O moim udziale w Powstaniu (fragment wywiadu

Transkrypt

O moim udziale w Powstaniu (fragment wywiadu
Wojciech Walosiński
O moim udziale w Powstaniu
(fragment wywiadu)
Nazywam się Wojciech Walosiński. Urodziłem się 26 lutego 1925 roku w Piotrkowie
Trybunalskim. W 1939 roku mieszkałem
w Warszawie, którą opuściłem 7 września na
apel pułkownika Umiastowskiego – miałem
wtedy czternaście lat – wzywającego mężczyzn
do opuszczenia Warszawy celem ewentualnego wzięcia udziału w kampanii wrześniowej,
w wojnie obronnej Polski. Udałem się w kierunku wschodnim, w kierunku Lublina, ale
przeszedłem dalej. Mianowicie przeszedłem
Bug i dostałem się pod okupację sowiecką.
Sowiety zaatakowały Polskę 17 września 1939
roku. Byłem w Kowlu. Doszedłem do Kowla
i niestety musiałem przebywać na wschodnich
terenach Rzeczypospolitej, na Kresach Wschodnich, dość długo, bo udało mi się wrócić do Generalnej Guberni, ściśle biorąc – do Warszawy,
dopiero w czerwcu 1940 roku. W czasie okupacji sowieckiej byłem w Kowlu i później we
Lwowie. Dzięki Polakom, którzy tam mieszkali,
udało się jakoś te ciężkie czasy przetrwać. Nie
zostałem na szczęście wywieziony, choć były
akcje wywózki w głąb Związku Sowieckiego
już na początku 1940 roku. Jakoś udało mi się
ujść wywózkom sowieckim. Dzięki pomocy
ludzi dobrej woli udało mi się przedostać do
Generalnej Guberni. To było w ten sposób, że
ktoś z Polaków, znający bardzo dobrze język
niemiecki, udał Niemca, powiedział, że jestem
rodziną jego żony, mieszkającą w Generalnej
Guberni, w Warszawie. Oczywiście ten pan
nigdzie nie pojechał, bo to była fikcja, żeby
tylko uzyskać zezwolenie komisji niemieckiej
działającej w ramach konsulatu niemieckiego
na terenie Lwowa, żeby można było przedostać się legalnie ze Lwowa przez Przemyśl do
Generalnej Guberni. Tak mi się udało.
[…]
Jak do tego doszło, że pan wstąpił do Armii Krajowej?
To był obowiązek służenia Polsce. Młodzież ówczesna miała trochę inne podejście
niż obecna. Nie cała oczywiście, ale znaczna
część. Nie myśleliśmy zupełnie merkantylnie.
Widzieliśmy prześladowania niemieckie. Byliśmy patriotami, tak nas nauczono w domu
i w szkole, nad tym się nikt nie zastanawiał.
To był obowiązek wstąpienia do Armii Krajowej i walki z okupantem niemieckim w nadarzającej się sytuacji. Byłem regularnym
czytelnikiem prasy podziemnej, „Biuletynu
Informacyjnego”, „Rzeczpospolitej”. Byłem
dobrze zorientowany w sytuacji politycznej.
Wiedziałem o wszystkich wydarzeniach, jakie
miały miejsce. Tylko te wydarzenia rysowały
mi się znacznie bardziej optymistycznie, niż
to wyglądało w rzeczywistości. Nie byłem
tak dobrze zorientowany o daleko idących
porozumieniach anglo-amerykańskich z Sowietami odnośnie do podziału ról, jakie miały
nastąpić pomiędzy wielkimi mocarstwami po
131
Wojciech Walosiński
zakończeniu działań wojennych. Tak to wyglądało niestety, że byłem nastawiony optymistycznie. Młody człowiek [jest] naiwny, miałem przecież dziewiętnaście lat, jak wybuchło
Powstanie Warszawskie. Wierzyłem naiwnie,
że to wszystko się szczęśliwie powiedzie, że
zdobędziemy Warszawę i oswobodzimy stolicę Polski własnymi rękami, że w razie czego
alianci nam pomogą w jakiś sposób, bliżej
niesprecyzowany. Mówiło się o Brygadzie
Spadochronowej, która później walczyła pod
Arnhem. Mówiło się o masowych zrzutach
broni i dostawach wszelkiego rodzaju [rzeczy]
potrzebnych do prowadzenia działań wojskowych. Niestety to się nie spełniło. Wiadomo,
jaką rolę odgrywali bolszewicy. Anglicy uważali teren Polski za teren działań wojsk sowieckich. Wtedy już powstał PKWN, namawiali
do rozmów. Mikołajczyk, ówczesny premier,
był w Moskwie.
[…]
Wróćmy do Powstania, jakie było pana najbardziej dramatyczne przeżycie z okresu Powstania
Warszawskiego?
Najbardziej dramatyczne przeżycie z okresu
Powstania to było, jak przeszedłem przez Pole
Mokotowskie. Przechodziłem sam, dlatego że
postanowiliśmy, że ktoś pójdzie na ochotnika
i zorientuje się, jakie są możliwości przejścia.
Zdjąłem buty, boso czy w skarpetkach przechodziłem przez Pole Mokotowskie, przez
aleję Niepodległości. W alei Niepodległości
był ustawiony niemiecki karabin maszynowy,
który ostrzeliwał [teren] od czasu do czasu.
Nie przez całą noc, ale ostrzeliwał. W kierunku
południowym, w kierunku Mokotowa. Człowiek sam w nocy przechodzi, nie wie, gdzie
będzie wróg, nie ma broni przy sobie. To nie
było przyjemne przeżycie, dosyć dramatyczne dla mnie. Nie zetknąłem się bezpośrednio
w walce z Niemcami w ten sposób, żebyśmy
się bili wręcz. Nie było takiej sytuacji, tylko się
ostrzeliwało. Miałem kolegę na terenie Śródmieścia Północnego. Przeszedłem przez Aleje
Jerozolimskie 27, gdzie była słynna barykada.
Przejście pomiędzy Śródmieściem Południowym a Śródmieściem Północnym. Przeszed-
132
PALESTRA
łem, nie zastałem kolegi. On był w Prudentialu.
Później jego oddział ewakuowano i znalazł się
na ulicy Hożej, w Śródmieściu Południowym,
gdzie był założony obóz dla jeńców niemieckich. Nie spotkałem się z nim, wracam. Jest
nalot czy ostrzeliwanie „krowami”. Schowałem
się na ulicy Jasnej. [...] W bramie stoję, jest nalot. Mówię: „Co tu stać? Postoję chwilę [i idę]”.
Wyszedłem, przeszedłem na drugą stronę ulicy, tam, gdzie przedtem stałem, bomba spadła!
Brama się zawaliła. Nie jest to związane ściśle
z działaniami wojennymi, ale to były przeżycia
powstańcze. Wtedy akurat nie pełniłem służby,
miałem wolne i chciałem się spotkać z kolegą
z gimnazjum, który był gdzie indziej. Nie spotkałem się z nim. Jak się później okazało, zginął
w czasie Powstania.
Jak pan zapamiętał koniec Powstania?
To była pewnego rodzaju ulga. Byliśmy
wycieńczeni. Pod sam koniec Powstania zachorowałem. Miałem silną gorączkę. W ostatnich
dniach przed kapitulacją miałem czterdzieści
stopni. Byłem przeziębiony. W czasie ostrzeliwania przez Niemców byłem draśnięty w rękę
i porobiły mi się różnego rodzaju wrzody. Był
zupełny brak higieny. W czasie Powstania można się było myć tylko z grubsza. Nie można się
było wykąpać, nie miałem takich warunków.
Warunki higieniczne były nie za dobre. Miałem
gorączkę. Dla mnie osobiście to była pewnego rodzaju ulga. Byliśmy głodni, wyczerpani,
zmęczeni, a ludność cywilna już narzekała. Po
piwnicach słyszało się głosy kobiet: „Coście zrobili z nami?”. To były pojedyncze głosy. Ale nie
dziwię się temu, dlatego że przecież [to były]
kobiety zmęczone, które utraciły wszystko, nie
wiadomo, co się stało z ich najbliższymi, miały małe dzieci przy sobie, babcie, mamy. Miały
prawo tak reagować na te trudne warunki. Bez
wody, bez możliwości nakarmienia dzieci. Warunki były okropne! Pod sam koniec Powstania
nie było jedzenia, nie było wody. Było coraz zimniej, bo przecież już się jesień zbliżała. Tak więc
wiadomość o kapitulacji przyjęliśmy, właściwie
mogę powiedzieć o sobie, z pewnego rodzaju
ulgą.
Jak wyglądał dzień pójścia do niewoli?
O moim udziale w Powstaniu...
10/2014
Dzień ten wyglądał w ten sposób, że na
rogu Śniadeckich zebrała się grupa z rejonu
Architektury i z innych placówek Śródmieścia
Południowego i ulicą 6 Sierpnia przemaszerowaliśmy z bronią do gmachu obecnego Ministerstwa Obrony Narodowej. Tam była jakaś
jednostka niemiecka, dowództwo niemieckie
i trzeba było broń wrzucać do kosza. Później
przemaszerowaliśmy, staraliśmy się zachować
w sposób właściwy. Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne. Staraliśmy się iść żołnierskim krokiem.
Mnie było dosyć ciężko, bo miałem jeszcze silną
gorączkę. Poszliśmy do Ożarowa. Przeszliśmy
na piechotę i w fabryce przenocowaliśmy jeden dzień. Jedzenia nie mieliśmy. Niemcy nam
nie dali żadnego jedzenia, tylko co kto miał.
[Pojechaliśmy] do obozu jenieckiego przez
Frankfurt nad Odrą. Byłem w Sandbostel, Stalag X B. Dojechaliśmy do miejscowości Bremervörde. Pociągiem, od stacji Ożarów, cały czas
na zachód. Przez Poznań, Berlin, w kierunku
północno-zachodnim. Sandbostel jest położone na terenie dolnej Saksonii, pomiędzy Bremą
a Hamburgiem.
[…]
Na zakończenie naszej rozmowy – pańska ocena Powstania Warszawskiego jako bezpośredniego
uczestnika.
Pozytywna. To było konieczne. Nie było
innego wyjścia. Są sytuacje tragiczne, gdzie
każde wyjście jest złe. Powstanie Warszawskie przyniosło oczywiście wielkie straty, ale
z punktu widzenia moralnego miało wielkie
znaczenie dla Polski. Z tym że w czasie komuny to było tłamszone zupełnie, rola Powstania
Warszawskiego była zlekceważona całkowicie.
Wyzwoliła nas rzekomo Armia Ludowa. Jeśli
chodzi o Polaków, to tylko Rosjanie są według propagandy PPS naszymi przyjaciółmi.
W ogóle o Powstaniu nie było wolno mówić,
a dowódcy to byli zdrajcy. AK to była reakcja,
faszyzm. Jak wspominałem, nie mogłem się
dostać przez trzy lata na aplikację adwokacką.
Nie dawałem rękojmi na wykonywanie tego
zawodu: „My potrzebujemy ludzi prawych,
a wy nie zasługujecie, żeby być adwokatem”
– tak mówiono. W 1954 roku, po długich
i ciężkich perypetiach, po tym, jak pisałem
różne odwołania, zostałem aplikantem. Ale
nie w Warszawie, tylko w Gorzowie Wielkopolskim. Chociaż tam też Rada Adwokacka się
przeciwstawiała: „Potrzebujemy wypróbowanych ludzi” – a ja byłem człowiekiem niepewnej przeszłości.
Warszawa, 30 sierpnia 2007 r.
Tekst nagrania pochodzi
z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego
Rozmowę prowadził Robert Markiewicz.
Pełna wersja rozmowy dostępna jest na stronie:
http://ahm.1944.pl/Wojciech_Walosinski
133