eseje dobrzycki - Ameryka Łacińska

Transkrypt

eseje dobrzycki - Ameryka Łacińska
AMERYKA ŁACIŃSKA 2 (68) 2010
Marcin Florian Gawrycki, W pogoni
za wyobrażeniami. Próba interpretacji
polskiej literatury podróżniczej poświęconej Ameryce Łacińskiej, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2010,
s. 293.
Praca Marcina Floriana Gawryckiego nie
jest pierwszą na ten temat w polskiej literaturze.
Stanowi jednak chyba pierwszą, w której analiza,
dokonywana według pewnych kryteriów i metodologii, jest ważniejsza niż chronologiczny przegląd
pozycji rozpatrywanych. Gawrycki nie jest pionierem tematyki, ale pierwszym, który ją tak bada –
analizując zagadnienie z zastosowaniem instrumentarium współczesnych nauk społecznych. Czy polska latynoamerykanistyczna literatura podróżnicza
zasłużyła na aż tak wymyślne badanie? Może szkoda, że autor nie przeprowadził analizy w odniesieniu
do kraju, gdzie interesująca go literatura byłaby bardziej znacząca choćby z uwagi na dawniejsze i żywsze kontakty z Ameryką Łacińską. Rozumiem jednak, że recenzowana książka jest przeznaczona dla
publiczności polskiej, która czyta polską, a nie inną
literaturę o tym kontynencie, zaś celem badania jest
w gruncie rzeczy przyjrzenie się fragmentowi funkcjonującego w Polsce podejścia do świata. W zakresie materiału analizowanego cenną nowością recenzowanej książki jest równoczesna analiza fotografii,
które także propagują pewien obraz dalekich krajów. Nie spotkałem się wcześniej z podobną analizą
przeprowadzoną dla tego obszaru.
W recenzowanej pracy Marcin Florian Gawrycki wykazał się nadzwyczajnie obszernymi lekturami. Swobodnie porusza się na ich polach. Korzysta z dorobku światowych przemyśleń o antropologii podróży i o widzeniu „innego”. Już z powodu
owej szerokości książka zasługuje na uwagę. Będzie
przykładem jak można badać dowolny, nawet drobny przedmiot z szerokim oddechem, interdyscyplinarnie – a nie zamykać się tylko w ramach dyscypliny, do której jest on zwyczajowo zaliczany.
Ponieważ kategorią podstawową dla autora
jest podróż, więc może rozbudowałbym ciekawe
rozważania, zamieszczone o niej w książce, o dalsze
sprawy. Czy podróż, a nawet tylko czytanie o niej,
nie są ucieczką do wolności? (W przeciwieństwie do
ucieczki „od” wolności Fromma!). Może zwłaszcza
w PRL zainteresowanie Ameryką Łacińską było za52
interesowaniem ucieczkowym? Choć osobiście nie
uciekałem jakoś specjalnie przed PRL, też odczuwałem zainteresowanie światem i silną chęć wyjeżdżania możliwie daleko. Większość z nas chciała jeździć. Dziś nikt by mnie nie zmusił, ażeby za głupim
wyjazdem chodzić tyle po urzędach, ile było trzeba
nachodzić się wówczas. Może sam Kapuściński w
innych warunkach pisałby więcej o Polsce niż o dalekich krajach? Może dla niego praca nad Trzecim
Światem i w Trzecim Świecie to też była swoista
ucieczka? Może działał tu mechanizm analogiczny
do tego, który - jako jeden z wielu - pchał polskich
architektów i ekonomistów do pracy w krajach „zacofanych”, gdzie byli mniej skrępowani w swojej
działalności zawodowej niż u nas?
Może w rozważaniach nad podróżowaniem
warto postawić pytanie o to, co kreuje niespokojnego ducha, chcącego jeździć? Co rzucało Kapuścińskim po świecie, nawet gdy mógł już cieszyć się
osiągniętym sukcesem i leżeć spokojnie na własnej
kanapie?
Kolejne ważne pytanie to pytanie o to, co
ułatwia jeżdżenie. Autor rozpatruje długi okres, w
którym techniczne możliwości podróżowania podlegały radykalnej zmianie. Może byłoby warto zastanowić się nad ową zmianą? Dzisiejsze warunki
jeżdżenia i powszechna wiedza o sprawach wielu
krajów zmniejszyły ryzyko podróży, ułatwiając wyjazdy także głupcom. Część wypraw, dzięki którym
powstały analizowane utwory, miała miejsce za
PRL. Dziś różni zapaleńcy mówią, że ci, którzy
wtedy jeździli, musieli płacić niegodne ceny. Pewno
nieraz tak było. Może jednak warto wejść w sprawę
i powiedzieć, że jednak nie zawsze tak było? Można
natomiast dodać, że w okresie PRL prawie dla
wszystkich wyjazd był powiązany z zupełnie zbędną
mitręgą, niepewnością realizacji, idiotycznymi ograniczeniami formalnymi i pieniężnymi. Pomiędzy
płaceniem cen niegodnych, a jeżdżeniem dzięki np.
znajomościom, czy dzięki szczególnie uporczywemu dreptaniu za wyjazdem, jest wielka różnica. Może jednak warto mocno powiedzieć, że tylko wybrani bądź wyjątki miały wówczas dostęp do Ameryki
Łacińskiej? Zatem grono autorów, tworzących na
podstawie bezpośrednich wrażeń stamtąd, było specyficznie naznaczone – nawet jeśli niekoniecznie
naznaczone hańbiąco. Trudno mi zapomnieć, że
mimo własnej specjalizacji latynoamerykanistycznej, za czasów PRL nie dojechałem tam, gdzie powinienem był dojechać.
Bardzo ciekawy jest w pracy wątek europocentryzmu. Zgoda, że kreowanie się Polaków na ludzi Zachodu było „autonamaszczaniem się”. Wydaje
mi się, że w ogóle zarozumialstwo wielu Europejczyków w dalekich krajach wynikało lub wynika
z indywidualnych i społecznych kompleksów (tam
można poczuć się wielkim!). W Polsce częste jest
patrzenie z góry już nie tylko na Trzeci Świat, ale
nawet na inne społeczeństwa europejskie. Trudno
o większy dowód zakorzenionych kompleksów. Stereotypy towarzyszą kompleksom niższości i postawom wyższości.
W odniesieniu do Trzeciego Świata w Polsce występuje patrzenie z góry nawet w odniesieniu
do rejonów, gdzie ono zdumiewa. Opowiadano mi,
jak to po rozmowie z jakimiś polskimi przemysłowcami pewien Brazylijczyk zapytał po cichu: „Czy ci
panowie nie zdają sobie sprawy, że przemysł samego tylko stanu São Paulo to pewno więcej niż cały
przemysł Polski?”. Po wizycie w Brasilii prezydent
Lech Wałęsa wypowiedział same negatywne słowa
o tym mieście; nie zauważył, że przedsięwzięcie budowy nowej stolicy, choć z różnych powodów dyskusyjne, może jednak imponować przeprowadzeniem takiej inwestycji w tak krótkim czasie – i to w
demokratycznym kraju.
Gdy pisze się o zadzieraniu nosa przez Europejczyków, a przynajmniej przez ludzi przekonanych o własnej europejskości, to warto byłoby przypomnieć, że podobnie, czyli z zadartym nosem, wielu ludzi na zachodzie Europy traktowało i traktuje
dziś nas – tych ze wschodu. Czas płynie powoli
w Amazonii – ale w Europie Wschodniej płynie
wolniej niż w USA, Niemczech itd., zaś z kolei na
pustyni w ogóle można się pewno obejść bez zegarka (co zaobserwował bodajże Kapuściński).
Ważne jest dostrzeżenie przez autora rasizmu wielu polskich podróżników. Rozliczni czytelnicy nie polubią go za to. Oczywiście M. F. Gawrycki zdaje sobie sprawę, że owi podróżnicy byli
dziećmi swoich czasów. Negatywne opinie o Murzynach były zadawnione w Europie (odmiennie od
opinii o Indianach). Jakimś ich echom ulegali więc
nawet ludzie dalecy od uświadomionych przekonań
rasistowskich. W końcu „Murzynek Bambo”, czy
„W pustyni i w puszczy” też nie brzmią dziś dobrze.
Z takich rzeczy warto jednak zdawać sobie sprawę
choćby dlatego, że ludzie miejscowi je dostrzegali
i to one kształtowały ich stosunek do przybyszów.
Z rasizmu, choćby podskórnego, warto sobie zdawać sprawę także dla większej samoświadomości.
W kwestii rasizmu ciekawe jest dostrzeżenie
przez autora zwracających uwagę wyjątków, czyli
podróżników pozytywnie piszących o miejscowych
– jak np. Wacław Korabiewicz, czy Mieczysław Lepecki. Niestety – dodam od siebie – to w środowisku takich ludzi jak Lepecki roiły się myśli o zorganizowaniu kolonii polskiej w Paranie. No cóż, ludzie rzadko są jednoznaczni.
Podobają mi się rozważania Marcina Gawryckiego o tym, czy Polacy są Europejczykami.
Gawrycki nie jest tego całkiem pewien. Jego zdanie
jest oczywiście sprzeczne z poglądem znacznej części narodu, która, motywowana kompleksami, z jednej strony w kółko powtarza o europejskości oraz o
zasługach Polaków dla Europy, a z drugiej chce się
bronić przed Europą na własnym, ciepłym przypiecku. Gawrycki trafnie jednak zauważa, że niezależnie
od historycznej drogi i historycznej sytuacji samej
Polski, Polscy podróżnicy są Europejczykami. Mówią po hiszpańsku, angielsku, francusku, w dodatku
są biali – to ich zrównuje na nie-zachodnich lądach
w oczach tubylców z mieszkańcami Twardego Jądra. Tam wyzwalają się z narodowych kompleksów,
patrzą na Amerykę Łacińską jako na tę zacofaną,
egzotyczną, inną, nawet obcą (s. 13). Sam deklaruje
wszakże: Chciałbym natomiast przeczytać w polskiej literaturze podróżniczej coś innego, alternatywnego, coś bardziej «swojskiego». Coś, co nas
bardziej łączy, a nie dzieli... Dlatego zdecydowałem
się napisać niniejszą książkę (s. 13). Dodam od siebie: czekam również na podróżniczą relację samego
p. Gawryckiego z Ameryki Łacińskiej. Postaram się
ją poddać analizie takiej, jak prowadzona przezeń
w odniesieniu do innych autorów.
Oczywiście nie wszyscy podróżnicy wywyższali się w Ameryce Łacińskiej po europejsku.
Przypomina mi się Kajetan Węgierski, który porównywał położenie niewolników na Antylach i chłopów pańszczyźnianych w Polsce, a porównanie wypadało na korzyść tych pierwszych. W szczególności jestem przekonany, że nie wszyscy podróżnicynaukowcy wywyższali się. Przypomina mi się – już
z czasów współczesnych – opowiadanie koleżanki,
która, mieszkając w Cuzco, na targu zaczęła być
traktowana przez przekupki-Indianki jako swoja,
gdy celowo zaczęła kucać przy zakupach, a zatem
zniżyła się do poziomu ich, siedzących lub kucających. Drugim czynnikiem zbliżenia było zoriento53
AMERYKA ŁACIŃSKA 2 (68) 2010
wanie się przez przekupki, że koleżanka mówiła
wówczas słabo po hiszpańsku – jak większość z
nich.
Przebijający z całej książki antyeuropocentryzm jest mi tym sympatyczniejszy, że dziś jest on
niemodny. Może zdarzyć się jednak sytuacja, gdy
obcy będzie zadzierać nosa wobec nowej dlań rzeczywistości, a w jakimś wymiarze jednocześnie ją
podziwiać. Polonia brazylijska nieraz kompensacyjnie zadzierała nosa wobec Brazylii. Gdy ci ludzie
rozmawiali jednak ze świeżym przybyszem z Polski,
często chcieli mu zaimponować właśnie Brazylią.
Podobnie działo się z repatriantami, którzy po powrocie stawali się rzecznikami Brazylii, też zresztą
pewno kompensacyjnie. Czasem w ogóle paradoksalnie trudno jest zdefiniować europocentryzm i zadzieranie nosa. Czy Karol May przedstawił Winnetou „z góry” oraz europocentrycznie? Zapewne tak –
w tym sensie, że mało prawdziwie, akcentując cechy
uznane za szlachetne według własnych kryteriów.
Jednocześnie przecież przedstawił go jako człowieka nam bliskiego. Ten sam problem można bardziej
realistycznie rozważyć w odniesieniu do zachowania
zakonników wobec Indian w redukcjach paragwajskich.
W zakresie europocentryzmu pozostaje też
pytaniem, dlaczego Europa rozwinęła się tak, że zapanowała nad resztą świata. Odważę się powiedzieć,
że nauki społeczne pozostają bezradne wobec tego
pytania. Odpowiedź, że budując system kolonialny
Europa powstrzymała rozwój innych, nie jest pełną
odpowiedzią.
Warto by też zastanowić się, czy europocentryzm jest a) zjawiskiem wyłącznie europejskim
(istnieją przecież różne etnocentryzmy, w tym np.
sinocentryzm), b) czy zjawiska o strukturze europocentryzmu nie występują w ramach własnego kraju przejawiając się np. w różnych reportażach z życia
wsi w różnych epokach.
Sympatyczne jest przypomnienie przez p.
Gawryckiego dziś najczęściej niemodnych koncepcji relatywizmu kulturowego. Oczywiście widzę
trudność rozpatrywania wszystkiego przez pryzmat
jedynie obcej kultury i wiem, że można tą drogą łatwo dojść do uznania, że Chińczycy lubią być wieszani na szubienicy w ramach szafowania karą
śmierci w swoim kraju. Jednakże modne obecnie
uznawanie jedynie racjonalności europejskiej wydaje mi się zubożaniem świata.
54
Przy lekturze książki nasuwa się na myśl
problem wyboru między europejską i nieeuropejską
optyką jako pojawiający się nie tylko w odniesieniu
do Ameryki Łacińskiej, ale w odniesieniu do różnych terenów, wręcz do Europy (słowianofile i zapadnicy, o. Rydzyk i prof. Balcerowicz). Gawrycki
ciekawie wspomina ten problem jako pojawiający
się wśród elit latynoamerykańskich. Ma on wymiar
nie tylko intelektualny, ale również praktyczny (vide
np. casus Turcji, ostatnio ciekawie przedstawiony w
konwencji literackiej przez Orhana Pamuka).
Ciekawe jest dostrzeżenie przez autora, że
w oczach „odległych ludów” Europa sama potrafiła
się skompromitować – np. dwiema wojnami światowymi. My najczęściej uważamy hitleryzm za rakową narośl na zasadniczo zdrowym ciele cywilizacji europejskiej. Tymczasem sam słyszałem przewodnika, oprowadzającego wycieczkę szkolną po
Muzeum Antropologicznym w mieście Meksyk, gdy
mówił: „Tak, to prawda, Aztekowie składali ofiary
rytualne z ludzi – ale czy w Europie nie wymordowano Żydów?”.
Ciekawe są rozważania autora o wpływie
myśli Zachodu na kształtowanie się myśli antyzachodniej w byłych koloniach. Można ująć to radykalnie: w końcu bunt antykolonialny narodził się
w bibliotekach wielkich uczelni zachodnich. Czy to
jednak jedyna taka sytuacja? W końcu ruch niepodległościowy Irlandii narodził się wśród emigrantów
irlandzkich w USA, a jego elita mogłaby była spokojnie funkcjonować jako Anglicy w życiu brytyjskim – gdyby chciała. Syjonizm narodził się wśród
zasymilowanych Żydów zachodnich. Bardzo ciekawe jest też „odkrycie” Ameryki Łacińskiej przez
wielkich tamtejszych pisarzy – którzy tego odkrycia
dokonali i potrafili je przedstawić światu tylko dlatego, że skorzystali z literackiego dorobku Zachodu
oraz, zupełnie banalnie, z pobytów na Zachodzie.
Cenię antyegzotyzm autora i wyłapanie
przezeń kretyńskich sformułowań różnych autorów,
z których wynikałoby, że spędzali czas głównie z
miejscowymi kobietami, oczarowanymi słowiańskoeuropejskimi machos. Zgadzam się, że nie tylko
część literatury, ale zachodni przemysł turystyczny
tworzy nierealny obraz poszczególnych krajów.
Wpływ Zachodu jest jednak w tym zakresie tak samo ambiwalentny jak w wielu innych. Gdyby nie
pieniądze z turystyki, owe kraje może byłyby bardziej „prawdziwe i swojskie”, ale cienko by przędły
– zaś ich zabytki może nie byłyby rozdeptywane, ale
rozsypałyby się same z siebie. Oczywiście współczesna turystyka ma wiele cech idiotycznych, ale
warto pamiętać, że w niejednym kraju otwiera ona
jednak drzwi do świata (tak było np. w Hiszpanii
u schyłku rządów Franco, tak może zdarzyć się na
Kubie w dostrzegalnej przyszłości). Turysta bywa
oczywiście zamknięty w wydmuszce, ale stopień
zamknięcia bardzo zależy od kraju, czy też od otoczenia kulturowego; bywa większy lub mniejszy.
Warto również pamiętać, że ludzie z Trzeciego Świata też jeżdżą, zwiedzają. Nie ulega wątpliwości, że zespoły indiańskie, które na całym
świecie grają „El condor pasa” są już równie mało
autentyczne jak jedzenie meksykańskie (i każde inne
„narodowe”), serwowane w restauracjach w wielkich stolicach. Może jednak takie zjawiska mają
swoje zalety – choćby dlatego, że zmniejszają dominację standardu McDonald's (nic tej pożytecznej
firmie nie ujmując!).
Dobrze, że ktoś przeanalizował polską literaturę podróżniczą po Ameryce Łacińskiej – niezależnie od większej lub mniejszej wartości poszczególnych pozycji – nowoczesnymi metodami i bez
„klękania” przed podróżnikami (autorami). Powieści
jarmarczne (we współczesnej wersji: seriale) też
warto analizować. Nie tylko po to, by lepiej zrozumieć owo zjawisko, ale także to, by pojąć dlaczego
bywają tak popularne. Nadto, powtarzam, jest to
pierwsza znana mi analiza twórczości rozpatrywanego typu wykonana z zastosowaniem współczes-
nego dorobku nauk społecznych. Jest więc ważna
jako przykład metody.
Autor ostro mówi zarówno o twórcach obrazu Ameryki Łacińskiej w polskiej literaturze, jak o
polskich czytelnikach: To zadziwiające, że tak różne
osoby podróżujące po Kolumbii (która jest w tym
monumencie tylko pretekstem – dotyczy to także innych krajów Ameryki Łacińskiej) zwracają uwagę
na te same kwestie. Siła «reprezentacji», wyrobionego w polskich podróżnikach przeświadczenia, że
Kolumbia, aby mogła być «prawdziwą» Kolumbią,
musi mieć określony «z góry» wizerunek, jest niezwykła. Czytelnik literatury podróżniczej też nie jest
bez winy, bo czy chciałby czytać o czymś innym?
(s. 268). Autor nie patrzy jednak na polską literaturę
z góry, z pozycji zarozumiałego „Europejczyka z
mocy adopcji”. Mówi też o pewnych pozycjach
wybitnych w analizowanej puli. Zdaje sobie sprawę
także z własnych uwarunkowań. Generalnie, doskonale wie, że każdy patrzy na rzeczywistość obserwowaną w innych krajach przez własne okulary.
Deklaruje: Moim celem nie jest zapędzenie polskich
podróżników do narożnika i okładanie pięścią.
Chcę jedynie pokazać, doceniając wiele z tych prac,
które przeczytałem, że odrzucenie naszego europocentryzmu jest trudne, praktycznie niemożliwe
(s. 18). Ponieważ sam też pisałem o Ameryce Łacińskiej, pozostaje mi tylko wyrazić radość z tej deklaracji relatywnej tolerancji (sic!).
Marcin Kula
55

Podobne dokumenty