94 50. podatkowe urojenia

Transkrypt

94 50. podatkowe urojenia
50. Podatkowe urojenia
Przed naszym „wuniowstąpieniem” narodził się w naszym
kraju unikatowy obraz medialny podatków. Publicyści podatkowi, uzbrojeni w znajomość dyrektyw, a także mniej lub bardziej
egzotycznych wyroków TSUE, stworzyli wyidealizowany świat
podatków państwa członkowskiego, w którym ponoć należy
„bezpośrednio” stosować ogólnikowe przepisy dyrektyw „zastępujące” jakoby sprzeczne z nimi pomysły polskiego prawodawcy,
oraz w którym stosuje się odważnie „wykładnię prowspólnotową”
rozstrzygającą bezapelacyjnie wszystkie albo prawie wszystkie
wątpliwości. Prymat prawa wspólnotowego, przynajmniej w takim kształcie, w jakim widzieli go autorzy tego obrazu, jest czymś
bezdyskusyjnym, a nasze „przepisy” są ważne tylko wtedy, gdy
są zgodne z owym wzorcem. A jest on wręcz doskonały, jasny i
prosty – nic tylko stosować. Przy okazji wielokrotnie cięgi zbierał
polski prawodawca, często lekceważący ten wyidealizowany
wzorzec lub wręcz mało z nim obeznany; jego żałosne pomysły
zasługiwały na krytykę, a przede wszystkim „pominięcie” ze
względu na ich wady.
Obraz ten kontynuowany jest do dziś, mimo że w tym samym czasie rozpędzona do granic absurdu działalność interpretacyjna organów podatkowych, a następnie Ministra Finansów,
doprowadziła do powstania około 200 000 aktów interpretacyjnych, tworzących całkowicie autonomiczny wizerunek naszej
rzeczywistości podatkowej. Notabene owe „interpretacje” często
nie mają nic wspólnego ze stosowaniem jakiegokolwiek prawa,
bo daleko wykraczają poza przedmiot jego regulacji. W tym
trybie właściwe organy odpowiadają również na pytania, które
zapewne są ważnym problemem praktycznym, nie są natomiast
zagadnieniem prawnym, które można rozstrzygnąć za pomocą
interpretacji przepisów. Podatki bowiem nie są i nigdy nie będą
w sposób zupełny regulowane prawem pozytywnym: tam, gdzie
nie obowiązuje jakakolwiek norma prawna, należy odwołać się
do danej dziedziny wiedzy, w tym wiedzy podatkowej, i znajomości rzeczy, a przede wszystkim do zasady „rób jak uważasz,
byle konsekwentnie”. Kiedy zmuszono uprawnione organy do
wydawania owych „interpretacji”, stworzono również urojony
świat „stosowania prawa”, którego nie ma lub które nie reguluje
danego problemu. Interpretacje te już dość dawno zatarły granicę
między stosowaniem przepisów prawnych a zakresem swobód
w dziedzinie podatków.
Oczywiście także zasadnicza część naszego dorobku interpretacyjnego ostatnich siedmiu lat ma niewiele wspólnego z
owym wyidealizowanym światem prymatu dyrektyw i wyroków
TSUE oraz medialnego optymizmu. Wręcz przeciwnie – dominuje
tu wąsko pojęta dogmatyka: najważniejsze są słowa użyte przez
94
polskiego prawodawcę i ich znaczenie – przynajmniej takie, jak
je zna i rozumie wydający interpretacje. Ogromna szczegółowość
wydanych„interpretacji”, oczywiste sprzeczności, a przede wszystkim swoisty egoizm wnioskodawców (ważny jest „mój” problem i
nic innego), spowodowały, że właśnie ten obraz naszych podatków jest obrazem rządzącym rzeczywistością podatkową. Już od
lat dominuje tu dość prosty scenariusz: chcesz podjąć określone
ryzyko podatkowe, musisz najpierw uzyskać pełną akceptację
twojego zachowania przez odpowiedź „interpretacyjną”; reszta
nie ma znaczenia.
Jest również trzeci wizerunek naszych podatków. W ostatnich latach pojawiły się także praktyczne próby bezpośredniego
zastosowania prawa wspólnotowego oraz judykatury europejskiej w związku z tym, że są wydawane „polskie” wyroki TSUE.
Ich faktyczne znaczenie jest najlepszym przykładem patologii
stosowania prawa podatkowego w naszym kraju. Nawet gdy
wyrok Trybunału rozstrzyga bardziej banalny problem typu: czy
dany podmiot jest, czy też nie jest podatnikiem (np. akcyza od
energii elektrycznej), to dopiero po wyroku zaczyna się właściwy
spór, a treść tego rozstrzygnięcia tak naprawdę nie ma większego
znaczenia. Najlepszym przykładem jest słynny wyrok dotyczący
samochodów (zakaz odliczenia paliwa i częściowy zakaz przy zakupie), który pokazał nam dobitnie, do czego może doprowadzić
jego „bezpośrednie” zastosowanie. Takiego zamieszania nie zaznaliśmy jeszcze w naszej skromnej historii wszystkich podatków.
Okazało się, że ponoć wyrok ten nawet reaktywował wsteczne
obowiązywanie nieistniejącej od kilku lat ustawy, uchylonej w
dniu naszego wstąpienia do UE, przy czym ów absurd prawniczy znalazł nawet poparcie w judykaturze krajowej, stosującej
w najlepsze do dziś uchylone przed laty zakazy (limit do 500 kg
ładowności jako kryterium prawa do odliczenia). Organy władzy
udowodniły tu, że prawem jest to, co one uważają za prawo, i tylko
ich wizja skutków wyroku ma obowiązujący charakter.
Jeszcze gorzej jest, gdy naiwny podatnik sam będzie chciał
dochodzić swojego rozumienia wyroków TSUE, w tym również
tych orzeczeń, które bezpośrednio dotyczą polskich przepisów.
Składających wnioski zmusza się do ich wycofania pod groźbą
wszczęcia postępowania karnoskarbowego (zarzut „próby wyłudzenia nadpłaty”); niektórym (szczęśliwie nielicznym) nawet postawiono zarzuty zagrożone karami więzienia i wielomilionowymi
grzywnami. Rozumowanie organów ścigania jest bardzo proste:
jeżeli składasz wniosek o stwierdzenie nadpłaty i odwołujesz się w
nim do treści wyroku TSUE, który zostanie zinterpretowany przez
organ podatkowy inaczej niż myśli wnioskodawca, popełniasz
(jakoby) w chwili złożenia wniosku przestępstwo z winy umyślnej,
bo godziłeś się z możliwością wydania decyzji odmownej stwierdzenia nadpłaty. To już prawdziwy horror stworzony przez nasze
państwo, bo jak widać przestępstwo popełnia się już w chwili wy-
95
rażenia na piśmie poglądu, który jest sprzeczny z wyobrażeniem
władzy o treści wyroków TSUE. Oczywiście, że większość tych
spraw zakończy się po cichu umorzeniem lub przyznaniem się do
„przestępstwa”, które nie wypełnia znamion czynu zabronionego.
I nikt nie będzie chwalić się tym „sukcesem”, czyli problem zostanie za zgodą i wiedzą zainteresowanych zamieciony pod dywan.
Skutek jest jednak jak najbardziej namacalny: niewielu odważy się
praktycznie zabiegać o bezpośrednie zastosowanie wyroku TSUE,
bo nie chce zostać podejrzanym o „próbę wyłudzenia”.
W tym samym czasie w najlepsze powtarza się publicznie
poglądy o „prymacie” wyroków Trybunału i bezpośrednim stosowaniu dyrektyw. Być może medialny świat podatków żyje tu
w całkowitej izolacji i nie ma styczności z realnym problemem
naszych podatników. Zapewne, zwłaszcza gdy głosi, że np. przepis
ograniczający od początku tego roku zwolnienia podatkowe tylko
do określonych podmiotów świadczących usługi medyczne czy
edukacyjne, należy interpretować w sposób sprzeczny z jego treścią, gdyż przemawia za tym jakoby „wykładnia prowspólnotowa”,
bo kiedyś zapadł wyrok TSUE (notabene niedotyczący naszych
przepisów), z którego wynika pośrednio coś takiego. Niech ktoś
spróbuje wystąpić z wnioskiem o stwierdzenie nadpłaty na
tej podstawie: dostanie telefoniczną „poradę”, że lepiej, by się
wycofał, bo zostanie mu postawiony zarzut karny. Zapewniam,
iż to bardzo skuteczna perswazja. Ale o niej nie mówi się w naszych medialnych urojeniach, utwierdzających się we własnych
przekonaniach.
Może nawet dobrze, że istnieje coś takiego. W końcu tworzy
się legendę, w którą może ktoś uwierzy.
96