Pobierz PDF - Kazimierz Dolny
Transkrypt
Pobierz PDF - Kazimierz Dolny
Konrad Kucza-Kuczyński, Zamieszkać w Kazimierzu... Co to znaczy "zamieszkać"? Czy to kwestia określonej ilości metrów kwadratowych powierzchni przeznaczonej do stałego przebywania? A może to raczej miejsce, gdzie bez względu na czas przebywania - chce się być. W wędrówkach po świecie często robimy sobie prywatny test: czy chcielibyśmy tu zostać na dłużej? Takich miejsc nie znalazłem zbyt wiele. Może Asyż, Wenecja, Toledo, Cuernavaca i podparyskie Auvers-sur-Oise. To ostatnie może z racji Van Gogha. Zawsze też był w tym dobrym, światowym towarzystwie miast - bardzo polski Kazimierz nad Wisłą. To miejsce stało się dla mnie, a niedługo potem - dla nas - "miejscem magicznym". To dobre, chociaż dzisiaj zbyt często stosowane określenie. Była to miłość do miejsca od pierwszego wejrzenia podczas młodzieńczej wędrówki w 1957 roku, czyli równie magiczne "44" lata temu. Może pomogła tu magia Kuncewiczowej, a może tylko zwykłe piękno tego zakątka. Potem była pierwsza poślubna, wspólna już Wielkanoc 1962: na rogu Nadrzecznej, na pięterku u państwa Jemiołów, z widokiem na Rynek i Farę. Później były niezliczone SARPowskie powroty z naszymi dziećmi: Agnieszką i Jankiem, często kilka razy w roku. Rodzinnym obowiązkiem stało się oglądanie kwitnących jabłoni i październikowe bukiety z ziół. Ale to tylko popularny standard kazimierzowskich odwiedzin. My byliśmy bardziej łapczywi. Szukanie stałego miejsca sfinalizowaliśmy pamiętnego 10 grudnia 1997 roku u notariusza w Puławach. Po magii miejsca zaczęła się dla nas magia domu na Krakowskiej. Nieefektowny, kryty eternitem, otynkowany, z malowaną cegłą na cokole. Na poddaszu mieszkały tylko ptaki. Spod tynku wyłaził kazimierski wapień co pomogło w nieoczekiwanie szybkiej decyzji. W szufladzie prowincjonalnego białego kredensu pozostawionego nam razem z domem czekała niespodzianka. To były dwa egzemplarze naklejonego na tekturę, charakterystycznego dla czasów przedwojennych, projektu: "Projekt remontu domu mieszkalnego z dobudową kuchni, sionki drewnianej i wymianą dachu, przy ul. Krakowskie Przedmieście nr 27 wł. Madejski Antoni". Na nalepce okładki wydrukowana chyba firma:"Albin Zaborski. Warszawa. ul. Widok 22. tel. 5-25-09". Na dole strony projektowej /1 formatka A4!/ podpis: "projekt. Karol Sicinski arch. Warszawa 1938". Może pan Antoni Madejski, podobno ostatni rybak kazimierski, poprosił - za parę szczupaków - znanego architekta, który po sąsiedzku realizował znacznie okazalszy dom dla pana Stachyry, o projekt powiększenia jednoizbowego domu ze sklepioną piwnicą o - drugie pomieszczenie i drewnianą sień? Kiedy odkuwaliśmy tynk z wewnętrznej ściany kuchni, odsłoniła się wycięta w wapieniu data "1940". Cieszył nie tylko złocisty kazimierski wapień odkuty spod tynku ku zgorszeniu niektórych sąsiadów, ale przede wszystkim świadomość, iż nie trzeba projektować całości od nowa, dla siebie... To dziwne wyznanie architekta, ale i zdjęcie z siebie części odpowiedzialności. Do kamiennych ścian z prostymi ale zgrabnie sklepionymi nadprożami, dodaliśmy na cześć i według projektu Sicinskiego kamienną przyporę ściany od Krakowskiej, nie wiadomo dlaczego dotychczas nie zrealizowaną. Od strony ogrodu doszedł trakt gospodarczo-sanitarny, wykończony w ciemnym, kazimierskim deskowaniu. Całość przekrył gont przywieziony tu z "wysokich gór" spod Rzepisk na granicy słowackiej: gruby i w metrowych deszczułkach, ale oczywiście z zakładem tutejszym, na pół metra. W tym goncie skryło się półokrągłe okno dachowe, może ryzykowne wielkością, ale za to z widokiem na Wisłę. Po zdumiewająco długim - jak na ten spokojny i pieczołowicie wykonany projekt - oczekiwaniu na zatwierdzenie konserwatora w Lublinie, budowę poprowadził z wielkim oddaniem i do dzisiaj z nami zaprzyjaźniony pan Leszek Bączkowski razem z miejscową ekipą. Jako znak domu wmurowaliśmy w jego frontową ścianę, wykonaną starą techniką na piaskowcu, ikonę Matki Bożej Kazimierskiej od o.o. Franciszkanów z Wietrznej Góry: dzieło i dar Marzanny Wróblewskiej, naszej wiernej i zaprzyjaźnionej współpracowniczki przy wnętrzach kościołów, profesora ASP i specjalistki od malarstwa ściennego. Potem już tylko trzeba było dom poświęcić - aby stał się Domem. 19 grudnia 1998 roku, ojcowie franciszkanie: O. Bonifacy i O. Cyryl w obecności naszych dzieci, przyjaciół warszawskich i kazimierskich, słowem i wodą święconą tchnęli nowe życie w siedemdziesięcioletnie mury. I tak staliśmy się może najmłodszymi, oczywiście nie wiekiem, ale czasem przybycia, kolejnymi przybłędami w tym gościnnym dla tak wielu obcych miejscu. Uczymy się teraz żyć w Kazimierzu. Nie zauważać odległości do domu w Warszawie, bo to tylko dwie godziny jazdy. Nie zauważać sobotnich i niedzielnych tłumów i odszyfrować inny, spokojny rytm miasteczka. Poznać sąsiadów, psy i sprzedawców na wtorkowo-piątkowym targu. Polubić rytm letniego festiwalu i odświętność farnych koncertów. O pięknie Kazimierza napiszę po swojemu: to takie miejsce, które trudno przełożyć na grafikę. Na tysiące rysunkowych impresji z całego świata, kazimierskich mam mało. Jakbym się bał tego spotkania. Ośmieliłem się na cykl "Wisła", potem "Klasztor", który dzięki hojności przyjaciół i sponsorów, zamienił się w dar na mury klasztoru. To było jakby wpisowe do tego miasta. Czeka teraz na pokazanie powieści o drzewach wzdłuż naszej drogi z Puław: "Drzewa umierają stojąc..." To tylko kolejna spłata długu - teraz wobec drzew, których kikuty mijamy po drodze do piękna. I tyle. Reszta Kazimierza czeka w pamięci i wyobraźni. ..... Całość w wydaniu drukowanym "Brulionu Kazimierskiego" Strona 1/1 Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)