Pobierz - Portal Pisarski

Transkrypt

Pobierz - Portal Pisarski
Moja wakacyjna przygoda — chellsky
Od autora: Tekst zainspirowany piosenką "Little Bombardier" Davida Bowiego.
W tym roku szkolnym, zaraz po ukończeniu studium pedagogicznego, zostałem wychowawcą trzeciej
klasy szkoły podstawowej w pewnym niewielkim miasteczku na wschodzie Polski. Chciałem lepiej poznać swoich nowych uczniów, dlatego zadałem im jako pracę domową napisanie opowiadania pod tytułem „Moja wakacyjna przygoda”. Po tygodniu jeden z nich przyniósł tekst, który zaskoczył mnie nie tylko dojrzałością formy, ale przede wszystkim przejmującą treścią. Długi czas biłem się z myślami, co należy zrobić wobec przedstawionych w nim faktów. Doszedłem do konkluzji, że można i należy go
upublicznić, ale ze względu na dobro opisanych osób, usunąłem niektóre dane pozwalające je zidentyfikować. Nie ingerowałem ponadto zbyt mocno, dostawiłem tylko kilka brakujących przecinków, poprawiłem kilka błędów ortograficznych, pozostawiając tekst w oryginalnym brzmieniu. Oto on.
***
W te wakacje nie miałem żadnej przygody. Prawie nie wychodziłem z pokoju. Nikt z rodziny do nas nie
przyjechał. Nawet babcia. Mieliśmy tylko dwóch stałych gości – Nudę i Upała. Najczęściej przychodzili
razem. Mama i tato nie pozwalali mi odchodzić od domu. Dopiero jak zaczął się rok szkolny, to poszedłem odwiedzić Małego Franka. Od poprzednich wakacji cały czas chciałem do niego zajrzeć, ale brat
powiedział, że jak to zrobię, to mnie zabije, a ja jemu wierzę. Ale teraz brat wyjechał i zaraz po lekcjach
pomaszerowałem na cmentarz, na grób Małego Franka.
Jak zapytałem pana strażnika, to pokazał mi, gdzie jest. Grób Franka znajduje się pod płotem, z daleka od
innych. Nie ma na nim krzyża. Zobaczyłem, że ludzie wyrzucają tam wszystko. Było mi bardzo przykro i
zacząłem płakać. Pan strażnik spytał, czy moi rodzice są w pobliżu i jak powiedziałem, że jestem sam, to
mnie przegonił. Nienawidzę go.
*
Małego Franka poznałem na początku poprzednich wakacji.
Chodziłem razem z moim najlepszym przyjacielem, Tomkiem, na zajęcia w świetlicy, w naszej szkole.
Robiliśmy tam różne fajne rzeczy. Udawaliśmy wilki i owce, ustawialiśmy konstrukcje z puszek i
składaliśmy origami. Najbardziej lubiłem rysować z Tomkiem komiksy. On robił różne potwory, a ja ludzi zjadanych przez te potwory i pisałem podpisy. Tomek robi świetne potwory!
Idąc do świetlicy, przechodziło się przez park. Park jest zaraz obok szkoły. W parku jest pełno drzew i
krzaków, i można się w nim bawić w chowanego. Zawsze przed świetlicą bawiliśmy się tam z Tomkiem
w te potwory i ludzi zjadanych przez potwory, co zrobiliśmy ich wcześniej w komiksie.
Pewnego razu spotkaliśmy śmiesznego pana. Siedział na ławce i głośno płakał. Myślałem wcześniej, że
dorośli nie płaczą. Albo przynajmniej udają przed dziećmi, że nie płaczą. Ale on płakał i jeszcze bił się
sam po nogach. Podeszliśmy z Tomkiem bliżej i poczuliśmy, że czuć od niego alkoholem. Trochę się
1
przestraszyłem, bo jak od taty czuć alkoholem, to zawsze dostaję lanie. Ale Tomek zapytał, czemu
płacze. Wtedy ten pan w ogóle przestał i zaczął się śmiać. Przyjrzał nam się i powiedział, że jesteśmy dobrymi dzieciakami. I dał nam cukierki.
Potem za każdym razem, jak szliśmy na świetlicę, to wcześniej odwiedzaliśmy tego pana w parku. Czekał
na nas zawsze na tej samej ławce. Mówiliśmy do niego „proszę pana”, ale on stwierdził, że żaden z niego
pan. Powiedział, że tak naprawdę jest tylko dzieckiem, ale ukrytym w ciele dorosłego. Poprosił, żebyśmy
nazywali go „Mały Franek”.
Z Małym Frankiem bawiliśmy się najlepiej w życiu! Bawiliśmy się w chowanego i w potwory. Franek
brał nas na barana i robił nam samolot. Trzymał mocno za ręce i kręcił nami w powietrzu. To było naprawdę fajne! Tylko Franek szybko się męczył, bo kulał na jedną nogę i jak się ganialiśmy, to nigdy nie
mógł nas złapać. A jak nie miał już siły i sapał, to siadaliśmy na ławce, a on dawał nam cukierki i opowiadał różne historie. Najbardziej lubiliśmy jak opowiadał o strzelaniu się i ratowaniu świata przed terrorystami. Bo był żołnierzem i jeździł na różne misje, żeby uratować świat i żebyśmy mogli z Tomkiem dalej się bawić, i chodzić do szkoły.
Nie lubię szkoły, ale Franek mówił, że trzeba się uczyć, bo wtedy nie zostanie się terrorystą i on nie
będzie musiał robić z nami porządku. Myślę, że żartował, bo nawet jakbyśmy wagarowali, to i tak by się
z nami dalej bawił. Ale potem, jak po wakacjach poszedłem do szkoły, a Mały Franek już nie żył, to zacząłem ją lubić, bo nie chciałem, żeby mu było przykro. A kiedyś, jak umarł mój dziadek, to ksiądz powiedział mi, że po śmierci ludzie dalej żyją i pozostają przy tych, którzy ich kochają.
*
Tomek zapytał pewnego razu Małego Franka, dlaczego jest uwięziony w ciele dorosłego. Franek posmutniał i powiedział, że nam opowie, ale tylko nam. Prosił, żebyśmy nikomu nie powtarzali. Dlatego nie
miałem pisać o tym tutaj, ale wczoraj znów odwiedziłem jego grób, żeby posprzątać i rozmawiałem z
nim, i powiedział, że się na mnie nie obrazi, jak tutaj o tym napiszę.
Jak Franek miał tyle lat, co my z Tomkiem teraz, to jego mama zrobiła się bardzo smutna i ciągle płakała,
a potem więcej już jej nie widział. Wtedy do domu wrócił jego tato, generał w wojsku. Nigdy wcześniej
nie zajmował się Frankiem, bo walczył z terrorystami. Franek mówił, że wolałby, żeby nigdy nie wracał.
Bo nie pozwolił mu się więcej bawić i tylko kazał mu robić różne rzeczy, i krzyczał ciągle na niego, a
czasem nawet bił za to, że chciał, żeby jego mama wróciła.
Wtedy Mały Franek zaczął udawać dorosłego, żeby tato nie był już więcej na niego zły i go nie lał. Ale
obiecał sobie w głowie, że dla mamy pozostanie na zawsze dzieckiem. I dlatego nigdy nie zmienił się w
środku w dorosłego tak, jak inni. Więc cały czas, jak udawał przed innymi, że jest dorosły, to tak naprawdę był w środku siebie dzieckiem, tylko nie mógł tego pokazać na zewnątrz.
*
W połowie poprzednich wakacji, jak bardzo mocno pokochałem Franka (kocham go dużo bardziej niż
brata, który ciągle mnie tylko bije i wcale się ze mną nie bawi), a Franek też powiedział, że nas kocha, to
zaczął nam przynosić różne drogie prezenty. Stałem się trochę zazdrosny o Tomka, bo zawsze dostawał
lepsze.
2
Na początku Franek kupił nam buty do biegania – prawdziwe adidasy! Powiedział, że gdyby tylko mógł,
to sam by ciągle biegał, bo dzięki temu człowiek jest zdrowy i szczęśliwy, a w jego głowie coś się takiego wydziela, co powoduje szczęście takie samo jak przy jedzeniu czekolady. Robił nam różne zawody w
parku. Stwierdził, że jak tylko będziemy naprawdę chcieli i jak będziemy dużo ćwiczyć, to możemy kiedyś wystartować w igrzyskach olimpijskich i zdobyć dla Polski złoty medal (Franek nauczył nas, że nie
mówi się „na olimpiadzie”, tylko „w igrzyskach olimpijskich”, bo tak jest lepiej, a jak chcemy być
wzorem dla innych, to musimy ładnie mówić). Nie podobało mi się tylko to, że adidasy Tomka były czarne, a moje czerwone. Wolałem mieć czarne, ale nie powiedziałem o tym Frankowi, żeby się nie obraził.
Potem dostaliśmy od niego tablety. Były super, chociaż ten Tomka ładniejszy. Franek nauczył nas, jak się
maluje na tablecie, jak można robić muzykę bez prawdziwych instrumentów tak, że brzmi jak cały zespół
z telewizji. Do domu zadawał nam mnóstwo zadań i zagadek, których rozwiązania wyszukiwaliśmy w Internecie. Na przykład: skąd biorą się chmury i dlaczego pada z nich deszcz, jak rozpalić ognisko bez zapałek, jak słuchać i rozmawiać ze zwierzętami. Prawie przestaliśmy chodzić na świetlicę, bo dużo fajniej
spędzało się czas z Frankiem, który rozmawiał z nami jak z kolegami i zawsze pytał, co sami myślimy, a
pani nauczycielka na świetlicy gadała do nas jak do głupich, a do tego durnych.
Jak Franek kupił nam żołnierzyki, to najpierw na tabletach oglądaliśmy, gdzie kiedyś walczył i potem odgrywaliśmy sceny z jego misji w Iraku i w Afganistanie. Czasem mówił, że nie chce już się w to bawić,
ale my najbardziej lubiliśmy właśnie żołnierzyki, chociaż zawsze musieliśmy dobrze rozwiązać zagadki,
które nam zadał wcześniej, a na ogół były naprawdę trudne. Ja często nie potrafiłem sobie z nimi poradzić, ale Tomek zawsze je rozwiązywał i wtedy Franek brał go na ręce, i podrzucał do góry, a potem
głaskał po głowie. Mnie nikt nigdy nie pogłaskał po głowie.
*
Zdarzało się, że na spotkanie z nami Franek przychodził trochę napity. Wtedy więcej płakał i opowiadał,
jaka wojna była naprawdę.
Przez długi czas świetnie się na niej bawił. Twierdził, że to jego pierwsza kochanka. Dzięki niej uciekł od
domu i ojca. Razem z kolegami „strzelali sobie do brudasów”, całkiem jak w grze komputerowej. „Strzelanie do brudasów” stało się prawdziwą frajdą. Wtedy ukryte w nim dziecko mogło się uwolnić. Nie miało dla Franka znaczenia, czy grzeje się do terrorystów czy do cywili. Bo przecież rozkaz to rozkaz. A do
wielbłądów nikt nie zabraniał im naparzać.
Dopiero jak pod jego wozem opancerzonym wybuchła mina-pułapka (to było na drodze „Highway 1” w
Afganistanie), to Mały Franek się zmienił. Wszyscy jego koledzy umarli, a on prawie stracił nogę. Od tego czasu najczęściej przebywał w przedszkolu (w bazie w Ghazni), a nie z kolegami. Jak dowódcy zobaczyli, że bawi się całymi dniami z dziećmi, to po cichu wyrzucili go z wojska. Nie wiem, co to są te
żółte papiery, ale Franek mówił, że właśnie takie mu dali, a do tego małą rentę i bilet do domu w pakiecie.
*
Pod koniec poprzednich wakacji zostawiłem w pokoju brata tablet od Franka. Jak go zobaczył, to strasznie mnie zbił. Pytał mnie, skąd go mam i krzyczał, że jestem złodziejem. Długo nie odpowiadałem, ale
jak już wykręcił mi rękę i przygniótł do ziemi, to powiedziałem mu, że wcale nie ukradłem, tylko dostałem od Franka. Opowiedziałem mu wszystko: że kocham Franka, bo daje nam cukierki i różne prezen3
ty, i że razem bawimy się w parku.
Następnego dnia, jak szliśmy z rana z Tomkiem do Franka, to zobaczyliśmy, że go nie ma. Pierwszy raz
od początku tamtych wakacji, jak go nie było. Postanowiliśmy pójść do świetlicy, a do „naszej” ławki
wrócić później.
W południe przyszliśmy sprawdzić. Już z daleka zobaczyliśmy, że ktoś w kapturze szarpie Franka. Kopał
go w chorą nogę, a potem, jak upadł, to uderzał jego głową w betonową ławkę. Zaczęliśmy z Tomkiem
głośno krzyczeć tak, że słyszało nas chyba całe miasteczko. Śmiesznym truchtem przybiegła jakaś starsza
pani i piskliwym głosem wołała „uciekaj łobuzie, bo zawołam policję!”. Wtedy ten ktoś w kapturze
uciekł.
Podbiegliśmy razem z tą panią do Franka. Miał złamaną w kolanie nogę. Przez spodnie przebił się
metalowy pręt. To pewnie ten, o którym opowiadał. Ten co wstawili mu w Afganistanie po wybuchu miny. Wszędzie było strasznie dużo krwi. Jego głowa opierała się bezwładnie na ławce - czaszka roztrzaskana, wypłynął z niej mózg. Nie potrafiłem odwrócić wzroku. Ta pani, co z nami podbiegła, najpierw
zwymiotowała, ale potem sprawdziła Frankowi na wszelki wypadek puls. Powiedziała cicho, że nie żyje.
Tomek zaczął płakać. Ja odwróciłem się i pobiegłem do swojego domu.
W domu, jak zdałem relację bratu, to powiedział, że to zrobili Frankowi terroryści, bo ten do nich strzelał
w Afganistanie. Ale ja nawet bardziej niż mój brat wiem, że kłamał.
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
chellsky, dodano 30.10.2015 16:49
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
4