Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa

Transkrypt

Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
"Nasz Dziennik" ujawnia: Do płk. Wiesława Kędzierskiego i ppłk. Roberta Benedicta
wiodą tropy prokuratorskiego dochodzenia w sprawie rozpoznania głosu generała Andrzeja
Błasika w nagraniu z tupolewa.
W jaki sposób i kiedy domniemanie obecności generała Błasika w kokpicie zakiełkowało w
umysłach członków komisji Jerzego Millera? Stało się to na długo przed słynną konferencją
prasową generał Tatiany Anodiny 12 stycznia 2011 r., wcześniej niż 24 maja 2010 r., kiedy to niby pod presją dziennikarzy - powiedział o tym po raz pierwszy publicznie polski akredytowany
przy MAK płk Edmund Klich.
Jak dowiedział się "Nasz Dziennik", z ustaleń Okręgowej Prokuratury Wojskowej w
Warszawie wynika, że istotną rolę w procesie identyfikacji głosu gen. Błasika odegrał płk
Wiesław Kędzierski, który przyleciał do Moskwy 27 kwietnia. W tym czasie zespół złożony z
dwóch członków komisji Millera: ppłk. rez. Waldemara Targalskiego i ppłk. Sławomira
Michalaka, oraz prokuratora wojskowego płk. Zbigniewa Rzepy, pracował nad odczytem
nagrania. Jak się dowiedzieliśmy, to właśnie Kędzierski miał porównywać brzmienie głosu gen.
Andrzeja Błasika na nagraniu dostarczonym przez Dowództwo Sił Powietrznych z nagraniem
czarnej skrzynki. Dlaczego właśnie jego poproszono o pomoc? Może dlatego, że jako oficer
Dowództwa znał głos generała, może także dlatego, że był w dobrych stosunkach z
podpułkownikiem, wówczas jeszcze majorem, Robertem Benedictem, który był jedną z
najważniejszych osób w komisji Millera i szefem podkomisji lotniczej.
Sprawców jednego z największych skandali związanych z pracą tego gremium wskazali wzięci
przez śledczych w krzyżowy ogień pytań członkowie komisji Jerzego Millera. Do rozpoznania
głosu Błasika doszło w ciągu kilku ostatnich dni kwietnia i na początku maja. Targalski i
Michalak byli już wtedy w Polsce. Prokurator Rzepa opuścił stolicę Rosji dzień wcześniej.
Wskazują na to osławione taśmy Klicha. Podczas poufnej rozmowy akredytowanego z
ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem nie pada żadna wzmianka o Błasiku i jego
głosie. Zapewne gdyby Edmund Klich dowiedział się o tym przed opuszczeniem Rosji (21
kwietnia), przekazałby taką sensację ministrowi. Ale już 28 kwietnia Bogdan Klich zdaje się coś
wiedzieć, gdyż podczas pogrzebu generała Błasika dość nonszalancko zapowiada w mowie
pożegnalnej, że jest gotów go bronić. A przecież wówczas nikt jeszcze generałowi niczego nie
zarzucał. Mogli powiedzieć mu o tym Rosjanie podczas wizyty w siedzibie MAK 24 kwietnia.
Miał wówczas możliwość odsłuchania nagrania z czarnej skrzynki. Poprzedniego dnia do Polski
wrócił pilot Bartosz Stroiński z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który pomagał
identyfikować głosy członków załogi. Ale - jak przyznał w rozmowie z "Naszym
Dziennikiem" - kiedy zastanawiał się nad frazą, którą potem przypisano Błasikowi,
Sławomir Michalak powiedział mu, że może zająć się następnymi fragmentami, gdyż te słowa
1/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
są już rozpoznane. Co ciekawe, nie są to słowa, które potem "wykryła" komisja
Millera, ale zupełnie inne: "Mechanizacja skrzydła służy do...", najprawdopodobniej
w ogóle błędnie odczytane.
Pułkownik Wiesław Kędzierski przebywał w Rosji 11 razy. Od 17 do 23 kwietnia był w
Smoleńsku. Cztery dni później poleciał do Moskwy i został tam do 5 maja. Wracał jeszcze do
Moskwy 9 razy.
Kędzierski z punktu widzenia MAK był jednym ze współpracowników akredytowanego Edmunda
Klicha. Ale polskie władze wysłały go jako osobę skierowaną do pomocy KBWLLP na terenie
Federacji Rosyjskiej, a dokładnie jako tłumacza języka rosyjskiego. Rzeczywiście w tej roli jest
odpowiednią osobą. Aż za bardzo. Ukończył Wojskową Akademię Lotniczą im. Gagarina w
Moninie pod Moskwą. Zna więc prywatnie wielu wojskowych lotników, może także obecnie
związanych z MAK albo z nim współpracujących. Nie można wykluczyć, że podczas studiów
miał kontakty z sowieckimi wojskowymi służbami specjalnymi. Może któryś z dawnych kolegów
coś mu podpowiedział w sprawie obecności Błasika w kokpicie? Badania na temat "osoby
postronnej w kabinie pilotów" były już wtedy zakończone.
Podpułkownik Robert Benedict był pośrednikiem między Kędzierskim a komisją Millera. To on
optował za wpisaniem do transkrypcji, że to dowódca Sił Powietrznych wypowiada słowa,
których policyjni specjaliści nie przypisali nikomu. Dlatego w prokuraturze część członków
komisji zeznała, że to Benedict rozpoznał generała. Inni wskazują na samego ministra Jerzego
Millera. Sam Benedict wskazuje Kędzierskiego. Zeznania świadków potwierdzają dokumenty
komisji Millera, które po wielu staraniach i za pośrednictwem sądu udało się przejąć śledczym.
Niemal wszyscy uczestnicy wydarzeń z kwietnia 2010 r. odmawiają rozmowy o rozpoznawaniu
głosów.
Incydent z rakietami
Obaj oficerowie: Kędzierski (od ubiegłego roku jest na emeryturze) i Benedict, mają na koncie
niechlubne wydarzenia podczas kariery lotniczej. Przypomnijmy, że - jak już ujawnił "Nasz
Dziennik" - Benedict kilkakrotnie poważnie naruszył przepisy lotnicze podczas lotów na
samolotach bojowych, narażając Siły Zbrojne na duże straty finansowe. Kędzierski odpowiada
za jeszcze poważniejsze zdarzenie. W 1993 roku, po zaledwie dwóch latach od objęcia funkcji,
musiał odejść ze stanowiska dowódcy 41. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego w Malborku. Stało się
to po tym, gdy podlegający mu żołnierze, łamiąc wszelkie zasady bezpieczeństwa i regulamin,
2/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
nieprawidłowo wykonywali czynności obsługowe przy rakietach montowanych w samolotach
MiG-21. Doszło do eksplozji, kilku żołnierzy zginęło. Sprawę zamieciono pod dywan, ale
Kędzierski, który dodatkowo zmaga się od dawna z problemami osobistymi i zdrowotnymi, od
tego czasu już nie awansował. Pełnił różne funkcje sztabowe, zakończył karierę w stopniu
pułkownika jako szef Oddziału Szkolnictwa i Bazy Szkoleniowej. W styczniu tego roku przeszedł
na emeryturę.
Sprawą przypisania niezidentyfikowanego przez biegłych z Krakowa głosu w zapisie nagrania z
kokpitu prokuratorzy wojskowi zajmują się od czasu uzyskania opinii Instytutu Ekspertyz
Sądowych. Wynika z niej, że głos generała Andrzeja Błasika w nagraniu rejestratora rozmów w
ogóle nie występuje. Wkrótce okazało się, że także atrybucje w analizie sporządzonej wcześniej
dla komisji Millera przez Centralne Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji nie
pochodzą wcale od policyjnych ekspertów. To członkowie Komisji Badania Wypadków
Lotniczych Lotnictwa Państwowego sami dopisali dowódcę Sił Powietrznych jako autora trzech
krótkich fraz w nagraniu z samolotu: "250 metrów", "100 metrów" i
"nic nie widać". Jak później tłumaczyli, stało się to w oparciu o "kontekst
sytuacyjny". Ten kontekst to po prostu przekonanie części składu komisji, że generał był
pod koniec tragicznego lotu w kokpicie, a zatem można przypuszczać, że coś w tym czasie
powiedział. Swoje domniemanie wprowadzili do dokumentu państwowego, jakim jest protokół
komisji, gdyż cała transkrypcja rozmów jest jego częścią (załącznikiem nr 8). Jeżeli prokuratura
stwierdzi, kto konkretnie jest odpowiedzialny za poświadczenie nieprawdy w dokumencie
państwowym, i to najwyższej rangi, może spotkać go odpowiedzialność karna.
Kwestia domniemania obecności w kokpicie nieżyjącego generała ma także wpływ na dobre
imię zasłużonego pilota. Najbliżsi Andrzeja Błasika mogą więc dochodzić ochrony jego dóbr
osobistych na drodze cywilnej. - Pani Ewa Błasik może rozważyć złożenie pozwu o naruszenie
dóbr osobistych jej męża. Nie chodzi tu o samo rozpoznanie głosu, ale o rozpoznanie w
kontekście wywierania nacisków. Samo rozpoznanie jeszcze nic nie znaczy, ale za nim poszły
konkretne opinie, wypowiedzi. Dlatego można byłoby teraz rozważyć złożenie na drodze
cywilnej pozwu o naruszenie dóbr osobistych. Osoba, która składa taki pozew, musi udowodnić,
że była to nieprawda i treść wypowiedzi naruszała dobra osobiste. To nie jest żadne
skomplikowane postępowanie - wyjaśnia mecenas Marcin Madej, adwokat i były prokurator.
Kolportowaniem opinii szkalujących generała Błasika zajmowało się kilku członków komisji
Jerzego Millera, dostarczając dziennikarzom prawdziwej pożywki i przysparzając cierpień
rodzinie. Podtrzymywali przekonanie o jego obecności w kokpicie nawet po opublikowaniu
wyników badań Instytutu Ekspertyz Sądowych.
Wirus w kontrwywiadzie?
3/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
Urządzenie przynajmniej jednego z oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego pracujących w
kwietniu 2010 r. na terenie Federacji Rosyjskiej zostało zainfekowane wirusem kopiującym
dane.
Jak mówi Marek Opioła, poseł PiS, wiceszef sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych,
wiadomo, że taki problem zgłaszał jeden z oficerów SKW. Zainstalowane oprogramowanie
kopiowało dane z urządzania i przesyłało je na nieznany serwer. Nie wiadomo, czy Służba
ustaliła, jakie było źródło infekcji i czy zarażonych urządzeń było więcej. - Próbuję się tego
dowiedzieć, ale SKW na moje pytania nie odpowiada, zasłaniając się tajemnicą państwową podkreśli parlamentarzysta. W ocenie posła, takie tłumaczenie nie jest zasadne, bo tego
rodzaju informacje można przekazać do kancelarii niejawnej lub przedstawić informację na
niejawnym posiedzeniu speckomisji. Poseł przyznał jednak, że sprawa być może znajdzie swój
finał podczas jednego z kolejnych posiedzeń komisji, które ma zostać poświęcone właśnie
sprawom katastrofy smoleńskiej. - Mam nadzieję, że będzie to okazja do tego, by i o tej sprawie
porozmawiać z SKW - dodaje.
SKW pytana o sprawę poinformowała nas, że problemu w ogóle nie było. - Żadne z urządzeń
należących do Służby Kontrwywiadu Wojskowego nie zostało w kwietniu 2010 r. zainfekowane
oprogramowaniem kopiującym dane i przesyłającym je na inne serwery - zaznacza płk
Krzysztof Dusza, dyrektor Gabinetu Szefa SKW.
Pojawiają się jednak kolejne obawy o bezpieczeństwo. Dotyczą one faktu wpuszczenia na teren
siedziby SKW w Warszawie samochodu będącego w użytkowaniu ambasady Federacji
Rosyjskiej w Polsce. Pytając o ten incydent, Opioła w swojej interpelacji prosi ministra obrony o
informację na temat realizacji procedur bezpieczeństwa. Pyta, czy służba ochrony SKW
sprawdziła, czy pojazd nie miał "zainstalowanych urządzeń skanujących zakres fal
urządzeń wykorzystywanych przez SKW (np. do komunikacji pomiędzy załogami prowadzącymi
obserwację), skanujących dane z komputerów, monitorów komputerowych, sieci
komputerowych (w tym tych wewnętrznych - za pośrednictwem komputerów wyposażonych w
moduły Wi-Fi, GSM, Bluetooth etc.), ewidencjonujących numery telefonów komórkowych
będących w zasięgu, utrwalających rozmowy toczące się w budynkach SKW lub jakichkolwiek
innych mogących zagrozić bezpieczeństwu informacji przechowywanych i przetwarzanych w
SKW?". Parlamentarzysta pyta też, czy w trakcie wizyty bądź po niej odnotowano próby
włamania do komputerów lub sieci należących do SKW i czy ustalono źródło ataku oraz czy
odnotowano próby wpuszczenia do komputerów lub sieci należących do SKW jakiegokolwiek
programu (wirusa, trojana, robaka, keyloggera etc.).
4/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
Zacznijmy w końcu badać
Z gen. bryg. rez. Janem Baranieckim, zastępcą dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej
w latach 1997-2000, rozmawia Marcin Austyn.
Identyfikacja ofiar katastrofy smoleńskiej miała opierać się na badaniach DNA, a kiedy okazuje
się, że doszło do pomyłek, winą obarczane są rodziny. Przyjmuje Pan takie tłumaczenia?
- Przede wszystkim pamiętajmy, że od 10 kwietnia 2010 r. wszystkie niezbędne narzędzia i
możliwości ustalenia właściwych warunków badań katastrofy, w tym i identyfikacji zwłok, miały
w rękach polski rząd i prokuratura. Dlatego obarczanie dziś rodzin ofiar winą za niewłaściwe
rozpoznanie zwłok to niegodziwość. Niestety, brak odpowiedzialności urzędników państwowych
za swoją pracę i czyny, brak odpowiedzialności ludzi wybieranych przez Naród za ich
działalność polityczną i postawę moralną to największa bolączka naszego państwa. W tym
kontekście szkolnym tego przykładem jest postępowanie marszałek Ewy Kopacz. Może jest to
człowiek nadający się na lekarza, ale absolutnie nie należy obarczać jej obowiązkami ministra
lub innego pracownika państwowego. Jej tłumaczenie swoich postępków z Moskwy obnażyło jej
mentalność i przygotowanie zawodowe jako ministra. Pracownik państwowy zawsze musi się
czuć jak kierownik w swojej profesji w rządzie, ministerstwie lub urzędzie. Pani Kopacz, będąc
w Rosji służbowo (bo jak inaczej tłumaczyć tam jej obecność?), tym bardziej powinna znać
swoje miejsce w szyku.
O co minister polskiego rządu powinien zadbać, będąc w kwietniu 2010 r. w Moskwie czy
Smoleńsku?
- Należało dopilnować poprawności procesu badań medycznych w istniejących tam warunkach i
rozwiązać, dopracować wszystkie nieustalone procedury. Do tego potrzebni byli specjaliści.
Także do ocierania łez i pomocy rodzinom ofiar tragedii, tam, na miejscu, pani minister powinna
wydelegować odpowiednią liczbę psychologów i lekarzy. Doskonale pamiętam wystąpienia pani
Kopacz w Sejmie, jak opowiadała o wspólnej pracy z lekarzami Federacji Rosyjskiej. Już wtedy
budziła moją litość, jak niegdyś poseł Beata Sawicka, kiedy mówiła o uwiedzeniu przez agenta
Tomka. Kojarzyła mi się tak prawdopodobnie dlatego, że mówiąc o tych historiach, patrzyła na
premiera Donalda Tuska maślanymi oczyma, jak pani Sawicka opowiadając o agencie. Być
może to przejaw oddania swojemu szefowi? Zawsze doceniałem tę cechę, ale u podwładnych
5/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
pracowników wojskowych. W rządzie akurat nie jest ona najważniejsza. Tu wystarczą lojalność,
kompetencja i mądrość.
Ale ta superlojalność przyniosła korzyść.
- Tak się stało, że pani minister Kopacz za brak kompetencji została nagrodzona posadą
marszałka Sejmu. To przykład braku odpowiedzialności jej przełożonych i parlamentarzystów.
Działalność polityczna i kłamstwa głoszone przez panią minister powinny mieć konsekwencje.
Każdy poseł popierający kandydaturę Ewy Kopacz na marszałka Sejmu posiada zaniżoną
moralność obowiązującą parlamentarzystę. O poziomie morale pani Kopacz świadczy też brak
jej reakcji na krytykę wyborców. Gdyby miała honor obowiązujący marszałka Sejmu, od czasu
doświadczeń w Moskwie wróciłaby już do wyuczonego zawodu. Mówię to jako doświadczony
żołnierz i obywatel Polski, której poświęciłem całe swoje życie.
Popełnione w kwietniu 2010 r. błędy powodują, że dziś prokuratura zauważa potrzebę
dokonania kolejnych ekshumacji. To było do przewidzenia?
- Przypomnę, że taką konieczność widziałem już w 2010 r., o czym mówiłem na łamach
"Naszego Dziennika", kiedy Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) oskarżał
polską załogę i niektóre osoby ze składu delegacji o spowodowanie katastrofy. Ekshumacja
"z urzędu" załogi pilotującej samolot Tu-154M jest konieczna do analizy matactw
strony rosyjskiej. I przyznam, że jestem zdumiony jakością dyskusji na ten temat w parlamencie
i wszystkich mediach. Właściwie tylko "Nasz Dziennik" podkreślił istotę tego, co
niosą wykryte przypadki zamiany ciał w trumnach i ekshumacja m.in. śp. Anny Walentynowicz.
Przecież te fakty w sposób ostateczny anulują wszystkie dotychczasowe ustalenia, a raczej
kłamstwa badawcze komisji MAK, komisji ministra Jerzego Millera i badań prokuratury. Stronę
prawną tej kwestii najcelniej omówiła już pani mecenas Małgorzata Wassermann. Ja tylko mogę
wesprzeć jej głos i dodać ze swej strony, że w obecnej sytuacji także całość badań
technicznych należy rozpocząć od zera.
Tyle że od katastrofy minęło 30 miesięcy.
- Tak, ale znaczenie mają tylko badania niezależne. Stąd też prace prowadzone przez panów
profesorów Wiesława Biniendę, Kazimierza Nowaczyka oraz dr. Wacława Berczyńskiego
6/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
powinny być potwierdzone w kraju w gronie polskich i międzynarodowych ekspertów, bo one
mają niezwykłą wartość poznawczą. Od 1970 do 2000r. uczestniczyłem w dziesiątkach badań
wypadków lotniczych wojskowych statków powietrznych (w tym w badaniach kilkunastu
katastrof lotniczych) i nigdy nie spotkałem się z takim lekceważącym podejściem do badań
przyczyn powstania wypadku lub katastrofy, jak w badaniach katastrofy smoleńskiej. Rząd od
początku, od dnia 10 kwietnia 2010 r., popełniał błąd za błędem, podejmując niemerytoryczne
decyzje. Działo się to przy jednoczesnym ignorowaniu krytycznych opinii i podpowiedzi. Do tego
członkowie rządu i parlamentarzyści koalicji rządzącej dość swobodnie wypowiadali się o
przyczynach katastrofy, ignorując polską rację stanu. Pamiętamy, jak zagończycy typu poseł
Stefan Niesiołowski czy Janusz Palikot i kilku innych bezkarnie obrażało rodziny tragicznie
zmarłych ofiar tragedii, działając na szkodę państwa, prowokując jednocześnie media w Polsce
i poza krajem do głoszenia fałszywych wniosków i ocen dotyczących katastrofy. Mówiłem o tym
państwu już w pierwszych rozmowach w maju 2010 roku. Niestety, rząd polski wykonuje
działania jak w chocholim tańcu już prawie trzydzieści miesięcy. Czyni tak niezmiennie,
działając na szkodę wizerunku Polski, dążąc do tylko sobie znanego celu. Dla obserwatora,
badacza wypadków lotniczych patrzącego na całość katastrofy smoleńskiej jest to niepojęte. To
przyznawanie się do winy! Przyznawanie się do współudziału w zamachu na naszą delegację.
Ostatnie fakty, rzekłbym mocnej - dowody, jakimi są zamiany ciał i ich okoliczności, przebieg
dotychczasowych ekshumacji i znalezienie obcych ciał w trumnach, powinny zmusić polski
parlament do merytorycznej debaty nad całością dotychczasowych badań przyczyn katastrofy i
podjęcia mocnych decyzji.
Co Pan ma na myśli?
- W pierwszej kolejności należy doprowadzić do umiędzynarodowienia badań. Trzeba także
pociągnąć polski rząd do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu. Polska jest też członkiem
NATO, struktur europejskich, może i tu można szukać sprawiedliwości? Konieczna jest również
debata parlamentarna na temat implikacji związanych z wykryciem możliwości ingerencji
Federacji Rosyjskiej w polskie, państwowe zasoby badawcze. Mam tu na myśli sygnalizowaną
przez pracujący pod kierownictwem śp. prof. Jerzego Urbanowicza zespół ekspertów ds.
monitoringu wyborów możliwość dostępu do danych znajdujących się na serwerach, do
niedawna rosyjskiej firmy Internet Partners, które obsługiwały wybory w Polsce. Z całą
pewnością obecna sytuacja musi ulec zmianie. Oczekuję rzetelnych, niezależnych badań i
śledztwa. Bo to, co dziś przekazują opinii publicznej w Polsce rząd i prokuratura na tematy
związane z badaniem katastrofy smoleńskiej, to jest podłość!
Dziękuję za rozmowę.
7/8
Rodzina katolicka - Katastrofa Smoleńska: Kolporterzy kłamstwa
piątek, 12 października 2012 19:12
Piotr Falkowski
Marcin Austyn
Źródło: Nasz Dziennik
8/8