Kinga Rudownik Niecierpliwym krokiem w stronę szaleństwa

Transkrypt

Kinga Rudownik Niecierpliwym krokiem w stronę szaleństwa
Kinga Rudownik
Niecierpliwym krokiem w stronę szaleństwa.
Werner Herzog – „Woyzeck”. Raport z zajęć.
Nakręconego w 1979 roku „Woyzecka” Werner Herzog oparł na dramacie Georga Büchnera
pod tym samym tytułem. Historia z epoki romantyzmu, niemal dokładnie przeniesiona na
obraz filmowy, na pierwszy rzut oka wydaje się wyróżniać w filmografii reżysera, jednak gdy
spojrzeć na wcześniejszego „Stroszka” lub późniejszych „Nosferatu wampira” czy
„Fitzcarraldo”, widać wyraźnie zainteresowanie twórcy głęboką refleksją egzystencjalną
wyrażoną przez bohaterów specyficznych: odrzuconych, zmarginalizowanych, wybitnie
wrażliwych, szalonych? Tropem, a zarazem doskonałym mottem tego nurtu twórczości
Herzoga jest oryginalny tytuł dzieła „Zagadka Kaspara Hausera”, czyli „Każdy dla siebie i
bóg przeciw wszystkim”. Wątek ten został podjęty już w prelekcji do filmu, co pozwoliło
widzom na podążenie tropem bohatera wyobcowanego, zamkniętego w świecie, do którego
dostęp może wydać się niemożliwy. Tylko na pierwszy rzut oka, ponieważ kiedy dłużej
zapatrzymy się w wykrzywioną grymasem cierpienia twarz Klausa Kinskiego, dostrzeżemy,
że ból ten nie wynika jedynie ze zmęczenia fizycznego, ale jest wyrazem wielkiego zmagania.
Z losem? Z ludźmi? A może po prostu z próbą odnalezienia siebie w niezgłębionej tajemnicy
jaką jest życie? Wtedy właśnie widz, czasem niechętnie, a czasem z pewnym dziwnym
upodobaniem, odnajduje w sobie Woyzecka.
W podjętej po seansie dyskusji z początku dominowały próby usprawiedliwiania
bohatera. Nie padły bezpośrednie stwierdzenia o tym, że zbrodnia Woyzecka była
uzasadniona, nie było odwrotu, bohater nie mógł postąpić inaczej, widzowie skupili się raczej
na inności postaci. Na chorobie psychicznej, odrzuceniu ze strony społeczności, w której żył,
niemożliwości poradzenia sobie z trudną sytuacją. Zatem uznaliśmy go chyba za człowieka
skrzywdzonego, zasługującego na współczucie i litość. Zabrakło mi głosów wyrażających
zrozumienie, które z piedestału ekspertów oceniających postawę, zawiodłyby nas na
niebezpieczny tor wczucia się w „innego”, bycia nim. Człowiek zmagający się z
dokonywaniem wyborów, które zdają się być od początku zdeterminowane by wieść do
upadku, powodowany emocjami, których nie może do końca zrozumieć, uczestniczący w
życiu społeczeństwa, na które wpływa i które ma wpływ na niego, to tak naprawdę każdy z
1
nas. Oczekujemy, że bohaterowi pomoże lekarz, co, zdaje się, powinno byś jego zadaniem, że
otrzyma wsparcie od żołnierza, który odnajduje się w świecie interakcji międzyludzkich, czy
wreszcie zdobędzie uczucie kobiety, którą kocha. Zamiast oceniać możemy eksperymentalnie
udzielić sobie odpowiedzi „Każdy dla siebie i bóg przeciw wszystkim”, która tkwi gdzieś w
intuicji.
Bohaterowie posługują się własnymi strategiami bycia w świecie, które oceniamy i
krytykujemy za małostkowość, tylko przy Woyzecku zatrzymujemy się uznając, że „coś w
nim jest”, że jego niepokój jest usprawiedliwiony. Odnoszę wrażenie, że nie robimy tego
dlatego, że nas samych kocha, leczy, wspiera, ale dlatego, że słuchamy tej „drugiej strony”, w
której jesteśmy sami ze swoimi myślami i wielokrotnie musimy się zmierzać z szaleństwem,
mówiącym nam, że konformizm ogranicza nasze bycie. Co jeśli wyjdziemy z wewnątrz i
wybierzemy w działaniu drugą drogę? Drogę Woyzecka? Słowa „wybór” używam celowo,
uznając bohatera za ektremalnego pod względem cech, o których piszę, tylko ze względu na
formę sztuki. Jeśli strategia ta nie byłaby wybierana, nie warto byłoby się głowić nad
dylematem moralnym, byłby tylko pustym frazesem osoby szalonej. A osoby szalone
moglibyśmy zamykać w specjalnych instytucjach nie podzielając niepokoju Michela
Foucaulta.
Wartościowe w filmie Herzoga jest to, że nie poucza, nie moralizuje. W żadnym
wypadku nie stwierdza, że bycie wrażliwym, skupionym na naturze, wyłączonym z
narodzonego na gruncie społeczeństwa fałszu, jest strategią gwarantującą pewne szczęście,
czy satysfakcję. W filmie to podejście zostaje wyrażone ustami Marii opowiadającej bajkę o
dziecku, które nie odnajduje szczęścia ani na ziemi ani w niebie. Dziecko poszukuje oparcia,
celu, sensu istnienia, ale nie znajduje niczego, więc siada i płacze. W dyskusji na temat
bohaterki filmu – Marii, padły słowa, że miała ona szansę na głębsze przemyślenie własnej
egzystencji, dostrzeżenie winy i próbę zmiany sytuacji. Skąd ta afirmacja refleksji? Mam
przeczucie, że to właśnie człowiek żyjący w Baumanowskiej płynnej nowoczesności,
zmagający się z fragmentaryczną tożsamością, powinien najlepiej zrozumieć Marię, kobietę,
której potrzeby nigdy nie zostały zaspokojone, ponieważ urodziła się w złym miejscu, złym
czasie, a swoje oczekiwania skierowała w stronę dobrobytu, rozrywki i namiętności. Czy
gdyby wybrała refleksję żyłoby jej się lepiej? Śmiem wątpić. Śmiem też podejrzewać, że
wszyscy trochę „oszukujemy” automatycznie uznając postacie „dobre” za dobre, a „złe” za
złe. W świecie kulturowych konwencji warto czasem przyjrzeć się z uwagą niuansom i nie
ulegać uproszczeniom na zasadzie czarne – białe.
2
Ostatnie słowa wypowiedziane w filmie, o pięknym morderstwie, zostały przywołane
przez
dyskutantów
jako
niezrozumiałe.
Najprawdopodobniej
jednak
są
świetnym
podsumowaniem całego obrazu. O morderstwie dokonanym przez Woyzecka nie mówimy w
kategoriach moralnych, nawet w dyskusji nie padły żadne wartościujące słowa. Mówimy o
nim w sensie estetycznym. Żyjąc w paradygmacie złamanych wartości, upadku wielkich
ideologii i zakończenia prób odnalezienia obiektywnych sensów, możemy się jedynie
przyglądać i oceniać pod kątem własnych upodobań. Morderstwo dokonane przez Woyzecka
jest piękne, bo powodowane przez wartość i namiętność – miłość i szaleństwo, wydaje się być
złamaniem społecznego porządku w myśl jakiejś wyższej zasady – sprawiedliwości?
Współczesny człowiek może się nimi zachwycać, analizować z wielu stron aż do znudzenia,
wyczerpania tematu. Jednocześnie istnieje obawa, że nie może ich już przeżyć, poczuć i
szczerze uwierzyć w ich istnienie.
3