałam PKU,
nie uważałam, że to jakaś tragedia,
którą los pokarał akurat mnie.
Owszem, choroba niesie ze sobą pewne ograniczenia, jednak okazują się one niczym, kiedy porównamy
PKU z innymi tragicznymi chorobami, na które cierpi
wiele dzieci i dorosłych na całym świecie.
Jeśli ktoś nie myśli jeszcze w taki sposób jak ja,
proponuję spojrzeć na PKU w nieco inny sposób niż
zazwyczaj. To nieprawdopodobny luksus: mieć praktycznie stuprocentową kontrolę nad swoją chorobą!
Moim zdaniem to niezwykłe szczęście i wielki dar.
I właśnie my tego szczęścia dostąpiliśmy. Jeśli tylko chcemy, możemy być zdrowi. W przypadku wielu
chorób ludzie nie mają tak luksusowej sytuacji. Pewnie z miejsca zamieniliby się z nami na ograniczenia
wynikające z konieczności przestrzegania diety niskobiałkowej.
Cóż może być piękniejszego: utrzymujemy dietę, pijemy preparat, sprawdzamy poziomy Phe we krwi –
i jesteśmy całkowicie ZDROWI!
Jak ludzie reagowali na wiadomość o Twojej chorobie?
Małe dzieci, obecna młodzież czy też dorośli w moim
wieku myślą już troszkę inaczej niż – powiedzmy –
osoby w wieku naszych babć i cioć. Im do tej pory
trudno zrozumieć, jak można żyć bez kotleta schabowego.
Starsze osoby w dalszym
ciągu nazywają mnie
„biednym dzieckiem”.
Kompletnie nie zwracam
na to uwagi.
Oni po prostu tacy są, takie mają podejście i nic tego
nie zmieni. Natomiast dla młodych ludzi – żyjących
w otoczeniu różnych diet i ograniczeń żywieniowych
oraz boomu na zdrowe odżywianie – nie jest to już
absolutnie żadnym szokiem. Dieta w tej chwili jest
czymś całkowicie normalnym i standardowym. Warto zatem uświadomić sobie to, że nasza choroba nie
powinna wiązać się z żadnym wstydem.
Pomyślmy inaczej: jesteśmy na czasie, bo jesteśmy
na diecie! Świadomie planujemy swoje odżywianie,
a nie zapychamy się czym popadnie, bo akurat poczuliśmy głód. Rozpatrujmy to raczej w kategoriach
tego, że postępujemy fajnie i świadomie, a nasza dieta to w 99% najmodniejsza i najlepsza, obecnie wręcz
hitowa dieta wegańska, o której wszędzie jest bardzo
głośno i która – przede wszystkim – jest po prostu
bardzo zdrowa.
Czy żałowałaś kiedykolwiek, że powiedziałaś komuś o fenyloketonurii?
Nigdy. Tak jak wielokrotnie podkreślałam: PKU jest
częścią mnie. Taka jestem.
Mam PKU i mam szaro-zielone
oczy. Nic tego nie zmieni i nie
zamierzam nigdy wypierać się
choroby ani jej ukrywać.
Czy jesteś zdania, że osoby z PKU powinny rozmawiać o swojej chorobie z ludźmi ze szkoły lub
z pracy, czy raczej zostawiać te informacje wyłącznie dla najbardziej zaufanych przyjaciół?
Uważam, że nie ma co opowiadać o swojej chorobie
i diecie każdej napotkanej osobie. To trochę bez sensu: to tak jakby opowiadać ledwo poznanemu człowiekowi o swoich prywatnych sprawach.
Jeśli jednak mówimy o osobach ze środowisk, w których spędzamy dużo czasu – jak najbardziej warto
opowiedzieć otwarcie o sobie i o PKU, która niezaprzeczalnie jest częścią każdego z nas.
13
temat numeru
maria słupska
Studentka medycyny. Marzy o licznych i nietuzinkowych podróżach. Uwielbia jeździć na nartach,
konno, a także wybierać się ze znajomymi na koncerty albo spontaniczne wyjazdy. Lubi stawać przed
nowymi, ciekawymi wyzwaniami, które mogą ją wiele nauczyć. No i jest fenylakiem.
Razem z Justyną Sochą prowadzi blog PKU od Kuchni na stronie PKUconnect.pl. Nie wiecie, co przygotować na imprezę?
Czujecie, że Wasze obiady stały się monotonne? Koniecznie odwiedźcie blog dziewczyn!
Czy powiedziałaś swoim znajomym ze studiów
i kolegom z pracy, że jesteś chora na fenyloketonurię?
Oczywiście. Wszystkie osoby z mojego otoczenia
doskonale zdają sobie z tego sprawę. Często rozmawiam z nimi o diecie, pokazuję blog, magazyn
PKUconnect, a nawet mówię o swoich wynikach
krwi. Opowiadam im o nowinkach ze świata PKU,
o nowych badaniach… Generalnie dzielę się praktycznie wszystkim, co wiem. Oczywiście nie rozpowiadam
tego na uczelni, ale wszyscy znajomi, z którymi się
trzymam, otrzymują ode mnie te wiadomości.
W jaki sposób i w jakiej sytuacji im o tym powiedziałaś?
Przeważnie wynikało to z rozmowy lub gdy wspólnie spędzaliśmy czas. Gdy jedliśmy coś na mieście,
uczelni czy w domu, znajomi zauważali, że na talerzu
mam coś innego niż wszyscy i często pytali, dlaczego nie jem np. mięsa. Wyjaśniałam im wtedy, że jestem chora na fenyloketonurię, co zawsze spotykało
się z dużym zainteresowaniem z ich strony. Zadawali
pytania, dopytywali o szczegóły diety oraz byli ciekawi, co się stanie, jeśli nie będę jej przestrzegać. Gdy
widziałam ich entuzjazm i zaciekawienie, dzielenie się
tym aspektem mojego życia sprawiało mi ogromną
radość.
Byli to wyłącznie bliscy przyjaciele? Czy raczej
szersza grupa znajomych?
O mojej chorobie wiedzą wszyscy. No może poza nowo
poznanymi osobami, z którymi rozmawiałam raz czy
dwa. Cała moja rodzina, znajomi z przedszkola, podstawówki, gimnazjum, liceum (również nauczyciele)
14
oraz studenci z mojej grupy, znajomi rodziców, czasami i rodzice moich znajomych – wszyscy wiedzą,
że mam fenyloketonurię. Nigdy nie bałam się mówić
o swojej chorobie, dzieliłam się nią ze wszystkimi.
Długo zdobywałaś się na taką rozmowę?
Zawsze mówiłam prosto z mostu, bez ogródek. Gdy
tylko nadarzała się odpowiednia okazja, opowiadałam o PKU. Nigdy również się nie wahałam, nie przeszło mi nawet przez myśl pytanie: „Mówić czy nie mówić?”. Odkąd pamiętam, bardzo lubiłam opowiadać
o fenyloketonurii każdemu, kto pytał o moje jedzenie.
Uważam, że jest to coś, co sprawia, że jesteśmy wyjątkowi.
Jak zareagowali na wiadomość o Twojej chorobie?
Ekscytacją i zainteresowaniem. Często padały słowa:
„serio?” i „naprawdę?”. Potem prosili mnie o wytłumaczenie dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi,
na czym polega moja dieta, czym może skutkować.
Zdarzało się nawet, że część moich znajomych sama
opowiadała o tym nowym znajomym. Pamiętam taką
zabawną sytuację, gdy rok temu poznawałam grupę
studentów, z którymi mam zajęcia na uczelni. Siedzieliśmy wtedy na domówce i jakoś zeszło na temat
pokrewny chorobom. Nagle jedna moja koleżanka
powiedziała, że ma wadę serca, druga niedoczynność
tarczycy, ja powiedziałam o swojej fenyloketonurii,
a kolega obok dodał, że ma cukrzycę. Obecnie prawie każdy ma „coś” – czy to chorobę, czy zwykłą alergię – dlatego myślę, że wiadomość o fenyloketonurii
nie jest żadnym wstrząsem dla osoby postronnej.
Zauważam, że większość osób odbiera ją jako ciekawostkę, która uczy doceniać własne zdrowie.
Czy żałowałaś kiedykolwiek, że powiedziałaś komuś o fenyloketonurii?
Nie. Nigdy nie spotkałam się z jakimkolwiek odrzuceniem czy dyskryminacją związaną z fenyloketonurią.
Wręcz przeciwnie: ludzie byli zawsze bardzo życzliwi
wobec mnie i szanowali moją dietę. Myślę, że jedyne,
czego można żałować, to sposób, w jaki przekazuje
się tę informację. Najważniejsze, żeby było to naturalne. Nie chodzi o to, żeby powiedzieć: „Cześć, jestem
Marysia i mam PKU”. Jeżeli będziemy mówić o diecie
pewnie i ze spokojem, nasi rozmówcy nie uznają tego
za coś, co faktycznie może powodować problemy.
W końcu po prostu jemy co innego. A ile osób obecnie
jest na różnego rodzaju dietach? Miliony.
Czy jesteś zdania, że osoby z PKU powinny rozmawiać o swojej chorobie z ludźmi ze szkoły lub
z pracy, czy raczej zostawiać te informacje wyłącznie dla najbardziej zaufanych przyjaciół?
Absolutnie powinny o tym mówić – w miarę możliwości tak, aby wychodziło to naturalnie. Nie uważam,
że powinniśmy ograniczać się do najbliższych znajomych. Moim zdaniem może to przynieść wiele korzyści. Mówienie o fenyloketonurii sprawia, że więcej
osób zaczyna zdawać sobie sprawę z istnienia chorób
rzadkich. Część z nich może to na tyle zaintereso-
wać, że pogłębią swoją wiedzę w tym temacie. Dzięki
temu poszerzamy wiedzę Polaków na temat PKU, co
sprawia, że społeczeństwo będzie bardziej wyrozumiałe, świadome i wrażliwe na tego typu problemy.
Istnieje taka możliwość, że gdy urodzi się parze dziecko z fenyloketonurią, pomyślą: „Tak, słyszałam o tym.
Jeżeli zastosujemy się do diety, dziecko będzie się
prawidłowo rozwijało”. Myślę, że taka świadomość na
samym początku, mimo szoku, byłaby pokrzepiająca.
Najważniejsza jest jednak ta bezpośrednia korzyść.
Wydaje mi się, że w wieku dorosłym czy wśród starszej młodzieży największy wpływ na naszą dietę
mogą mieć nasi znajomi. W końcu to z nimi spędzamy
najwięcej czasu. Kiedy powiemy im o naszej chorobie,
będą w stanie dopilnować nas, wesprzeć w momentach załamania czy podrzucić pomysł na rozwiązanie
naszego problemu. Ile to razy sama słyszałam: „Nie,
nie, Marysia tego nie może”, zanim zdążę się nawet
odezwać, albo: „Marion, idź wypić drina / pina coladę”
(tak mój chłopak mówi na preparat). Takie wsparcie
potrafi naprawdę zdziałać cuda i postawić na nogi.
Im więcej będzie takich osób, które będą zwracały
na to uwagę, tym lepiej. To właśnie wsparcie osób
z zewnątrz pomoże nam zrozumieć, że fenyloketonuria to żadna bariera.
mateusz łasiewicz
Ma 21 lat i przez życie idzie z uśmiechem oraz ogromnym optymizmem. Interesuje go wszystko,
co związane z muzyką i dźwiękiem. Uwielbia grać na gitarze i zajmuje się tym już od ponad 8 lat.
Poza tym dużo czasu spędza na powietrzu, uprawiając jazdę wyczynową na rowerze.
Czy powiedziałeś swoim znajomym ze studiów
i kolegom z pracy, że jesteś chory na fenyloketonurię?
Tak, uważam, że ludzie z mojego otoczenia (choć nie
wszyscy) powinni wiedzieć o mojej chorobie.
Nie czekałem na odpowiedni moment: po prostu dowiadywali się stopniowo, kiedy przynosiłem do szkoły
bądź pracy niskobiałkowe jedzenie, które różni się od
„normalnych” produktów – w wielu przypadkach na-
15
temat numeru
wet wyglądem. Często informacje o mojej chorobie
zwyczajnie obracałem w żart, żeby znajomi nie uważali tego za coś bardzo dziwnego.
Byli to wyłącznie bliscy przyjaciele? Czy raczej
szersza grupa znajomych?
To zazwyczaj ludzie, z którymi spędzam dużo czasu
i którzy wiedzą o mnie więcej niż pozostali znajomi.
Długo zdobywałeś się na taką rozmowę?
Nie planowałem momentu, w którym powiem znajomym o chorobie. Jedni dowiadywali się szybciej, drudzy później – zazwyczaj po prostu wynikało to spontanicznie, w zależności od sytuacji.
Jak zareagowali na wiadomość o Twojej chorobie?
Reakcja była całkiem powtarzalna i całkowicie przewidywalna: zadawali nieskończoną ilość pytań na temat „działania” mojej choroby.
Na szczęście nie miałem nigdy
żadnych przykrych doświadczeń
w związku z fenyloketonurią,
ponieważ rówieśnicy nie uważali mojej
choroby za nic złego lub za coś, co
czyniłoby mnie innym od reszty.
16
Czy żałowałeś kiedykolwiek, że powiedziałeś komuś o fenyloketonurii?
Absolutnie nie! Za każdym razem czułem swego rodzaju ulgę, że dana osoba o tym wie, dzięki czemu nie
muszę się martwić, że jakoś dziwnie zareaguje.
Czy jesteś zdania, że osoby z PKU powinny rozmawiać o swojej chorobie z ludźmi ze szkoły lub
z pracy, czy raczej zostawiać te informacje wyłącznie dla najbardziej zaufanych przyjaciół?
Moim zdaniem żaden z fenylaków nie powinien obawiać się mówienia innym o swojej chorobie. Nie czyni
ona nas gorszymi od rówieśników, wręcz przeciwnie:
czasami możemy się poczuć wyjątkowo.
Ja przekazałem informację
o chorobie osobom, z którymi
spędzam czas – czyli wybrałem
konkretną grupę osób.
Nie oznacza to jednak, że reszta zareaguje w inny
sposób. Wybór osób, którym powie się o chorobie,
to sprawa indywidualna. Jedno jest pewne: znajomi
będą zasypywać Was pytaniami, ale nikt nikogo nie
będzie z tego powodu wyzywał. I pamiętajmy, że wcale tak bardzo nie różnimy się od osób zdrowych – po
prostu zdrowo się odżywiamy!
mikołaj sterczewski
Ma 22 lata i z zawodu jest masażystą i bioenergoterapeutą. Interesuje się muzyką i kinem,
uwielbia czytać książki i kocha zwierzęta. W życiu stawia sobie wiele celów, do których stara się
dążyć, a PKU w ogóle mu w tym nie przeszkadza.
Czy powiedziałeś swoim znajomym ze studiów
i kolegom z pracy, że jesteś chory na fenyloketonurię?
O tym, że choruję na fenyloketonurię, tak naprawdę
wie kilku moich znajomych. Nie obnoszę się z tym
zbytnio, nie lubię też robić sensacji wokół siebie tylko
dlatego, że jestem chory i muszę przestrzegać diety.
Na pewno nie mówię o tym znajomym, których nie
znam zbyt dobrze. Do tego potrzeba więcej czasu!
W jaki sposób i w jakiej sytuacji im o tym powiedziałeś?
Tak naprawdę były to bardzo różne sytuacje. Zazwyczaj wiedziałem, który moment jest najbardziej odpowiedni na wyjawianie takich „sekrecików”. Raz się
zdarzyło, że musiałem powiedzieć o tym mojej znajomej, która zaoferowała mi u siebie nocleg po koncercie zespołu, z którym wchodzę w kontakty. Wtedy
wyszło to w zasadzie automatycznie – musiałem jej
po prostu powiedzieć. Akurat miałem ze sobą chleb
niskobiałkowy i preparat PKU, więc zrobiłem demonstrację. Pamiętam, że razem ze mną wcinała chleb
i że bardzo jej smakował!
Byli to wyłącznie bliscy przyjaciele? Czy raczej
szersza grupa znajomych?
Raczej bliżsi przyjaciele. Szerszej grupie znajomych
nie tak łatwo i nie tak szybko wyjawiam swoją chorobę. Nie do końca ma się to zaufanie… A przecież gdy
już chce się komuś o tym powiedzieć, trzeba mieć też
pewność, że ta druga osoba nie doprawi nam rogów
za plecami. W tych kwestiach jest bardzo ostrożny.
Długo zdobywałeś się na taką rozmowę?
Zawsze uważałem, że o PKU należy mówić wtedy,
kiedy jest się na to gotowym – i sam tak postępuję.
Przede wszystkim zwracam uwagę na to, komu chcę
o tym powiedzieć. Zazwyczaj nie opowiadam o fenyloketonurii wprost, lecz mówię: „mam specjalną dietę”
czy „jestem wegetarianinem”. Robię tak, by nie drążyć
tematu, bo nie każdy musi wiedzieć o chorobie.
Jak zareagowali na wiadomość o Twojej chorobie?
Nie było reakcji ani negatywnej, ani pozytywnej. Nazwałbym to raczej obojętnością. Patrzyli na mnie jak
na kosmitę, a gdy chcieli dowiedzieć się, co to jest za
choroba, niezbędny stał się wujek Google.
Jednak zawsze z chęcią odpowiadałem na pytania,
które intrygowały moich znajomych, gdy czegoś
nie rozumieli. Najczęściej pytali o to, co mogę jeść,
a czego nie.
Czy żałowałeś kiedykolwiek, że powiedziałeś komuś o fenyloketonurii?
Raczej nie! Nie zdarzyła mi się jeszcze sytuacja, przez
którą żałowałem mówienia o PKU – właśnie przez to,
że dzielę ludzi na tych, którzy zasługują na to, aby
o tym wiedzieć, i na tych, którzy nie zasługują. Dzięki
temu jest nieco łatwiej, bo nie ma o co się zamartwiać!
Czy jesteś zdania, że osoby z PKU powinny rozmawiać o swojej chorobie z ludźmi ze szkoły lub
z pracy, czy raczej zostawiać te informacje wyłącznie dla najbardziej zaufanych przyjaciół?
Powiem tak: jeśli ktoś czuje się na siłach, aby o tym
mówić, i ma zaufanie do pewnych osób – proszę
bardzo! Ja jednak jestem tego zdania, że wystarczy
uświadamiać tylko swoich najbliższych i zaufanych
przyjaciół.
Nigdy nie wiadomo, na jaką osobę się w życiu trafi
(może akurat na tę, która przy najbliższej okazji zrobi
coś, co nam się nie spodoba), dlatego uważam za rozsądne takie rozgraniczanie ludzi.
17
wywiad
polubić siebie
18
Co decyduje o tym, że przez życie potrafimy iść z podniesioną głową?
Jak zaakceptować swoje wady i dojrzeć zalety?
Z Joanną Boroń-Zyss rozmawiamy o samoakceptacji, podążaniu
własną drogą i lubieniu siebie. A Wy dajecie sobie lajka?
PKUconnect: Kto lub co najczęściej ma wpływ na
to, że czujemy się pewni siebie, że znamy swoją wartość i nie boimy się pewnym krokiem iść
przez życie?
Joanna Boroń-Zyss: To pytanie zarazem łatwe
i trudne. Można na nie spojrzeć z różnych perspektyw. Spróbuję jednak zwrócić uwagę na to, co wydaje
się podstawowe. Psychologowie od dawna zgodnie
twierdzą, że pierwszy ludzki związek, w jakim uczestniczy dziecko, stanowi kamień węgielny jego osobowości. To rodzice są właśnie pierwszymi osobami,
z którymi dziecko wchodzi w taką relację. Według
Johna Bowlby’ego, brytyjskiego lekarza i psychoanalityka, od jej przebiegu w tym pierwszym okresie życia zależy jego funkcjonowanie psychiczne i społeczne w przyszłości.
Ludzie wyposażeni są we wrodzone mechanizmy biologiczne, które regulują formowanie się przywiązania
i dążenie do bliskości. U każdego człowieka występuje pewna biologiczna tendencja do tworzenia emocjonalnych więzi z bliskimi, jednak to za mało. Równie
ważne są uzyskiwane w tym obszarze doświadczenia, a te – jak wcześniej wspomniałam – są dziełem
rodziców czy opiekunów. Innymi słowy, aby dziecko
mogło skorzystać ze swoich rozwojowych możliwości, konieczne jest uzyskanie adekwatnych odpowiedzi (od rodziców/opiekunów) na wysyłane przez nie
sygnały. Psycholog rozwojowy Mary Ainsworth prowadziła badania w tym obszarze, a za nią podążyło
wielu innych badaczy.
W końcowym efekcie doszło do wyodrębnienia stylów
przywiązania, które można podzielić na bezpieczne
i pozabezpieczane. Ten, który jest najbardziej pożądany, to oczywiście bezpieczny, zwany też ufnym. Prezentować go ma ok. 2/3 dzieci. Co go charakteryzuje?
Zaufanie do opiekuna (matki), wiara, że jest dostępna, czujna emocjonalnie, gotowa do wsparcia i opieki,
gotowa „ukoić”. To jest bazą do budowania poczucia
własnej wartości, przekonania, że ma się prawo do
miłości. Idąc dalej: mały człowiek ma wówczas odwagę i chęć poznawania świata z pewnością siebie, zainteresowaniem nie tylko dla zjawisk, lecz także ludzi
go otaczających. Takie dzieci w dorosłości są zdolne
do tworzenia bliskich, trwałych związków. W nowych
sytuacjach społecznych łatwo wchodzą w relacje,
potrafią zarówno wspierać, jak i prosić o pomoc. Są
elastyczni, co nie przeszkadza im w jasnym stawianiu
granic dla innych. Badania pokazują, że lepiej sobie
radzą z negatywnymi uczuciami.
Zapewne można by tak długo wymieniać, nie to jest
jednak moim celem. Najistotniejszym wnioskiem
z tego płynącym będzie stwierdzenie, że rodzicami
się nie rodzimy: uczymy się nimi być. Im będziemy pilniejsi w wypełnianiu tego zadania, tym bardziej nasze
dzieci będą zadowolone z siebie i z nas. A tak na marginesie: dzieci prezentujące ufny styl przywiązania
w późniejszym okresie opisywały swoich rodziców
jako troskliwych, uczuciowych i opiekuńczych.
Niedawno na skrzynkę redakcji trafił e-mail od
jednej z mam, której dziecko ma PKU. Postawiła
w nim ciekawe pytanie: jak przebrnąć przez bunt
małego fenylaka, który odkryje, że jest „wyjątkowy”? To, co zwróciło naszą uwagę, to cudzysłów
przy słowie „wyjątkowe”. Co rodzic może zrobić,
aby dziecko czuło się wyjątkowe bez ciężaru cudzysłowu? Żeby podczas dorastania i w dorosłym
życiu myślało o sobie: mam PKU, nie jestem gorszy, czuję się wyjątkowy, jestem silny i nikt mi nie
wmówi, że jest inaczej?
19
wywiad
Muszę ponownie wrócić do osoby rodzica/opiekuna
i jego postrzegania trudności, jakie ma dziecko. Świadomie użyłam słowa trudności, a nie choroby. Należy
pamiętać, że im dziecko młodsze, tym bardziej jego
świat jest „kalką” świata rodziców.
Im bardziej więc rodzic postrzega
PKU jako balast uniemożliwiający
realizację rozmaitych planów na
przyszłość, tym bardziej dziecko
będzie się czuło bezsilne.
Jak można czuć się silnym, kiedy ktoś tak ważny, będący autorytetem nie jest w stanie tego udźwignąć?
Nieco inaczej sprawa wygląda u adolescentów, którzy mogą szukać siły w grupie u rówieśników.
Z badań psychologicznych wynika, że poczucie samoskuteczności wśród dzieci z chorobami przewlekłymi może rozwijać się wolniej. Wynikać to może m.in.
z nadopiekuńczości rodziców, wyręczania dziecka
z zadań, którym może ono sprostać, czy braku możliwości sprawdzenia przez dziecko swoich umiejętności. Zachowania nadopiekuńcze ze strony rodziców
były także sygnalizowane przez nastolatki podczas
badań. Tak samo jak miłości dzieci potrzebują zasad,
aby w ich życiu był ład i porządek, aby miały poczucie
bezpieczeństwa.
W naszej rozmowie cały czas zakładamy scenariusz rodziny idealnej, czyli: rodzice kochają
swoje dziecko miłością bezgraniczną, chcą jak
najlepiej wprowadzić swoje dziecko w świat,
aby było pewne siebie, aby bezboleśnie weszło
w okres dojrzewania. Niestety, czasami zdarza
się, że rodzice nie są w stanie zaakceptować
choroby dziecka, które zostaje w tym wszystkim zupełnie osamotnione. Co w takiej sytuacji
powinna zrobić taka osoba, gdzie może szukać
pomocy, wsparcia?
20
Zakładam, że mówimy teraz o nastolatku. Może szukać wsparcia w grupie rówieśniczej, która w tym
okresie odgrywa wyjątkową rolę. Jednak jeśli problemy są wykraczające ponad normę, powinien skorzystać z pomocy psychologicznej. Takiego rodzaju usługi świadczą poradnie psychologiczno-pedagogiczne,
poradnie zdrowia psychicznego, wiele ośrodków psychoterapii. Przede wszystkim jednak należałoby się
zwrócić do lekarza czy psychologa w poradni, która
sprawuje nad nim opiekę. Byłoby to wskazane, bo lekarz i psycholog są mu już znani.
Nie byłoby też złym wyjściem – jeśli nie najlepszym
– skorzystanie z grupy wsparcia dla osób z danym
schorzeniem. Ruch samopomocowy ma bogatą historię, a jego wyjątkowość wypływa ze wspólnego
doświadczenia członków, z przekonania, że wzajemna pomoc to wsparcie, z zasady wspomagającego
(kiedy pomaga się innym w rozwiązywaniu problemów, największą korzyść z takiej pomocy może odnieść pomagający), ze wzmocnienia poczucia własnej
wartości, co przyspiesza porzucenie przez członków
dawnych nieefektywnych zachowań, wymiany informacji, a także z konstruktywnego dążenia do wspólnych celów.
Wróćmy ponownie do tematu samoakceptacji. Co
zrobić, żeby bardziej polubić siebie? Zaakceptować swoje wady i polubić swoje zalety? Jak
w ogóle te zalety rozpoznać?
Odpowiedź zawiera się w samym pytaniu: aby móc
zmieniać, muszę najpierw wiedzieć, co chcę zmienić.
W związku z powyższym najpierw trzeba poznać siebie.
Okres dojrzewania, inaczej nazywany okresem adolescencji, charakteryzuje się wyjątkowym dążeniem
do poznania siebie, co wpisuje się w zadania rozwojowe tego okresu. Termin adolescencja (od łac. adolescere) dosłownie oznacza wzrastanie ku dojrzałości.
Jest to etap między dzieciństwem a dorosłością, rozpoczynający się ok. 10 r.ż i kończący się ok. 20–21 r.ż..
Gdy nastolatek ma ok. 16 lat, przechodzi tzw. kryzys
tożsamości: to oznacza typową dla okresu dorastania
dezorientację i niską samoocenę.
Wśród wielu wyzwań, przed jakimi stają
dorastający, znajduje się konieczność przystosowania do wyraźnych zmian fizycznych, seksualnych, znalezienia własnej tożsamości
i utworzenia nowych relacji interpersonalnych, w tym
po raz pierwszy wyrażania odczuć seksualnych.
(J. Turner, D. Helms)
Powiedziałabym: trochę dużo wyzwań w krótkim
czasie. Odpowiedzi na te pytania młodzież poszukuje
w konfrontacji z innymi ludźmi i przez to tworzy własny system wartości. Jest przy tym nadkrytyczna,
do tego dochodzi burza hormonów czy zwiększające
się możliwości poznawcze – i konflikt gotowy. Dorośli
zwykle nie rozumieją zachowań nastolatków. Tymczasem bunt adolescenta bywa przede wszystkim
fundamentem budowania własnej godności. W ten
sposób wróciliśmy do punktu wyjścia.
Kochać kogoś to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest.
(William Wharton)
Dziękujemy za rozmowę.
Na koniec nie pozostaje nam nic innego, niż życzyć wszystkim czytelnikom, aby polubili siebie!
Postawy rodzicielskie charakteryzujące się:
akceptacją
[rodzice przyjmujący dziecko takim, jakie jest, kochający je, czerpiący przyjemność
z kontaktu z nim, aprobujący, ale też ganiący zachowania dziecka],
współdziałaniem
[rodzice zainteresowani dzieckiem, aktywni w nawiązywaniu i utrzymywaniu kontaktu,
czerpiący przyjemność ze współdziałania z nim],
uznaniem praw dziecka
[postawa kształtująca odpowiedzialność dziecka: rodzice tłumaczący i wyjaśniający,
mający oczekiwania na miarę możliwości dziecka],
rozumną swobodą
[rodzice dozujący swobodę odpowiednio do możliwości i dojrzałości dziecka, troszczący
się o zdrowie i bezpieczeństwo, będący obiektywni w rozpoznawaniu ryzyka; dziecko
odczuwa więź z rodzicami i ma poczucie odpowiedzialności za swe zachowania],
pozwolą dziecku na prawidłowy rozwój i lubienie siebie.
Joanna Boroń-Zyss
Psychiatra dzieci i młodzieży, obecnie kierownik Oddziału Psychiatrii Dzieci WSSD im. św. Ludwika
w Krakowie. Od wielu lat zaangażowana w pracę z rodzinami i dziećmi z PKU.
21
wasze historie
Kolarstwo
i wielkie
zmiany
Nazywam się Dawid Dąbrowski i mam 24 lata. Jestem studentem dwóch kierunków na
Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie: zarządzania oraz filologii rosyjskiej. Mam wiele
zainteresowań i jestem człowiekiem ciekawym świata. Lubię podróżować samochodem po
Europie oraz literaturę naukową. Uwielbiam kolarstwo i całą otoczkę towarzyszącą temu
sportowi. Jednak jestem też fenylakiem. Czy to źle, czy dobrze? Na to pytanie próbowałem
odpowiedzieć sobie przez 24 lata.
Początki były dość łatwe, ponieważ w dzieciństwie
nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co się
dzieje. Ogólnie nie przepadałem za jedzeniem, więc
nie przeszkadzało mi to, że muszę jeść inne produkty
niż moi rówieśnicy. Rodzice troszczyli się o mnie, jak
mogli tylko najlepiej, a ja byłem skory do współpracy.
Przestrzegałem diety i miałem bardzo dobre wyniki
podczas badań, a w szkole uczyłem się dobrze.
Niestety okres pomiędzy 16. a 19. rokiem życia okazał
22
się słabszy, co potwierdzały moje słabe wyniki badań.
Miałem jednak dobre oceny, więc nie pochylałem się
nad tym problemem.
To właśnie wtedy dotarło do mnie, że jest to odpowiedni czas na postawienie sobie celu w życiu i wybranie pasji – czegoś, co uwielbia się robić bez względu na okoliczności. Wybór padł na kolarstwo – i w taki
sposób zaczęła się cała droga przemian, jakich dokonał we mnie ten sport.
Pasja czy coś więcej?
Jazdę na rowerze lubiłem od najmłodszych lat. Przygodę z dwoma kółkami zacząłem około 5. roku życia
i uwielbiałem podwórkową rywalizację. Będąc dzieckiem, nie wiedziałem jeszcze, że to ciężki sport, zarezerwowany tylko dla ludzi o nieprzeciętnym harcie
ducha. W kolejnych latach rower został przeze mnie
trochę zepchnięty na margines, gdyż miałem dużo
nauki w końcowych latach podstawówki i na początku gimnazjum. Jednak nie zapomniałem o rowerze.
W zimie wykonywałem ćwiczenia związane z kulturystyką, połączone z ogólnym rozwojem, a gdy nadchodziła wiosna, zaczynałem katorżnicze treningi na
szosie. Nie przeszkadzał mi fakt, że nie miałem specjalistycznego roweru.
Największe zawirowania pojawiły się pomiędzy
16. a 19. rokiem życia, gdy nastał kryzys tożsamości. Dokonywałem rewizji swoich celów i w taki oto
sposób zacząłem chodzić na siłownię. Brakowało
mi treningów siłowych. Pomimo ciężkich treningów
rowerowych doskwierał mi totalny brak siły. To był
okres, w którym siłowo i mentalnie wszyscy rówieśnicy zaczęli mnie wyprzedzać. I tak w wieku 16 lat
zacząłem przygodę z siłownią i ciężarami. Warto podkreślić, że wówczas trudno było znaleźć jakąkolwiek
siłownię, żeby móc choć trochę poćwiczyć. Jednak
ćwiczenia niewiele pomagały, bo zaniedbałem moją
dietę. Główną przyczyną było to, że zdecydowanie za
mało jadłem. Nie mogłem zrozumieć, że 70% sukcesu
w sporcie zależy od odżywiania. Koniecznością było
poukładanie sobie w głowie priorytetów. Wszystko
powoli zaczęło się udawać.
Na 17. urodziny dostałem od rodziców rower szosowy.
To był pierwszy znak, by wrócić na właściwą ścieżkę.
W tym czasie uczyłem się pokory, a do nauki wróciłem bardziej zmobilizowany. Rower dalej był ważny,
jednak musiałem pogodzić szkołę i treningi jednocześnie. Kolejne lata dawały do myślenia. Nigdy nie utożsamiałem się z innym sportem niż kolarstwo. Wielki
przełom nastąpił w 2013 roku, gdy złamałem rękę
podczas jazdy na rowerze. To był początek wielkich
zmian. W mojej głowie już rysował się plan powrotu
na siłownię – ale nie od razu. Najpierw chciałem jak
najszybciej wrócić do jazdy. Udało się po 10 dniach.
W sierpniu wziąłem udział w imprezie dla amatorów
kolarstwa szosowego: Tour de Pologne Amatorów.
To był wyścig po górach, z którymi wcześniej nie
miałem kompletnie do czynienia. Moim pierwszorzędnym celem było wyjechanie pod słynny podjazd
w Gliczarowie koło Bukowiny Tatrzańskiej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nachylenie
w najbardziej stromym miejscu wynosiło 23%. Nie interesował mnie czas – interesował mnie ten najcięższy, konkretny podjazd. Było to dla mnie próbą sił. Powtarzałem sobie cały czas: „Tak, mogę to zrobić! Nie
ma innej możliwości!”. Fizycznie byłem bardzo słaby,
przynajmniej tak mi się wydawało.
Dla mnie to było sprawdzenie silnej
woli, bo wcześniej nie trenowałem
w górach jakiegokolwiek podjazdu.
I wygrałem. Wygrałem sam ze sobą.
Od tej pory zaczęło się wszystko zmieniać. Od października zacząłem ponownie ćwiczyć na siłowni.
Koncentrowałem się na wszystkim: na sile, na wyglądzie i na ćwiczeniach, jakie wykonywałem, ale przede
wszystkim na nauce. Od nowego roku postanowiłem
rygorystycznie przestrzegać diety. Musiałem zbijać
wynik jak najszybciej.
Opracowałem szczegółowy plan jedzenia, wcześniej
przejrzawszy produkt po produkcie, bo znałem tylko
zarys diety niskobiałkowej – bez konkretnych danych
i odniesień. Skład, kalorie, białko, przeliczanie białka na Phe… Tydzień po tygodniu o siedem jednostek
mniej – i tak przez równe trzy tygodnie aż do poziomu
2,1. W ciągu trzech miesięcy przytyłem 7 kg, co pozwoliło mi na zdecydowane zwiększenie siły zarówno
fizycznej, jak i tej mentalnej.
Nieustannie budowałem swoją pewność siebie, by
już w połowie 2014 roku obronić pracę licencjacką na
ocenę bardzo dobrą. Potem za swoją średnią otrzymałem stypendium dla najlepszych studentów i od
tej pory jestem na fali.
23
wasze historie
Totalne zmiany
I nastał rok 2015. Pomimo małej ilości czasu i nawarstwiających się egzaminów oraz dodatkowych zajęć na
uczelni postanowiłem pojechać do Włoch na wyścig
organizowany przez Czesława Langa w ramach upamiętnienia górskiego etapu Tour de Pologne z 2013
roku, którym podążali zawodowi kolarze. Impreza została przygotowana specjalnie dla amatorów kolarstwa szosowego i wiodła przez trzy górskie przełęcze
malowniczych dolomitów. Dwie z nich były zlokalizowane na wysokości przekraczającej 2000 m n.p.m.,
a długość podjazdów na całej trasie wynosiła 50 km.
Etap liczył 75 km, a meta została wyznaczona na legendarnej przełęczy Passo Pordoi (2239 m n.p.m.). To
było dla mnie arcytrudne zadanie do wykonania, ponieważ termin wyścigu przypadał na końcowe terminy egzaminów i zaliczeń. Moje ulubione egzaminy były
najtrudniejsze, bo musiałem je zdać w języku obcym.
Zaliczyłem je jeszcze przed wyjazdem. Obawiałem się,
że jestem za słaby fizycznie, aby wyjeżdżać pod góry,
które miały 10–20 km samego podjazdu.
Katorżnicze treningi od początku roku, ciągłe wyjazdy
w góry w celu budowania siły bazowej, a potem szlifowanie powtarzalności i wytrzymałości siłowej – na
realizację miałem tylko trzy miesiące.
Wcześniej nie planowałem takiego przedsięwzięcia,
bo uznałbym to za szaleństwo, jednak skłonił mnie do
tego bardzo dobrze zaliczony semestr, chęć sprawdzenia się w podwójnym napięciu oraz odniesienia podwójnego zwycięstwa nad samym sobą.
I wszystko się udało! Zająłem 83 miejsce na ponad 200
uczestników, a tylko 99 osób zostało zaklasyfikowanych. Reszta przekroczyła czas lub w ogóle nie dojechała do końca. Na mecie łzy szczęścia nie mogły mnie
opuścić. Świętowanie, rozdawanie medali, dyplomów…
Na drugi dzień z chłodną kalkulacją stwierdziłem, że
to już jest skończone. Było, minęło. Fakt, pokonałem
siebie i swoje słabości, ale w sierpniu czeka mnie kolejny wyścig w Bukowinie. Od tego momentu koncentrowałem się na dokończeniu zaliczania egzaminów
i treningach przed kolejnymi zawodami.
24
Po tegorocznych wydarzeniach kolarstwo przestałem traktować jako pasję, a zacząłem jako coś znacznie więcej – stan umysłu. Dobrze połączyć te dwie
rzeczy. Poprzez próby charakteru można sprawić,
aby umysł sięgał dalej. Nie poddawać się przy pierwszym niepowodzeniu, bo to właśnie na podstawie tego
pierwszego niepowodzenia należy stworzyć szansę
i wykorzystać ją.
Jeśli chcecie dążyć do celu
konsekwentnie i uparcie,
musicie sami sobie zaufać.
Od tego bardzo dużo zależy.
Nie można bać się potencjalnej
porażki: należy być na nią
przygotowanym.
Unikniecie wtedy rozczarowania. Nie słuchajcie ludzi,
którzy Was demotywują. Podczas pobytu we Włoszech
miałem grypę żołądkową, bardzo wysoką gorączkę i
wymioty. Za dużo zjadłem na dwa dni przed wyścigiem.
Wielu moich przyjaciół patrzyło na mnie z politowaniem
i mówiło: „Będzie Ci ciężko dziś jechać”, „Dla kolarza
grypa żołądkowa to największe przekleństwo”. Byłem
wściekły na siebie i musiałem wszystko jeszcze raz
na chłodno przeanalizować, ale to mnie tylko bardziej
zmotywowało. Wiedziałem wtedy, że nie mam już nic
do stracenia. Postanowiłem: jadę na całość od początku
do końca – bez względu na konsekwencje. I udało się!
Kolejna ważna sprawa to ciężka praca. Każdy ma jakieś zdolności, ale bez ciężkiej pracy trudno będzie
osiągnąć swoje cele i marzenia oraz przezwyciężyć
swoje słabości.
Fenyloketonuria nie miała w moim przypadku dużego
znaczenia podczas wyścigu we Włoszech. Traktowałem siebie normalnie, nie myślałem o tym nic a nic.
Byłem skoncentrowany tylko na tym, żeby pojechać
jak najlepiej. Moja choroba była tym razem moim
sprzymierzeńcem.
Niełatwo odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to dobrze,
czy źle, że jestem chory na fenyloketonurię. Moim zdaniem to bardzo dobrze, ponieważ jesteśmy ludźmi wyjątkowymi – to właśnie chciałbym podkreślić.
Osiągamy więcej niż reszta,
bo specjalna dieta uczy nas
pokory i ciężkiej pracy od
najmłodszych lat.
Jesteśmy osobami perfekcyjnie dostosowującymi się
do zmieniających warunków i konsekwentnie dążącymi do celu. I tak już pozostanie.
Pozdrawiam wszystkich!
Dawid Dąbrowski
25
wasze historie
Nie boję się zmian!
Chciałam opowiedzieć o moim życiu w Hiszpanii. Zazwyczaj, kiedy ludzie pytają mnie,
dlaczego właściwie postanowiłam tam wyjechać, odpowiadam, że tak się złożyło
albo że to przez PKU. Nie jest to do końca błędne stwierdzenie, bo pierwszy
kontakt z Hiszpanią miałam właśnie dzięki mojej chorobie.
Kiedy miałam 11 lat, z ojcem mojej przyjaciółki, który
działał w śląskim stowarzyszeniu Metabolica, skontaktował się ktoś z Hiszpanii i zapytał, czy nie chcielibyśmy pojechać na międzynarodowy obóz PKU.
Chcieliśmy! I pojechaliśmy. Z perspektywy czasu
wspominam tę wyprawę jako dość absurdalną: trzy
dziewczyny w wieku 11, 13 i 16 lat wybrały się w podróż w nieznane, bo ktoś napisał e-mail…
Obóz rzeczywiście miał miejsce, a jego międzynarodowość zapewniałyśmy my i dwie osoby z Portugalii.
Mało kto mówił po angielsku, ale muszę przyznać,
że były to jedne z najlepszych wakacji w moim życiu
i bardzo się cieszę, że rodzice byli na tyle odważni,
by mnie tam posłać. W następnych latach wracałam
do Hiszpanii, gdy tylko finanse na to pozwalały, a do
naszego babskiego grona dołączył jeszcze rodzynek
– Mateusz.
Kontakt z Hiszpanią zaowocował nauką hiszpańskiego w liceum, dwujęzyczną maturą i stypendium na
studia. Wyjechałam, tak jak poprzednio, w sposób
dość spontaniczny. Rodzice mówią mi teraz, że kiedy
26
10 lat temu puszczali mnie na studia, nie zdawali sobie sprawy, że wyjeżdżam na dobre… To prawda! Ja
też nie sądziłam, że tak będzie.
Okres studiów wspominam bardzo dobrze: w Grenadzie odnalazłam się szybko, choć zawsze marzyłam,
że będę studiować gdzieś na północy. Stworzyliśmy
zgraną grupę studencką, a ja stałam się w zasadzie
dwujęzyczna. Jednak wkroczenie w dorosłość za granicą nie było łatwe. Najtrudniejszą kwestią było dla
mnie przejście do porządku nad organizacją diety.
O ile samo jej utrzymanie nie było właściwie trudne,
o tyle cała – nazwijmy to – infrastruktura przerosła
mnie zupełnie. Polski NFZ (bo to rodzice opłacali za
mnie składki) poinformował mnie, że nie przysługuje
mi leczenie poza granicami kraju. Do dziś pamiętam
e-mail, w którym kogoś zwyzywałam… Przez 6 lat nie
miałam więc lekarza pierwszego kontaktu, nie dostałam również lekarza specjalisty. Przez cały ten czas
przywoziłam Milupę z Polski. Odwiedzający mnie rodzice, a także rodzice moich przyjaciół, przyjeżdżali
z preparatem dla mnie. Próbki wysyłałam do IMiD-u
i tam też chodziłam na wizyty kontrolne. Początkowa w badaniu przesiewowym 7 chorób, Galicja – 33.
wo nie miałam kontaktu z żadnym fenylakiem, więc
Ludzie w Walencji liczą dietę w dobowej podaży fenynie wiedziałam, gdzie kupuje się jedzenie. Zaopatryloalaniny, Madryt nie liczy warzyw i owoców, a inne
wałam się wyłącznie w niskobiałkowe produkty doprodukty w gramach białka. To bardzo dezorientuje
stępne w supermarketach: jeden rodzaj mąki, jeden
i dzięki obserwacji na forach i kongresach wiem, że
rodzaj makaronu, mleko ryżowe, zastępnik jajka (lub
rodzice też nie są do końca pewni. W ogólnym roztańszą od mleka horchatę – Hiszpanie do dziś śmieją
rachunku uważam jednak, że dobrze odnalazłam się
się ze mnie, że jestem w stanie pić ten napój z kawą!).
w hiszpańskiej rzeczywistości.
Dopiero po roku zebrałam się w sobie, odnowiłam
stare kontakty i… okazało się, że fabryka produktów
Wyniosłam się ze stolicy do podmiejskiego Getafe
niskobiałkowych znajduje się 15 minut od Grenady!
i zdecydowanie mi to służy. Pracuję na uniwersytecie,
Po skończeniu studiów przeniosłam się do Madrytu,
przygotowuję swój doktorat z filozofii i działam w logdzie rozpoczęłam starania o pracę na uniwersytecie.
kalnym stowarzyszeniu. W obu kwestiach widzę zdeTo był trudny czas: biurokracja przeciągała się w niecydowany postęp – na szczęście! Właśnie zaczynam
skończoność, ja musiałam podjąć pracę (w zasadzie
prowadzić nowe zajęcia uniwersyteckie i bardzo mnie
trzy), żeby w oczekiwaniu na decyto ekscytuje. W naszym stowarzyzję mieć ubezpieczenie. Nie najlepiej
szeniu zorganizowaliśmy pomoc
wspominam potyczki z biurokracją,
dla palestyńskich dzieci dotknięlekarzy źle wypisujących recepty,
tych fenyloketonurią (210 niños de
panie informujące mnie o tym, że
Gaza) i to też było dla mnie barza pół roku dostanę skierowanie do
dzo ważne. Doktorat mam zamiar
specjalisty itd.
skończyć w 2017 – wtedy też będę
Pewnie właśnie dlatego zdecydozastanawiać się, czy zostać w Hiszwałam się na wstąpienie do Mapanii, czy próbować szczęścia gdzie
dryckiego Stowarzyszenia Osób
indziej. Właściwie nie wiem, co zroChorych na Fenyloketonurię i Inne
bię. Na pewno będzie to zależało
Schorzenia Metaboliczne (Asociaod sytuacji ekonomicznej Hiszpanii
ción de Fenilcetonúricos PKU OTM
i od tego, czy będę chciała kontynude Madrid), w którym działam do
ować karierę akademicką. Czuję jeddziś. Dzięki temu zyskałam duże
nak – znów! – chęć spróbowania życia
oparcie w innych fenylakach, sama
w innym miejscu.
W Grenadzie odnalazłam się
też zaczęłam pomagać i doradzać
szybko, choć zawsze mainnym rodzicom. Wcześniej zupełAktualnie przebywam w Danii na
rzyłam, że będę studiować
nie nie doceniałam takiego kontaktrzymiesięcznym stażu badawgdzieś na północy.
tu – teraz nie wyobrażam sobie bez
czym. Może właśnie tu zostanę?
niego życia. W Hiszpanii wciąż jest sporo do zrobienia.
Moje pierwsze doświadczenie z tym krajem jest cuMimo że w porównaniu z Polską niektóre rzeczy wydowne – także w kwestii opieki PKU. Dlaczego by nie?
padają korzystnie (np. Kuvan jest refundowany, wieJestem osobą, która nie boi się zmian i nowych wyle osób prowadzi bardzo lekką dietę, a w niektórych
zwań. Myślę, że do pewnego stopnia tego właśnie naregionach refundowane są także produkty niskobiałuczyła mnie Hiszpania, w szczególności te pierwsze
kowe), panuje tu swego rodzaju chaos, a to dlatego,
wyjazdy na obozy PKU. Czy to nie paradoksalne, jak
że każda comunidad (województwo) ma swój własny
bardzo fenyloketonuria zdeterminowała moje życie
system zdrowia. W Madrycie nie mam więc refundow całkiem nieoczekiwany sposób?
wanego jedzenia, ale gdybym mieszkała w Walencji,
mogłabym na to liczyć. Kastylia-La Mancha wykryAgata Bąk
27
kuchnia
28
zawstydzić
tęczę
Placuszki
z cukinii i dyni
Dynia, cukinia zielona i żółta, ewentualnie zioła – kolorów moc!
No cóż, muszę przyznać, że za pierwszym razem placuszki mi się
nie udały. Potem bardziej je odcisnąłem z nadmiaru wody
i zmniejszyłem ilość oleju na patelni do minimum – wyszły pyszne!
Jak to zrobić?
Zetrzyj warzywa na grubych oczkach i posól,
cebulę potnij w półksiężyce i rozrób zastępnik jajka.
Połącz wszystkie składniki i dokładnie wymieszaj
oraz dopraw. Porządnie odciśnij z nadmiaru wody
i uformuj placuszki. Smaż na małym ogniu na
średnio rozgrzanej patelni posmarowanej olejem.
5 placuszków:
Energia: 491 kcal
Białko: 6,2 g
Phe: 273 mg
olej do smażenia:
Energia: 85 kcal
Białko: 0 g
Phe: 0 mg
Składniki
400 g cukinii
50 g dyni
40 g cebuli
5 g zastępnika jajka (na 30 ml wody)
100 g mąki
5 ml oleju
29
kuchnia
jesienne
koktajle
Całe lato czekałem na jesień.
Takiej gamy barw nie ma o żadnej innej
porze roku! Warto pobawić się w kuchni
kolorami – to świetna zabawa rozwijająca
kreatywność, a przy okazji bomba
witaminowa!
Składniki
6 porcji:
150 ml soku z buraków
150 ml wody
20 ml octu balsamicznego
400 g gruszki
50 g rukoli
10 g imbiru
6 porcji:
Energia: 298 kcal
Białko: 5,1 g
Phe: 284 mg
Składniki
1 porcja to ok. 150 ml
6 porcji:
6 porcji:
Energia: 298 kcal
Białko: 12 g
Phe: 341 mg
1 porcja to ok. 150 ml
30
700 g pomidorów
200 g selera naciowego
40 g oliwek czarnych
75 g papryki czerwonej
75 g papryki żółtej
30 g suszonych pomidorów
Jak to zrobić?
Wszystkie składniki na koktajl posiekaj drobno,
wrzuć do blendera i zmiksuj dokładnie.
Składniki
6 porcji:
300 ml soku pomarańczowego
300 g bananów
300 g mango
sok z ½ limonki
6 porcji:
Energia: 616 kcal
Białko: 6,3 g
Phe: 277 mg
1 porcja to ok. 150 ml
Składniki
6 porcji:
300 ml kompotu z jabłek
200 g jabłek
30 g dyni hokkaido
300 g selera naciowego
25 g jarmużu
3 g mięty
6 porcji:
Energia: 309 kcal
Białko: 6,5 g
Phe: 206 mg
1 porcja to ok. 150 ml
31
kuchnia
Gołąbki jesienne
Podczas warsztatów ze mną uczyliście się robić spring
rolls. Nadeszła jesień, więc pomyślałem, że ideę
wiosennego zawijasa można przemycić też o tej porze
roku. Nic prostszego! Teraz jest mnóstwo liści przeróżnych
kapust – a to są królowe jesieni.
Składniki
1 porcja:
Jak to zrobić?
Wymieszaj cytrynę, oliwę i posiekane chili. Liście
kapusty sparz w gorącej wodzie. Warzywa umyj i obierz,
potem potnij w cienkie paski. Z mąki, oliwy i wody ulep
kulkę, rozpłaszcz ją i upiecz na suchej gorącej patelni,
a następnie potnij w paski. Warzywa i podpłomyk ułóż
na liściu kapusty, skrop sosem i zawiń w rulon.
Sos:
5 g oliwy
0,5 g cytryny
0,1 g chili
50 g kapusty białej (opcja 1)
50 g kapusty włoskiej (opcja 2)
10 g rzodkiewki
20 g marchwi
10 g buraków
4 g szczypioru
10 g cukinii
2 g mięty
Podpłomyk:
1 gołąbek
z kapustą białą:
Energia: 125 kcal
Białko: 1,7 g
Phe: 72,3 mg
32
1 gołąbek
z kapustą włoską:
Energia: 130 kcal
Białko: 2,5 g
Phe: 106 mg
5 porcji:
1 podpłomyk:
Energia: 260 kcal
Białko: 0,1 g
Phe: 1,8 mg
50 g mąki ekstra krakowskiej
10 ml oliwy
ok. 20 ml wody
Kiszonki
Mimo że jadam ogórki kiszone, do głowy mi nie przyszło, że
ukisić można jeszcze coś innego – no może poza kapustą.
Aż do momentu, kiedy w jednej z radiowych audycji
usłyszałem, że kisić da się… wszystko.
I tak teraz w moim domu na półce stoją w słoikach kiszone
śliwki, porzeczki, buraki i marchewki.
Składniki
1 łyżka soli
1 l wody
250 g marchwi (opcja 1)
250 g buraków (opcja 2)
liść chrzanu
liść czereśni
2 ząbki czosnku
koper
Jak to zrobić?
Sól rozpuść w przegotowanej wodzie. Warzywa umyj,
obierz i potnij w grube paski, kostkę lub plasterki.
Włóż z przyprawami do słoika i zalej roztworem solnym tak,
aby całe były zanurzone.
Zakręć słoik i odstaw na trzy tygodnie – po tym czasie
kiszonka będzie gotowa.
1 słoik - marchew
Energia: 88 kcal
Białko: 2,5 g
Phe: 68 mg
1 słoik - buraki
Energia: 203 kcal
Białko: 4,5 g
Phe: 98 mg
jerzy nogal
Z pasji kucharz i fotograf. Współpracuje twórczo z innymi kucharzami, tworząc przepisy na potrzeby warsztatów
kulinarnych i propozycji menu do restauracji. Pasjonat naturalnych smaków i zdrowej produkcji żywności.
Przekonany, że ograniczenia są potrzebne, bo odkrywają nowe możliwości – i to właśnie chce udowadniać
swoimi autorskimi interpretacjami kuchni PKU.
33
reportaż
Jerzy Nogal
nie tylko
warsztaty
Tak było
Pędzę, lecę na ostatnią chwilę.
Najpierw warsztaty, później zmęczony
wracam do domu. Kolejne miejsce,
satysfakcja i zmęczenie.
Ale i pustka.
34
Teraz
Jadę wcześniej lub zostaję dłużej.
Gdy mam trochę czasu, o świcie lub po warsztatach chodzę po mieście, w którym jestem.
Łapię oddech, chłonę, odpoczywam. Większość mojego życia
to fotografia.
Byłem fotografem, a moją pasją
było gotowanie. Teraz gotuję,
a pasją jest fotografowanie.
Wszędzie, dokąd jechałem, zabierałem aparat.
Obecnie mam telefon z aparatem i nim robię
zdjęcia. Zawsze dzieliłem się z Wami pasją
do gotowania oraz przepisami. Teraz chcę też
pokazać moje spojrzenie na miejsca,
w których Was odwiedzam.
I nie zawsze są to utarte szlaki.
Zachęcam Was do tego, byście i Wy
na spotkania przyjechali wcześniej.
Lub później wyjeżdżali.
Brak czasu to wygodna wymówka.
Połaźcie, odpocznijcie, pooglądajcie miejsca,
do których przybywacie. Warto!
Wciąż to robię i zawsze coś odkrywam.
We Wrocławiu byłem już dwa razy
i za kilka dni wybieram się po raz kolejny.
Nie zawsze ląduję na Rynku.
35
wiedza
jesienna
melancholia
Co powinno się znaleźć w diecie jesiennego melancholika?
Czyli jak poprawić sobie humor dobrym
i zdrowym jedzeniem.
To, co jecie, ma ogromny wpływ na Wasze zdrowie, samopoczucie
i oczywiście poziomy fenyloalaniny. Pamiętacie o serotoninie,
potocznie zwanej hormonem szczęścia?
Pamiętam początek roku szkolnego, który ciepło zakończył wakacje. Nazajutrz obudził nas rześki poranek i było to tak, jakby jesień chciała nas przygotować
na swoje przyjście. Właśnie dlatego lubię wrzesień:
mogę jeszcze złapać odrobinę słońca, wybrać się
na spacer lub wycieczkę, a po pracy odwiedzić plac
targowy ze straganami pełnymi pachnących jabłek,
śliwek, gruszek, winogron. Staram się robić jak najwięcej przetworów w słoikach, aby zimą przypominały mi gorące lato. Jeszcze w lipcu zakisiłam ogórki,
teraz przyszedł czas na kapustę, paprykę i pomidory.
To, co jecie, ma ogromny wpływ na Wasze zdrowie,
samopoczucie i oczywiście poziomy fenyloalaniny.
Pamiętacie o serotoninie, potocznie zwanej hormonem szczęścia? Jej najwyższy poziom występuje
u noworodków i spada podczas dojrzewania oraz
właśnie w okresie jesienno-zimowym. Jej niski poziom może powodować agresję, zmęczenie, zwiększoną wrażliwość na ból oraz zaburzenia depresyjne.
36
W wytwarzaniu serotoniny biorą udział aminokwasy
(tryptofan), cukier i tłuszcz. Udowodniono, że mózg
człowieka do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje stałego dopływu glukozy, bo dzięki temu produkuje odpowiednią ilość serotoniny.
Jednak pocieszanie się słodyczami może okazać się
szkodliwe. Powodują one efekt zadowolenia, ale na
krótko, bo węglowodany proste, które znajdują się
w słodyczach, są szybko wchłaniane. Podnosi się poziom glukozy we krwi i poprawia się samopoczucie,
ale równolegle wzrasta poziom insuliny, co w konsekwencji obniża poziom glukozy i prowadzi do uczucia
senności. Z tego powodu nie polecam słodyczy. Wyjątkiem mogą być dwie kosteczki gorzkiej czekolady
o zawartości kakao 70% (to ok. 10 g, czyli białka 0,5 g
i Phe25 mg). Będzie jej niewiele, a może nam poprawić nastrój.
Jedzmy węglowodany złożone, które są wolniej przyswajalne niż cukry proste, a jeśli chodzi o tłuszcze,
to dobrym źródłem kwasów tłuszczowych omega-3
w diecie PKU jest olej lniany oraz (dużo tańszy) olej
rzepakowy, np. Kujawski. W syntezie serotoniny
uczestniczą witaminy z grupy B (tiamina, niacyna,
kwas foliowy) i witamina C. Ich doskonałym źródłem
są zielone warzywa liściaste i owoce.
Zadbajmy, aby w naszym
jadłospisie znalazły się: kapusta,
papryka, jarmuż, sałata, natka
pietruszki, szpinak, owoce
cytrusowe, owoce dzikiej róży,
jabłka, banany.
Gdy zaczniemy odczuwać gwałtowne pogorszenie
nastroju, zjedzmy banana i sałatkę z awokado. Jeden i drugi owoc jest źródłem tryptofanu, z którego
powstaje serotonina. Ponadto zawarte w bananach
węglowodany dostarczają niezbędnej energii i sporo
witaminy z grupy B.
Na czarnej liście produktów znajduje się mocna kawa
i czarna herbata oraz cola, ponieważ wypłukują one
z naszego organizmu magnez oraz witaminy z grupy B. W zamian proponuję herbatkę z dzikiej roży lub
szklankę świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. Nasze złe samopoczucie może być spowodowane
po prostu odwodnieniem organizmu, dlatego warto
pić wodę ze szczyptą soli himalajskiej, która zawiera
cenne mikroelementy. Efekt nie będzie natychmiastowy, ale trzeba pamiętać o stałym dostarczaniu
płynów – zwłaszcza gdy pijecie preparat w postaci
zagęszczonej.
Bardzo dobrze, że obecnie wracają na nasze stoły
warzywa uznawane kiedyś za pospolite: burak, dynia,
rzepa, jarmuż.
Można je zastosować w przeróżnych potrawach, takich
jak: zupy, desery, ciasta, dżemy, musy koktajle. Przepisów jest całe mnóstwo – wystarczy po nie sięgnąć.
Tak niedoceniany kiedyś jarmuż (pamiętam z dzieciństwa, że dekorowano nim wędliny na półmiskach,
a później lądował w koszu) zawiera cenny beta-karoten i luteinę, tj. przeciwutleniacze, które hamują procesy oksydacyjne. Jest też źródłem wapnia i witamin
z grupy B. Pamiętajcie, że jarmuż zawiera sporo białka (tak jak zielony groszek, bób, kukurydza, brukselka) i trzeba go dokładnie policzyć w diecie.
Na pierwszym miejscu wymieniłam
buraka, bo jest doskonały na
poprawę humoru: zawiera znany
już nam tryptofan i kwas foliowy
oraz jest źródłem litu – pierwiastka,
który nasila działanie tryptofanu
i magnezu, w wyniku czego
wytwarza się serotonina.
W zimny jesienny dzień nic nie poprawi nam lepiej
samopoczucia niż pikantna rozgrzewająca zupa dyniowa z imbirem, buraczki zasmażane z jarmużem
i pyszny deser z tapioki z owocami cytrusowymi.
Tak więc: na dobry humor jedzmy warzywa i owoce!
Elżbieta świeczka
Od 1985 roku pracuje w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie: obecnie jako dietetyk Poradni
Chorób Metabolicznych i Poradni Rzadkich Wrodzonych Wad Metabolizmu.
Prywatnie jest szczęśliwą żoną oraz matką trójki wspaniałych dzieci. Wolny czas spędza na spacerach
z psem w Puszczy Niepołomickiej, która jesienią jest najpiękniejsza. Lubi czytać książki psychologiczne
i poezję, pielęgnować kwiaty i gotować.
37
wiedza
STĘŻENIA PHE
POD LUPĄ
Czy konieczne jest dokładne obliczanie zawartości fenyloalaniny (Phe) w produktach
żywnościowych? Dlaczego niebezpieczne są za niskie i za wysokie stężenia fenyloalaniny
we krwi chorych na fenyloketonurię?
38
Fenyloketonuria (PKU) jest najczęściej spotykaną
wadą wrodzoną w metabolizmie aminokwasów. Zaburzenie to dotyczy przemian aminokwasu zwanego
fenyloalaniną (Phe). Wskutek błędu metabolicznego,
spowodowanego całkowitym brakiem lub znacznym
ograniczeniem aktywności enzymu hydroksylazy fenyloalaninowej (PAH), dochodzi do nagromadzenia we
krwi wysokich stężeń fenyloalaniny (Phe), które działają toksycznie na ośrodkowy układ nerwowy (OUN).
Fenyloalanina to aminokwas egzogenny (zewnątrzpochodny), dostarczany przez pożywienie jako białko
pokarmowe. Jego wysokie stężenie w organizmie powoduje uszkodzenie mózgu.
Leczenie pacjentów z rozpoznaną fenyloketonurią polega zatem na znacznym zmniejszeniu
ilości fenyloalaniny w ich diecie. Dieta niskofenyloalaninowa, odpowiednio dobrana już od
najwcześniejszego okresu życia, tj. od okresu
noworodkowego, zapobiega pojawieniu się jednej z najcięższych form niepełnosprawności
intelektualnej, jaką spotyka się u nieleczonych
dorosłych chorych z późno rozpoznaną fenyloketonurią (pacjentów nieobjętych przesiewowymi badaniami noworodkowymi).
Udowodniono, że poprzez ograniczenia w podaży fenyloalaniny można ochronić ośrodkowy układ nerwowy przed nadmiarem tego aminokwasu. Dzięki
wczesnemu wdrożeniu odpowiedniej diety możliwy
jest prawidłowy rozwój psychoruchowy dzieci z PKU.
Dieta niskofenylaolaninowa jest dietą normobiałkową i normokaloryczną, z istotnym ograniczeniem
zawartości fenyloalaniny (Phe). Wiadomo, że Phe
jako aminokwas egzogenny występuje w produktach
żywnościowych wysokobiałkowych takich jak: mięso, ryby, nabiał, produkty z mąki (za wyjątkiem mąki
niskofenyloalaninowej), rośliny strączkowe, czekolada. Eliminacja tych produktów z jadłospisu chorego
jest podstawą leczenia. W zamian pacjent otrzymuje
odpowiednio dobrane preparaty aminokwasowe po-
zbawione fenyloalaniny, które powinny pokrywać ok.
80% dobowego zapotrzebowania na białko. Oprócz
tych preparatów dieta powinna opierać się na bogatym asortymencie produktów niskobiałkowych,
odpowiednio ustalonej ilości warzyw i owoców oraz
suplementacji witamin i minerałów.
Precyzyjne przestrzeganie zaleceń dietetycznych
wśród pacjentów z fenyloketonurią to najskuteczniejszy sposób leczenia. Tylko dokładne wyliczanie
zawartości fenyloalaniny w spożywanych posiłkach
daje szansę na dobre zdrowie i chroni mózg przed
groźnymi powikłaniami spowodowanymi niebezpiecznymi stężeniami fenyloalaniny. W komponowaniu diety niskofenyloalaninowej konieczna jest
znajomość zawartości fenyloalaniny w produktach.
Z tego powodu każdy produkt należy zważyć i obliczyć w nim zawartość fenyloalaniny.
Do obliczania zawartości
fenyloalaniny potrzebne są
tabele wartości odżywczych
produktów spożywczych.
W nich odnajdziemy nie tylko ilość energetyczną
(kcal) i białka (g) w każdym produkcie, lecz także
zawartość fenyloalaniny (mg). Bez znajomości tych
danych trudno zastosować u chorych prawidłowo
zbilansowaną dietę.
Zawartość fenyloalaniny w różnych produktach będzie łatwiejsza do zapamiętania, kiedy będziemy regularnie korzystać z tzw. tabel diety PKU. Powinny
być one dostępne w każdej sytuacji, kiedy przystępujemy do przygotowywania posiłków. Systematyczne
zapisywanie obliczeń z diety PKU w dzienniczku kontroli wraz z wynikami pomiarów stężenia fenyloalaniny we krwi przyczynią się do znajomości indywidualnej dobowej tolerancji fenyloalaniny.
Trudności w stosowaniu diety mogą wynikać z niedogodnych warunków do przygotowania posiłków albo
39
wiedza
– i tak jest najczęściej – z powielanych i utrwalanych
złych nawyków. Tylko od nas zależy, jak będziemy
unikać błędów. Takim błędem jest brak wiedzy o zawartości fenyloalaniny w codziennej diecie PKU. Jeżeli do tego dołączy się unikanie ważenia produktów
spożywczych, to określenie dokładnej ilości spożytej
fenyloalaniny stanie się niemożliwe.
Często pacjenci przestają ważyć produkty żywnościowe, bo ufają swojemu określaniu wagi pożywienia „na
oko”. Takie postępowanie po pewnym czasie doprowadza zwykle do nieprawidłowej wagi produktów żywnościowych, co skutkuje zaburzeniami energetycznymi,
białkowymi, węglowodanowymi oraz mineralno-witaminowymi.
Nasza pamięć dotycząca wagi produktów żywnościowych może być zawodna. Trzeba na bieżąco
kontrolować wagę spożywanych produktów, bo tylko wtedy dieta jest bezpieczna i odpowiednio zbilansowana. Dodatkowo do obliczenia należnej ilości
białka i fenyloalaniny w diecie musimy znać swoją
aktualną masę ciała.
Jedynie odmierzanie, odważanie
produktów żywnościowych
oraz liczenie, liczenie i jeszcze
raz liczenie gwarantuje nam
prawidłowy rozwój fizyczny
i umysłowy oraz dobre zdrowie
i samopoczucie.
Pamiętajmy, że niekontrolowane ilości fenyloalaniny
w diecie mogą skutkować podwyższeniem jej stężeń
we krwi i mózgu, powodując narastanie różnych deficytów neuropsychologicznych w każdym okresie życia. Ponadto w ten sposób może dojść też do niebezpiecznego ograniczenia podaży fenyloalaniny.
40
Nadmiar fenyloalaniny
Nadmiar fenyloalaniny – poprzez uruchomienie
złożonych mechanizmów – powoduje uszkodzenie
mózgu. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że
przez barierę krew–mózg przedostaje się do OUN
za duża ilość fenyloalaniny. Z jednej strony przyczynia się to do obniżenia stężeń innych aminokwasów
(ważnych dla rozwoju i funkcjonowania komórek mózgu zwanych neuronami) i produkcji neuroprzekaźników, a z drugiej – do zahamowania produkcji mieliny
(zewnętrznej otoczki włókien nerwowych).
Wśród wielu aminokwasów potrzebnych dla rozwoju i funkcjonowania mózgu istotne znaczenie
dla pacjentów z PKU mają tyrozyna i tryptofan.
Z ich dalszych przemian powstają neuroprzekaźniki, czyli substancje pośredniczące w przekazywaniu
informacji między komórkami mózgu. Z tyrozyny
tworzy się dopamina, a z tryptofanu – serotonina.
W przypadku niedoboru tych aminokwasów i neuroprzekaźników dochodzi do nieprawidłowego funkcjonowania mózgu.
Zaburzenia wynikające
z niedoboru dopaminy to:
rozkojarzenie, trudności w koncentracji,
problemy z zapamiętywaniem i porządkowaniem informacji, senność, zmęczenie w ciągu
dnia, depresja, spowolnienie ruchów,
drżenie kończyn w stanie spoczynku.
Pewne obszary mózgu, zwłaszcza okolica kory
przedczołowej, są szczególnie wrażliwe na niedobór
dopaminy.
Zaburzenia wyższych funkcji nerwowych wynikają
z dysfunkcji tego obszaru, co obserwowane jest u źle
kontrolowanych i nieleczonych pacjentów z PKU.
Z niedoborem serotoniny
(tzw. hormonem szczęścia)
wiążą się natomiast objawy
takie jak:
długotrwały spadek nastroju, smutek, zmęczenie, skłonność do agresji, brak apetytu lub
objadanie się (głównie słodyczami, bo cukier
jest niezbędny do produkcji serotoniny), przewlekła bezsenność.
Mogą też pojawić się obsesje, lęki i zaburzenia
depresyjne, a także może zwiększyć się wrażliwość na ból. Mówimy wtedy o tzw. powikłaniach neuropsychologicznych.
Wskutek nadmiaru fenyloalaniny dochodzi też do
zahamowania produkcji mieliny przez oligodendrocyty (komórki mózgu) i do nadmiernego jej rozpadu.
Ten proces nazywany jest dysmielinizacją (w pewnym stopniu może być odwracalny) i doprowadza do
zmniejszenia ilości osłonek mielinowych włókien ner-
wowych OUN. Od intensywności procesów dysmielinizacyjnych zależy, jakie będą zaburzenia w zakresie przewodnictwa i połączeń międzyneuronalnych
w OUN. To wszystko dzieje się w tzw. istocie białej
mózgu, a zmiany te widoczne są w badaniu rezonansu magnetycznego głowy u niezbilansowanych dietetycznie chorych z fenyloketonurią.
Dokonane zmiany
dysmielinizacyjne
w istocie białej
objawiają się trudnościami w nauce,
zaburzeniami pamięci, różnymi deficytami
intelektualnymi.
Nadmiar fenyloalaniny działa bardzo toksycznie na
neurony (komórki mózgu) – stąd określenie: neurotoksyczność fenyloalaniny. Powikłania neuropsychologiczne (rozdrażnienie, utrudniony kontakt z innymi,
skłonności do agresywnego zachowania, zaburzenia
snu), a także zmiany dysmielinizacyjne w istocie białej
41
wiedza
(zaburzenia zapamiętywania, deficyty intelektualne)
wynikają z wysokich stężeń fenyloalaniny i wskazują na konieczność eliminacji tego neurotoksycznego
czynnika.
Zbyt niskie stężenia fenyloalaniny
U chorych z fenyloketonurią zdarzają się też czasami zbyt niskie stężenia fenyloalaniny. Na taki stan
narażeni są pacjenci, którzy zbyt restrykcyjnie redukują podaż fenyloalaniny w diecie. U osób, które
ograniczają ilość produktów białkowych niskofenyloalaninowych, a dodatkowo czasami nie spożywają
preparatów aminokwasowych pozbawionych fenyloalaniny, dochodzi do spadku stężenia białka (z groźnymi konsekwencjami dla organizmu) oraz do powikłań związanych z niedoborem fenyloalaniny.
W prawidłowych warunkach fenyloalanina w organizmie człowieka jest prekursorem hormonów tarczycy, amin biogennych (noradrenaliny i adrenalin),
substancji barwnikowych (melanin) i składnikiem
białek strukturalnych. Utrzymujące się przez dłuższy
okres zbyt małe stężenie fenyloalaniny we krwi może
zatem powodować utratę masy ciała oraz nadpobudliwość, drżenia mięśniowe i wzmożoną gotowość do
drgawek.
Ilość białka i fenyloalaniny w diecie musi być indywidualnie dobrana do wieku, płci i masy ciała oraz stanu
zdrowia, a także do indywidualnej dobowej tolerancji
fenyloalaniny.
Okazało się, że najlepsze efekty
w stosowaniu diety mają pacjenci,
którzy biorą udział w szkoleniach
i programach edukacyjnych
oraz nawzajem się wspierają.
42
Wiedza na temat fenyloketonurii powinna być ciągle
uzupełniania i praktycznie wykorzystywana w codziennej diecie pacjenta z PKU.
Rodzice, ucząc dziecko zasad
prawidłowego odżywiania, powinni
podkreślać istotę spożywanych
posiłków. Wszystkie składniki
potrzebne do przygotowywania
posiłków muszą być dokładnie
zważone lub odmierzone.
Czynności te rodzice powinni
stopniowo przekazywać swoim
dzieciom z PKU, tak aby
w przyszłości nie stanowiło to
dla nich problemu żywieniowego.
Jeśli chcemy zapewnić odpowiednią do zapotrzebowania podaż białka, każdy posiłek powinien zawierać
zarówno białko bezfenyloalaninowe, jak i z małą ilością fenyloalaniny – według obliczonej indywidualnej
dobowej tolerancji fenyloalaniny.
Ważne jest, by pacjent z PKU (niezależnie od
wieku) umiał zawsze odmówić niedozwolonego poczęstunku oraz określać podobieństwa
i różnice w doborze produktów.
Każdy pacjent, jeśli tylko stosuje dietę PKU, ma takie same szanse na rozwój intelektualny i karierę jak
jego zdrowi koledzy.
Niebezpieczne dla mózgu są zarówno zbyt wysokie,
jak i zbyt niskie stężenia fenyloalaniny (Phe). Dobra
Każdy pacjent, jeśli
tylko stosuje dietę PKU,
ma takie same szanse na
rozwój intelektualny
i karierę jak jego
zdrowi koledzy.
średnia to nie wszystko, gdyż bardzo ryzykowne
są skrajne wahania stężeń fenyloalaniny. Zmiany
w ukształtowaniu ośrodkowego układu nerwowego
i nieprawidłowości w syntezie neurotransmiterów
(dopaminy, serotoniny) związane są z wahaniami stężeń fenyloalaniny.
Odstąpienie od ważenia produktów spożywczych i liczenia w nich zawartości fenyloalaniny naraża mózg
na uszkodzenia. Pamiętajmy, że wrażliwość mózgu
na stężenia Phe utrzymuje się u chorego z PKU przez
całe życie.
Systematyczne leczenie dietetyczne w PKU jest ukoronowane sukcesem: prawidłowym rozwojem i czynnością mózgu do końca życia.
Dbajmy o swój mózg
– jest on najcenniejszym
skarbem każdego z nas!
Elżbieta Krzywińska-Zdeb
Specjalista pediatra. Pracuje w Klinice Pediatrii, Endokrynologii, Diabetologii, Chorób Metabolicznych
i Kardiologii Wieku Rozwojowego PUM w Szczecinie.
Zainteresowanie zawodowe: wrodzone wady metabolizmu, a w szczególności fenyloketonuria.
Pasjonuje się muzyką symfoniczną, literaturą współczesną oraz turystyką rowerową.
43
kultura
na jesienną
pluchę
Liście lecą z drzew, a dzień okrywa nocą swe oblicze
dużo wcześniej? To musi być jesień! Podczas coraz
dłuższych wieczorów warto nadrobić zaległości
kulturalne. A naprawdę jest z czego wybierać!
44
# książki
dorośli
Utracona
i odzyskana
Lucy Foley
wyd. Czarna Owca
Targana namiętnościami i goryczą – ta proza idealnie wpasowuje się w szereg propozycji na jesienne wieczory. Debiutancka
książka Lucy Foley zdaje się tej charakterystyce odpowiadać.
Autorka opisuje losy zakochanych, ale rozdzielonych przez
okrutną historię XX wieku.
Tuż przed śmiercią babcia przekazuje Kate rysunek, który przedstawia jej biologiczną babcię – podobieństwo jest uderzające.
Dziewczyna wyrusza w podróż, by odkryć rodzinne tajemnice.
Okazuje się, że autorem rysunku jest sławny malarz Thomas
Stafford, uważany za odludka. Artysta zaprasza Kate do swojego
domu na Korsyce. Od tego momentu rozpoczyna się prawdziwy
taniec emocji, kłamstw, zdrad i rozterek miłosnych. Język Foley
i prowadzona akcja tworzą atmosferę burzliwych wydarzeń i nie
pozwalają oderwać się od lektury choćby na chwilę. Czy jest coś
bardziej intrygującego i frapującego od niegasnącej miłości?
Caryca
polskiej
mody, święci
i grzesznicy
Marta Sztokfisz
wyd. W.A.B
Warszawa Paryżem północy, mówili. I tak jak stolica Francji miała swoją chanelkę, tak Warszawa mogła się poszczycić grabolką. Mowa naturalnie o Jadwidze Grabowskiej, wizjonerce powojennej mody w Polsce. To ta kobieta w zrujnowanej Warszawie
prowadziła pierwszy po II wojnie światowej salon mody, a potem
stworzyła Modę Polską: nadała jej styl i markę, którą nie mógł się
pochwalić żaden inny kraj z bloku wschodniego.
W biografii autorstwa Marty Sztokfisz poznajemy portret kobiety
europejskiej, której niesamowity talent, temperament i osobowość były poddawane dyskusji na wielu PRL-owskich salonach.
Autorka przedstawia nadwiślańską Coco Chanel we wspomnieniach przyjaciół, współpracowników i uczniów. Z ich opowieści
wyłania się obraz nie tylko silnej kobiety, która miała odwagę iść
własną drogą i nie zgadzała się na kompromisy, lecz także szalonej Warszawy lat 60., w której wszystko było możliwe. Na pewno
warto zagłębić się w tę historię i dowiedzieć się, jak w podnoszącej się z gruzów stolicy rodziło się życie artystyczne i modowe.
45
kultura
# książki
dzieci
Animalium.
Muzeum
zwierząt
Leszek
Peszek
i Turecki
Pieprz
Jenny Broom
wyd. Dwie Siostry
Marko Kitti
wyd. Debit
To kolejna propozycja wydawnictwa popularnego wśród dzieci
i ich rodziców. Wszystkie pozycje z książkowego repertuaru proponowanego nam przez Dwie Siostry wyróżniają się unikalnymi
i urokliwymi rysunkami oraz mądrym przesłaniem. Tym razem
mamy do czynienia z imponującym atlasem zwierząt, pełnym
całostronicowych ilustracji w stylu dawnych rycin.
Książka zaprasza nas do zwierzyńca, gdzie znajdziemy najpiękniejsze i najbardziej niezwykłe istoty, jakie mieszkają na Ziemi.
Okazy pradawne i współczesne, olbrzymie i maleńkie, groźne
i bezbronne. Co dodatkowo wyróżnia to miejsce na tle innych?
Jest czynne całą dobę, każdego dnia tygodnia. Jeżeli za oknem
panuje niepogoda, nie musicie wychodzić z domu, aby to wyjątkowe muzeum oczarowało Was swoją różnorodnością!
W tej publikacji zobaczymy ponad 160 gatunków zwierząt ze
wszystkich zakątków świata. Zwięzłe opisy przybliżą nam ich
najbardziej charakterystyczne cechy, a krótkie, treściwe teksty
rozdziałów opowiedzą o różnych grupach zwierząt i ich środowiskach naturalnych. „Animalium” to pozycja dla każdego odkrywcy żądnego wiedzy.
46
Kto jeszcze nie miał okazji poznać największego pechowca
i największego szczęściarza w jednej osobie, ten szybko musi
nadrobić swoje zaległości! Doskonała ku temu okazja szykuje
się już niebawem: wystarczy wybrać się do księgarni i sięgnąć
po najnowszą (trzecią już) część serii autorstwa Marko Kittiego. Kto już zna Leszka Peszka, a także całą zwariowaną ferajnę
z Fufutkowa, wie, że to spotkanie dostarczy ogromu niespodzianek, dużo śmiechu i niepowtarzalnej jazdy bez trzymanki.
Tym razem Leszek zawiera pisemne umowy z członkami rodziny i… kiepsko na tym wychodzi. Noce spędza pod namiotem,
a w rezultacie ściąga na siebie kłopoty gorsze niż kiedykolwiek.
Największy pech i jednocześnie największe szczęście dopadają go jednak na koncercie ulubionego zespołu. Co stanie się
z wokalistą i kto zamiast niego wyląduje na scenie? To trzeba po
prostu przeczytać!
W książce znajdziecie proste, ale bardzo trafne ilustracje, stylizowane na rysunki nastolatków. Nie zaspokoją one wybrednych
gustów, ale na pewno spodobają się dzieciakom, gdyż są pełne humoru. Rodzice, którzy chcą zachęcić dzieci do czytania,
a jednocześnie którym zależy na wybraniu wartościowych książek, na pewno odnajdą w tej pozycji swojego faworyta. Bogate
słownictwo, ciekawe spostrzeżenia i morał, który pokazuje, że
nawet najgorsze zrządzenie losu może przeobrazić się w szczęście – to właśnie Leszek Peszek.
# film
romantycznie we dwoje
Szukasz pomysłu na randkę albo przyjemne spędzenie czasu wolnego we dwoje? Postaw na
klasykę i zorganizuj wieczór filmowy w domowym zaciszu! To, jak będziecie się bawić, w dużej
mierze zależy od Was i Waszej wyobraźni. My podpowiadamy, jakie filmy doskonale sprawdzą
się na taką okazję.
Czas
na miłość
reż. Richard Curtis
Podróż w czasie, jedno z niedoścignionych marzeń ludzkości, często stawała się tematem
poruszanym przez filmowców. Sięgnął po niego również Richard Curtis – niewątpliwy mistrz
opowiadania romantycznych historii, twórca takich hitów jak „To właśnie miłość” czy „Dziennik
Bridget Jones”.
Tim nie jest typem macho, który wybiera i zdobywa kobietę. Jest zbyt chudy, zbyt rudy i zbyt
nieporadny, by z miejsca oczarować płeć piękną. Tim jak każdy marzy o miłości i spędzeniu
reszty życia z ukochaną osobą u swego boku. Kiedy jednak staje naprzeciwko pięknej dziewczyny, zawsze albo się przejęzyczy, albo palnie głupotę. Pewnego dnia ojciec Tima wyjawia
mu rodzinny sekret: Tim potrafi podróżować w czasie (tak jak inni członkowie jego rodziny),
dzięki czemu każde niepowodzenie może przeobrazić w sukces. I tak pewnego dnia poznaje
miłość swojego życia…
Curtis tworzy komedie, które uwodzą widza wdziękiem i płynnością. „Czas na miłość”
to film bezpretensjonalny i dowcipny. A że czasem okazuje się zbyt słodki? Czy komuś to
przeszkadza?
47
kultura
# film
romantycznie we dwoje
Zakochani
w Rzymie
Twój
na zawsze
reż. Woody Allen
reż. Allen Coulter
Woody Allen kiedyś nie ruszał się z Manhattanu. Ostatnimi laty
lubuje się w podróżach i chwała mu za to, bo jak mało kto świetnie portretuje otoczenie, w którym się znajduje. Nie inaczej jest
z jego „włoskim” filmem: w nim jak zwykle możemy spotkać plejadę gwiazd.
W mieście miłości splatają się historie kilkorga bohaterów: podstarzałego architekta przeżywającego drugą młodość, urzędnika, który niespodziewanie staje się gwiazdą, młodej pary uwikłanej w splot niespodziewanych wydarzeń czy emerytowanego
amerykańskiego reżysera, który odkrywa talent operowy w lokalnym przedsiębiorcy pogrzebowym.
Rzym Woody’ego Allena to miejsce pełne magii: tu rozkwita namiętność i odżywają dawne uczucia. „Zakochani w Rzymie” to
propozycja dla wszystkich, którzy od tradycyjnych filmów o miłości wolą te z odrobiną humoru i przymrużeniem oka.
48
„Twój na zawsze” opowiada historię młodego chłopaka, który
nie może pozbierać się po samobójczej śmierci brata. Pocieszenia szuka w ogólnodostępnych używkach, bierze także udział
w bójkach w ciemnych zakamarkach Nowego Jorku. Po jednej
z nich trafia do więzienia, z którego jednak szybko udaje mu się
wyjść. Wkrótce po tym Taylor poznaje córkę policjanta, który stał
za zatrzymaniem i ukaraniem młodego gniewnego. Przepis na
wendetę jest prosty: postanawia rozkochać ją w sobie, a następnie porzucić.
Pozorny romans, który miał być jedynie pretekstem do zemsty,
przeobraża się w pełną miłości, emocjonalną historię dwójki
ludzi. Każde z nich ma na swoich barkach ciężar przeszłości,
a razem starają się stawić czoła problemom teraźniejszości
i wspólnie patrzeć w przyszłość.
Zakończenie tej historii wprowadza w osłupienie i niedowierzanie. Piękny romans, który daje do myślenia i potrafi wzruszyć.
Dojrzały dramat romantyczny, który mocno podkreśla wartość
każdej chwili spędzonej z bliską sercu osobą.
kino familijne
Propozycji filmowych dla całej rodziny z każdym rokiem przybywa. I nie są to już filmy, na których
obecność rodzica to jego przykry obowiązek! Bawią się na nich zarówno dzieci, jak i dorośli.
W większości przypadków ci drudzy bawią się nawet lepiej niż na „dorosłych” filmach obyczajowych czy komediowych…
Kupiliśmy
ZOO
reż. Cameron Crowe
Modny jest ostatnio kierunek ucieczki z miasta do życia bliżej natury – a już na pewno z dala
od korporacji i niepohamowanego pędu życia. „Kupiliśmy ZOO” po części taki model opisuje.
Bohaterzy filmu zaczynają swoje życie od nowa: wśród poczciwych ludzi, którzy przychodzą
im z pomocą na początku tej drogi. Matt Damon zrywa z emploi rasowego agenta z pistoletem
w ręku i pokazuje swoje nowe, przyjemniejsze oblicze. Po śmierci żony jego bohater Benjamin
kupuje ogród zoologiczny, by przywrócić mu dawną świetność. Czy mu się uda? Sprawdźcie
sami! To jeden z tych filmów, dzięki którym na serduszku robi się cieplej, a życie wydaje się
mniej szare niż zazwyczaj.
49
kultura
# film
kino familijne
Sekrety
morza
Wall-E
reż. Tomm Moore
reż. Andrew Stanton
W wysokiej latarni na bliżej nieokreślonej wyspie Morza Północnego mała rodzina wiedzie proste, ale beztroskie życie z dala
od zgiełku nowoczesnego świata. Mimo z pozoru idyllicznego
krajobrazu trudno od razu polubić wszystkich bohaterów. Są rozgoryczeni, smutni i wydają się bardzo znajomi, a ich świat jest
mityczny, pełen tajemnic.
„Sekrety morza” to wzruszająca do łez historia, okraszona pięknymi, niemal malarskimi obrazami. Ascetyczna forma pokazuje,
że nie trzeba używać nowoczesnej technologii, aby stworzyć
widowiskowy spektakl. Ważny na tyle, aby po jego obejrzeniu
porozmawiać ze swoimi pociechami. Podróż do ich wyobraźni
i wniosków może być równie interesująca co sam film.
50
W oczach twórców filmu futurystyczna wizja Ziemi za kilkaset
lat zdaje się nie napawać optymizmem. Pusto wszędzie, głucho
wszędzie… i trochę samotnie. Pośród elektronicznych odpadów
porusza się mały robot pogrążony w myślach o przeszłości.
I choć pierwsze minuty są nieco ciężkie, ospałe w odbiorze, to
po ich przebrnięciu rozpoczyna się prawdziwa miłosna epopeja
z misją ratowania świata w tle. Przygody Wall-E i zjawiskowej
w swej „robociej” postaci EVY zaczynają nabierać rumieńców.
W „Wall-E” widać inspirację starymi filmami Bustera Keatona połączonymi z „Gwiezdnymi wojnami”. Brzmi zachęcająco? Wspólne dryfowanie głównych bohaterów w przestrzeni kosmicznej to
wizualna petarda o mocy reaktora jądrowego!
Noc
w muzeum:
Tajemnica
grobowca
Skubani
reż. Shawn Levy
reż. Jimmy Hayward
To już trzecia i zarazem ostatnia część popularnej serii z Benem Stillerem i Robinem Williamsem. Dla niewtajemniczonych:
historia opowiada o przygodach eksponatów muzealnych, które
niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wprowadzają widza w swój świat. Zanim jednak dojdzie do pożegnania z bohaterami serii, wyruszą oni do Londynu, by poszaleć z arturiańskim
rycerzem, mitologicznym hinduskim stworem i wieloma innymi postaciami. Warstwa fabularna jest dynamiczna, zabawna
i obfituje w ciekawe zwroty akcji. To wszystko sprawia, że „Noc
w muzeum” jest rozrywką w najlepszym wydaniu, oferującą bardzo dobre podstawy do zainteresowania młodego widza historią,
starożytnymi mitami i różnego rodzaju legendami.
Film opowiada o przygodach dwóch indyków: Franka i Olo. Franek, ubogi cieleśnie, nadrabia w stadzie inteligencją. Pewnego
dnia panowie wpadają w nie lada tarapaty i nikt nie jest w stanie
pojąć teorii Franka o tym, że drewniany domek, do którego trafiają, to wcale nie raj dla indyków, ale miejsce, z którego przenoszą
się oni w wersji pieczonej na stół w Dniu Dziękczynienia. Z opresji wyciąga go „boski” Olo, czyli jego zupełne przeciwieństwo –
samiec alfa z wielkimi mięśniami, ale niewielkim móżdżkiem.
Twórcy przeprowadzają widzów po utartych, ale jakże sprawdzonych ścieżkach. Film idealny na niedzielne popołudnie w gronie
rodziny. Doskonała animacja, chwytliwe gagi i uroczy bohaterowie – w wersji polskiej dubbingowani przez Piotra Fronczewskiego i Cezarego Pazurę.
51
felieton
Koniec wakacji, wrzesień, początek października, powrót do szkoły czy
do pracy, definitywny koniec letnich urlopów – to wszystko kojarzy nam się
ze zbliżającą się jesienią. Coraz częściej będziemy sięgali po koc czy kubek
gorącej herbaty z cytryną i miodem. Jesienią jesteśmy również narażeni
na chandrę lub – jak kto woli – depresję. Ja mówię temu stanowcze NIE!
52
Uderz aktywnością
w jesienną depresję!
Muszę otwarcie przyznać, że kiedyś nie lubiłam jesieni. Ale nie tej jesieni
o złotych promieniach słonecznych i nie tej z cudownymi, kolorowymi liśćmi
spadającymi z drzew. Nie lubiłam tej typowej jesiennej pluchy. Ostatnimi laty
jednak przekonałam się do tej pory roku. Głównie ze względu na coś, czym
zaraziłam się dwa lata temu: bieganie!
Bieganie pojawiło się w moim życiu bez zbytnich
wstępów i zapowiedzi. Po prostu naokoło wszyscy
zaczęli biegać, więc ja też postanowiłam spróbować. Teraz zaczyna się mój kolejny sezon biegowy
i z wielką radością patrzę w kalendarz, który obfituje w pozaznaczane kolorami wydarzenia biegowe.
Jesień w Warszawie, jak również wiosna, pełna jest
wydarzeń sportowych, a w ostatnich latach dominują
przeróżne biegi.
Z uwagi na to, że bieganie
sprawia mi tyle radości,
zapewnia niesamowitą
dawkę endorfin i przede
wszystkim daje satysfakcję
z osiągania zamierzonych
celów i pokonywania własnych
słabości, chciałabym zachęcić
Was do takiego właśnie
jesiennego pobiegania.
Dlaczego nie spróbować? Może właśnie nadarza
się świetna okazja i okaże się, że bieganie to coś, co
i Wam sprawi radość? Odłóżmy na bok koce i inne
atrybuty powoli zasypiających misiów i spróbujmy
wybrać się wspólnie na małą przebieżkę!
Na początek proponuję to, co powinien robić każdy
w czasie kilku pierwszych biegów. Skorzystajcie z następującego schematu: 1 minuta biegu (średnie tempo) + 2–3 minuty marszu. I według tego działamy!
Jeśli potrzebujecie maszerować dłużej niż 3 minuty,
to bardzo dobrze. Grunt, żeby nie szaleć – zwłaszcza
na początku przygody z bieganiem. Takie pójście od
razu na całość w najlepszym wypadku zniechęci do
biegania, a w najgorszym – skończy się kontuzją.
Pozwólcie, że podzielę się z Wami kilkoma wytypowanymi przeze mnie pozytywami wynikającymi
z biegania. Mam tu na myśli w szczególności takie
jesienne rozbieganie.
Jeśli od dawna mówicie sobie: „przydałoby się troszkę schudnąć” – jest to idealna okazja, aby te słowa
wcielić w życie. Jeśli siedzicie w szkole lub w pracy,
53
felieton
a potem w domu, czujecie, że czas przecieka Wam
przez palce i ewidentnie nic się Wam nie chce – pójście na krótką przebieżkę może pomóc w rozruszaniu
zarówno umysłu, jak i mięśni. Takie przewietrzenie
myśli jest idealne po ciężkim dniu, szczególnie gdy
macie jeszcze na wieczór zaplanowane jakieś zadanie do wykonania.
Jeśli wybieracie się na
zorganizowany bieg – bez względu
na to, czy jest to duża biegowa
impreza, czy może trening jakiejś
grupy, która umawia się na
Facebooku – zawsze poznacie
ciekawych ludzi.
Wiem to z własnego doświadczenia. Każde wyjście na
takie zorganizowane bieganie owocuje interesującymi historiami, znajomościami czy wymianą doświadczeń – po prostu czymś fajnym i całkiem nowym.
Jeśli nie jesteście biegaczami ani nigdy nie próbowaliście nawet truchtania po swojej okolicy – nie będzie
lepszego czasu, aby przekonać się, czy jest to aktywność właśnie dla Was.
Dlaczego? To bardzo proste. Lipcowe i sierpniowe
upały mamy już za sobą, a do styczniowych czy lutowych mrozów jeszcze daleko. Upał i mróz to najbardziej skrajne warunki atmosferyczne, przez które
można się zrazić, bo bieganie w takich temperaturach
nie jest dla każdego. Sama zaczynałam biegać w lipcu dwa lata temu i na dodatek podczas największych
upałów. Jest to trudne – uwierzcie mi, wiem, co mówię. Rozpoczęcie biegania, przetestowanie swoich
możliwości i tego, „czy to dobre dla mnie”, w jesiennych, umiarkowanych temperaturach to najlepsze,
co może się przytrafić.
54
Jeśli poza bieganiem lubicie
jeszcze rozmowy z ciekawymi
ludźmi na różne tematy oraz coś
poczytać, obejrzeć, spróbować
smakołyków – to organizowane
w większych miastach biegi są
właśnie dla Was.
Teraz możecie się o tym przekonać i wziąć udział
w imprezach biegowych połączonych z fantastycznymi wydarzeniami, np. w cyklicznym Biegu Wegańskim
zorganizowanym równolegle z Targiem Wegańskim.
Jeśli dopiero chcecie zacząć swoją przygodę z bieganiem, proponuję na razie jedynie kibicowanie zawodnikom. Może w przyszłym roku, po przygotowaniu
się do biegu, wystartujemy wspólnie w jakichś zawodach? Do zobaczenia na linii startowej!
Życzę wspaniałych wyników i wiele satysfakcji płynącej z aktywności fizycznej tej jesieni.
KAROLINA FOLGART
Studentka kulturoznawstwa w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Dyplomowany muzyk – ukończyła szkołę
muzyczną II stopnia. Uważa, że to właśnie PKU ukształtowało w niej zdolność pozytywnego myślenia i nastawienia do świata.
Osoba o wielu pasjach: literatura, muzyka, film, sztuki wizualne, moda, aktywność fizyczna, bieganie, zdrowe żywienie, kuchnia. Karolina jest autorką bloga Podaruj Każdemu Uśmiech na stronie PKUconnect.pl.
55
felieton
PIERWSZE
SAMODZIELNe KROKI
W życiu każdego rodzica przychodzi taki etap, że trzeba posłać dziecko
do żłobka czy przedszkola. Jakie to ma być miejsce? Czy zapewnią
mu tam odpowiednią opiekę? Czy dostatecznie będą rozwijać jego
umiejętności? I najważniejsze: czy zgodzą się na przestrzeganie diety?
Powiedzmy uczciwie: jest przy tym nieporównywalnie więcej pracy
niż przy karmieniu zdrowego dziecka. Liczenie, ważenie i notowanie
wszystkiego – sami przecież wiecie.
56
Najpierw zapisaliśmy Kubę do prywatnego przedszkola. Miejsce było przyjazne, przytulne i miało dobre opinie znajomych rodziców, którzy również posyłali tam swoje pociechy. Pewną wadą było to, że
jedzenie dostarczała firma cateringowa. Niezupełnie
nam to odpowiadało, więc zrezygnowaliśmy.
Szukaliśmy dalej. W ostatni dzień zapisów postanowiliśmy spróbować w żłobku państwowym. Skorzystaliśmy z przysługującego nam prawa pierwszeństwa i… uplasowaliśmy się na 751 miejscu. Hmm,
szanse na sukces niewielkie. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy otrzymaliśmy e-mail o treści:
„Niniejszym informuję, że w trakcie rekrutacji do
gdańskich żłobków samorządowych na rok szkolny
2015/2016 r. dla Państwa dziecka Jakuba Gontarek
zostało przygotowane miejsce w żłobku nr 5 PODZIOMEK od dnia 1 września 2015 r.”!
Na stronie żłobka znaleźliśmy informację: „Jadłospis
dla dzieci do pierwszego roku życia oraz na dietach
eliminacyjnych ustalany jest indywidualnie”. Kolejnym atutem tego miejsca była w pełni samodzielna
i niezależna kuchnia. Zadzwoniłam i spytałam, czy
będzie przestrzegana dieta Kubusia. Odpowiedź: TAK!
Drugim ważnym kryterium była dla nas lokalizacja
żłobka. Chciałam, aby znajdował się blisko domu,
a nie pracy. W końcu pracę można zmienić! Poza tym
w sytuacjach awaryjnych dziecko może odebrać ze
żłobka osoba przez nas upoważniona. Oczywiście
każdy rodzic ma nieco inną hierarchię priorytetów –
taka była nasza.
chorować? Czy nie jest jeszcze za mały? Czy jest już
gotowy na odcięcie pępowiny?
Podjęliśmy decyzję: nasz syn od września pójdzie do
żłobka. Nadszedł czas na powolne wprowadzanie
Kuby w nowy etap życia.
Stopniowo przekazywaliśmy małemu informacje o nowych koleżankach, kolegach i zabawkach.
W rodzinie mamy już jednego przedszkolaka, moją
bratanicę. Opowiadałam Kubusiowi, jakim ona jest
dzielnym przedszkolakiem, jak chętnie chodzi do przedszkola i co w nim robi (uczy się, śpiewa, tańczy, ćwiczy).
Oprócz tego dodawaliśmy kolejny powód pobytu
w żłobku, np. „mama i tata muszą iść do pracy”. Przed
pierwszą wizytą często przejeżdżaliśmy obok naszego
żłobka i wskazywaliśmy to miejsce. Po którejś przejażdżce Kuba sam mówił: „Mamo! Przedszkole!”.
Dużo czytamy naszemu smykowi, toteż znaleźliśmy
książki o tematyce przedszkolnej. Musiałam podpisać umowę ze żłobkiem, więc i na tę okazję zabrałam
Kubę ze sobą, by zaznajomić go z miejscem, dziećmi
Debiut dziecka w żłobku był
ważnym momentem zarówno dla
niego, jak i dla nas, rodziców.
Jako matka cieszyłam się, że
złapie kontakt z innymi dziećmi,
ale byłam też pełna obaw.
Czy będzie bardzo tęsknił i płakał? Jak sobie poradzi? Czy otrzyma dobrą opiekę? Co, jeśli zacznie
57
felieton
i placem zabaw. Adaptacja trwała dwa dni (dwie godziny zabawy i obiad). Mogłam towarzyszyć dziecku
w poznawaniu nowego otoczenia. Kuba czuł się bezpiecznie ze względu na moją obecność, a ja miałam
okazję zobaczyć na własne oczy, jaka będzie żłobkowa codzienność mojego syna.
Pierwszego dnia Kuba od razu pobiegł do sali i zaczął
się bawić. Niestety nic nie zjadł. Trudno. Nie zmuszaliśmy go, żeby się nie zraził. Odrobinę mnie to martwiło, ale widocznie potrzebował więcej czasu.
Trzeciego lub czwartego dnia Kubuś został już sam.
Trochę płakał. Argument, że mama i tata muszą iść
do pracy, nie działał. Ze łzami w oczach powtarzał:
„Mamo, nie musisz iść do pracy”. Na poczekaniu wymyśliłam, że muszę jechać do sklepu, bo „skończyły
się żelki Kubusia”. Poszedł do sali zapłakany, mówiąc:
„Mama jedzie kupić żelki”. Liczy się efekt! Serce ściskało, ale nie mogłam okazać słabości. Szybkie pożegnanie w szatni, buziak i zapewnienie, że przyjdę
po niego – to chyba najlepsza metoda na rozstanie.
A z jedzeniem z dnia na dzień było coraz lepiej.
Mamusie starszych dzieci wiedzą, że posyłanie maluchów do żłobka wiąże się z częstymi infekcjami.
To największe utrapienie rodziców. Kubuś pierwszą
infekcję ma już za sobą. My jesteśmy w dobrej sytuacji, bo dopiero od października wracam do pracy, ale
warto się wcześniej zastanowić, kto będzie sprawował opiekę nad dzieckiem w czasie choroby. Podobno
osiem infekcji w pierwszym roku pobytu w żłobku,
kiedy dziecko styka się z wieloma zarazkami po raz
pierwszy, to norma!
Jak się czujemy z nową sytuacją? Ja jako matka –
bardzo dobrze. Nie mam żadnych obaw. Po każdym
pobycie Kuba jest radosny, bardziej samodzielny
i dużo więcej mówi. Na tablicy w żłobku pojawiają
się pierwsze rysunki naszej pociechy. Duma mnie
rozpiera! Jednak największy maraton zacznie się
w październiku, kiedy wrócę do pracy. W żłobku
Kubuś będzie od 6:30, a odbierać go będę o 15:00.
Przynajmniej popołudnie będziemy mieli dłuższe –
i dla siebie.
Życzę Wam, drodzy rodzice, abyście i Wy optymistycznie podchodzili do tematu żłobka i rozłąki
z dzieckiem. Nie ma się czego obawiać!
iza gontarek
Żona z 4-letnim stażem i mama 2-letniego Kubusia. Uwielbia pokonywać dziesiątki kilometrów
na świeżym powietrzu. Lubi podróże i kocha dobre jedzenie! Zna mnóstwo sposobów, aby
dziecko się nie nudziło i jadło jeszcze lepiej niż „zdrowe” dzieci. Dzięki swojemu synowi wie, co
tak naprawdę w życiu jest ważne. Z zawodu jest inżynierem ochrony środowiska. Iza jest również autorką bloga parentingowego PHEżyj to sam na stronie PKUconnect.pl.
58
poznajmy się
Alicja
Piotr i Paweł
Martynka i Natalia
Miłosz
Agatka
Zuzanna
Dziękujemy za nadesłanie zdjęć
i zachęcamy Państwa do przesyłania kolejnych
na adres: [email protected].
Prosimy o dołączenie zgody rodziców
lub opiekunów na zamieszczenie zdjęcia na łamach
Magazynu PKUconnect.
Wszystkim osobom, które prześlą zdjęcia, wyślemy
jeden z produktów niskobiałkowych Milupa lp.
59
pobaw się
kocie psot y
Ile kotów znajduje się na obrazku?
fatamorgana?
Czy dostrzeżesz 10 różnic między obrazkami?
60
na t rop ie dinozaurów
Jak wyglądały te dinozaury? Połącz punkty i dowiedz się.
61
pobaw się
labirynt
na rozgrzewkę...
Było łatwo?
Zmierz się teraz z poziomem mistrzowskim.
Dasz radę bez pomocy ołówka?
62
labirynt
poziom mistrzowski
63
Dobry start
w kulinarną
podróż
Niskobiałkowe produkty
z serii Loprofin i Milupa lp
Milupa lp-drink
Loprofin napój PKU
Idealna baza do sporządzania potraw
niskobiałkowych, zastępująca mleko
Pomysły na pyszne niskobiałkowe potrawy znajdziesz na:
www.pkuconnect.pl
Milupa-lp, Loprofin – dietetyczne środki spożywcze specjalnego przeznaczenia medycznego
Nutricia Polska Sp. z o.o., ul. Bobrowiecka 6, 00-728 Warszawa, tel.: +48 22 550 00 00, 801 16 5555 (opłata za 1 impuls)

Podobne dokumenty

pobierz PDF - PKU Connect

pobierz PDF - PKU Connect W dzisiejszej dobie również kobiety z PKU mogą spokojnie i z radością planować dzieci. Konieczne jest jednak odpowiednie przygotowanie, aby ciąża przebiegała prawidłowo, a dziecko urodziło się zdro...

Bardziej szczegółowo

pobierz PDF - PKU Connect

pobierz PDF - PKU Connect dotyczące tego, jak najlepiej przygotować dziecko do nowego etapu w życiu, przedszkola i szkoły, oraz autorskie przepisy Jerzego Nogala na smaczne dania niskobiałkowe. Na łamach tego numeru ogłosil...

Bardziej szczegółowo

pobierz PDF - PKU Connect

pobierz PDF - PKU Connect Ja również podjadałam – podobnie jak siostra. Przeżywałam bunt z powodu tego, że jestem chora. Mimo to miałam nieporównywalnie lepiej, bo gdy pojawiłam się na świecie, dostępne były już i chleby, i...

Bardziej szczegółowo

pierwsze kroki z pkU

pierwsze kroki z pkU o tym, że dziecko jest nieuleczalnie chore. Z tego miejsca chcę Wam powiedzieć, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wasza pociecha jest zdrowym dzieckiem, choć na specjalnej diecie, która z...

Bardziej szczegółowo