Pani Miecia

Transkrypt

Pani Miecia
Z bardzo wielu imprez jakie miałem przyjemność organizować
z pracownikami domu kultury w latach - jak mówią teraz „słusznie minionych”,
w mojej pamięci pozostało ledwie kilkanaście. Zastanawiam się, jak to się
dzieje, że nie pamiętam np. koncertu Czesława Niemena a dobrze pamiętam
występy bułgarskich piosenkarek Krasymiry Minewy i Margaret Nikołowej.
Niewiele pamiętam ze wspaniałego koncertu orkiestry jazzowej Gustawa Broma
z solistami Heleną Vondraczkovą i Karolem Gottem, a dobrze pamiętam, że
chór filharmoników z Nowosybirska wystąpił w Sokołowie w czarnych
garniturach i jasnych brązowych pantoflach, hurtem zakupionych w Warszawie.
Pamiętam "Trubadurów", bo w czasie występu, tuż za ich plecami, runęła spod
stropu sceny metalowa sztanga z maskującą kurtyną. Pamiętam jak Jacek
Fedorowicz po słowach: "...ja jestem gotów stanąć na głowie, by państwa
rozbawić", zeskoczył ze sceny i przed p. Jadzią Maraskową stanął na rękach,
a następnie przedefilował w ten sposób przed pierwszym rzędem widzów.
Pamiętam dyskusję p. Mirka Zalewskiego z Jerzym Ofierskim. Zalewskiemu wówczas pracownikowi Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Morszkowie - nie
podobała się prześmieszna krytyka sołtysa Kierdziołka pod adresem rolników,
więc wszedł na scenę i "obsobaczył" popularnego w Polsce artystę. Dostał
burzliwe brawa widzów i podziękowania od władz powiatowych. Doskonale
pamiętam interwencję dyrektora Zbigniewa Koprowskiego, śpieszącego
z lekarską pomocą, omdlałej na scenie Mieczysławie Ćwiklińskiej. Pani Miecia
zbliżała się do setki, a w znakomitej sztuce hiszpańskiego dramaturga Alejandro
Casony "Drzewa umierają stojąc", miała tańczyć ze swoim scenicznym
partnerem upojne tango. W trosce o zdrowie znakomitej, ale i wiekowej artystki,
uprosiłem dyrektora szpitala o przysłanie lekarza na wieczorne przestawienie.
Dyrektor przyszedł osobiście, dając dowód troski i zaangażowania w sprawy
kultury. Kiedy pani Miecia wyzwoliła się z objęcia partnera i osunęła się
teatralnie na fotel widownia zamarła. Doktor Koprowski z podręczną apteczką,
wbiegł na scenę, by po chwili stwierdzić, że to nie zawał a znakomita gra
aktorska. Szarmancko podał sędziwej aktorce ramię, a ona wstając z fotela
podziękowała lekarzowi i widzom swoim niezapomnianym uśmiechem.
Brawom nie było końca.
Proszą mnie znajomi bym pisał swoje wspomnienia zanim dopadnie mnie jakiś
Alzheimer. Będę więc pisał i zachęcał ludzi mojego pokolenia by pozostawili po
sobie trwały i prawdziwy ślad w naszej wspólnej historii.
Wacław Kruszewski