3/79

Transkrypt

3/79
Nr 3/79
ISSN 1428-2607
SERDECZNIE WITAMY ABSOLWENTÓW RÓŻNYCH
SZKÓŁ GIMNAZJALNYCH W MURACH SŁAWETNEJ
NASZEJ SZKOŁY. ŻYCZYMY WAM SZYBKIEJ ADAPTACJI I PEŁNEJ INTEGRACJI W TEJ ZASŁUŻONEJ
DLA ROZWOJU REGIONU I KRAJU PLACÓWCE
OŚWIATOWEJ. MAMY NADZIEJĘ, ŻE UZYSKANE WYNIKI W NAUCE I NIE TYLKO, BĘDĄ NA TYLE DOBRE,
ŻE BĘDZIECIE LEPSI OD WASZYCH POPRZEDNIKÓW
(co będzie niezwykle trudne).
TEGO WAM ŻYCZĄ WYCHOWANKOWIE SZKOŁY –
WASI STARSI KOLEDZY.
Katowice, wrzesień 2007
JAK ZOSTAĆ CZŁONKIEM
STOWARZYSZENIE WYCHOWANKÓW
VIII LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCEGO
IM. MARII SKŁODOWSKIEJ-CURIE
W KATOWICACH
Członkiem zwyczajnym Stowarzyszenia może być
każdy wychowanek Szkoły mający pełną zdolność do
czynności prawnych i dysponujący pełnią praw publicznych, który złoży pisemną deklarację i opłaci roczną
składkę członkowską w wysokości 30 zł /emeryci, renciści
i studenci 20 zł, zamieszkali poza granicami kraju – 10
euro lub równowartość w PLN/. Deklarację przesyła się na
adres: Stowarzyszenie Wychowanków VIII LO im. Marii
Skłodowskiej-Curie, ul. 3 Maja 42, 40-097 Katowice lub
oddaje się w sekretariacie Szkoły. Składkę przesyła się na
aktualne konto Stowarzyszenia:
Stow. Wych. VIII LO im. M. Skłodowskiej-Curie
Lucas Bank 27 1940 1076 3023 3627 0000 0000
z zaznaczeniem: „ Składka członkowska”
Członkiem wspierającym może zostać osoba prawna lub fizyczna, która popiera działalność Stowarzyszenia
i zadeklaruje wpłatę na jego rzecz lub inną formę pomocy.
Godność Członka Honorowego nadaje Walne Zebranie Delegatów na wniosek Zarządu.
Telefon kontaktowy:
Sekretariat Szkoły 032 253 94 32
Adres internetowy:
www.stowarzyszenie8lo.eco-solar.drukproject.net
-1-
INFORMATOR
3/79
NIE MÓWIMY „ŻEGNAJ”, MÓWIMY „DO WIDZENIA”
Piątek- 22.06.2007r. był ostatnim dniem roku szkolnego 2006/7- również w Naszej Szkole, czyli w VIII LO im.
Marii Skłodowskiej- Curie w Katowicach.
W takim dniu, najczęściej, pierwszy podmuch wakacyjnego wiatru wymiata uczniów z budynku szkoły zaraz po
rozdaniu świadectw.
Tym razem, w szkole przy Placu Wolności, było inaczej.
Metaforycznie można powiedzieć, że oddano dwie uroczyste salwy, których odgłos i rezonans zapisują się w
kronice szkoły.
Pierwsza salwa- to uroczyste zgromadzenie całej społeczności licealnej na tartanowej płycie boiska szkolnego,
gdzie z pełnym ceremoniałem pożegnano dotychczasowy
sztandar, na którym zdołano w odpowiednim czasie dohaftować złotą koronę dla orła, ale pozostało z czasów PRLu imię byłego patrona (1953-1989)- W.Piecka.
Niezgodność symboli i znaczeń, które mają uroczyście i
oficjalnie reprezentować ducha sławnej przecież szkoły,
domagała się zmiany.
I tego dokonała Pani Dyrektor- mgr Teresa Zając.
Pracując w tej szkole 36 lat (od 1971), w tym 19 lat na
stanowisku dyrektorskim, w ostatnim dniu swojej zawodowej służby zdołała nadać mocny i symboliczny akcent.
Na starym drzewcu zainstalowano nowy płat sztandaru,
którego symbole i treść wyszytych słów w pełni oddają aktualną nazwę i ducha szkoły.
Oczywiście, nie zapomniano o liturgicznej ceremonii poświęcenia nowego sztandaru.
Można to sparafrazować wymowną grą słów, że
„stara” (absolutnie nie kojarzyć tego z wiekiem, a jedynie
ze zmianą warty) dyrektorka zostawia „nowej” wszystko
nowe: pięknie odnowioną zabytkową aulę, nowy sztandar,
nowe programy, kierunki i profile kształcenia, nowe sposoby pielęgnowania pamięci o postaciach i wydarzeniach
z czasów minionych.
Parcie do przodu, ku nowemu, i budowanie bogatej tradycji szkoły, pozostanie nieusuwalnym znamieniem dyrektorowania Pani mgr Teresy Zając.
Oby taki DUCH pozostał w murach najstarszej szkoły
średniej miasta Katowice.
Ogień do drugiej SALWY DNIA przyłożono w pięknej
auli o godz. 13.00 .
Już w samo południe życie szkoły jakby zamarło, ustał
gwar i zwykły szkolny zgiełk, zaczęła dominować cisza na
korytarzach całego budynku. Ucząca się młodzież odeszła
w zieleń i słońce wakacji. Tylko w auli słychać było jakieś
szmery i dźwięki. Trwa ostatnia próba artystycznie udzielającej się grupy młodzieży, która zechciała przygotować
pożegnalny program dla odchodzącej na emeryturę Pani
Dyrektor.
Było bardziej kameralnie niż do południa, przybyli liczni
goście.
Gospodarzami uroczystości w auli byli uczniowie- młodzi
wykonawcy sztuki słowa, muzyki instrumentalnej i wokalnej oraz pięknego ruchu, wyrażonego baletowym artyzmem gimnastycznym i tańcem w ujęciu klasycznym oraz
współczesnym.
Trzeba wyraźnie przyznać, że uroczystość była w pełni
zgodna z początkową zapowiedzią powitalną, miała w sobie ładunek wyjątkowości i niepowtarzalności, była podniosła, piękna i wzruszająca.
Niezwykłą podniosłość chwili wywołał kwartet smyczkowy
przywołując ducha J.S. Bacha w przepięknej kantylenie
„Arii na strunie G”. Te same smyczki wyczarowały później
melodie grane na Brodway`u.
Mateusz odsłonił dla Pani Dyrektor swoje możliwości techniczne gry na fagocie, a Piotr Moroń zabłysnął przy klawiaturze pianina wykonując trudną techniczną „Etiudę Asdur” J.F. Burgmuellera i dając oprawę akompaniamentu w
innych miejscach programu. Przepięknie wykonały swój
popis gimnastyki artystycznej Marta Danch i Ania Mroczek.
Jeszcze potem cały parkiet auli został odmierzony krokami i figurami dwu par tanecznych o odmiennym charakterze; pierwsza- taniec towarzyski w stylu klasycznym, druga- taniec towarzyski z muzyką rockową; do tego piękne
stroje i wdzięk wyćwiczonej młodości.
Nie zabrakło również w programie śpiewnego brzmienia
chóru.
Słowa mówionego było stosunkowo niewiele- i dobrze, bo
ta niezwykła uroczystość mogłaby
się zamienić w
akademię.
Dzięki temu słowa
które padły były
szczere i serdeczne, a nawet zaprawione szczyptą
wysmakowanego
humoru.
Czyż nie tak odebrać należy zdanie:
„...chętnych do
wystąpienia na
dzisiejszej uroczystości było
tak wielu, że niestety, niektórym
musieliśmy odmówić.”
-2-
INFORMATOR
Ta wspaniała młodzież zechciała i potrafiła wspaniale pożegnać odchodzącą, wspaniałą Panią Dyrektor.
Potem już były tylko podziękowania i życzenia od ważnych i bardziej ważnych osób i osobistości, od grup, kręgów i instytucji, dużo kolorowych bukietów- kwiatów
pierwszego dnia lata, do tego jeszcze uściski i pocałunki.
W tym pochodzie kwiatów było również Stowarzyszenie
Wychowanków, wręczając równocześnie uroczysty adres
dziękczynno – życzeniowy na ozdobnym, czerpanym papierze.
Pojawiły się również łzy, nieodłączne zwiastuny wzruszenia.
Pani Dyrektor- mgr Teresie Zając nie mówimy
„żegnaj”, mówimy „do widzenia !” i zapraszamy do
udziału w Stowarzyszeniu Wychowanków VIII LO
i występów na łamach INFORMATORA.
CIS IKLON
*** Zdjęcia wykonał: MATEUSZ MACHA
MAGICZNE MIASTO
Cóż niewiele na paru stronach naszego kwartalnika
można napisać o mieście, o którym powstawały i powstają
niezliczone ilości albumów, przewodników, monografii.
Na czym polega magia tego miejsca, które od wieków
przyciąga malarzy, literatów muzyków?
Kraków – obchodzący w br. 750–lecie nadania praw
miejskich (akt lokacyjny wydany w 1257 roku przez Bolesława Wstydliwego), rezydencja władców, stolica w XIXVII wieku, to jedno z najstarszych europejskich miast
uniwersyteckich (zał. UJ w 1364 r.), gdzie studiowali m.
in.: Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski, Karol Wojtyła,
gdzie w 1883 roku K. Olszewski i Z. Wróblewski, jako
pierwsi na świecie, skropili tlen.
W Krakowie znajduje się ponad 6 tys. obiektów architektury zabytkowej m.in.: Stare Miasto wraz z największym średniowiecznym Rynkiem w Europie (ok.40000 m2)
i znajdującymi się na nim Sukiennicami i Kościołem Mariackim z polichromią Jana Matejki i poliptykiem Wita
Stwosza. Zabytkowe mury pamiętają wiele m.in. Hołd
Pruski (1525), wymarsz I Brygady Kadrowej (1914).
Kraków, to także Wzgórze Wawelskie z Zamkiem Królewskim oraz Katedrą z panteonem królów i wybitnych Polaków (gdzie w tłumie turystów z całej Europy prawie zawsze zauważyć się daje w zorganizowanych grupach Japończyków).
Nieopodal Wawelu przy ul. Franciszkanskiej znajduje
się najsłynniejsze okno świata... a na słynnej Skałce inny
panteon, gdzie spoczywa wielu zasłużonych Polaków m.
in. Jan Długosz, Stanisław Wyspiański, Czesław Miłosz.
Z uwagi na swoją wartość historyczną, duchową i zabytkową od 1978 roku Kraków został wpisany na listę
Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.
Obecnie Kraków jest miastem odwiedzanym przez ok.
3 mln osób rocznie, a w ubr. uznany został za najbardziej
atrakcyjne miasto Europy.
To jedyne miasto, gdzie mieszkało dwóch Noblistów:
Czesław Miłosz i Wisława Szymborska.
3/79
Kraków to także „miasto kopców” Krakusa – legendarnego założyciela, Wandy – co nie chciała Niemca, Naczelnika Kościuszki i najwyższego z nich (36 m) kopca
Piłsudskiego.
Kraków to miasto, które warszawski poeta K.I.
Gałczyński opiewał w wierszu „Zaczarowana dorożka”.
Znane mi z dzieciństwa jednolicie czarne fiakry zniknęły
teraz z ulic Krakowa. Zastąpione zostały cieszącymi się
obecnie dużym powodzeniem u turystów powozami, które
elegancją przewyższają słynne tego typu wiedeńskie wehikuły. Dbałość o wygodę turystów widać na każdym kroku: 35 tys. miejsc noclegowych (czyli więcej niż w stolicy),
restauracje, kawiarnie, okupowane przez Anglosasów i Niemców puby. Supermarkety budowane są na
obrzeżach miasta. W Krakowie nie razi, że wybudowano
ciekawą architektonicznie KRAKOWSKĄ GALERIĘ w
centrum miasta przy zabytkowym, acz pieczołowicie odremontowanym dworcu głównym (przy okazji obok zbudowano dworzec autobusowy, aż zazdrość bierze, że u nas
nie ma podobnego). Gdy więc pewnego słonecznego dnia
udałem się z moją Siostrą na parę godzin do dawnej stolicy Polski, z nostalgią zauważyliśmy jak wiele tu się zmieniło, przy jednoczesnym dbaniu o tradycję, historię i polskość.
Żadne słowa nie oddadzą uroku tego miasta i magii jego niezwykłych miejsc.
To po prostu trzeba zobaczyć, przynajmniej raz w życiu. Dobrze więc, że co raz organizowane są wycieczki z
Naszej Szkoły, których opisy podajemy poniżej tym cenniejsze, że wrażenia utrwalone zostały przez aktualnie pobierających nauki w Naszej Szkole Marty Danch (Śladami
wieszcza Wyspiańskiego) i Łukasza Kosubudzkiego
(Impresje krakowskie). Poczytajmy.
Śladami wieszcza Wyspiańskiego
Bezpośredni kontakt ze sztuką dostarcza bogatszych
doznań, niż fotografie zamieszczane w podręcznikach.
Chcąc w pełni poznać twórcę należy poznać jego dzieła
oraz udać się w miejsca, gdzie przebywał i szukał natchnienia. W przypadku Stanisława Wyspiańskiego takimi
miejscami są Kraków i kojarzone z jego utworem „
Wesele” – Bronowice.
Kilka lat temu, tak jak Wyspiański i jemu współcześni,
cierpiałam na „chłopomanię”. Jako dziecko każde wakacje
spędzałam na wsi. Krajobraz pełen pól, łąk, drewnianych
domów nie jest mi obcy. Do dzisiaj pobyt na wsi jest dla
mnie swego rodzaju ucieczką od miejskiego chaosu,
wiecznego spieszenia się. Kiedy tylko potrzebuję spokoju
jadę właśnie na wieś. Jedynie w kontakcie z naturą potrafię zapomnieć o codziennych problemach, całkowicie odciąć się od świata, zagłębić we własne uczucia i naprawdę
odpocząć...
Czytając „Wesele”, umiejscawiałam akcję tego utworu,
w cichej, spokojnej wsi. Właśnie takiej, jak ta, którą znam
z dzieciństwa. Poczułam rozczarowanie po konfrontacji
mojego wyobrażenia z rzeczywistymi Bronowicami. Niestety, okazało się, że nowoczesna technika dotarła tu już
dawno. To, co zobaczyłam, ni jak nie miało się do moich
wyobrażeń. Kilometry kabli na żelbetonowych słupach,
transformatory, sznur samochodów na ulicach. Gdzie się
podziała ta spokojna wieś, którą tak zachwycali się przedwojenni poeci. Jedynym miejscem, w miarę oddającym
klimat utworu Wyspiańskiego, był, czego nie trudno się
-3-
INFORMATOR
3/79
domyślić, dom Lucjana Rydla. Tak jak został wybudowany, tak zastaliśmy go ponad sto lat później. Oczywiście
moje obserwacje dotyczą tylko części muzealnej Rydlówki. Nie sądzę, aby obecni mieszkańcy, w imię pamięci
swoich wielkich poprzedników, albo innych, bliżej nieokreślonych idei, świadomie rezygnowali z dobrodziejstw techniki. Jedyne ślady współczesności w pokojach przeznaczonych do zwiedzania, to ślady ręki, która starła kurz z
półek, wstawiła świeże kwiaty do wazonu. Wszędzie unosił się zapach środków dezynfekujących, a gdy kazano mi
ubrać foliowe ochraniacze na buty, poczułam się całkiem
jak w szpitalu. Wszystkie te zabiegi były jak najbardziej
zrozumiałe, w końcu w Rydlówce nadal mieszkają ludzie.
Osobiście jestem pełna podziwu dla pań, które tam zastałam. Wpuszczać turystów do własnego domu, rezygnować
ze sporej części miejsca do zagospodarowania, tylko po
to by przybliżyć innym „historię pewnego wesela”.
Twórczość Wyspiańskiego to nie tylko literatura, to
również inne dziedziny sztuki, a nigdzie nie zgromadzono
tak licznej kolekcji jego dzieł jak w Kamienicy Szołajskich.
Już wcześniej miałam okazję podziwiać witraże i obrazy
artysty. Oglądane po raz kolejny, nie zrobiły już na mnie
takiego wrażenia jak za pierwszym razem, kiedy to przez
kilka godzin wpatrywałam się w nietypowe kreski i powyginane linie jego dzieł. Mimo to, nowatorskie łączenia motywów roślinnych z ubraniami postaci, władczą postać Boga
z witraża za każdym razem oglądam z podziwem. Są takie dzieła, w które można się wpatrywać i wpatrywać, a
i tak za każdym razem widzi się coś innego. Te same motywy roślinne przewijają się nie tylko w obrazach, ale również w niezliczonych projektach poręczy i innych elementach tzw. sztuki użytkowej. Tym razem nowością były dla
mnie meble, także autorstwa Wyspiańskiego. Ponoć szalenie niewygodne, kanciaste, w sporej części z drewna.
Ich wygląd nie zachęcał jakoś szczególnie do wypoczynku.
Jeszcze jedno ważne miejsce w Krakowie kojarzy mi
się w pewien sposób z Wyspiańskim. Jest to Kościół Franciszkański, chyba najczęściej odwiedzane przeze mnie
miejsce w tym mieście. Tam można spokojnie oddać się
rozmyślaniom. Każdy z nas ma takie miejsce do którego
zdarza mu się często wracać, które jest dla niego taką
„ostoję spokoju”. W Krakowie stał się nią dla mnie właśnie
Kościół św. Franciszka. Jest to właściwie jedyny budynek,
a zarazem jedyna świątynia, którą odwiedzam z prawdziwą przyjemnością. Nie jestem osobą szalenie religijną,
ale ten kościół ma w sobie coś, co naprawdę przyciąga.
Można tam siedzieć godzinami i rozmyślać, szukać spokoju, czy nawet weny twórczej. Jest to miejsce raczej
rzadko uczęszczane, jednak tak samo piękne jak wszystkie inne świątynie w Krakowie. Na szczególną uwagę zasługują tam witraże autorstwa samego Wyspiańskiego. To
one stały się pośrednio przyczyną moich częstych pobytów w tym kościele. Przyciąga mnie tam niezwykła atmosfera i gra kolorów na posadzce, stworzona właśnie dzięki
tym witrażom. W bezchmurne dni, kiedy przebijają się
przez nie promienie słoneczne, na kamiennej podłodze
powstają cudowne obrazy. Człowiek, jako istota wrażliwa
na światło i piękno, jest niezwykle podatny na tego typu
doznania. Problem w tym, że większość ludzi zapatrzona
gdzieś w górę, nie zauważa tego co ma pod stopami. Siedząc w ławce i rozmyślając, zastanawiałam się czy Wyspiański wiedział o tych kolorach. Czy tworząc projekty w
swojej pracowni zastanawiał się tylko, jak będą wyglądały
same witraże, czy również o tym jakie dzięki temu stworzy obrazy na ziemi. Być może zauważył to dopiero, gdy
jego dzieło zostało wstawione w okna Kościoła Franciszkańskiego. Wyspiański dużo podróżował. Z historii wiemy,
że był w Paryżu, a zatem musiał widzieć ogromne witraże
Katedry Notre Dame. Tam nie sposób nie zauważyć cudownej kolorystyki wnętrza, powstającej właśnie dzięki
różnobarwnym szybom w oknach. Wydaje mi, się że Wyspiański, jako wielki artysta, nie tworzył niczego z przypadku. On wiedział co robi.
Cmentarz to miejsce, którego zawsze staram się unikać. Jednak jest to jedyne możliwe zakończenie. W przeciwieństwie do zwykłych szarych ludzi, Wyspiański został
pochowany obok innych wielkich Polaków w kryptach Kościoła na Skałce. Widok wilgotnych i zimnych podziemi
zawsze diametralnie zmienia mój nastrój. Muszę przyznać, że tylko taki widok uświadamia tak naprawdę, jak
kończą ludzie. Nawet ci wybitni kiedyś zostają zamknięci
w kamiennych trumnach i tam już zostają.
Po Wyspiańskim zostało mi ciekawe wspomnienie niezwykle kreatywnego twórcy, który potrafił dostrzec to, czego inni nie zauważali. Moim zdaniem właśnie na tym polega sztuka, że z rzeczy prostych, wręcz błahych, otaczających człowieka na co dzień, tworzy się niezapomniane
dzieła.
Marta Danch Kl. II d1
Impresje krakowskie
Nasza podróż po dawnej stolicy Rzeczypospolitej odbywała się „śladami Stanisława Wyspiańskiego”. Priorytetami tej niecodziennej lekcji polonistyczno - historycznej
było szukanie wpływów młodopolskich na ziemi krakowskiej, zapoznanie się z życiem i twórczością Wyspiańskiego oraz ogólne poznawanie krakowskiego rynku. Co przesądziło o takiej tematyce wycieczki? Na jej wybór wpłynęły dwa zasadnicze czynniki. W tym samym czasie, w którym realizowano wojaż, poszerzałem moją skąpą wiedzę
o literaturze „Młodej Polski” na lekcjach języka polskiego.
Był to kolejny etap w przygotowaniach do matury z tego
przedmiotu. Zetknąłem się m.in. z poezją dekadencką Kazimierza Przerwy – Tetmajera oraz z najsłynniejszym dramatem Stanisława Wyspiańskiego, pt. „Wesele”. Drugim
czynnikiem, przesądzającym o temacie wycieczki do Krakowa, był fakt, iż Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ogłosił
rok 2007 rokiem Wyspiańskiego (w tym roku wypada 100letnia rocznica śmierci artysty). Jak zatem widać cel wyjazdu nie był przypadkowy. Wycieczki edukacyjne do Krakowa stały się dla mnie normą. Po raz piąty dane mi było
odwiedzić słynny już w Europie gród Kraka. W moim przypadku jest to przyjemna rutyna, gdyż kocham to miasto i
cieszy mnie możliwość oglądania go przynajmniej raz do
roku. Mógłbym tam jeździć i jeździć, i nigdy by mi się to
nie znudziło. Miasto to jest numerem jeden, jeżeli chodzi
o zabytki, kościoły oraz ośrodki kulturalne. Nic dziwnego,
skoro autor piosenki „Przybyli ułani pod okienko” nazywa
Kraków „sercem polskości”. Nie ma innej możliwości, jak
tylko zakochać się w nim od pierwszego wejrzenia.
Pierwsze nasze wrażenia wycieczkowe związane są z
Rydlówką, mieszcząca się w Bronowicach, dzielnicy Krakowa, która niegdyś posiadała status podkrakowskiej wioski. Jej właścicielem był Lucjan Rydel, młodopolski poeta.
20 listopada 1900 roku odbyło się tam jego słynne wesele
z Jadwigą Mikołajczykówną. Wydarzenie to zainspirowało
-4-
INFORMATOR
jego przyjaciela – Stanisława Wyspiańskiego do napisania
dramatu narodowego („Wesele”). Z tego powodu znaczenie wizyty w tym domu było dla mnie przeogromne. Miałem niecodzienną możliwość przebywania w miejscu,
gdzie narodziła się koncepcja jednego z najważniejszych
dramatów literatury polskiej. Zachwyt wzbudza muzeum,
poświęcone rodzinom Rydlów, Tetmajerów, uczestnikom
bronowickiego wesela. Na ścianach obok fotografii weselników można znaleźć liczne obrazy modernistyczne,
przedstawiające głównie codzienne prace chłopa oraz wizerunki gospodarzy domu. Izby urzekają nie tylko malarskimi dziełami sztuki, ale również kolorystyką
i wystrojem wnętrza, typowym dla polskiej wsi przełomu
XIX i XX wieku. Pierwszy raz zetknąłem się z prawdziwą
wiejską chałupą, mimo iż co roku wyjeżdżam na wieś, do
mojej babki, na północne Mazowsze. Dzisiejsze chaty
znacznie różnią się od tych sprzed stu lat. Postęp techniki
dokonał wiele przeobrażeń w urządzeniu wiejskiego domostwa. Turysta, będąc w Rydlówce, może poznać także
ubiór polskiego chłopa z ziemi krakowskiej. Czas w tym
domu po prostu się zatrzymał. W jego wnętrzu wciąż
obecny jest duch „Młodej Polski”. Bronowice ogólnie wywarły na mnie pozytywne wrażenie.
Chodząc po Krakowie, na każdym kroku czuje się
wszechobecność Stanisława Wyspiańskiego. W tym przekonaniu utwierdziło mnie muzeum tegoż artysty, mieszczące się w kamienicy Szołayskich. Jak wskazuje nazwa,
poświęcone jest życiu i twórczości Wyspiańskiego. Urzekły tam nas najważniejsze dzieła najwybitniejszego przedstawiciela „Młodej Polski”. Zarówno ekspozycja, jak i słowna prezentacja biografii Wyspiańskiego, uświadomiły
nam, jak wielkim był twórcą. Można o nim powiedzieć, iż
był to człowiek renesansu, wszechstronnie uzdolniony.
Dla mnie Stanisław Wyspiański jest takim „polskim Leonardo Da Vinci”. Tworzył wiele obrazów, głównie impresjonistycznych oraz secesyjnych. Wśród nich na szczególną uwagę zasługują te, które przedstawiają jego rodzinę, dzieci oraz „Planty o świcie”. Sławę przyniosła mu także twórczość literacka. Specjalizował się w pisaniu dramatów. Pierwsze utwory, takie jak „Legenda” czy
„Meleager” nie przyczyniły się do jego rozgłosu. Przełom
nastąpił dopiero po wydaniu „Warszawianki” w 1898 roku.
Literackim dziełem jego życia, które zapewniło mu nieśmiertelność, jest oczywiście „Wesele”, wydane i wystawione na deskach Teatru Miejskiego w Krakowie w 1901
roku. Wyspiański sprawdzał się także w projektowaniu
i odnawianiu polichromii w krakowskich kościołach, w projektowaniu witraży. Zajmował się dekorowaniem wnętrz,
sztuką użytkową, architekturą, pisaniem artykułów dla tygodników artystycznych. Ponadto był reżyserem
i scenografem w jednym. Pod koniec życia został profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz członkiem
Rady Miejskiej. W muzeum, oprócz obrazów, wrażenie
robiły zwłaszcza elementy dekoracji wnętrz. Szczególnie
w pamięci utkwił mi fragment balustrady, w którym wykorzystano motyw liścia kasztanowca. Zachwycające były
również projekty witraży (te największe możemy podziwiać w kościele franciszkanów). Jak widać Stanisław Wyspiański był człowiekiem niezwykłym. W całej swej historii
Polska chyba nie miała tak wszechstronnie uzdolnionego
artysty i długo będziemy musieli czekać na kogoś takiego,
jak ten wielki humanista z Krakowa.
Z osobą Wyspiańskiego wiąże się kościół pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu, uznawany za przykład ar-
3/79
chitektury gotyku. Świątynie zbudowane w stylu gotyckim
należą do moich ulubionych. Wnętrze franciszkańskiego
kościoła przedstawia się pięknie. Ma w sobie coś nieprzeciętnego. Te zdobienia, linie, łuki wydają się jeszcze bardziej surowe, jeszcze bardziej strzeliste niż dotychczas
poznane przeze mnie perełki sztuki późnośredniowiecznej. Na widok czegoś takiego nogi same uginają się do
klękania. Człowiek czuje się tam tak mały i kruchy niczym
wobec Majestatu Bożego. Głęboka, oddająca Bogu chwałę cisza i ten mistyczny półmrok, poprzecinany nielicznymi strugami światła sprawiają, że czułem się, jakbym był
w innym lepszym świecie. Kościół franciszkanów odznacza się ujmującym klimatem, który w pewien sposób hipnotyzuje. Jednak i tutaj odnajdziemy elementy sztuki młodopolskiej. To właśnie tu (jak już wspomniałem) można do
dziś podziwiać witraże, zaprojektowane przez Stanisława
Wyspiańskiego. Przedstawiają Boga Ojca („Stań się”), św.
Franciszka z Asyżu oraz bł. Salomeę. Projekty tych witraży można oglądać w owym muzeum w kamienicy Szołayskich. Szczególnie pięknie prezentuje się ten, który przedstawia Boga. Jasne kolory dzieła kontrastują z otaczającą
go ciemnością. Poza tym w świątyni znajdziemy również
polichromie, zaprojektowane i częściowo wykonane przez
Wyspiańskiego. Dominują w nich motywy geometryczne,
heraldyczne oraz (co jest charakterystyczne dla secesji)
roślinne. Połączenie gotyku i elementów modernistycznych decydują o jego niepowtarzalności i uroku.
W kościele barokowym Na Skałce znajduje się
krypta zasłużonych. Pochowano tam wielu wybitnych Polaków, którzy poświęcili swoje życie temu miastu. Wybór
krypty Na Skałce był nieprzypadkowy. Tam właśnie został
pochowany blisko sto lat temu Stanisław Wyspiański.
A obok niego spoczywają inne relikwie polskiej kultury
i nauki. Przebywanie wśród szczątków wielkich mężów
narodu polskiego jak Jan Długosz, Czesław Miłosz, Karol
Szymanowski, Adam Asnyk, Jacek Malczewski jest ekscytujące dla każdego. Dla mnie zwiedzenie tej krypty stało
się wręcz zaszczytem (nigdy wcześniej tam nie byłem).
Grzechem byłoby pominięcie kościoła paulinów Na Skałce, gdzie według kronikarza Wincentego Kadłubka śmierć
męczeńską poniósł św. Stanisław, biskup krakowski.
Świątynia reprezentuje styl barokowy. Kościół wygląda interesująco, chociaż ciężko w pełni podziwiać jego piękno,
kiedy zakrywa je dekoracja szykowana na obchody Świętego Triduum Paschalnego i święta Wielkiej Nocy.
Na Rynku trudno nie zauważyć niedawno wymienionej
kostki brukowej. Wypada też wstąpić na modlitwę do Kościoła Mariackiego, który jest uznawany przeze mnie za
„królową krakowskich kościołów”. Świątynia jak zawsze
wypełniona ludźmi i jak zawsze zapierająca dech w piersiach. Można i tutaj znaleźć mistrzowską rękę Stanisława
Wyspiańskiego w postaci polichromii na ścianach, wykonanych przez artystę. Warto jeszcze pokłonić się pomnikowi Mickiewicza i pospacerować po Sukiennicach. Które
miasto w Polsce jest w stanie dostarczyć człowiekowi tyle
emocji?
Uważam, że warto wracać do Krakowa. Wnikliwy obserwator, przyjeżdżający tu wielokrotnie, za każdym razem znajdzie coś nowego, czego poprzednio nie dostrzegł. Nie można się tu nudzić, a częste przebywanie w
tym miejscu sprawia, iż w świadomości zwiedzającego
tworzy się więź uczuciowa z dawną stolicą Polski.
-5-
Łukasz Kosobucki klasa II d1
INFORMATOR
3/79
Profesor
Alojzy Hakuba
Jak już wyżej wspomniałem Profesor do swych obowiązków podchodził wyjątkowo starannie. W pracowni chemicznej panowali zawsze wzorowy ład i porządek mimo
częstych pokazów doświadczeń prowadzonych osobiście
przez Profesora pod tak zwanym dygestorium (z substancjami toksycznymi, łatwopalnymi czy wybuchowymi), jak
również doświadczeń tzw. „równym frontem”, które prowadziliśmy już samodzielnie pod czujnym profesorskim
okiem.
Każde doświadczenie poprzedzone było szczegółowym
instruktażem z uwzględnieniem zagrożeń. Otóż podczas
kolejnego „wprowadzenia” do ćwiczeń pewnego sennego
jesiennego dnia (a na dodatek po aktywnym naszym
udziale w lekcjach WF) zaistniało długo przez nas pamiętne zdarzenie, którego sprawcą był siedzący obok mnie
kolega dwojga imion Stefan, Alfred Musiał. Otóż, ośmielił
się on być pochłonięty czymś zupełnie innym, a nie tylko
być pilnym słuchaczem instruktażu do ćwiczenia. Dość
bezmyślnie wyjąwszy ze stojącego na stole statywu świeżo umytą probówkę zaczął pozostałe krople wody sączyć
do palnika Bunsena. Zauważył to o zgrozo Profesor. Co
się działo trudno nawet po latach opisać, a działo się dużo
i było bardzo głośno, łącznie z wpisaniem uwagi do dziennika. Ale na szczęście summa sumarum epilog dla kolegi
okazał się pomyślny.
Tylko potem nasz wychowawca Profesor Bonifacy Łukowski długo zastanawiał
się, co miało znaczyć wpis
do dziennika powstały w
chwili wielkiego wzburzenia
nauczyciela chemii a
brzmiał on „LEJE WODĘ
DO PALNIKA-AHAKUBA”,
ale za to z pominięciem nazwiska sprawcy całego tego
zamieszania.
Nie będę ukrywał, że my
milczeliśmy dyskretnie udając, że nic nam niewiadomo, o co chodziło Autorowi
wpisu do dziennika klasowego. Profesor Alojzy Hakuba zmuszony został opuścić Naszą Szkołę już po
Maturalny 1958
1956 roku, gdy w kraju ponoć nastąpiła tzw. „odwilż”. Nie panował już wszechwładny „batiuszka” a inny gensek wygłosił referat o „kulcie jednostki i jego następstwach”, już nawet nie dyrektorzył Stefan Władyniak, .... ale destalinizacja kroczyła żółwim krokiem.
Od zawsze uczniowie Naszej Szkoły mieli szczęście do
wspaniałych nauczycieli – chemików.
Niewątpliwie do jednych z nich należał Profesor Alojzy
Hakuba. Jego śląskie korzenie sięgają miejscowości Piaseczna niedaleko Tarnowskich Gór, gdzie przyszedł na
świat 30 listopada 1912 roku. Z archiwaliów wiemy, że dyplom Nauczyciela Szkół Średnich, Ogólnokształcących
i Zakładów Kształcenia Nauczycieli z oceną bardzo dobrą
uzyskał już po wojnie, bo 31 lipca 1953 roku (nr 98/
ch/10/53) po odbyciu dwuletniego Studium Zaocznego w
Gdańsku na kierunku chemia w latach 1951-1953.
W Naszej Szkole pracował w latach 1950-1958 wprowadzając między innymi w zawiłości zawodu swego młodszego kolegę Mieczysława Dobrowolskiego (uczącego w
latach 1954-1967 i o którym, mamy nadzieję, napiszą do PNP jego byli
uczniowie). Gdy byliśmy
uczniami
Prof esora
A.Hakuby należał On do
grona nauczycieli średniego pokolenia (w którym zazwyczaj uzyskują
oni szczyty perfekcyjności). Losy przedwojenne
i okupacyjne Profesora
stanowią dla nas tajemnicę, gdyż nie udało się
nam dotrzeć w tym temacie do materiałów źródłowych. Pamiętamy, że był
nauczycielem znającym
Klasa XI b. Bal
swój fach znakomicie zarówno pod względem merytorycznym, jak też dydaktycznym
(co nie zawsze musi iść w parze) i dlatego my Jego
uczniowie nie miewaliśmy potem przeważnie żadnych
trudności z chemią, kontynuując studia na wyższych
uczelniach. Dla wielu Jego uczniów można też zastosować znane powiedzenie, że „uczeń przerósł mistrza”, ponieważ zostali oni wybitnymi profesorami chemikami na
Profesor Alojzy Hakuba musiał, więc przenieść się do
wyższych uczelniach1/. Skromnie również dodam, że też ZSZ w Ligocie z powodu swoich zapatrywań religijnych,
nie miałem żadnych problemów z chemią podczas stu- jak twierdzą jedni lub poglądów politycznych, jak chcą
diów wyższych.
drudzy, być może zaważyły tu obydwa powody jednocze-6-
INFORMATOR
3/79
śnie. Nie był zresztą ani pierwszym ani ostatnim z dyskryminowanych z tych powodów nauczycieli.
Takie to były czasy w „Piecku”.
E.Ś.
Sołowiew, W. Feldt - „CHEMIA”. Była to – „Książka zatwierdzona pismem Ministerstwa Oświaty z dnia 19 czerwca 1950 r. Nr Oc-591/50 jako pomocnicza dla nauczycieli
szkół ogólnokształcących oraz jako książka pożądana w
bibliotekach szkolnych (od kl.VII)”.
Poniżej jak zapamiętał Profesora mój, co nieco starszy „
więcej niż były Kolega” Tadeusz Bratek.
Z przyjemnością przyznaję, że ten już „starodruk” do
dziś stoi na półce mojej biblioteczki i nadal chętnie z niego korzystam przy korepetycjach z chemii. Przypomina
mi również czasy pierwszych eksperymentów z
„niebezpiecznymi substancjami” pod okiem Prof.
A.Hakuby.
Dlatego, nie będąc Cz. Miłoszem ani W. Szymborską,
zwracam się „częstochowskim wierszykiem” z apelem gorącym do czytelników INFORMATORA i nie tylko, go
każdego, kto skrzyżował swoją uczniowską szablę z klingą mistrza A.Hakuby w pojedynku „o chemię”:
Nie przypominajcie nam ciągle
O Fidelu na Kubie,
Napiszcie wdzięczną prawdę – o
Profesorze Jakubie
Probówki, zlewki, pipety i aparaty Kippa, obok odczynników, papierków lakmusowych albo fenoloftaleiny – to było
królestwo Profesora Alojzego Hakuba. Trzy starannie wyposażone gabinety z pracowniami stanowiły o randze Naszej Szkoły:
Ä Fizyczna Profesora W.Zillingera
Ä Biologiczna pod okiem Profesor M.Danko
Ä Chemiczna pod ręką Profesora A.Hakuby.
Mam za mało danych, aby naszkicować portret Profesora A.Hakuby do „Pocztu Naszych Pedagogów”. A postać
tego nauczyciela nie jest ostatnią, która sobie zasłużyła
na wdzięczną pamięć i jej utrwalenie na łamach kwartalnika. Wiem, że przepastne archiwum „byłego Prezesa” zawiera jakieś wiarygodne informacje w tym zakresie, wiem
również, że gdyby „były Prezes” ponaciskał odpowiednie
guziki, to na ekranie jego osobistego komputera wyświetliłoby się w miarę pełne dossier Profesora, a na biurku redaktora znalazłyby się twarde dyski z KGB i Mosadu – i to
bez ofiar w ludziach, bez złamania tajemnic konspiracji
absolwentów.
Profesor Alojzy Hakuba nie był wielkim człowiekiem, bo
większość jego uczniów przerastała go wzrostem, ale
pewnie miał świadomość, że wielkość człowieka nie mierzy się długością w pionie w czasie stania. Dlatego nie bał
się swoich uczniów i zbliżał się do nich nawet do półdystansu z uśmiechem pogodnego oblicza nawet, gdy musiał podnieść głowę, by zajrzeć w oczy koszykarskiemu
dryblasowi. Był łaskawy dla dziewcząt, więcej wymagał od
chłopców. Dzięki wzrostowi nie musiał schylać się w czasie klasówek z chemii, aby wytropić nielegalne praktyki
ściągania. Spotkałem go przypadkiem po 25 latach od
matury na przystanku autobusowym w Ligocie. Ukłoniłem
się, pozdrowiłem, przypomniałem kim jestem. Niewiele
zmienił się wyglądem, choć minęło ćwierć wieku. Uprzejmie zapytałem, dokąd wybiera się autobusem. Odpowiedział – na zajęcia do szkoły.
Do jakiej? Jest teraz nauczycielem zespołu szkół zawodowych przy ul. Książęcej w Ligocie. Wtedy zajechał jego
autobus i pożegnaliśmy się krótko, zbyt szybko. To było
moje ostatnie spotkanie z Profesorem Alojzym, nauczycielem chemii klasy 8, 9 i 10 –ej „b” w latach 1952-1955.
Jeszcze jedna refleksja Profesor A.Hakuba nigdy nie zrobił na nas wrażenia, że jest rycerzem gotowym zginąć za
W. Stalina lub za „świetlaną przyszłość komunizmu”.
Nie przekonywał nas również, co czynili systematycznie i gorliwie inni nauczyciele, że powinnością dobrego
Polaka jest kochać nade wszystko Związek Radziecki
i „polskiego marszałka syna warszawskiego kolejarza”
K. Rokossowskiego.
Ale był na tyle rozsądny i otwarty na „wiatr od wschodu”,
że nakazał nam bez wyrzutów sumienia, przygotowywać
się do lekcji, klasówek i egzaminów z chemii , nie z regulaminowego podręcznika dla klas licealnych, ale z książki
radzieckich autorów: W. Lewczenko, M.Iwancewa, N.
Tadeusz Bratek
1/ Jak np. kolega z ławy szkolnej, członek założyciel Stowarzyszenia Wychowanków Naszej Szkoły a obecnie rektor Politechniki Śląskiej w Gliwicach, czy nieco młodszy od nas prof.
Andrzej Maślankiewicz (habilitacja z chemii organicznej) ze
Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach i wielu innych.
W PEWIEN MAJOWY PIĄTEK .........
Gdy przypadkowo odwiedziłem Naszą Szkołę natknąłem się na nauczyciela PO Zygmunta Dygasa1/. Podczas
krótkiej rozmowy na tematy „wydawnicze” padła propozycja, z Jego strony, zwiedzenia 8 Bazy Lotniczej w Krakowie-Balicach. Zgodziłem się, czego nie żałuję, a wręcz
przeciwnie. Gród wawelski był jednym z trzech głównych
ośrodków formowania się lotnictwa polskiego co obrazowo
przedstawione zostało w zwiedzanej na zakończenie wycieczki Izby Pamięci.
Już 20.12.1918 r. powstaje w Krakowie I Eskardylla
Bojowa. Lotnicy walczyli w 1920 r. z bolszewikami, w
1939 r. z hitlerowcami, podczas II wojny światowej bronili Anglię – walcząc w 308 Dywizjonie „Krakowskim”.
-7-
INFORMATOR
3/79
Obecna baza została utworzona jesienią 2000 r. Stacjonuje tu 13 Eskadra Lotnictwa Transportowego. Dzisiaj Polskie Siły Zbrojne muszą być gotowe do szybkich i skutecznych działań, nawet daleko poza granicami kraju.
Uczniowie Naszej Szkoły z zainteresowaniem dokładnie
oglądali sprzęt specjalistyczny, urządzenia łączności i
ubezpieczenia lotów, sprzęt gaśniczy i sanitarny. Indywidualne zabezpieczenia pilotów, spadochrony, łódki ratunkowe, kuloodporne kamizelki oraz broń strzelecka RPG 7
popularne kałachy i diektiarewy.
Wszystko można było oglądać, dotknąć i fotografować
za zgodą opiekującym się nami starszym chorążym sztabowym Cebulą. Największe wrażenie robiły jednak samo-
loty, gdzie można było zasiąść w kabinie pilotów takich
maszyn jak CASA C -295 hiszpańskiej produkcji z roku
2003, które mają zastępować będące jeszcze na wyposażeniu (od 1972 roku) wysłużone radzieckie AN-26 i AN-2.
Znacznie nowsze samoloty polskiej produkcji M-28 (PZLMielec) oraz również stare, ale podobno jare śmigłowce
Mi-8 i Mi-2. Można było zasiąść za sterami wiertolotów i
transportowców, a piloci cierpliwie wyjaśniali zawiłości lotów i tablic sterowniczych. Na pytania odpowiadała też
młoda i urodziwa Pani pilot, która w odpowiedzi na pytania co skłoniło ją do podjęcia zawodowej służby w WP,
odpowiedziała „ Dziadek, ojciec, mąż, bracia to piloci, to
co miałam robić musiałam pójść w ich ślady”. Opowiadała również o stresie towarzyszącym naszym VIP-om, gdy
muszą lecieć do Afganistanu bądź Iraku2/.
Jeszcze tylko klimatyzowana wieża kierująca lotami i
syci wrażeń bezpiecznie wróciliśmy remontowaną jak
zwykle autostradą do Katowic.
1) Major Zygmunt Dygas miewa niecodzienne i ciekawe pomysły na urozmaicenie wolnych chwil młodzieży podczas wakacji oraz uatrakcyjnienie zajęć lekcyjnych. Przykład udanej ich
realizacji to „Bezpieczne wakacje”, o których informowaliśmy
w kwartalniku INF. 4/76 z grudnia 2006 r. Obecnie jest komendantem Młodzieżowego Koła Orlików, a przedtem służył
w wojskach powietrzno-desantowych, w pułku czołgów, a także pływał na okrętach marynarki wojennej.
2) Ostatnio dwa CASA-C 295 ... zastępowały rządową flotę powietrzną tj. wysłużone z lat 70 XX wieku JAKI-40 i TU-154,
ratując z opresji polską delegację rządową w drodze powrotnej z norweskich uroczystości 67 rocznicy bitwy o Narwik.
-8-
INFORMATOR
Aby urozmaicić suche informacje pojawiające się swego czasu w naszym kwartalniku nazwanego INFORMATOREM od dość dawna na jego łamach zaczęła gościć
muza Kaliope, zwana przez nas przekornie Kalliope. Początkowo były to wiersze znanych nam (bądź też celowo „
nieznanych”) poetów.
Wiersze K.I. Gałczyńskiego, M. Jastruna, J. Kasprowicza, J. Kochanowskiego, M. Konopnickiej, T. Lenartowicza, C.K. Norwida, Wł. Orkana, czy A. Oppmana (Or Ota)
towarzyszyły grudniowym numerom kwartalnika przy okazji życzeń świątecznych.
Gdy zawitała, a następnie dość często zaczęła gościć
rubryka KALLIOPE W SZKOLE prezentowano w niej wiersze uczennic z byłego Miejskiego Gimnazjum Żeńskiego.
Były tam wiersze uczennicy kl. III Haliny Ostrowicz
(„Nocny Wiatr”) i jej koleżanek z klasy IV Wisi Młodzianowskiej (”Zakwitły konwalie”) i Irki L. (”Zabłąkana łódka”) , a także pełne nostalgii wiersze pisane przy pożegnaniu ukochanej szkoły J.Szczepańskiej („Pożegnanie”
i „Żegluga w świat”).
Ku naszemu radosnemu zaskoczeniu okazało się, że
Koleżanki i Koledzy roczników jak najbardziej powojennych piszą i publikują i to w cale udane wiersze nagradzane w różnorodnych ogólnopolskich konkursach poetyckich.
Pierwszym, który odważył się zaprezentować swą twórczość był Stefan Czermiński (m. 1971) przedstawiając
swój wiersz „Madonna w kwiatach”. Zachęcona przykładem starszego kolegi uczennica klasy IV z 1994 roku Kinga Skorupa prezentowała wybór swoich poezji. W kręgu
poetyckiej wizji poetki znaleźć można było wyraz jej stosunku do otaczającego świata, ludzi i rzeczy. Nie brak też
było filozoficznej refleksji i nuty osobistej. W nr 32 z grudnia 1995 roku kwartalnika ukazały się wiersze nauczyciela – poety z Naszej Szkoły – Jerzego Pitery, który udanie
łączył poezję z grafiką. Były tam wiersze „Szczęście sekundowe”, „Rzeczny różaniec”, „Po prostu księżyc” i szereg innych z bogatego dorobku poety o ogólnopolskim zasięgu.
Inną utalentowaną poetką zdobywającą ogólnokrajowe laury była uczennica klasy ... matematycznofizycznej – Monika Łyżeczka. Jej wiersze prezentowane
na łamach naszego pisma to „Jesienna wizyta w górach”, „Spotkanie z Tadeuszem Różewiczem” i inne. Monikę pamiętać będę długo, oj bardzo długo, a to za sprawą
jej celowego „zgubienia się” w toskańskiej Florencji. Marzeniem Jej było – jak wyznała mi potem skrycie – odwiedzenie słynnej galerii Uffizi i dlatego nie bacząc na ulewny
deszcz i to, że galeria z powodu dość drogich biletów nie
była przewidziana w programie wycieczki, po prostu znik-
3/79
nęła, narażając pozostałych uczestników na czekanie
i poszukiwania, a piszącego te słowa organizatora wycieczki na długotrwały stres. W sumie wszystko skończyło
się szczęśliwie, mimo mego burczenia i łez rzęsistych tej
laureatki Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im.
R.Wojaczka, nagrody Grand Prix na III Ogólnopolskim
Konkursie Literackim im. A.Bartol w Pile oraz innych konkursach, w tym jakże poetycko brzmiącej miejscowości
Swornegacie.
Góralskie wiersze prezentował też „Były Kolega” Tadeusz Bratek w nr 44 /1998 roku. Absolwentka starszego pokolenia (m.1946) przesłała nam bardzo osobisty wiersz
„Rocznica” dedykowany swojemu synowi. Powstał on w
1981 roku podczas godziny policyjnej i wyrażał lęk matki
oczekującej na syna w czasie stanu wojennego.
Swoje wiersze pełne smutku i zadumy nad przemijającym czasem pt. „Droga’ i „Zaduma” przysłała nam Maria
Macura.
Najmłodsze pokolenie też nie pozostawało w tyle,
świadczy o tym m.in. ogólnoszkolny konkurs poetycki
gdzie wiersze nadesłali i nagrody uzyskali Marta Frysz za
wiersz „xxx” – I nagroda, kolejne miejsce uzyskała Paulina Gacek za wiersz również bez tytułu a trzecie uzyskał
Tomek Wolicki za „Trwanie w niebycie”.
Przedstawialiśmy też wiersze St.Barańczaka – ten
wykładowca Uniwersytetu Harvarda gościł swego czasu w
Naszej Szkole. W Kalliope w Szkole przypomnieliśmy jego bogaty dorobek poetycki, krytyczno-literacki, edytorski,
translatorski a przy okazji wiersze takie jak „Rób to cicho”, „Południe”, „Mównica”... Po spotkaniu z T.
Różewiczem zaistniały na naszych łamach jego jesienne
wiersze pt. „Jesienna wizyta w górach” i „Jesienny erotyk”.
Pisaliśmy też o zapomnianym poecie Kazimierzu
Sarbniewskim, zwanym w Europie Zachodniej polskim
Horacjuszem, jego wiersze prezentowaliśmy w majowym
numerze w 1996 roku.
Oczywiście nie zabrakło też wierszy laureatki szwedzkiej Akademii, kontrowersyjnej poetki Wisławy Szymborskiej (m.in. wiersz „Zakochani”) oraz wierszy „na czasie”
Teresy Patyry pt. „Bolesne pytania” i „A cóż to za kraj”.
Dzięki wierszom poetów z Naszej Szkoły a także znanych
i uznanych w całym kraju utrwalone zostają ulotne chwile,
marzenia i uniesienia, jak to pięknie wyraził „poeta trzech
pokoleń” Leopold Staff.
Chwila
Że przemija? I cóż, że przemija?
Od tego chwila, by minęłą,
Zalewo moja, już niczyja,
Jak chmur znikome arcydzieła.
Chociaż się wszystko wiecznie zmienia
I chwila chwili nie pamięta,
Zawsze w jeziorach na przemiany
Kąpią się gwiazdy i dziewczęta.
Na zakończenie należy dodać, że tradycja poetycka w
Naszej Szkole nie ginie. Dziś prezentujemy kolejne wiersze pary najmłodszych poetów – uczniów i to tylko jednej
klasy II d1. Marta Danch – to dawna uczennica słynnej Bytomskiej Szkoły Baletowej, a obecnie pobierająca nauki w
Naszej Szkole i jednocześnie publikującą swe wiersze w
Klubie Młodego Dziennikarza w katowickim Pałacu Młodzieży. Przedstawiła ona swoje impresje w wierszu
-9-
INFORMATOR
3/79
„Cisza, spokój...” a Marek Niedźwiedź pełną ciepła, sławienia i stosunku swego do naszej Alma Mater.
Zatrzymajmy się więc na chwilę nad poetyką naszych
najmłodszych Kolegów.
Cisza spokój...
Znienawidzony ryk budzika
przedziera się przez uśpione mieszkanie
dociera w każdą szczelinę...
czas wstać...
powieki opuchnięte
zmęczone czuwaniem przy nocnej lampce;
umysł przytłoczony nadmiarem wiedzy
której jeszcze nie przyswoił;
kończyny obolałe
wspomnieniem wczorajszego dnia;
kręgosłup wyczerpany
trzymaniem ego w pionie;
w żołądku niestrawione
resztki przykrości dnia poprzedniego;
każda część ma swoje problemy
najważniejszy cel
ogarnąć to wszystko
i zmusić do wspólnego działania
nie można iść do szkoły
w kawałkach
nikt nie uwzględni
częściowej obecności...
Marta Danch
O zacny Piku! Szlachetna szkoło!
Sława Twa znana wszystkim naokoło!
Ty wykształciłaś mądrych wielkie grono,
Nie dla swej sławy, lecz pro publico bono.
W twych starych murach kuźnia mądrości,
Nikt nie podważy Twojej wielkości.
Uczysz co dobre, prawe i stateczne,
Wpijasz w umysły prawdy odwieczne.
Być Twoim uczniem – takie to pragnienia
W wielu młodych sercach czekają spełnienia.
Kto Ciebie wybrał, pod Twe trafi strzechy,
Ten nie żałuje, doczeka pociechy.
Wdzięcznym losom fortuny, że tu mnie przywiodły,
Sławę Pika śpiewam, chwalne pisząc ody.
Marek Niedźwiedź
NAPISALI DO NAS
Do redakcji i Stowarzyszenia dotarło ostatnio kilka
przesyłek listowych.
- Z Warszawy z Biblioteki Uniwersyteckiej otrzymaliśmy informację, że placówka ta przeniosła swoje zbiory z
ul. Krakowskie Przedmieście na ul. Dobrą. Pracownicy
Oddziału Wydawnictw Ciągłych w dalszym ciągu zwracają
się z prośbą o nadsyłanie publikacji Stowarzyszenia za co
z góry serdecznie dziękują w imieniu swoim i Czytelników
Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Do listu załączono potwierdzenie regularności przesyłek naszego kwartalnika.
- Z Biblioteki Jagiellońskiej otrzymaliśmy list w którym
czytamy: Szanowni Państwo z podziękowaniem za pamięć o naszych zbiorach potwierdzamy otrzymanie w ramach egzemplarzy obowiązkowych pozycji z lat 2006 i
2007 z poważaniem Kierownik Oddziału Gromadzenia i
Uzupełniania Zbiorów. Pragniemy zauważyć, że z dawnej
stolicy Polski zawsze otrzymujemy regularnie potwierdzenia o nadsyłaniu naszego wydawnictwa.
- Za sprawą Pana Prezesa Andrzeja Różanowicza dotarła do nas listowna informacja o propozycji będącej pokłosiem uroczystości marcowych w Naszej Uczelni. Propozycja ta dotyczy możliwości uznania tablicy poświęconej Janinie Klatt odsłoniętej 29.03.2007 za miejsce pamięci narodowej i założenia karty ewidencyjnej dla obiektów pamięci województwa śląskiego „Przy okazji pragnę
przypomnieć Kolegom z Zarządu o ich obietnicy i inicjatywie, aby czynić starania nadania im. Janiny Klatt jednej z
nowo powstałych ulic naszego miasta.
- Pamiętali o nas również absolwenci i wychowankowie
Szkoły. Kol. Jerzy Mikulski pracownik naukowy Politechniki Śląskiej oraz Profesor wyższej Szkoły Zarządzania
przesyłając pozdrowienia prosił jednocześnie o podanie nru konta bankowego Stowarzyszenia. Co czyniąc zadość
Jego prośbie umieściliśmy NOWY NUMER KONTA w
majowym numerze kwartalnika i w obecnym numerze.
- To się nazywa mieć wyczucie. Z nad polskiego morza
(Krynica Morska) przesłał nam pozdrowienia Stefan Majkowski wraz z żoną, gdzie szczęśliwie trafił na afrykańską
wręcz pogodę (32o podczas gdy w hiszpańskich kurortach
lało i stopni było 15o).
- Na szczególną uwagę zasługuje korespondencja, której autorem był Ksiądz Antoni Pośpiech O.M.I. Kapelan
Rodzin Katyńskich, który podarował nam wraz z dedykacją książkę Z.J.Peszkowskiego „...i ujrzałem doły śmierci”.
W załączeniu była pamiątkowa karta ze zdjęciem Papieża
Jana Pawła II na odwrocie której były podziękowania za
przekazany kwartalnik oraz wyrazy podziwu dla młodzieży
naszego Liceum za piękną Inscenizację wykonaną w dniu
25.04.2007 podczas uroczystości Nad Grobem Policjanta
Polskiego z okazji 67 rocznicy likwidacji obozu w Staszkowie. Szkoda tylko, że o tej uroczystości dowiedzieliśmy
się przypadkiem. Były tam poczty sztandarowe wielu katowickich szkół średnich. Uroczystość, rozpoczęta we wczesnych godzinach rannych, zawierała konferencje z szeregiem wykładów dotyczących pamięci i stanu śledztwa na
temat masowych zabójstw Polaków w Moskwie, Charkowie, Smoleńsku, Katyniu, Kalininie i Bykowi dokonanych
przez funkcjonariuszy NKWD. W drugiej części po uroczystym zapaleniu znicza i modlitwie za pomordowanych
- 10 -
INFORMATOR
policjantów wystąpiła młodzież z Naszego Liceum i inscenizacją (jako jedyni z pośród wszystkich szkół średnich)
gorąco przyjęta przez ogół uczestników. Znaczącym akcentem uroczystości było podjęcie uchwały, aby wzorem
młodzieży żydowskiej, która corocznie przybywa do miejsca martyrologii w Oświęcimiu, aby również młodzież polska w podobny sposób odwiedzała Golgotę Wschodu,
gdzie decyzją Stalina z 5 marca 1940 roku zostało zamordowanych 22 tysiące polskich jeńców. Na nieludzkiej ziemi ginęło też wiele osób cywilnych za to, że byli Polakami
np. w Bykowi k/Kijowa gdzie dokonano egzekucji. Zginęło
100-150 tysięcy ofiar reżimu komunistycznego, wśród
nich 7 tysięcy Polaków a także mój Ojciec i brat Mamy.
Wg danych będących w posiadaniu ks. Jana Krapana,
proboszcza kościoła p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego
w Kijowie, nieznana jest mu ani jedna polska rodzina, która by nie straciła kogoś z bliskich. Bykownię, położoną na
lewym brzegu Dniepru, 14 km od Kijowa, odwiedził Ojciec
Św. Jan Paweł II. Modlił się tam i złożył biało-żółty wieniec
i po błogosławieństwie stał długą chwilę pogrążony w mo-
3/79
W pięknej oprawie już po zakończeniu roku szkolnego
otrzymaliśmy miłe podziękowania ze Szkoły „za współpracę”, które załączamy poniżej.
NIESPODZIEWANE SPOTKANIE
dlitwie. Pełne godności zachowanie Wielkiego Polaka niestety wyraźnie kontrastowało z postawą tzw. „głowy państwa”. Wydaje się, że inicjatywa policji katowickiej zasługuje ze wszech miar na poparcie aby pamięć nie zginęła
nie tylko wśród rodzin ofiar ale w całym narodzie naszym.
W nawiązaniu do uroczystości, która miała miejsce w
Naszej Szkole, Przewodniczący Rady Miasta Jerzy Forajter przesłał nam na zdobionym herbem miasta eleganckim piśmie życzenia następującej treści „Szanowny Panie
Wiceprezesie. Serdecznie dziękuję za przekazanie okolicznościowych fotografii oraz materiału sprawozdawczego z uroczystości upamiętniającej nauczycielkę dawnego
Miejskiego Gimnazjum Żeńskiego w Katowicach Profesor
Janinę Klatt. Życzę Panu i wszystkim wychowankom VIII
Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej- Curie
w Katowicach zdrowia, szczęścia oraz radości w pielęgnowaniu szkolnych tradycji i przyjaźni. Z wyrazami Szacunku Przewodniczący Rady Miasta Katowic Jerzy Forajter”
Ponieważ na półkach mojej biblioteki czeka sterta nieprzeczytanych książek, postanowiłem omijać księgarnie
i wszelkie okazje zakupu kolejnych tomów. Mimo to skusiłem się, uprzednio wydają równowartość półtora dolara
(cena biletu), na wejście na Międzynarodowe Targi Książki Silesia Book i III Kiermasz Wydawnictw Katolickich. Nie
żałuję. Dlaczego? Ano, że mogłem przynajmniej obejrzeć
wiele ciekawych po zachęcająco niskich cenach pozycji
wydawniczych różnych oficyn (przeciętnie ceny były 1020% niższe), nawiązać kontakt ze Śląską Biblioteką Cyfrową (utworzoną na mocy porozumienia pomiędzy Biblioteką Śląską a Uniwersytetem Śląskim) zachęcającą nasze
Stowarzyszenie Wychowanków do współpracy (mam nadzieję owocnej). Ale największą radość sprawiło mi niespodziewane spotkanie z Feliksem Netzem, absolwentem
Naszej Szkoły, moim rówieśnikiem, poetą, prozaikiem,
twórcą słuchowisk radiowych 1/, felietonistą. Krytykiem filmowym, tłumaczem m.in. dzieł Sandora Maraiego, a
ostatnio autora ciepłych wspomnień o Dyrektor Marii Dyski w kwartalniku. Autor „Dysharmonii caelestis”,
„Wielkiego momentu”, „Poza kadrem” i szeregu innych
poczytnych pozycji mających bardzo szerokie przełożenie
społeczne (miał spotkanie z czytelnikami, gdzie można
- 11 -
INFORMATOR 3/79
było uzyskać autograf Autora). Niechwalący się muszę
dodać, że udało się mi zdobyć nie tylko autograf, ale
i przemiłą dedykację. Myślę, że nieprzeczytane książki
nadal będą oczekiwać na swoją kolejność, bo jako żywo,
książki Feliksa będą miały oczywiście pierwszeństwo.
E.Ś.
Prowadzenie Kroniki Stowarzyszenia zaproponowano kol .Tadeuszowi Bratkowi (m.1956) a opiekę
nad Kołem dziennikarzy kol. Damianowi Norasowi
(m.1990). Cieszy nas fakt, że w Stowarzyszeniu pracują różnorodne roczniki, stanowiące swoisty konglomerat rutyny i młodości.
NASZE POCZWÓRNE POKAJANIE
1/ Na VIII Festiwalu Dwa Teatry Sopot 2007 za słuchowisko radiowe zrealizowane w radiostacji Katowice pt. „Pokój z widokiem na wojnę polsko-jaruzelską” Feliks Netz zdobywa cztery
nagrody m.in. za najlepszy oryginalny scenariusz. Słuchowisko to zostało nominowane na międzynarodowy festiwal Prix
Italia, gdzie będzie reprezentować Polskę.
WZMOCNIENIE
Ostatnio znaczące wzmocnienie nastąpiło w zespole tych członków Stowarzyszenia, którzy pragną
poświęcić swój wolny czas pro publico bono czyli
wspomóc szczupłą garstkę Koleżeństwa pracującego
w naszej wspólnocie absolwenckiej.
Po ostatnich perturbacjach wynikłych na skutek
rezygnacji z aktywnej działalności kol. Dagmary Gładysz (z powodu Jej wyjazdu za granicę) nastąpiły
pewne zmiany i roszady.
W spadku po koleżance
funkcję sekretarza Zarządu
Stowarzyszenia objął kol.
Adam Duszyk (m.1973).
Pro w ad zen i e
Sekcji
Przyjaciół i Sympatyków
Szkoły powierzono kol.
Annie Lasak (m.1996). Jest
to szczególnie korzystne
ponieważ Koleżanka jest
zarówno absolwentką jak
też czynnym nauczycielem
Szkoły.
No cóż, mimo starań i wielokrotnych korektorskich poczynań, od czasu do czasu zdarza się, że zakradają się
do kwartalnika większe lub mniejsze błędy i potknięcia.
W poprzednim numerze było ich „dość trochę”, czyli o
cztery za dużo. Sumitujemy się więc, kajamy, tudzież prostujemy.
Pierwsza zauważona wpadka zakradła się do PNP,
gdzie prawie o półwiecze postarzeliśmy Profesor Marię
Dłotko, jednocześnie skracając Jej pięcioletnie studia do
miesięcy dwunastu. Przepraszamy Ją serdecznie, jak
również Profesor UŚl. Panią K. Heskę-Kwaśniewicz, której dodaliśmy w pierwszym członie nazwiska dodatkową
literę s. A, że błędy chodzić lubią gromadnie to i doc. dr
Andrzej Różanowicz przedstawiony był jako wiceprezes a
nie prezes Zarządu Katowickiego Oddziału Światowego
Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Mimo więc, że przepraszaliśmy Go już, czynimy to raz jeszcze na łamach kwartalnika.
W poprzednim numerze zakradł się jeszcze błąd
czwarty, tym razem natury historycznej. Dotyczył on Wojciecha Korfantego. W opisie uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej ku czci Profesor Janiny Klatt, podano,
że ten „Budziciel polskości, pomnożyciel Polski i dyktator
III Powstania Śląskiego” był absolwentem Naszej Szkoły.
W samej rzeczy (revera) Wojciech Korfanty pobierał nauki, jak głosi odsłonięta swego czasu tablica pamiątkowa
przed aulą szkolną, ale absolwentem nie został. Stało się
to za sprawą nijakiego Ernesta Müllera dyrektora – polakożercy, który za propolską postawę Wojciecha Korfantego, usunął Go ze szkoły na niecałe sto dni przed maturą z
tzw. wilczym biletem zabraniającym zdawania matury w
całym państwie. Ostatecznie, dzięki pomocy wpływowych
Polaków z poznańskiego W.Korfanty zdał maturę eksternistycznie, co pozwoliło Mu ukończyć studia wyższe w
Berlinie.
Za wszystkie, zauważone przez nas i grono pilnych
Czytelników, błędy przepraszamy. Żenują nas, a zauważone przez Czytelników mimo wszystko odrobinę cieszą,
świadczą wszak o tym, że czytani jesteśmy z uwagą.
Kolegium Redakcyjne
Redaguje kolegium w składzie: Jerzy Plata, Eugeniusz Świdziński, Tadeusz Bratek, Jolanta Szopa, Andrzej Dawidowski.
Wydawca:
Stowarzyszenie Wychowanków VIII Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej - Curie w Katowicach.
Adres redakcji i wydawcy: 40-097 Katowice, ul. 3 Maja 42, tel. 032 258 59 67
e-mail: [email protected].
Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania i skracania tekstów. Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.
- 12 -