Relacje-Interpretacje Nr 3 (35) wrzesień 2014
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 3 (35) wrzesień 2014
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 3 (35) wrzesień 2014 O muzyce – z Beatą Przybytek i Zbigniewem Bizoniem Ifigenia – urealnianie absurdu Chwila dla młodej prozy Festiwalowe otwieranie okien Galeria: fotografia piktorialna Wayang kulit Powyżej: Prezentacja tradycyjnego indonezyjskiego teatru cieni wayang kulit podczas 26 Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej, 25 maja 2014, lakon Ramajana, dalang Ki Seno Nugroho, gamelan Warga Laras F Michał Wojtysiak, Dariusz Dudziak Po lewej: Lakon Banjaran Bima, dalang Ki Seno Nugroho, Yogyakarta, Indonezja (2012) oraz lalki wayang kulit F Marianna Lis Okładka Daria Polasik jako tytułowa Ifigenia w spektaklu Teatru Polskiego w Bielsku- Białej F Monika Stolarska Wkładka Wayang kulit Sylwetki 1 Szukam w muzyce przyjemności Z Beatą Przybytek rozmawiała Maria Trzeciak O t wieranie okien 13 Co skrywamy w sobie Magdalena Legendź 17Wayang w Bielsku-Białej Marianna Lis Edukacja ar t yst yczna 21 Dzielę się skarbem Renata Morawska Literatura 24 Debiut nastolatki Mirosław Bochenek 25 Hałda Katarzyna Prus Moim zdaniem 29 Kultura dla młodych! Agnieszka Kobiałka 32 36 Rozmaitości Rekomendacje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Rok IX nr 3 (35) wrzesień 2014 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna Opracowanie graficzne, DTP Janusz Legoń Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Druk Times, Czechowice-Dziedzice Lalki z premierowego spektaklu Wąż w Banialuce F Dariusz Dudziak Galeria/ Wkładka Skr zynka w y wiadowcza Bochenka 5 Wciąż jestem saxi! Ze Zbigniewem Bizoniem rozmawiał Mirosław Bochenek Muzyczny felieton 8 Kto był pierwszy? Marcin Jacobson Recenzja 10 Prywatne kontra publiczne Aneta Głowacka Piotr Targosz – Fotografia Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Szukam w muzyce M a r i a Tr z e c i a k przyjemności Rozmowa z Beatą Przybytek – W muzyce nie chodzi o to, żeby się nie pomylić – mówi Beata Przybytek, jazzowa wokalistka i kompozytorka, bielszczanka. W Wikipedii piszą o niej: uznawana za jeden z najciekawszych głosów jazzu. Jazz zauroczył ją w liceum (kończyła bielską szkołę muzyczną) – na tyle skutecznie, że podjęła studia na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej katowickiej Akademii Muzycznej. Teraz tam uczy. Śpiewać zaczynała w Piwnicy Zamkowej Stowarzyszenia Sztuka – Teatr, kilkakrotnie wystąpiła na flagowej imprezie stowarzyszenia – Bielskiej Zadymce Jazzowej. Była laureatką Międzynarodowych Spotkań Wokalistów Jazzowych w Zamościu; śpiewała na Jazz Forum Jazz Festiwal, Jazz Jamboree, Międzynarodowych Głogowskich Spotkaniach Jazzowych, Zakopiańskiej Wiośnie Jazzowej, Jazz En Nord Jazz Festival w Lille (Francja), Sibiu Jazz Festival, Ploiesti Hot Jazz Summit (Rumunia), International Jazz Piestany (Słowacja). W 2012 roku ukazała się jej pierwsza autorska płyta pt. I’m Gonna Rock You, nagrana m.in. z BogusłaR e l a c j e wem Kaczmarem, Adamem Kowalewskim, Krzysztofem Dziedzicem, Tomaszem Kupcem, Arkadiuszem Skolikiem, Sławomirem Bernym. W 2013 roku Beata Przybytek dostała za nią Mateusza Trójki w kategorii: muzyka jazzowa – wydarzenie, w 2014 roku Ikara, Nagrodę Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie kultury i sztuki. W uzasadnieniu Mateusza nazwano płytę pełną uroku, pomysłów kompozytorskich i jazzowego nastroju. W recenzji Radia Kraków stwierdzono: „I’m Gonna Rock You” to jak podróż przez jazz, r’n’b, blues, soul... Gdzieniegdzie da się nawet usłyszeć brzmienia jakby wyjęte ze złotej ery swingu. I’m Gonna... powstała trochę przypadkiem. Artystka miała już na koncie krążki You Don’t Know What Love Is i The Island – ze standardami jazzowymi, a także Wonderland z piosenkami Steviego Wondera (Tam już Koncert promujący płytę Czemuż się dzisiaj weselić nie mamy, sala koncertowa bielskiej szkoły muzycznej, styczeń 2014 F Paweł Sowa Maria Trzeciak – dziennikarka, publicystka, redaktorka „Pełnej Kultury!” i magazynu samorządowego „W Bielsku-Białej”, specjalistka DTP. I n t e r p r e t a c j e 1 był e lement autorski – moje aranżacje – mówi). Maria Trzeciak: To miała być zupełnie inna płyta, tak? Beata Przybytek: Tak. Ale Laureatka Ikara F Paweł Sowa wtedy ktoś znajomy mnie namówił, żebym wrzuciła na płytę chociaż ze dwie własne piosenki. Pomyślałam: w zasadzie – dlaczego nie? Poprosiłam o teks ty Alicję Maciejowską, bo wiedziałam, jak i o czym pisze. Jeszcze tego samego wieczora stworzyłam do tych tekstów muzykę. Pracowałyśmy w jakimś szale twórczym. Budziłam się z dźwiękami w głowie i musiałam z nimi coś zrobić. I tak dzień po dniu. W miesiąc czy dwa miałyśmy cały materiał na płytę. Zaprosiłam muzyków, zrobiliśmy kilka prób – utwory się spodobały. Potrzebowałam kogoś, kto ogarnie całość, bo te piosenki to nie jest standardowe granie jazzowe. Wybrałam na producenta Tomka Kałwaka, bardzo utalentowanego muzyka. Pomógł aranżacyjnie, wybrał najlepsze wersje poszczególnych ścieżek, odpowiadał za każdy detal. To była tytaniczna praca, a on ją wykonał świetnie. Kolejność utworów ustaliłam sama – one są bardzo różne, więc postawiłam na kontrast. Szybko pracujecie. 2 Alicja jest osobą spontaniczną, pisze tekst pod wpływem impulsu. Ja czytam i zastanawiam się, jak tę historię oddać. Czasem słyszę muzykę w głowie prawie od razu. Śmieję się, że ona sama komponuje te piosenki. Teraz pracujemy nad kolejną płytą i już mamy kilkanaście nowych piosenek. Dobrałyśmy się jak w korcu maku, Alicja pisze ekspresowo, ja też dosyć szybko komponuję. Kiedyś dostałam od niej siedem tekstów, muzykę napisałam w ciągu tygodnia. Ten tryb pracy jest dla mnie najlepszy – tekst ma nastrój, rytm, które pozwalają go usłyszeć. Jedną piosenkę skomponowałam w autobusie, miałam ją w głowie, i kiedy dopadłam do instrumentu, sprawdziłam, czy się zgadza. Raz było odwrotnie – miałam muzykę, ale bez tekstu. Napisałam go sama. Też szybko poszło. Najpiękniej, jak piosenka powstaje w kwadransik – radość nie do porównania z niczym innym. R e l a c j e A skąd się wzięła płyta Czemuż się dzisiaj weselić nie mamy? Kolędy to nasze wyjątkowe dziedzictwo narodowe. Śpiewamy je przy wigilijnym stole i w kościołach, ale jakby tak naprawdę zrobić jakąś sondę, to w zasadzie znamy ich tylko kilka – no, kilkanaście, które śpiewamy w kółko. Jak ktoś zna więcej niż jedną zwrotkę – budzi szacunek. Znajoma ma w domu śpiewnik po prababci ze starymi kolędami. Zaciekawiły mnie. Odkryłam w nim wiele perełek. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nikt ich nie zna, nie śpiewa? Postanowiłam jakoś je przypomnieć, „ocalić od zapomnienia”. Napisałam projekt do ministerstwa kultury i dostałam na to stypendium. Praca była częściowo badawcza i częściowo twórcza – szukałam starych śpiewników w bibliotekach, potem musiałam opracować i nagrać wybrane kolędy. W śpiewnikach był bardzo prosty zapis, tylko tekst i melodia, brakowało harmonii, która nadaje kontekst. Wymyślanie jej od nowa to bardzo fajna zabawa, z elementami twórczości. Musiałam zdecydować, jaki kolęda ma mieć charakter, na jakich instrumentach ma być zagrana, jak ma zabrzmieć. Swoją drogą ciekawe, jak te kolędy brzmiały dawniej, kiedy jeszcze były śpiewane, bo może utwór, który ja zrobiłam w moll, w oryginale był w dur?... Płyta ukazała się w grudniu 2013 roku, pod patronatem radiowej Trójki. W tym samym czasie Beata Przybytek wystąpiła w Studiu im. Agnieszki Osieckiej. Duże przeżycie? Duże. Z jednej strony radość i duma, że występuję w takim magicznym miejscu, z drugiej strony – trema. Świadomość, że słucha cię kilka milionów ludzi, nie pomaga. Zresztą chyba wszyscy artyści czują respekt przed tym studiem. Cieszę się bardzo, że zostałam tam zaproszona. Tym bardziej, że kolejka artystów, którzy właśnie wydali płytę, są promowani, jest naprawdę długa... Kiedy śpiewam koncert, staram się za każdym razem przeżyć piosenkę, a nie tylko ją odtworzyć. Inaczej byłoby nudno. Muzyka opiera się na nastroju, a nastrojów jest niezliczona ilość – można brzmieć niepokojąco, zalotnie, gorzko, z nadzieją, zmysłowo... Beata Przybytek pracuje w Akademii Muzycznej w Katowicach i w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Prowadzi zajęcia indywidualne z interpretacji i z emisji głosu oraz zajęcia grupowe z podstaw improwizacji. I n t e r p r e t a c j e Lubi Pani tę pracę? kład uważa, że wena w ogóle nie istnieje – liczy się tylko codzienna regularna praca. W takiej pracy człowiek odkrywa w sobie pokłady, o jakie by się nie podejrzewał, i odkrywa je właśnie dzięki niej. Oczywiście, to wymaga ogromnej dyscypliny. Ale najważniejsze jest, żeby usiąść i zacząć. Pani też miała z tym trudności? Moi rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej i jestem im za to dozgonnie wdzięczna – zapewnili mi piękny zawód i szczęśliwe życie. Nie mam bladego pojęcia, co bym robiła, gdyby nie ta szkoła, gdyby nie muzyka. Zaczęłam od skrzypiec, ale rzępoliłam okrutnie, więc zamieniłam Uczenie też jest bardzo przyjemne i twórcze, chociaż wymaga dużej dawki energii. Zwłaszcza podstawy improwizacji wymagają przełamania oporu studentów, bo oni, chociaż chcą improwizować, wstydzą się to robić publicznie, przed kolegami i na ocenę. Ale muszą, więc się przełamują. I to przynosi efekty. Za moich studenckich czasów na szczęście nie było takich zajęć . Przełamywałam się na scenie. A element przymusu, co widzę po tych zajęciach i nie tylko, bywa pomocny, wyzwala twórczość. Woody Allen na przy- R e l a c j e Jak Pani zaczynała? Bielska Zadymka Jazzowa F Barbara Adamek I n t e r p r e t a c j e 3 je na fortepian. To był bardziej trafiony instrument, ale przez kilka pierwszych lat i tak nie przepadałam za graniem. Utwory, które się w tym czasie gra, są proste i dosyć nudne, mają nauczyć warsztatu, a wtedy dziecku nie chce się ćwiczyć. Dopiero w szóstej klasie poczułam po raz pierwszy coś w rodzaju muzycznego uniesienia – dostałam wtedy repertuar przygotowujący do egzaminu do liceum, przyłożyłam się do niego i okazało się, że to przyjemne! W liceum już poszło, dzięki cudownej pani profesor Marii Wałczyk, która miała bardzo otwarte podejście do gry, pozwalała szukać własnej interpretacji. To bardzo ważne, bo niektórzy nauczyciele muzyki wymagają, żeby Bacha grać w określony sposób, a Beethovena w inny, zwracają uwagę tylko na aspekt techniczny, a to budzi opór. Dlaczego warto posłać dziecko do szkoły muzycznej? To jest specyficzne miejsce, niemal rodzinne – spędza się 12 lat z tymi samymi kolegami, tymi samymi nauczycielami, trochę pod ochronnym parasolem, pławiąc się w muzyce i dzięki niej nabywając wrażliwości na sztukę i na świat. Ale są też stresy – takiego strachu przed pomyłką podczas występów publicznych nikomu nie życzę. Zresztą znacznie gorzej znosiłam występy jako pianistka niż potem jako wokalistka – na fortepianie nie można było zmienić jednej nutki... Może ten strach jest efektem jakiegoś błędu edukacyjnego – dziecko nie wie, że ma w muzyce szukać przyjemności, że to nie chodzi o to, żeby się nie pomylić. Pani żywiołem i pierwszym muzycznym wyborem jest jazz. Nasze miasto jest dobre dla jazzu? Tak, Bielsko-Biała jest jazzowym miastem. Nasze festiwale – Zadymka Jazzowa i Jazzowa Jesień – są przecież Bielska Zadymka Jazzowa F Barbara Adamek 4 R e l a c j e jednymi z najważniejszych w Polsce. Smutno mi tylko, że nie ma w mieście stałego miejsca, w którym byłby grany jazz. Kiedyś takim miejscem była Piwnica Zamkowa, tam jazz brzmiał tydzień w tydzień, przez w iele lat. Teraz czasem coś się dzieje w kawiarni Pod Sceną, w Jazz Clubie u Krzyśka Dziedzica. A w Krakowie w Piwnicy u Muniaka koncerty są codziennie. No, ale tam jest większe środowisko jazzowe. W Bielsku jest kilkoro świetnych muzyków – Krzysztof Dziedzic, Dorota Zaziąbło, Marcin Żupański, Robert Szewczuga, Ryszard Balcer. Są też młode wilki – Piotr Matysik, członek kwartetu Bartka Dworaka i laureat tegorocznej Zadymki, Kasia Pietrzko, Kamila Drabek. Czasem tu grywają. Ale generalnie każde z nas gra, gdzie się da, częściej poza miastem. Ja jestem zapraszana na festiwale jazzowe albo koncerty w różne miejsca. Ostatnio śpiewałam w Muzycznej Owczarni w Jaworkach. To bardzo specyficzne miejsce, fajnie by było, gdybyśmy w Bielsku-Białej takie mieli. Najmniej uprawiam klubowego grania, t akiego jak przed laty w Piwnicy... Trochę mi tego szkoda. A co z twardą, wierną jazzową publicznością? Mamy taką? Festiwale na pewno ją mobilizują, wiele osób chce na nich być. Traktują je zresztą także jako wydarzenia towarzyskie, przychodzą, żeby się pokazać, pogadać, nawet pobawić – tak jest z ostatnim zadymkowym koncertem na Szyndzielni. Jurek Batycki w taki sposób dobiera jego repertuar, żeby można było potańczyć. Trudno powiedzieć, jakby było z systematycznymi koncertami, ale pewnie też miałyby publiczność. Który festiwal jest Pani bliższy – Jesień Jazzowa czy Zadymka? Każdy ma swój charakter i swoje zalety. Generalnie, im bogatsza paleta, tym ciekawiej. Jesień Jazzowa jest specyficzna ze względu na zainteresowania jej dyrektora artystycznego Tomasza Stańki, który preferuje muzyczny kierunek wytwórni ECM. To jazz nurtu europejskiego, trochę chłodny, nastawiony na eksperyment, moim zdaniem nieco trudniejszy. Choć w zeszłym roku podczas JJ wystąpiła Eliane Elias – i to było bardzo gorące granie, publiczność była zachwycona. Zadymka z kolei z założenia jest bardziej otwarta – zawsze jest jeden koncert poświęcony okolicom jazzu, są gwiazdy, jest mainstream, i jest coś lekkiego do zabawy. Oczywiście odwiedzam oba festiwale i z obu jestem dumna. Fakt, z Zadymką jestem bardziej związana, byłam przy jej początkach i sama na niej występowałam. Ale nie wykluczam, że może kiedyś K< będę nagrywać dla ECM . I n t e r p r e t a c j e Mirosław Bochenek Wci ą ż jes tem saxi! Rozmowa ze Zbigniewem Bizoniem Mirosław Bochenek: Zbyszku, przypomnij młodszym, jak to się stało, że chłopak z Bielska-Białej trafił do Czerwono-Czarnych i zrobił tak ciekawą, bigbitową, karierę? Zbigniew Bizoń: Za moich smarkatych lat Bielsko i Bia- ła nie były jeszcze połączone. Moje dzieciństwo, moje podwórko, to ulica Sienkiewicza, w Bielsku. Fajne dzieciństwo! Byłem ruchliwym i ciekawskim chłopaczkiem. Do muzyki garnąłem się, od kiedy pamiętam. W mieszkaniu stało pianino, mój brat Zygmunt ćwiczył na nim pod okiem nauczycielki, a ja słuchałem i podpatrywałem brata. Nauczycielka zaproponowała mamie, że „może lepiej, jak będzie uczyć tego młodszego”. Ciekawiło mnie to i fascynowało. Miałem wtedy kolegę Lolka. Wszędzie chodziliśmy razem. On chodził już „na fortepian”, a jego nauczyciel, pan Sużałek (chyba dobrze pamiętam nazwisko?), podjął się kształcenia mnie za darmo! Rzecz niesłychana w dzisiejszych czasach. Skrzypce też się dla R e l a c j e mnie znalazły, rodzice nigdy nie żałowali pieniędzy na instrumenty. Tak więc na początku uczyłem się gry na pianinie i skrzypcach. Także w szkole muzycznej, w której profesorem był pan Koterbski (ojciec Marii), zdałem do niej bez problemów. Nie pamiętam, aby nauka muzyki choć przez moment nudziła mnie czy irytowała. Natomiast dość szybko zainteresowały mnie inne instrumenty: obój i saksofon. Archiwum Zbigniewa Bizonia F Twój brat, którego wspomniałeś, był uzdolniony także w innych dziedzinach. No tak! Pisał również teksty do moich kompozycji. Mało kto wie, że pomysł tekstu piosenki Wiatr od Klimczoka powstał najpierw w jego głowie. Utwór już był skomponowany, a Zygmunt doskonale wstrzelił się z tym lirycznym klimatem. Dzikowski dopracował tekst, a Stan Borys zrobił swoje. Ten wtedy znany przebój jest grany w radiu do dzisiaj. Mirosław Bochenek – bielski poeta, felietonista, autor tekstów piosenek. Na łamach RI publikuje m.in. cykl rozmów z ludźmi kultury. I n t e r p r e t a c j e 5 Ale wróćmy do lat pięćdziesiątych: co robi Zbyszek już jako młodzież? Zbyszek pakuje swój ukochany saksofon tenorowy i zdaje egzamin do średniej szkoły muzycznej w Katowicach. Ale na Śląsku nie bawi długo. Przenoszę się do szkoły do Łodzi. Brat już tam mieszkał, nie musiałem się plątać po internatach. Łódź? Eldorado muzyczne, jazzowe, to to chyba nie było? I tu się bardzo mylisz, młodzieńcze! (śmiech) Właśnie w Łodzi była wtedy wspaniała atmosfera, młodzi muzycy garnęli się do jazzu. Byłem uczniem, ale często koncertowałem w klubie Pod Siódemkami (Pod 77?). Nie pamiętam już, jak zapisywało się tę nazwę*. Tam poz nałem przecież Michała Urbaniaka, Włodka Wandera, Andrzeja Nebeskiego... Grałem z nimi bardzo często. To były cudowne czasy! Zarabiało się na życie – g raniem. Szmalu ciągle brakowało... Szkolne grono profesorskie nie miało nic przeciw? Słuchaj, wtedy muzyków nie było znów tak wielu, zwłaszcza takich, którzy umieli dobrze grać, przecież to lata tuż po wojnie! A zaraz potem nastąpił moment, że całą ferajną z tego młodzieżowego klubu pojechaliśmy do Sopotu, do Gdańska, do Jazz Clubu, w którym działy się wtedy najważniejsze sprawy. Muzyczne, jazzowe, rock’n’roll wisiał w powietrzu nad Polską! Jak to właściwie z tym bigbitem było? Ktoś postanowił, że będzie i już? To było spontaniczne. Różne organizacje, na przykład Estrada Szczecińska, próbowały wyławiać młode talenty, które chciały śpiewać polskie piosenki, grać polską muzykę. Byliśmy wszyscy – muzycy, wokaliści, tekściarze, techniczni – kumplami, znaliśmy się na co dzień, jedliśmy wspólnie, piliśmy razem... Zespół Czerwono-Czarni powstał jako pierwszy, to była firma! Kiedy zechcieli mieć porządnego saksofonistę, spotkaliśmy się i zagrałem, i to wystarczyło: już byłem w zespole. Chcieliśmy grać fajną muzykę dla rówieśników, chcieliśmy mieć przeboje, za które by nas kochano (zwłaszcza dziewczyny!). Chcieliśmy tę nudę gomułkowską, komunistyczną, zatkać muzyką jak śmierdzącą beczkę deklem. Chcieliśmy też zarabiać. Jak się dużo grało (często dwa, trzy koncerty dziennie), to się miało trochę kasy. Ale starczała na chwilę. Łatwo przyszło, łatwo poszło, młodość ma swoje prawa. Udało Ci się przeżyć z Czerwono-Czarnymi, a później z Bizonami wspaniałe lata polskiego bigbitu. Współpracowałeś na co dzień z całą plejadą sław: Czesławem Niemenem, Stanem Borysem, Kasią Sobczyk, Jackiem 6 R e l a c j e Lechem, Karin Stanek... Uff! Wiesz wiele na ich temat, na temat tych czasów. Czy planowałeś napisanie książki, pamiętnika o tym, „ku potomności”? Wszystko pamiętam z tamtych lat! No, prawie... O książce myślę od dawna, mam sporo materiałów. Historii śmiesznych i poważnych, ale zawsze ciekawych. Kto dziś pamięta, że Czesław Niemen zaczynał w Czerwono-Czarnych? Przyszedł do nas taki skupiony w sobie facet, kompletnie bez fryzury, i zaśpiewał. Zaimponował mi jak diabli! Pierwszy raz widziałem faceta o tak świetnej muskulaturze! Czesiu bowiem rzeźbił ciało hantlami systematycznie. To był gość z charakterem. No, głos też miał jak trzeba, wiadomo. A jak było z Jackiem? Skąd się w zespole znalazł Jacek Lech? Ty maczałeś w tym palce? Wcale nie. Jacek, chudzinka taka młodzieńcza jeszcze, pokazał się na którymś przeglądzie talentów, chyba ten przegląd nawet wygrał. Jego liryczne, sentymentalne piosenki, choćby Bądź dziewczyną z moich marzeń, lawinowo powiększały grono naszych wielbicielek. To był bardzo fajny, szczery chłopak – do końca. Szkoda, że: był. Wykruszamy się powoli... Przeżyć było mnóstwo, także podczas koncertów. Kiedyś, chyba Janek Knap, bębniarz, włożył mi do saksofonu... budzik. Nie miałem o tym pojęcia. Tłumy przed sceną. Zabieram się do odstawienia solówki. A tu: drrrr, drr, drrrr wali do mikrofonu! Publika rozbawiona na całego. Potem niektórzy mówili, że jestem saksofonista awangardowy, że zaskakująco poszerzam instrumentarium, ha, ha, ha! Tak, książka o tych czasach powinna bezwzględnie powstać – jestem do dyspozycji. Potem odszedłeś z zespołu, dlaczego? To było naturalne, chciałem robić coś na swój rachunek. W zespole zawsze była duża rotacja, odejście nie było czymś niezwykłym. Zaraz po rozstaniu grałem z Tajfunami, a po tym epizodzie założyłem własny zespół Bizony (skład stanowili właściwie ci sami muzycy) ze Staszkiem Guzkiem, czyli Stanem Borysem, jako frontmanem, jak to się dzisiaj mówi. Bizony wystartowały jak rakieta! Zdobyliśmy masę nagród. Piękna historia, choć dość krótka. Rok 1971. Zbigniew Bizoń emigruje do Szwecji. Nadal wszystko szło jak z płatka? No, nie... Układało się dość ciężko: inna mentalność Skandynawów, nieznajomość języka, obcy teren. Ale starałem się żyć z grania, z muzyki. Uczyłem dzieci i młodzież, koncertowałem po całej Skandynawii. W pewnym momencie moje kompozycje trafiły do teatrów, do I n t e r p r e t a c j e t elewizji. Powoli osiągnąłem to, o co mi chodziło: możliwość realizowania siebie jako kogoś, kto ma coś do powiedzenia w sensie artystycznym. Nie tylko w kręgach polonijnych, ale w szerszym odbiorze. Na szczęście w Sztokholmie znalazło się wiele moich koleżanek i kolegów: Teresa Tutinas, Andrzej Ibek, Jan Knap, Andrzej Nebeski... Wśród nich byłem bardzo aktywny, że tak powiem: kulturalnie. Inaczej nie umiem. Ale z Polską kontakt się nie urwał? Nigdy. Po upadku komuny, w RP, te kontakty stały się wręcz powszednie, częste. Przecież i do twoich kolęd, pastorałek skomponowałem muzykę! Z aktorami, piosenkarzami, Polakami i Szwedami przedstawiliśmy (na żywo!) Wieczór wigilijny, transmitowany przez R adio Sverige 2, taką szwedzką Trójkę. Co, nie pamiętasz? to od razu wiem, skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy. To dla mnie ważne, że pamięta się o mnie w moim rodzinnym mieście. Jesteś autorytetem w dziedzinie, którą zajmujesz się przez całe życie. Co możesz doradzić młodym, zdolnym, zdezorientowanym często muzykom? Spotkanie pokoleń na koncercie w Bielsku-Białej 5 lipca 2014 F Lucjusz Cykarski Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, i słuchać najlepszych, aby grać jak najlepiej. I nie myśleć o sławie, wielbicielach i forsie. < To samo przyjdzie. Jak wiatr od Klimczoka... Starzy przyjaciele: Zbigniew Bizoń i Mirosław Bochenek F Archiwum Contractu Pamiętam, pamiętam. Koncert z 2003 roku, mam nagranie. Do dziś, słuchając tych kolęd po szwedzku, nie wiem, o które chodzi. (śmiech) W życiu nie nauczyłbym się tego języka! A ja musiałem. Najlepszym dowodem, że z tymi kontaktami nie jest źle, jest ten dzisiejszy koncert Czerwono-Czarnych w Bielsku-Białej [5.07.2014]. I my, i publiczność bawiliśmy się wspaniale. A ilu znajomych przypomniało się po latach! Wzruszyłem się niejeden raz. Mirku, popatrz na tego „Harnasia”, którego otrzymałem od prezydenta Bielska-Białej w trakcie koncertu. Kiedy patrzę na tę drewnianą rzeźbę, a ona na mnie, R *Klub Siódemki, ul. Piotrkowska 77. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 7 Marcin Jacobson Kto był pierwszy? Precyzyjne określenie początku nowego kierunku w sztuce bywa trudne lub wręcz niemożliwe. F Ze zbiorów artysty Zbigniew Bizoń – instrumentalista, kompozytor, aranżer. Urodzony w Bielsku-Białej (Białej) w 1942 roku. Tu rozpoczął naukę w szkole muzycznej, zakończoną na poziomie szkoły średniej w Łodzi. Współpracował z polskimi zespołami bigbitowymi – Niebiesko-Czarnymi (1962) i Czerwono-Czarnymi (1962–1967; instrumentalista, kompozytor, kierownik muzyczny). Od 1967 roku związał się z Tajfunami, a w 1968 utworzył własną grupę Bizony, w której solistą był Stan Borys. Koncertował wiele w kraju i za granicą, nagrywał płyty, zdobywał z zespołami, głównie Bizonami, nagrody na festiwalach, m.in. w Opolu. Jest kompozytorem wielu popularnych piosenek, dla Stana Borysa, Czesława Niemena, Katarzyny Sobczyk, Karin Stanek i innych wykonawców. W roku 1971 wyjechał do Szwecji, gdzie mieszka do dzisiaj. Uczy muzyki, organizował imprezy muzyczne, obecnie współpracuje z tamtejszymi oraz mieszkającymi w Szwecji polskimi muzykami (nagrania, koncerty). Pisze muzykę teatralną. Od czasu do czasu koncertuje w Polsce. W 2012 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. 8 R e l a c j e W przypadku muzyki rozrywkowej za cezurę przyjmuje się zwykle datę wydania jakiejś znaczącej dlań płyty lub też publicznego debiutu prekursora. W Polsce możliwości jest jeszcze mniej, ponieważ w okresie słusznie minionej epoki płyty wydawane były z takim opóźnieniem, że są one mało wiarygodnym świadectwem czasu. Poza tym muzykę niepoważną, jak ją wtedy nazywano, traktowano z nieukrywanym lekceważeniem, czego konsekwencją jest to, że jej pionierskie lata są przeważnie słabo udokumentowane. Przyjęło się, że rock’n’roll w Polsce narodził się 24 marca 1959 roku, w dniu debiutu formacji Rhythm & Blues. Wątpliwy to punkt zaczepienia, ponieważ Rhythm & Blues wcale nie był pierwszym zespołem grającym u nas ten gatunek muzyki. Wcześniej niemal każda szanująca się orkiestra taneczna, z Zygmuntem Wicharym czy „Drążkiem” Kalwińskim na czele, miała w repertuarze modne wtedy przeboje Billa Haleya, Carla Perkinsa czy Elvisa Presleya. Kolejną wątpliwość budzi fakt, że cały repertuar Rhythm & Bluesa składał się z amerykańskich utworów śpiewanych po angielsku, a na dodatek jego trzecią część stanowiły bluesy, utwory boogie i ballady country. Trzymając się logiki, która dała pierwszeństwo zespołowi Rhythm & Blues, równie dobrze za datę pojawienia się u nas rock’n’rolla przyjąć można połowę lipca 1957 roku. Wtedy to podczas II Festiwalu Jazzowego w Sopocie wystąpił, odnoszący sukcesy jedynie w Niemczech Zachodnich, Amerykanin Big Bill R amsey. Wykonał on m.in. żwawego bluesa pt. Caldonia, który nasi słuchacze uznali za rock’n’rolla i oszaleli na tym punkcie. Żeby było śmieszniej, jego twórcą był Louis Jordan, muzyk raczej jazzowy, który nagrał tę pieśń dużo wcześniej, niż r ock’n’roll został nazwany. Wracając do naszego Rhythm & Bluesa, należy im oddać, że jako pierwsi oficjalnie zadeklarowali, że są formacją I n t e r p r e t a c j e r ock’n’rollową, co w dużej mierze stało się gwoździem do ich trumny. Władza ludowa nie mogła po prostu znieść lawinowo rosnącej popularności wykonawcy uprawiającego wrażą ideologicznie muzykę, więc unicestwiła zespół jednym urzędowym ukazem. Ziarno zostało jednak zasiane i już 23 lipca 1960 roku debiutował kolejny zespół pretendujący do tytułowego pierwszeństwa – Czerwono-Czarni. Tak jak w przypadku Rhythm & Bluesa, ich założycielem był red. Franciszek Walicki, który konsekwentnie eliminował błędy pierworodne – zespół miał swojską nazwę, jak ognia unikał terminu rock’n’roll i stopniowo włączał do repertuaru utwory rodzimych twórców. Na dodatek, by uśpić czujność urzędników, zaadaptował funkcjonujący jedynie we Francji termin big-beat, a zaraz potem wymyślił zgodne z duchem czasu hasła: „Polska młodzież śpiewa polskie piosenki” i „Szukamy młodych talentów”. Dzięki tym iście szatańskim fortelom przez kilka kolejnych lat zespół miał pracę, ale też zatracił swój pierwotny charakter. Czerwono-Czarni tylko na początku kariery grali rock’n’rolle, by skupić się na mocniej akcentowanym swingu i muzyce pop. Prawda jest taka, że big-beat był stylizacją tworzoną przez zawodowych muzyków estradowych, którzy usiłowali pogodzić oczekiR e l a c j e wania młodzieżowego rynku z dyrektywami Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Do tego wszystkiego rock’n’roll przez lata uznawany był u nas za muzykę na wskroś prymitywną i pozbawioną większych wartości artystycznych, a jego wykonawców nazywano „szarpidrutami”, co tłumaczy, być może, dlaczego robili oni wszystko, by tę muzykę „udoskonalić”. Znamienne wydaje się to, że w pierwszej dekadzie obecności rock’n’rolla w dorzeczu Wisły i Odry tylko Czerwonym Gitarom z powodzeniem udało się wdrożyć formułę samowystarczalnego zespołu instrumentalno-wokalnego, którego twórczość ewidentnie pachniała Beatlesami. Gdyby to właśnie pokrewieństwo uznać za czynnik decydujący, to za dzień narodzin rock’n’rolla w Polsce, można by przyjąć datę ich debiutu, czyli 15 stycznia 1965 roku. Niestety i tutaj pojawia się wątpliwość. Tym razem wynika ona z opinii Tadeusza Nalepy, który w swoim czasie autorytatywnie s twierdził, że wielka czwórka z Liverpoolu nie była zespołem r ock’n’rollowym czy rockowym, a jedynie wykorzystywała rockowe instrumentarium. Oznacza to, że akademickie pytanie: kto był pierwszy? nadal pozostaje < otwarte. Koncert Czerwono-Czarnych w Bielsku-Białej, 5 lipca 2014 F Lucjusz Cykarski Marcin Jacobson – animator kultury, menedżer, publicysta muzyczny. M.in. autor książki Rolling Stones – Warszawa ’67 (2013) oraz współautor zbioru wspomnień Marka Karewicza Big-beat (2014). I n t e r p r e t a c j e 9 Aneta Głowacka Prywatne kontra publiczne Miniony sezon w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej zamknęła Ifigenia w reżyserii Pawła Wodzińskiego na podstawie tekstu Eurypidesa. Reżyser – jak suge rowały doniesienia z teatru – przymierzał się pierwotnie do wystawienia Króla Leara Szekspira. Ostatecznie jednak wybór padł na grecką tragedię, która – jak się wydaje – znacznie lepiej wpisywała się w bieżący kontekst polityczny. F Monika Stolarska Aneta Głowacka – krytyk teatralny, asystentka w Zakładzie Teatru i Dramatu UŚ, redaktorka „Opcji”. W chorzowskim Teatrze Rozrywki zajmuje się impresariatem. 10 R e l a c j e O tym, że jest on ważny dla reżysera, można się było przekonać, czytając jego wypowiedź w programie spektaklu. Aktualności problematyki zawartej w Ifigenii dopatrywał się przede wszystkim w powrocie agresywnej, przednowoczesnej polityki do świata, który żył w przekonaniu, że takie pojęcia jak konflikt, wojna, podbój czy dominacja należą nieodwołalnie do historii. Tę tezę na bieżąco potwierdzały wydarzenia na Ukrainie i przejawy agresywnej polityki Putina, wspierającego prorosyjskich separatystów. Wodziński, zgodnie ze stosowaną od lat strategią, a kcję kanonicznej sztuki przeniósł we współczesne realia. Nie dookreślił wprost miejsca zdarzeń (dylemat, przed którym staje Agamemnon, mógłby dotyczyć niejednego polityka), jakkolwiek pokazywane na monitorach niedawne zamieszki na greckich ulicach zasugerowały miejsce i czas akcji. Port w Beocji, z którego miała wyruszyć pod Troję grecka flota, został zastąpiony przez pokój sztabowy. Przestrzeń gry wyznaczyła więc prosta scenografia, na którą złożyły się ustawione w prostokąt na środku sceny stoły z rozmieszczonymi na nich monitorami. Pozostawione w nieładzie stanowiska pracy: rozrzucone plastikowe kubki, nieuporządkowane krzesła i ogólny rozgardiasz, sugerowały, że przed wejściem publiczności (przedstawienie grane było na małej scenie) odbyło się tu burzliwe służbowe spotkanie albo wyczerpująca narada. Widzowie, obsadzeni w roli obserwatorów, zostali usadowieni pod ścianami w dwóch r zędach krzeseł. Śledząc przebieg wydarzeń, wyznaczanych rytmem spotkań i rozmów pomiędzy bohaterami, stawali się biernymi świadkami rodzinnej I n t e r p r e t a c j e tragedii oraz procesu wchłaniania przestrzeni prywatnej przez politykę. Kilka lat wcześniej w Starym Teatrze w Krakowie swoją adaptację Ifigenii (przygotowaną we współpracy z Pawłem Demirskim) na podstawie tekstu Racine’a w ystawił Michał Zadara. Reżyser, szukając punktów stycznych sztuki ze współczesnością, w inscenizacji położył nacisk na dominującą rolę mediów w uprawianiu polityki. Ofiara Ifigenii była przygotowywana jako widowisko medialne, bowiem Agamemnon i jego rodzina mieli świadomość, że każda osoba publiczna musi liczyć się z własnym medialnym wizerunkiem i wpisanymi w niego społecznymi oczekiwaniami. Od ich spełnienia w dużej mierze zależy społeczna czy polityczna skuteczność. Działalność polityczna odbywa się więc przede wszystkim za pośrednictwem kamer i monitorów, które decydują o sile, jakości i formie przekazu. Na dowód tego wypowiedziom postaci towarzyszyły wyświetlane na prompterach napisy, które wyprzedza- R e l a c j e ły artykułowane słowa. To, co mówili aktorzy, musiało zgadzać się z tym, co publiczność widziała na ekranie. Żadne zdanie nie mogło pojawić się przypadkiem i znienacka. Wszystkie wypowiedzi były precyzyjnie zaplanowane. Politycy okazywali się więc nie tyle świadomymi narzędziami w służbie idei czy wykonawcami woli wyborców, co zakładnikami mediów. W bielskim spektaklu Agamemnon (Piotr Gajos) również jest zakładnikiem, jednak nie mediów, które odgrywają tu znacznie mniejszą rolę, lecz populistycznych polityków, reprezentowanych przez wróżbitę Kalchasa. Obserwowane na ekranach uliczne demonstracje służą przede wszystkim jako narzędzie nacisku, rodzaj politycznego szantażu, zwłaszcza że potencjał rewolucyjny protestującej ulicy zdaje się wymykać spod kontroli. Korzystając z tego zagrożenia, nieobecny na scenie Kalchas, posługując się Menelaosem (Tomasz Lorek), prowadzi swoją grę z tylnego fotela: próbuje wymóc na Agamemnonie tragiczną dla niego decyzję. W zamian za Sławomir Miska (Achilles), Anna Guzik-Tylka (Klytajmestra) I n t e r p r e t a c j e 11 Anna Guzik-Tylka (Klytajmestra), Piotr Gajos (Agamemnon) 12 R e l a c j e odzyskanie przychylności bogini Artemidy, która ukarała flautą grecką flotę wojenną, jej dowódca ma złożyć w ofierze najstarszą córkę Ifigenię. Pomysł wydaje się niedorzeczny, a argumenty Kalchasa oderwane od rzeczywistości. A jednak najbardziej absurdalny pomysł, jeśli znajdzie poparcie tłumu, staje się realny. W imię fantasmagorii Agamemnon musi ponieść rzeczywiste konsekwencje. W odczytaniu teatralnej wersji mitu o Atrydach Wodziński skupił się przede wszystkim na prywatnym kontekście tej opowieści. Pokazał rozdarcie człowieka uwięzionego w roli polityka, który, żeby sprostać oczekiwaniom tłumu, musi poświęcić swoje osobiste relacje i więzi. Pod pretekstem ślubu z Achillesem Agamemnon ściąga do obozu Ifigenię (Daria Polasik) wraz z matką. Rozmowa z rzeczową Klytajmestrą jest pełna napięć. Anna Guzik zbudowała postać silnej, pewnej swoich racji i zdeterminowanej kobiety, która dla adwersarza jest niełatwym przeciwnikiem. Agamemnon ma trudne zadanie. Do decyzji poświęcenia córki musi przekonać nie tylko siebie, ale również podekscytowaną weselnymi przygotowaniami żonę, która przyleciała do niego przecież w innym celu. Miotając się pomiędzy skrajnymi emocjami, przygotowuje się do zdrady siebie, żony i córki. Jednak Klytajmestra nie daje za wygraną. Dla niej śmierć córki w imię dobra kraju nie jest oczywista. Wykorzystując arsenał kobiecych środków (jest atrakcyjną, zadbaną kobietą, zwracającą uwagę mężczyzn), próbuje uwieść szorstkiego w obyciu, nieokrzesanego Achillesa (bardzo dobra rola Sławomira Miski). Podarte pończochy, rozmazana szminka, zepsuta fryzura, a więc najbardziej widoczne rysy na nienagannym wizerunku, są również śladami determinacji i upokorzenia, bliznami w walce o uratowanie córki. Na próżno. Ifigenia z niepozornego dziewczęcia stopniowo przeobraża się w bojowniczkę, która przyjmuje na siebie rolę ofiary i bohaterki swojego kraju. Spektakl Pawła Wodzińskiego nie jest widowiskowy. W kameralną przestrzeń małej sceny reżyser wprowadził prostą, mało atrakcyjną wizualnie formę, jakkolwiek wynikającą z jego interpretacji antycznego tekstu. Odczytanie Ifigenii nie wydaje się również szczególnie odkrywcze – w kontekście bieżących wydarzeń politycznych sprawia wrażenie czytania pod założoną tezę – nie można mu jednak odmówić konsekwencji i wrażliwości na nerw współczesności. W polityce uleganie populistycznej większości, nawet jeśli oczekiwania i wysuwane argumenty są absurdalne, jest wciąż bardzo aktualne. < Teatr Polski w Bielsku-Białej: Ifigenia (na podstawie Ifigenii w Aulidzie Eurypidesa). Reżyseria i scenografia Paweł Wodziński, muzyka Stefan Węgłowski, kostiumy i reżyseria światła Agata Skwarczyńska, multimedia Bartłomiej Kubica. Premiera 31 maja 2014. I n t e r p r e t a c j e Magdalena Legendź Co skrywamy w sobie Tegoroczne festiwale teatralne w naszym regionie, czyli 26 Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej oraz 25 Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic” w Cieszynie, odbywały się w roku świętowania 25-lecia odzyskania społeczno-politycznej wolności. Czy ona raduje, czy raczej przeraża twórców teatru? A my, odbiorcy, czy jesteśmy gotowi artystyczną i polityczną wolność akceptować? Czy jej potrzebujemy? Otwarte okna Festiwal, czyli święto. Kiedyś czekało się na kolejny jak na Boże Narodzenie, a każdy spektakl był niezwykłym prezentem. Rzecz dotyczy zwłaszcza festiwalu lalkarskiego, którego początki sięgają „ciemnych” czasów minionego reżimu politycznego i który był przez dekady rzeczywistym oknem na świat zachodniej kultury, myśli, cywilizacji. Nieraz otwierał to okno na Daleki Wschód. W tym roku po raz pierwszy od dawna nie raziły sztampowe dziennikarskie sformułowania w rodzaju „długo oczekiwany”, bo faktycznie Ramajana teatru cieni, wayang kulit, z Indonezji to niezapomniane teatralne przeżycie. Niezwykłe dźwięki tradycyjnych instrumentów gamelanu, oglądanie spektaklu od kuchni – zza pleców snującego opowieść dalanga, prezentacja ażurowych lalek... Precyzyjnych, pięknie malowanych, R e l a c j e złoconych. Zwykle widzowie oglądają tylko ich cienie. Czyli zdobienia nie są właściwie potrzebne... ale tu już działa rytuał i magia. W kategorii „długo oczekiwanych” z Indonezyjczykami konkurował Hoichi Okamoto, którego ostatni spektakl sfilmowany pod tytułem Wena oglądano w skupieniu i z cisnącymi się na myśl słowami zapamiętanymi u innego wielkiego artysty: Mistrz! To mistrz tak wyciąga dłonie i kładzie je na gwiazdach... Film miał premierę dwa lata temu, już po śmierci artysty, który w Bielsku-Białej gościł kilkakrotnie. Cieszyński festiwal „Na Granicy” – teraz, po Schengen, wreszcie „Bez Granic” – też otwierał okna i łamał szlabany, a świętem było, gdy na teatralny bilet można było swobodnie przekraczać granicę. To też była magia. Przybliżał nam z roku na rok formalną wolność 26 MFSL: Wunderkammer – Gabinet osobliwości, Gottschalk-Mürle-Soehnle (Pforzheim, Niemcy) – nagroda F Dariusz Dudziak Magdalena Legendź – teatrolożka, publicystka kulturalna, redaktorka książek i czasopism, a przede wszystkim recenzentka, która od lat dzieli się z czytelnikami różnych pism refleksjami na temat życia teatralnego. I n t e r p r e t a c j e 13 26 MFSL: Stół, Blind Summit Theatre (Londyn, Wielka Brytania) – Grand Prix F Dariusz Dudziak 26 MFSL: Czarna owca, Teatrodistinto (Valenza, Włochy) F Dariusz Dudziak 14 i swobodę, rozluźniając gorset nieraz bezsensownych przepisów państwowych, które utrudniały nam codzienne życie na granicy (...) – napisał Jerzy Herma, szef organizacyjny czterech edycji festiwalu. – Zadziałała zasada: „jest granica, to trzeba ją przełamać i jak najszybciej zlikwidować”, w przeświadczeniu, że od każdego z nas coś zależy, i nie oglądać się stale na tych, którzy na górze podejmują decyzje. Święto już codzienne Dziś możemy pojechać do Czech, Japonii czy Indonezji, jeśli tylko nas na to stać. Paradoksalnie, za żelazną kurtynę zachodni artyści przyjeżdżali chętnie, teraz organizatorów festiwali, nawet tak renomowanych jak bielski lalkowy, obowiązują prawa rynku. Mistrzowi trzeba dobrze zapłacić. Jest i drugi paradoks. Teraz, gdy granica jest niezauważalna, święto można mieć codziennie – w Internecie. Niby to inna jakość, spektakl sfilmowany i na żywo, ale sama możliwość łatwego odbioru rozleniwia. No i nie trzeba się wysilać, żeby zrozumieć, co zagraniczni artyści chcą nam powiedzieć, zawsze gdzieś w sieci można znaleźć napisy. Sądzę, iż starsze pokolenia straciły zaciekawienie dla kultury – zwłaszcza obcej. (…) Bardziej zajmujemy się sobą niż innymi – tak na łamach miesięcznika „Śląsk” już dwa lata temu o cieszyńskiej imprezie pisał Jan Picheta. Nie chce się przekraczać granicznej Olzy – tej prawdziwej i tej mentalnej. A zresztą po co, skoro tam można natknąć się na „Innego”. Lęk przed innością jest nieodłącznie związany z lękiem przed wolnością. Inność poszerza moją wolność, ale co ja z tym otwartym polem wolności mogę zrobić? – pytał reżyser Wiktor Rubin w cieszyńskim ratuszu. O tej inności, której się obawiamy, mówiło pokazane w Bielsku-Białej prościutkie, bo skierowane do dzieci, ale zabawne przedstawienie Czarna owca włoskiego Teatrodistinto. Smrodek dydaktyczny nieco poniżej normy, może trochę zbyt jawnie prounijne. Znakomicie skontrastowani fizycznie aktorzy przy pomocy zabawek – plastikowych figurek zwierząt – opowiadali o tym, jak jesteśmy różni i jak to zaskakuje, drażni, przeszkadza, jak usiłujemy naginać innych do swoich wzorców. Jak musimy się do tego przyzwyczajać i wzajemnie akceptować. Różnić się pięknie, jak powiedziałby Norwid. Polityka i tożsamość Sztuka jest córą wolności – powtórzył za Fryderykiem Schillerem cieszyński poeta i tłumacz Zbigniew Machej podczas teatralnej sesji naukowej pod hasłem Paradoks wolności (z cyklu Dialogi Havlowskie), zorganizowanej w czasie festiwalu w Cieszynie. Aby móc określić swoją wolność, trzeba znać swoje korzenie, swoją tożsamość – napisał Machej. Dwa lata temu debata była częścią szerszego modułu programowego Inspiracje Havlowskie, obejmującego m.in. czytanie sztuk europejskich dramatopisarzy, ale interesuje mnie, kiedy będzie można zobaczyć jego dramaty? Znów nie było ani jednej realizacji sztuk Václava Havla, gdy tymczasem wobec radykalizującej się rzeczywistości politycznej mogłyby – niestety – zabrzmieć nadspodziewanie aktualnie. Przypomnijmy ponownie: prezentacjom sztuk ówczesnego dysydenta, a potem prezydenta Czech, poświęcona była pierwsza edycja festiwalu – wtedy pod nazwą „Na Granicy”. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Był za to przedziwny spektakl Bilego divadla z Ostrawy wystawiony w poetyce z minionej epoki – dosłownie, bo grany jest od 1983 roku – z imprimatur autora. Grobla wieczności według Bohumila Hrabala w stulecie jego urodzin nie była jednak pastiszem „akademii ku czci”, a szkoda. Zainscenizowany przed budynkiem Tešinskiego divadla punkt skupu makulatury, gdzie toczyła się akcja, wzbudzał mieszane uczucia. Dziś teatr uliczny z czym innym się kojarzy: z pełną emocji feerią, nie z polityczno-intelektualnym wiecem. Nie zawsze to jest dobre, jak okazało się wcześniej na lalkarskim festiwalu podczas występu lwowskiego teatru Woskresinnia – z ogniami, szczudłami i zlepkiem Szekspira na dokładkę. Ukraiński spektakl Spotkać Prospera to nieco więcej niż widowisko „światło-dźwięk”, ale mniej niż teatr. Wracając do Havlowskich dialogów: kilkanaście referatów przedstawili w cieszyńskim ratuszu współorganizatorzy festiwalu, aktywiści Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej, dawni dysydenci z Polski i Czech, teoretycy i praktycy teatru oraz animatorzy kultury (z Polski, Czech, Słowacji i Węgier) – w tym cytowani Zbigniew Machej i Wiktor Rubin. Tego ostatniego zacytujmy raz jeszcze, bo jego słowa dobrze oddają to, co pokazano w teatrach po obu stronach Olzy: Jak teatr może reagować na problemy wynikające z przerażenia wolnością? Jak może otworzyć ludzi na swobodne wyrażanie siebie? Czy może tworzyć grunt pod rzeczywiste otwarcie się ludzi na inność: w myśleniu, wyrażaniu, postrzeganiu, konstytuowaniu tożsamości? Teatr powinien oświetlać te obszary wykluczenia i odrzucenia, które funkcjonują jako norma. Interesującą analizę sposobów, w jaki twórcy teatru odpowiadają na te postulaty, dał w swoim wystąpieniu prof. dr hab. Włodzimierz Szturc z Uniwersytetu Jagiellońskiego. I rzeczywiście, na festiwalowych scenach można było dostrzec z arówno neobrutalizm, parodystyczną infantylizację oraz unaiwnioną karykaturę społeczną jako sposób przedstawienia postaci dramatycznych, neomarksizm będący metodą oceny sytuacji zniewolenia oraz kierunki określane jako genderowe, które są w istocie manifestacjami indywidualnej, choć przedstawianej jako reprezentatywna dla grupy ludzi, wolności człowieka poszukującego tożsamości. Córy i synowie wolności Swoje myślenie o wolności zaprezentowały w Cieszynie trzy pary reżysersko-autorskie – dzieci odzyskanej wolności. Duet Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin za swoją Carycę Katarzynę zgarnął kolejną festiwalową nagrodę – Złamany Szlaban. Jej „długo oczekiwana” nagość nie jest tu symboliczną nagością Gombrowiczowskiej Albertynki, ale służy bohaterce jako broń. Sięga ona 25 MFT „Bez Granic”: Caryca Katarzyna, Teatr im. S. Żeromskiego, Kielce – Złamany Szlaban. Marta Ścisłowicz (Katarzyna II) i Wojciech Niemczyk (Piotr I) F Michał Walczak 25 MFT „Bez Granic”: Konferencja Paradoks wolności w sali sesyjnej cieszyńskiego ratusza. Od lewej: Włodzimierz Szturc, Ewa Tomaszewska, Petruška Šustrová, Janusz Okrzesik, Krystyna Krauze F Petr Grendziok R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 15 25 MFT „Bez Granic”: Szare siedemdziesiąte albo Cisza Husáka, Divadlo Na zábradlí (Praga, Czechy) F Vladimír Novotný KIVA 25 MFT „Bez Granic”: Klątwa. Odcinki z czasu beznadziei, odcinek I, Teatr Łaźnia Nowa (Kraków), Teatr IMKA (Warszawa) F Tomasz Wiech R * Joanna Ostrowska, Nagość carycy, [o nline], [dostęp: 26.07.2014], dostępny na: http://sztukawspolczesna. org/recenzja/2013-2014/116/ nagosc-carycy. 16 R e l a c j e do środków, które dotąd kojarzyły się zwykle z uprzedmiotowieniem kobiety. Spektakl, pęknięty na dwie części, z których druga jest zagadana pseudobłyskotliwymi sloganami, będącymi w istocie strzępami ekwiwalentów emocji, zaciemniającymi klarowną dotąd wymowę, wybornie pokazuje jeden z wariantów sposobów kobiecego radzenia sobie w świecie, w którym mężczyźni może nie mają już takich wielkich jaj, ale nadal rozpychają się w przestrzeni publicznej – jak napisała Joanna Ostrowska*. Jan Mikulášek i Dora Viceníková to para porównywalna do Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego w bezkompromisowości myśli i odważnym ich przedstawianiu. Ich Szare siedemdziesiąte albo Cisza Husáka Divadla Na zábradlí z Pragi do połowy obywały się bez słów – niech zatem nikt nie mówi, że „Innego” trudno zrozumieć z powodu bariery językowej. Przypominając społeczną rzeczywistość lat 70., uświadamiało, że niewiele się zmieniło, że nadal boimy się wychylać, chętnie klaszczemy, cenimy święty spokój. Grupa Polaków, wśród której siedziałam, strasznie się śmiała, ale część miejscowej widowni Tešinskiego divadla po przerwie nie wróciła na salę. Może obrażona nie chciała przypominać sobie, jak podlizywaliśmy się – po obu stronach granicy – „ludowej” władzy? Czeskie przedstawienie było czystsze, bardziej jednorodne niż „długo oczekiwana” Klątwa. Odcinki z czasu beznadziei Strzępki i Demirskiego. Pomysł, że Jezus, który przychodzi na świat i jak anioł zagłady zabija wszystkich polityków, siłą rzeczy musi obsunąć się w hucpę, humbug i groteskę. Niepotrzebnie media robią z tego spektaklu „wielką narodową rzecz”. Żaden to poważny, poparty analizą, rozrachunek ze współczesnością, to rodzaj niewątpliwie ostrego, politycznego, wysokich lotów, ale jednak kabaretu. Gdy dzieci idą spać Magia lalki panowała w Bielsku-Białej nie tylko dzięki świetnej, towarzyszącej Międzynarodowemu Festiwalowi Sztuki Lalkarskiej, wystawie w Galerii Bielskiej BWA pod takim tytułem. Osobne światy scenografów, tworzących estetykę Banialuki w minionym dziesięcioleciu, stłoczone obok siebie buzowały emocjami i wspomnieniami jak natrętna natura z ogrodu Brunona Schulza. Co się tam musiało dziać w nocy, gdy dzieci poszły już spać? Przedsmak tego dawały dwa, słusznie dostrzeżone przez jury spektakle. Pierwszy, Gabinet osobliwości niemieckich artystów Alice-Therese Gottschalk, Raphaela Mürlego i Franka Soehnlego, można by streścić zdaniem: Świat jest cudowny i przerażający w swej zmienności. Soehnle to mistrz formy, który abstrakcyjnym pojęciom nadaje zmysłowy kształt i ożywia intuicje. Niesamowity klimat jego przedstawień poraża, wkręca się w trzewia. Inna sprawa, że tym razem wiele więcej niż klimat tam nie było. I drugi, Kraina czarów Teatro de Marionetas do Porto z Portugalii – fascynująca podróż do wnętrza ludzkiej jaźni, do mrocznego królestwa psychodelicznych wizji, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje, a Alicja wcale nie jest grzeczną dziewczynką. Niepokojące, frapujące widowisko przenoszące widza w intymne rejony tłumionych instynktów. Wolność artysty – jak napisał Włodzimierz Szturc – polega na obnażaniu tego, co człowiek skrywa w sobie. < 26 Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej, 22–25 maja 2014, Bielsko-Biała. Organizator: Teatr Lalek Banialuka. 25 Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic”, 4–7 czerwca 2014, Cieszyn, Český Těšín. Organizatorzy: Solidarność Polsko-Czesko-Słowacka, Občanské sdružení Půda. I n t e r p r e t a c j e Wayang w Bielsku-Białej Marianna Lis Prawdopodobnie pierwszy pokaz jawajskiego teatru cieni na terenie Polski odbył się ponad sto lat temu, w 1901 roku, w Dublanach pod Lwowem1. Zorganizował go Marian Raciborski, botanik, k tóry po trzyipółletnim pobycie na Jawie, między listopadem 1896 a sierpniem 1900 roku, jako pierwszy przywiózł do Polski kolekcję sztuki jawajskiej. Wśród bogatych zbiorów znalazły się również i lalki teatru cieni, które botanik sam potrafił animować, opowiadając przy tym poznane na Jawie historie. W maju 2014 roku, podczas 26 Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej, polska publiczność po raz pierwszy miała okazję obejrzeć spektakl wayang kulit, tradycyjnego jawajskiego teatru cieni, w wykonaniu indonezyjskich artystów. Wszystkie wcześ niejsze prezentacje tego teatru – począwszy od pierwszego przedstawienia w Dublanach, poprzez spektakle pokazywane na różnych festiwalach, w tym w Bielsku-Białej, kończąc na inscenizacjach przygotowywanych przez Warszawską Grupę Gamelanową, która zajmuje się w Polsce popularyzacją tradycyjnej jawajskiej muzyki i sztuki – były wykonywane we współpracy polsko-indonezyjskiej. Bielski festiwal stał się okazją do zaproszeR e l a c j e nia i zaprezentowania wayangu w formie najbliższej tej, jaką można obejrzeć na co dzień na Jawie. Indonezyjski wayang kulit trwa nieprzerwanie od ponad tysiąca lat i uważany jest za jedną z najdłużej istniejących na świecie tradycji opowiadania. Słowo kulit oznacza skórę i odnosi się do materiału, z którego wykonywane są lalki. Najlepszym materiałem jest wysuszona i oczyszczona skóra wodnego bawołu, z której usunięte zostały tłuszcz, sierść i która jest odpowiednio cienka oraz przezroczysta. Następnie na tak wypreparowaną skórę nanosi się wzór lalki i rozpoczyna proces wycinania skomplikowanych ornamentów. Otwory muszą być wykonane z niesłychaną precyzją, wzory są Lakon (opowieść) Dewi Kunthi, dalang Ki Haryo Sumantri & Ki Harmoko Susilowardoyo, Yogyakarta (2012) Marianna Lis – wykładowczyni Akademii Teatralnej w Warszawie, autorka wielu artykułów w książkach oraz prasie krajowej i zagranicznej poświęconych indonezyjskiemu teatrowi lalek. I n t e r p r e t a c j e 17 Lakon Banjaran Bima, dalang Ki Seno Nugroho, Yogyakarta (2012) Fragment lalki kayon (drzewo życia), otwierającej i zamykającej spektakl 18 R e l a c j e ajczęściej dość gęste, w związku z tym najmniejszy nan wet błąd może zniszczyć całą pracę. Istnieje ponad trzydzieści wzorów nacięć i motywów używanych przy tworzeniu lalki. Niegdyś cienie – obraz świata duchowego – oglądały kobiety i dzieci, mężczyźni zajmowali miejsce za plecami dalanga (lalkarza) i oglądali lalki – obraz świata materialnego. Dzisiaj publiczność w Indonezji, tak jak polska podczas bielskiego festiwalu, ogląda spektakle zza placów dalanga i towarzyszących mu muzyków. Dzięki temu widzowie mogą nie tylko podziwiać pracę lalkarza, ale też dokładniej przyjrzeć się pojawiającym się na ekranie bohaterom. Całonocne spektakle przyciągają obietnicą spotkania i wspólnego przeżycia. Większość przedstawienia odbywa się poza sceną. Obrazy, dźwięki i zapachy pobudzają zmysły; mieszają się wonie goździkowych papierosów i kadzideł, smażonych przekąsek i mocnej kawy. Zabawki, szeroko otwarte oczy dzieci, lampy oświetlające rozłożone tu i ówdzie stoiska z lalkami. Tłum widzów, chcących zobaczyć występy najlepszych dalangów, towarzyszące im głośne rozmowy i jeszcze głośniejsza muzyka, wreszcie pierwsze dźwięki gamelanu2 sygnalizujące nadchodzący początek spektaklu. Spektakle stają się okazją do święta, które od wieków kształtuje jawajską tożsamość. Historia wayangu jest odbiciem historii Jawy: swoimi korzeniami sięga ona animizmu; z czasów, kiedy na wyspie dominował hinduizm (około II–III wieku n.e.), pochodzi repertuar oparty na Mahabharacie i Ramajanie. Islam, który dotarł do wyspy w XVI wieku, wpłynął na kształt lalek, które posłużyły również (przede wszystkim w trójwymiarowej formie nazywanej wayang golek) do propagowania nowej religii wśród Jawajczyków. Cza- sy kolonialne, rozpoczęte w XVII wieku, odarły wayang z polityki, ze związków z historią i religią. W okresie rewolucji po odzyskaniu niepodległości w 1945 roku stał się potężnym orężem w walce o nowo powstałe państwo. Począwszy od lat osiemdziesiątych XX wieku, określanych w historii wayangu jako czas „nowszych innowacji”, aż do dzisiaj coraz większą rolę odgrywają w nim młodzi twórcy. Ich spektakle prowokują do dyskusji na temat zmian społecznych i kulturowych zachodzących w Indonezji, zmian w sposobie myślenia o wartościach moralnych kierujących społeczeństwem, wreszcie na temat szeroko rozumianej polityki czy problemów, jakie niesie za sobą globalizacja. Szukając nowych środków i form przekazu, młodzi twórcy wychodzą w swoich działaniach poza tradycję, starając się nadać tradycyjnym spektaklom współczesny kształt. Jednym z najczęściej stosowanych rozwiązań jest skracanie czasu przedstawienia z całej nocy do godziny, dwóch, tak by były one jak najbardziej atrakcyjne dla odbiorców. Często również lalkarze rezygnują z używania starojawajskiego języka kawi, który dla współczesnych Jawajczyków nie zawsze jest zrozumiały, zastępując go potocznym jawajskim, indonezyjskim, a nawet wtrącając zdania po angielsku. Towarzysząca spektaklom muzyka wykonywana jest nie tylko na tradycyjnych instrumentach gamelanu, ale też na perkusji czy gitarach elektrycznych. I wreszcie, opowiadane historie odbiegają od ustalonego w XIX wieku kanonu i choć dalej przekazują te same treści, czynią to w sposób interesujący dla współczesnego odbiorcy, któremu bliższe niż wayang jest kino akcji. Ki Seno Nugroho, którego miała okazję podziwiać festiwalowa publiczność w Bielsku-Białej, uważany jest za przedstawiciela tego młodego, eksperymentującego pokolenia lalkarzy. Urodzony w 1972 roku w Yogyakarcie, już od najmłodszych lat towarzyszył swojemu ojcu, znanemu dalangowi Ki Suparman Cermo Wiyoto. Swoją edukację każdy lalkarz rozpoczyna od uczestnictwa w spektaklu. Początkowo, na wpół świadomie, ogląda spektakle razem z rodzicami, krewnymi, innymi dziećmi. Z czasem, w wieku około pięciu lat, staje się kimś więcej niż tylko biernym widzem, zajmuje miejsce bezpośrednio za dalangiem, zaczyna mu pomagać. Podaje lalki w trakcie trwania spektaklu, a tym samym poznaje nie tylko sztukę ich animowania, ale też historie i symbolikę obecną w wayangu. Rozpoczyna trening. Seno Nugroho, który w dzieciństwie pomagał ojcu, decyzję o zostaniu dalangiem podjął pod wpływem spektaklu jednego z mistrzów wayangu, Ki Manteb SoedharI n t e r p r e t a c j e sono, i już w wieku 15 lat zaczął występować. Początkowo przygotowywał godzinne fragmenty, które wplatał w spektakle ojca, z czasem zaczął poszerzać swój reper tuar i będąc jeszcze w szkole średniej, pokazał swój pierwszy pełny spektakl. Po śmierci ojca, chcąc kontynuować jego pracę, poświęcił się dalszym studiom nad techniką, repertuarem i filozofią wayangu, kształcąc się u najlepszych dalangów w Yogyakarcie. Jednocześnie zajmował się choreografią i grą na gamelanie, a z czasem założył własną grupę gamelanową Warga Laras, składającą się z około 50 muzyków. Wszyscy oni, co pokazali w Bielsku-Białej, są wszechstronnie wykształceni. I chociaż tradycyjnym spektaklom pokazywanym na Jawie zwykle towarzyszy grupa około 20 wykonawców, to podczas festiwalu wystarczyło zaledwie 7 muzyków, by zapewnić pełną oprawę muzyczną przedstawienia. Ki Seno Nugroho jest dzisiaj jednym z najpopularniejszych dalangów zarówno w Yogyakarcie, jak i na Jawie. Wypracował swój własny styl, będący wynikiem nie tylko studiów lalkarskich, ale też zainteresowania muzyką i tańcem. Jego spektakle, innowacyjne, ale jednocześnie zakorzenione w tradycji, charakteryzują się niezwykle dynamicznymi scenami walki, po których wytrawni widzowie rozpoznają kunszt dalanga. Ki Seno znany jest również z autorskiego opracowywania klasycznego repertuaru, który przycina i przekształca tak, by był atrakcyjny dla współczesnego odbiorcy, nie tracąc przy tym pierwotnego znaczenia. I właśnie taką, uwspółcześnioną wersję wayangu zaprezentował Ki Seno podczas MFSL w Bielsku-Białej. Spektakl, oparty na fragmencie Ramajany, opowiadał historię uprowadzenia ukochanej Ramy – Sinty – przez Rahwanę, króla krainy Alengka. W wyniku podstępu porwał on niezwykłej urody Sintę do swojego królestwa, po drodze zwyciężając dzielnego ptaka Garudę o imieniu Jatayu. Ptak upadł pod nogi zrozpaczonego Ramy i przed śmiercią przekazał mu, co stało się z jego ukochaną. Rama poprzysiągł uratować Sintę i poprosił o pomoc białą małpę o imieniu Hanuman. Hanuman odszukał Sintę, zanim jednak udało mu się wraz z nią opuścić królestwo Rahwany, został zaatakowany przez jego żołnierzy i po długiej walce pojmany. Za karę miał zostać spalony, udało mu się jednak w ostatnim momencie zbiec. Uciekając, rozproszył iskry sypiące się z płonącego już ogona, podpalając tym samym królestwo Rahwany i mszcząc się za porwanie Sinty. Lalka indonezyjskiego teatru cieni wykonana jest ze skóry (kulit) Sceneria spektakli wayang kulit, Yogyakarta (2012) F R e l a c j e Marianna Lis I n t e r p r e t a c j e 19 F Marianna Lis Tradycyjny zbiór opowieści pochodzących z Ramajany i wykorzystywanych przez wayang został spisany w XIX wieku i składa się z 18 rozdziałów. Ki Seno stworzył swoją własną wersję historii, ograniczając zarówno czas spektaklu, jak i liczbę pojawiających się w nim bohaterów do minimum, nie rezygnując przy tym z przekazania przesłania opowieści. W czasie naszych rozmów Ki Seno wielokrotnie podkreślał, że stara się przygotowywać spektakle dla osób, które prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widziały wayangu, nie znają tradycyjnego repertuaru, nie są w stanie biegle rozróżniać pojawiających się postaci, a także nie rozumieją języka jawajskiego. Dalang proponuje im „wayang w pigułce”, formę, która pozwala poczuć, czym dla Jawajczyków jest wayang, ale która nie wymaga od widza przygotowania, swoistego treningu patrzenia i rozumienia pokazywanych treści. I sądząc po reakcjach widowni zgromadzonej podczas festiwalu, forma ta rzeczywiście okazała się atrakcyjna. Już po spektaklu zdecydowana większość widzów weszła na scenę, chcąc z bliska przyjrzeć się kunsztownie wykonanym lalkom, rzucanym przez nie cieniom, spróbować dotknąć, poczuć, czym jest wayang. Po pokazie w Dublanach w 1901 roku w czasopiśmie „Ilustracja Polska”3 ukazała się relacja z przedstawienia. We wspomnieniach po śmierci Raciborskiego Mieczysław Limanowski, młody geolog i późniejszy współtwórca teatru Reduta, opisuje widziane wówczas przedstawienie: Przyjaciołom pokazywał ten teatr, poruszał stylizowanymi figurkami w rytm teatralnych formuł. Koronkowo wycinane figurki czarowały przed widzem piekło i niebo i ten czyściec malajski, który jest tak ciężki i martwy, jak owa powierzchnia Oceanu Indyjskiego, bez jednej fali pod niebem straszliwego skwaru, który wyprzedza monsuny. Opowiadania Raciborskiego otwierały bramy do duszy, w którą tylko z rzadka pogrąża się dusza Europejczyka. (...) sakralne formułki, tajemnicze zaklęcia pierwotnej magii, przedziwne gesty, symbole świtu i zmartwychwstania – oto co czarowało wśród śpiewu i ruchu misternie poruszanych figurek 4. Z relacji Limanowskiego, choć naiwnej i niewolnej od orientalistycznych skojarzeń, przebija fascynacja tą nieznaną wówczas w Polsce sztuką. Być może i pokazany w Bielsku-Białej wayang zafascynował i zainspiruje < polskich twórców teatru. Zbigniew Osiński, Polskie kontakty teatralne z Orientem w XX wieku. T.1. Kronika, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2008, s. 12-13. 2 Gamelan – klasyczna orkiestra jawajska. 3 Alfred Woycicki, Jawański „Wajang” w Dublanach, „Ilustracja Polska” (Kraków–Lwów) 1901, nr 11, s. 143-145. 4 Mieczysław Limanowski, Marian Raciborski (Wspomnienie pośmiertne), „Echo Polskie” (Moskwa) 1917, nr 118. 1 20 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Dzielę się Renata Morawska skarbem Końcówka sezonu, trzy dni po ostatnim repertuarowym występie na deskach Teatru Polskiego, dzień przed początkiem długiego czerwcowego weekendu z Bożym Ciałem, rozpoczynającym dla wielu tegoroczne wakacje. O dziwo, budynek tętni życiem. Wokół jakiś ponadprzeciętny ruch, w środku gwar. O 12.00 i 18.00 gwar ten na ponad dwie godziny przybiera postać zorganizowaną. Oto prapremiera spektaklu muzycznego przygotowanego przez Centrum Artystyczno-Edukacyjne Proscenion, działające od września 2013 roku pod egidą Centrum Sztuki Kontrast. Na scenie 24 amatorów w wieku od 6 do 19 lat i troje zawodowych aktorów (Marta Gzowska-Sawicka, Katarzyna Zielonka, Sławomir Miska) opowiada wzruszającą historię urodzonych w noc świętojańską Róży i Janka, których połączyły los i przypadek, a nade wszystko miłość. Miłość silniejsza niż podziały społeczne, silniejsza niż długotrwała rozłąka, silniejsza niż wszelkie przeciwności. Historia jakich wiele i jakich nigdy dosyć. Na widowni (zarówno w południe, jak i podczas wieczornego występu) tłum: rodziny i przyjaciele uczestników zaangażowaR e l a c j e nych w projekt, entuzjaści teatru i ważni goście – przedstawiciele różnych środowisk. Wpatrzeni, zasłuchani. Zwieńczenie 9-miesięcznej pracy Proscenionu oglądam z balkonu. Doceniam tę perspektywę co chwilę, zwłaszcza w kolejnych zbiorowych scenach, które dominują w spektaklu. Jestem tu prywatnie, trochę z teatrologicznej ciekawości, trochę familijnie – z 17-letnim synem, który odziedziczył po mnie gen miłości do teatru i sam rozwija się i spełnia w amatorskim zespole. Niczego nie analizuję. Jeszcze nie wiem, że o tym napiszę... Daję się ponieść opowieści i musicalowej formie przekazu, wzruszam się i śmieję do łez, podążając za fabułą. Poziom warsztatowy występujących jest bardzo wysoki, chcąc nie chcąc, uruchamia skojarzenia z najlepszymi dokonaniami teatru amatorskiego, jakie dane mi było w życiu oglądać. Młodzi artyści przez dwie godziny F Ewa Sowa Renata Morawska – teatrolożka, instruktorka teatralna. Prowadzi warsztaty twórcze, pisze i redaguje teksty. I n t e r p r e t a c j e 21 F Tomasz Owczarek Za kulisami: Marta Gzowska-Sawicka łagodzi przedpremierowe emocje F Ewa Sowa 22 R e l a c j e skupiają uwagę widzów niczym dobrze wyszkoleni zawodowcy (przedstawienia zespołów amatorskich trwają zwykle ok. pół godziny, maksimum godzinę), a co najważniejsze – od początku do końca widowiska utrzymują prawdę przekazu. Oglądam spójne, wielopłaszczyznowe dzieło teatralne w wykonaniu dużego amatorskiego zespołu, oparte na autorskim scenariuszu Marty Gzowskiej-Sawickiej, wypracowane (i dopracowane!) aktorsko, choreograficznie i wokalnie, z piękną, ambitną instrumentacyjnie i melodycznie muzyką, z symboliczną, operującą teatralnym skrótem scenografią (wielofunkcyjne duże sześciany, pokryte wzorami, które w zależności od potrzeb budują kolejne znaczące przestrzenie świata przedstawionego) i przemyślanymi kostiumami, których bogactwa i różnorodności mógłby pozazdrościć niejeden producent teatralny. Reżyserem tej wypadkowej pracy zawodowców i amatorów jest Rafał Sawicki, nie tylko ceniony aktor, ale i doświadczony instruktor teatru amatorskiego (14 lat pracy z dziećmi i młodzieżą). Wychodzę z teatru, pozostając w nim czy raczej... unosząc go w sobie, jak po każdym wartościowym, mocno przeżytym przedstawieniu. Z przyjemnością odtwarzam w pamięci fragmenty piosenek, niektóre sceny. Przymykam oczy i widzę bohaterów, którzy zostaną ze mną na dłużej: oczywi- ście pierwszoplanowych Różę i Janka (świetnie poprowadzone postaci od kilkuletnich dzieci, poprzez mniej więcej dziesięcioletnie, po dorosłe wersje bohaterów); dalej charakterystyczne postaci portowego kloszarda Bodzia, Żyda Rubinowicza, pokojówki Basi, przezabawnego Konstantego; wreszcie przejmującą Felę z sierocińca (piosenka w jej wykonaniu Nim serce zamieni się w głaz, zainicjowana rzewnym zapytaniem o istotę i prawo do miłości, a zwieńczona porywającym, gospelowym finałem Miłość masz na serca dnie Siostry Łucji, to sceniczny majstersztyk, przekazujący całą gamę emocji i musicalowych skojarzeń). Wspominam, rzecz jasna, subiektywnie. Gdybym miała zobiektywizować jakoś własne wrażenia, wybrać jedną „najciekawszą scenę”, nie umiałabym – każda przykuwa uwagę, z każdej przebija ogrom pracy, zaangażowania i pasji, włożonych w ten projekt. Kiedy tak chodzę któryś dzień ze Skarbem w sobie, odczuwam potrzebę, aby się nim podzielić. Wychodzę bowiem z założenia, że dobrem trzeba się dzielić. A zobaczyłam coś dobrego – cennego artystycznie, pięknego po ludzku, przekazanego umiejętnie, ciekawie, a przy tym prosto, lecz nienaiwnie. Zobaczyłam dobre przedstawienie. Zobaczyłam też dobre relacje w zespole, piękną więź między dziećmi, twórcami, rodzicami i wieloma osobami, które przyczyniły się do sukcesu przedsięwzięcia (scena finałowa, podziękowania po finale, gorące oklaski na stojąco). Zobaczyłam SKARB w różnych tego słowa znaczeniach. Dzielę się nim hojnie i z wielką chęcią. Już w samej materii spektaklu skarb jest wieloznaczny: dosłownie – jako piękny kryształ – znajdują go w dzieciństwie główni bohaterowie; skarbem, od chwili narodzin, jest Róża dla owdowiałego ojca (w pierwszej scenie dowiadujemy się, że mama Różyczki umiera podczas porodu); liczne jubilerskie skarby otrzymuje dorosła Róża od Konstantego; wreszcie z perypetii przedstawionych na scenie wynika oczywiste przesłanie, że skarbem naszego życia, najcenniejszym, jest miłość, bez niej wszystko traci wartość i sens. Dla widowni niewątpliwym skarbem jest profesjonalnie przygotowany i zagrany spektakl, z kolei 24-osobowy zespół amatorów odkrył skarb w postaci ciekawej kilkumiesięcznej pracy, pozwalającej zanurzyć się w samej esencji teatru. Nieocenionym skarbem są dla nich konsekwencje tej przygody, nie tylko artystyczne: wymiana myśli, doświadczeń, uczuć w wielopokoleniowej grupie, wzajemny wpływ, jaki wywarli na siebie twórcy i uczestnicy projektu. 6-letnia Wiktoria Izydor wspomina: „Było super i bardzo mi się podobało. Lubię występować na scenie, a starsi koleI n t e r p r e t a c j e dzy i instruktorzy bardzo pomagali”. 11-letnia Zuzia Glądys mówi: „Spektakl pomógł mi pokonać wstyd i dał mi dużo do myślenia o moim życiu (...), daliśmy radę, choć było ciężko”. Starsi uczestnicy podkreślają takie aspekty, jak wielość doświadczeń i wrażeń (Karolina Namiota, 16 lat), możliwość rozpoznania zarówno swoich słabości, jak i mocnych stron (Paweł Tomana, 16 lat) czy wreszcie fenomen długotrwałej, mozolnej pracy w dużym, zróżnicowanym wiekowo zespole (Kordian Moskała, 19 lat). Wartość udziału w projekcie potwierdzają rodzice uczestników. Przejęci, wzruszeni, wdzięczni. Wielu dostrzega ogromny wpływ na osobowy rozwój dzieci (pokonanie nieśmiałości, nabycie umiejętności wyrażania emocji, uspołecznienie, rozbudzenie pasji, wzrost odpowiedzialności). Rodzice Eleonory Gallino podsumowują teatralną przygodę córki tak: „Nasza jedenastoletnia Eleonora nie opuściła żadnej próby. Po trzy, cztery godziny pracy, a niekiedy nawet pięć, sześć, kilka razy w tygodniu. Bez zmęczenia. Z lekkością i bez wysiłku. Z ogromną niecierpliwością i pragnieniem, aby być zawsze i za każdą cenę. Dla nas, rodziców, ważne jest także, że nie odbyło się to kosztem wyników w nauce szkolnej. Towarzyszył jej ogromny entuzjazm i świadomość udziału w czymś ważnym i wzniosłym z punktu widzenia artystycznego. To jest największy sukces wszystkich artystów Proscenionu, (...) od początku sprawili, że dzieci i młodzież poczuli się ważni. Wydobyli z każdego uczestnika jego mocną stronę – to, co mogło być ograniczeniem, stało się atutem. Postawili na ich spontaniczność i ogromne pragnienie nauczenia się. Pochłonęli ich do końca i bez reszty, czyniąc ich uczestnikami własnego życia artystycznego. Szansa, która nie ma swojej ceny”. Niewątpliwie tego typu szanse oferowane młodym ludziom nie mają swojej ceny – ubogacają, budują samoświadomość, pozytywnie kanalizują młodzieńczą energię, czymś naturalnym czynią pracę nad sobą, rozwijają społecznie... Długo by można wymieniać. Sama doświadczyłam wpływu takiej szansy przed laty dzięki przynależności do amatorskiego teatru Heliotrop i nadal doświadczam siły jej wielkiego oddziaływania jako pedagog prowadzący warsztaty teatralne. Cieszy mnie poziom i różnorodność propozycji w naszym mieście oraz duża aktywność wielu młodych ludzi, gotowych odłożyć łatwo dostępne wirtualne rozrywki na rzecz ulotnych na pozór doznań artystycznych. Cieszy mnie Skarb na bielskiej scenie teatralnej. Myślę, że rozpoczynający się rok kulturalny będzie dla uczestników projektu równie ciekawym, choć zupełnie innym czaR e l a c j e sem niż minione miesiące warsztatów i prób domkniętych czerwcową prapremierą. W planach Proscenionu są kolejne występy, również wyjazdowe. Jak amatorzy pogodzą intensywne artystyczne życie z wymogami codzienności, ze szkołą, z nowymi być może pasjami? Trzymam za nich kciuki, wierzę w rozwagę dorosłych. Życzę zespołowi, aby zachował SKARB, który wypracował. Aby zachował jego piękno i niewinność. A kto nie widział spektaklu w czerwcu, niech nie waha się i sko< rzysta. Pierwsza możliwość już we wrześniu. F Tomasz Owczarek Centrum Artystyczno-Edukacyjne Proscenion: Skarb, spektakl muzyczny. Scenariusz Marta Gzowska-Sawicka, reżyseria Rafał Sawicki, choreografia Katarzyna Zielonka, muzyka Krzysztof Maciejowski, przygotowanie wokali Agnieszka Sobas i Aleksandra Stępień, scenografia uczniowie bielskiego Liceum Plastycznego pod opieką Barbary Mydło i Grzegorza Policińskiego, kostiumy Natasha Pavluchenko. Obok Marty Gzowskiej-Sawickiej, Sławomira Miski i Katarzyny Zielonki na scenie występuje 24 amatorów w wieku od 6 do 19 lat, odtwarzających łącznie ok. 60 postaci (przy czym część ról jest zdublowana, a niektóre role są „przechodnie” – w związku z dorastaniem bohaterów odtwarzane są najpierw przez młodszych, a następnie przez coraz starszych uczestników). Młodych artystów wymieniam w porządku alfabetycznym: Szymon Adamiec, Małgorzata Balon, Zuzanna Borkowska, Emilia Bury, Iga Dobrucka, Eleonora Gallino, Zuzanna Glądys, Wiktoria Izydor, Weronika Jakieła, Anna Jarek, Zofia Kaletka, Zuzanna Kaletka, Olga Matusik, Marcin Matusik, Wojciech Moc, Kordian Moskała, Karolina Namiota, Masza Pavluchenko, Marianna Sawicka, Antoni Sawicki, Aleksandra Smołka, Jacek Tarnawa, Paweł Tomana, Maria Wiśniowska. Prapremiera 18 czerwca 2014 roku na scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e 23 Mirosław Bochenek Debiut nastolatki 24 Prowadziłem już kilka miesięcy warsztaty literackie w czechowickim Miejskim Domu Kultury, gdy któregoś poniedziałku zjawiła się na nich bardzo młoda dziewczyna. Odważnie oznajmiła, że pisze wiersze oraz opowiadania i chciałaby się dowiedzieć czegoś mądrego na ten temat. Tą dziewczyną była Kasia Prus, wtedy jeszcze uczennica szkoły podstawowej. Przyniosła ze sobą kilka wierszy, następnie kilka krótkich opowiadań i przez parę miesięcy regularnie wysłuchiwała, co miałem do powiedzenia o literaturze i jej próbach w tej dziedzinie. Muszę przyznać, że podziwiałem ją za determinację, nieczęstą w tak młodym wieku. Ale jeszcze większe zadowolenie wzbudziła we mnie bezdyskusyjnym talentem, z jakim miałem do czynienia. A talent ten rozwijał się systematycznie, wraz z przechodzeniem z klasy do klasy, z gimnazjum do liceum. Wciąż wzbogacającą się tematykę swojej twórczości i zmysł obserwacyjny potrafiła umiejętnie przerzucić na kartkę papieru, o warsztacie nie wspominając. Próbowałem sekundować jej podczas spotkań warsztatowych w taki sposób, aby wychwytywać potknięcia literackie, a jednocześnie obronić ją przed nawykami wynikłymi z lektur szkolnych, które mogłyby zafałszować to, co chce powiedzieć o współczesności i o sobie. Katarzyna Prus dojrzewała, odbierała świadectwa (była dobrą uczennicą), zdobywała wyróżnienia poetyckie i prozatorskie w konkursach przeznaczonych dla uczniów, ale też i dla dorosłych, i pisała... Jej wiersze dotykają najczęściej spraw etycznych, proponują – jeszcze młodzieńczo – ustalić hierarchię wartości dla młodego człowieka. Natomiast w prozie autorkę zajmowały tematy z jej najbliższego otoczenia. Najpierw były to historie szkolne, następnie rodzinne, zaobserwowane w sąsiedztwie miejsca, w którym żyje. Nie jest to proza pełna a kcji. Interesują ją o wiele bardziej relacje między ludźmi, znajdującymi się często w sytuacjach wymagających wyborów: rozwód, depresja, starość, śmierć. Nie jest to literatura popularna. Katarzyna Prus jest jeszcze na tyle młoda, że nie boi się pytać o kondycję fundamentalnych wartości w dzisiejszym świecie. Najwyższy czas na jej d ebiut. < R e l a c j e Katarzyna Prus urodziła się 26 kwietnia 1995 roku. Zaczęła pisać wiersze i opowiadania już jako uczennica Szkoły Podstawowej nr 2 im. Królowej Jadwigi w Czechowicach-Dziedzicach. Od kilku lat uczęszcza na warsztaty literackie prowadzone przez Mirosława Bochenka w czechowickim Miejskim Domu Kultury. Kilkakrotna laureatka konkursu literackiego „Lipa” (w dziale prozatorskim). W 2010 roku zdobyła trzecie miejsce w konkursie poezji religijnej „O Palmę Wielkanocną” w Bestwinie. Ukończyła Gimnazjum nr 1 im. ks. Jana Twardowskiego w Czechowicach-Dziedzicach oraz w bieżącym roku III LO im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej. Jesienią rozpoczyna studia z psychologii stosowanej na Uniwersytecie Jagiellońskim. I n t e r p r e t a c j e H a ł d a Część I Katarzyna Prus Czasem wydawało mu się to dziwne. Wszystkie zmiany, które nastąpiły w ciągu ostatnich miesięcy, nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Może po prostu się zestarzał, a to zmienia sposób myślenia. W tym wielkim domu mieszkało z nim wielu ludzi. Pierwsza kategoria to ci stale uśmiechnięci. W pogodne dni wychodzili na ganek. Dużo rozmawiali i grali w karty. Jeszcze jakiś czas temu lubił z nimi przebywać, ale teraz wolał być sam. Niewykluczone, że wstydził się tego, że mylą mu się już nie tylko zasady gry i wydarzenia z przeszłości, ale nawet imiona towarzyszy. Coraz bliżej było mu do tych drugich. Oni byli spokojni, obojętni. Niektórych wożono na wózkach, inni stale leżeli w swoich pokojach. Od czasu do czasu ktoś znikał. Ale nie zwracał już na to uwagi. Tak naprawdę twarze ich wszystkich wydawały mu się nieważne. Musiał się dobrze przyjrzeć, żeby rozróżniać szczegóły. W domu byli też młodsi. Stale kręcili się wokół niego i traktowali go tak, jakby był bardzo kruchym przedmiotem. Pomagali mu się ubrać, prowadzili pod rękę, podawali jedzenie, pytali, czy dobrze się czuje. Zresztą postępowali tak ze wszystkimi. Był im wdzięczny, chociaż nie bardzo wiedział, dlaczego to robią. Bywali też irytujący. Powtarzali mu, że nie może tyle leżeć. Powinien czytać, oglądać telewizję, rozmawiać. Nie rozumieli, że od czytania strasznie bolą go oczy, a przed telewizorem często zasypia. Kiedy się budzi, myśli, że to, co dzieje się w telewizji, jest prawdą. Zresztą nigdy nie przesadzał z rozrywkami. Dawniej wydawało mu się, że musi pracować, aby żyć. Teraz od dawna nie mógł już nic robić, a mimo to żył. Czasami długo przesiadywał przy oknie. Któregoś dnia zauważył na ulicy chłopca na rowerze. „Trzeba by zobaczyć, co z moim rowerem – pomyślał. – Może trzeba coś naprawić po zimie. Pojadę do domu, siądziemy z Marysią w ogrodzie. Może róże już zakwitły. Lenka będzie się bawić przy nas. Trzeba uważać, bo to takie ruchliwe dziecko”. Zbierał się już do wyjścia, ale w progu R e l a c j e ktoś go zatrzymał. Zaczął mówić coś o rowerze, Marysi, Lence i różach. – Nie mamy roweru, panie Antoni – usłyszał. – Zresztą jest późno. Odprowadzę pana na górę. „No tak, nie mam tu roweru” – pomyślał Antoni. Powoli też przypominał sobie inne rzeczy. Nawet nie zna drogi do domu. Lenka już dawno nie bawi się w ogrodzie. Swego czasu bawiła się tam jej córka Dorotka, ale teraz nawet ona jest na to za duża. Róże zniszczył mróz podczas którejś z ostrzejszych zim. Marysi też już nie ma od dobrych paru lat. Dom nadal stoi, ale to już teraz zupełnie inny dom. Na szczęście szybko znów o tym zapomniał. W życiu Antoniego było pewne urozmaicenie. Czasem odwiedzali go ludzie z zewnątrz. Gdyby nie to, że już dawno stracił poczucie czasu, wiedziałby, że robią to co tydzień. Siadali wtedy razem z nim w saloniku albo gromadzili się przy jego łóżku, jeśli gorzej się czuł. Kiedyś rozmawiał z nimi, ale teraz to głównie oni zadawali pytania, na które krótko odpowiadał. Pewnego dnia ocknął się z zamyślenia i nie mógł sobie przypomnieć, kim są ludzie przy jego łóżku. – Dobrze się czujesz, tato? – pytała kobieta. – Dobrze. – Nic cię nie boli? – Nie. Widział, że Lenka odgarnia niespokojnym ruchem włosy z czoła. Teraz już ją poznał. Zawsze tak robiła, kiedy się denerwowała. Gorzej było z mężczyzną, który siedział obok niej. Antoni potrzebował dłuższej chwili do namysłu. Mężczyzna spojrzał szybko na zegarek Ależ oczywiście, to Damian, mąż Lenki. Łatwo można go było rozpoznać po tym geście. Zegarki. Do tego Antoni nigdy się nie przyzwyczaił. Sam zawsze lubił odmierzać I n t e r p r e t a c j e 25 czas położeniem słońca. I nigdy przesadnie się nie spieszył. Rzadko udawało mu się zdążyć na autobus do pracy. Ludzie nosili zegarki, odkąd pamiętał, ale kiedyś chyba nie zerkali na nie tak często. W torebce Leny zadzwonił telefon. Wstała, żeby odebrać. – Cześć... Nie, jeszcze nie przejrzałam. Mówiłam ci. Mam urwanie głowy... Tak, wiem... Tak... Będzie gotowe na poniedziałek... Pogadamy w pracy. Cześć. Usiadła z powrotem na krześle. – Przepraszam. Taka robota, że nigdy nie dają mi spokoju. Damian westchnął zniecierpliwiony. – Daj spokój. On i tak nie zrozumie. A co tu rozumieć? Telefony, które nosi się zawsze przy sobie. Pewnego rodzaju niewola. Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz, zawsze można cię znaleźć. Zresztą Antoni nigdy nie lubił telefonów. Ale za jego czasów telefon stał sobie w wyznaczonym miejscu. A jeśli bardzo nie chciało się odebrać, zawsze można było potem wytłumaczyć, że było się poza domem. Technologia poprawiła życie młodych, czy zrobiła z nich niewolników? To chyba już do niego nie należało. On przestał nadążać za światem na długo przedtem, zanim jego umysł i ciało zaczęły szwankować. Już nie powinien martwić się o świat. Niech robią to młodzi. Z zamyślenia wyrwała go Lena. – Chodź do nas, Dorotko – powiedziała. Od okna odwróciła się młoda kobieta. Wcześniej stała tam, wpatrując się w przestrzeń, jakby nie do końca świadoma tego, co wokół niej. Usiadła przy łóżku. Usta miała zaciśnięte, ramiona obciągnięte do tyłu. Patrzyła przez chwilę na Antoniego, ale szybko spuściła wzrok. Tak, to rozumiał lepiej niż zegarki i telefony. Zaciśnięte usta oznaczały złość, obciągnięte ramiona – lęk, odwracanie wzroku – wstyd, a wpatrywanie się w dal – tęsknotę. Szkoda, że nie pamiętał, ile Dorota ma lat. Prawdę mówiąc, długo nie mógł sobie przypomnieć nawet jej imienia. Ale chyba była starsza niż on wtedy, kiedy bał się najbardziej. Tylko że czasy się zmieniły. Skąd miał wiedzieć, czego dziś boją się młodzi? Przeciwko czemu się buntują, czego się wstydzą, za czym tęsknią? Ile trzeba mieć lat, by widzieć, że nie ma niczego, czego należałoby się bać, bunt i tak nic nie zmienia, wstyd zawsze jest przesadzony, a tęsknoty nie da się zaspokoić? Powoli zasypiał. Kiedy się ocknął, stwierdził, że jest noc, a on stoi na najniższym stopniu schodów i nie ma pojęcia, po co tu przyszedł. Często mu się to ostatnio zdarzało. Wszyscy tylko dziwili się, jakim cudem sam schodził po scho- 26 R e l a c j e dach, skoro zwykle prowadziły go dwie osoby. Rozejrzał się. Nie zapalił wcześniej światła. Nigdy tego nie robił. Dla oszczędności. Jedynym źródłem światła była stojąca za oknem latarnia. W jej blasku widział zdjęcie na przeciwległej ścianie. Dlaczego ktoś sfotografował coś tak okropnego? Góra węgla wyglądała jak jakaś dziwna narośl. Nagle przypomniał sobie, że podobna hałda znajdowała się koło jego rodzinnego domu. Ojciec był górnikiem. Antoni także później nim został, ale jako dziecko strasznie się bał i nie rozumiał, czemu tata siedzi cały dzień pod ziemią. A ojciec, zawsze uśmiechnięty, wstawał rano i zaczynał dzień od modlitwy do świętej Barbary. Prosił, by pomogła mu wrócić. Święta Barbara – patronka dobrej śmierci i tych, którzy żyją najkrócej. Jednak dobrze strzegła ojca, bo nie zginął na dole. Ale też nie dała mu dobrej śmierci... Jako dzieci często bawili się z rodzeństwem na hałdzie. Po drugiej stronie był mały zagajnik. Urządzali zawody, kto dotrze do niego najszybciej. Nie można było się przewrócić. Starszy brat opowiadał mu, że jeśli upadnie, ziemia się rozstąpi i pochłonie ich wszystkich. Antoni był najmłodszy, więc przeważnie docierał na drugą stronę ostatni. Kiedyś zrobili mu kawał. Kazali mu zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu, zanim zacznie biec. Sami w tym czasie się schowali. On myślał, że już przebiegli. Pędził z całych sił za nimi. I oczywiście się przewrócił. Przerażony dobiegł do lasu, ale nikogo tam nie znalazł. Rozpłakał się. Myślał, że hałda naprawdę pochłonęła rodzeństwo. Wreszcie siostra zlitowała się i przybiegła go pocieszyć. Powiedziała, że to tylko żart, żeby się nie bał, i że zawsze ktoś będzie na niego czekał, kiedy dobiegnie. Ale on długo jeszcze nie chciał przychodzić na hałdę. Bał się, że naprawdę zostanie sam. Bał się o ojca, że nie wróci z kopalni. A on zawsze wracał. Tam przecież czuł się jak w domu. Tam się nie bał. Gdy Antoni to zrozumiał, sam zdecydował się zostać górnikiem. A kiedy zrozumiał? Może wtedy, kiedy zobaczył ciało ojca leżące na podwórzu w powoli powiększającej się kałuży krwi. Matka ciągnęła go do domu, ale on chciał widzieć. Wiedział już, że na powierzchni wcale nie jest bezpiecznie. A w takim razie nie trzeba się bać pochłonięcia przez ziemię... – Panie Antoni, co pan wyprawia? – Na schodach pojawiła się postać w nocnej koszuli. Była to Anna, pielęgniarka. – Do ubikacji – wymamrotał. – Jest przecież na górze. Zaprowadzę pana. Nie może pan wychodzić w nocy sam na schody. I n t e r p r e t a c j e Agata Tomiczek-Wołonciej Dał się poprowadzić. Znów nie miał sił. Dwa razy o mało nie upadł. Chociaż wchodzenie po tych schodach było łatwiejsze od wspinaczki na hałdę. Ale był jeszcze i czas. Lata dzielące te chwile przypominały górę, która nie dopuszczała już światła. Leżał właśnie w łóżku. Znowu czuł się gorzej. Zaraz pewnie każą mu wstać z popołudniowej drzemki, bo musi się ruszać, musi chcieć żyć. – Tato, ty nie możesz się poddawać. Przecież potrafisz chodzić. Słyszałam, że ostatnio znowu wstałeś w nocy. Słyszysz mnie? Odpowiadaj! Nie, no jakby nie chciał już żyć. Lena pochyliła się nad ojcem. Zamrugał gwałtownie. Rozumiał, co mówiła. Tylko nie rozumiał, po co. Damian pokręcił głową. – Już nic na to nie poradzimy. Demencji się nie c ofnie. Pewnie już nic z zewnątrz do niego nie dociera. Dorota stała z boku. Może mogłaby się rozpłakać, ale co by ludzie pomyśleli? Ma wszystko, a jeszcze jej źle. Nie rozumie życia. Antoni znał ten smutek i ten bunt. Dawniej on też się buntował. Tak, kiedy to było... Piętnastoletni Antek, najmłodszy w oddziale, miał coraz bardziej dość. Otulił się kocem. Wcześniej nie w iedział, że noce w lesie są takie zimne. Zresztą to nie była jedyna rzecz, o której nie wiedział. Szczękał zębami. – Więc muszę strzelać do człowieka, tak? Do kogoś, kto wygląda tak jak ja. Mówi tylko innym językiem. Dlaczego? Bo on jest zły? Bo jeśli zabijemy ich wszystkich, to będzie tak jak kiedyś? Nawet ja wiem, że to nieprawda. A to też są ludzie. Starszy kolega poklepał go po ramieniu. – Nie, Antoś. To nie są ludzie. To zwierzęta albo i coś gorszego. Zabili ci przecież ojca, nie? Za to, że chciał bronić swojego dobytku. I wszystko wam zabrali. Mojego wysłali na roboty. Nie wiem, czy jeszcze żyje. Tysiące niewinnych umiera w obozach. Ludzie robią to innym ludziom? No, pomyśl. – Józek, posłuchaj. U nas było przed wojną dużo Niemców. Jedna rodzina mieszkała naprzeciwko nas. Bawiłem się z ich dziećmi. Ten, którego wczoraj zabiłem, był chyba w moim wieku. Z nim też mógłbym się bawić. A tak musimy się zabijać, bo ktoś wymyślił wojnę między naszymi narodami. Józek pokręcił głową z dezaprobatą. – To po co tu przyszedłeś? – zapytał. – Nie myśl za dużo, tylko strzelaj. Może będziemy znowu wolni. Wyrzucimy szwabów. Chcesz tego, prawda? R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 27 28 – Nie dla siebie. I tak nie dożyję – mruknął Antek. – A co byś zrobił, gdybyś przeżył? Antek zamyślił się. – Zostałbym górnikiem tak jak tata. Pracowałbym dużo, żeby mama i siostry nie musiały się przemęczać. Jak bracia przeżyją, to mi pomogą. Poznałbym jakąś dziewczynę. Ożeniłbym się, wybudowałbym dom i bylibyśmy szczęśliwi. – Nie patrzył na przyjaciela, żeby ten nie widział, że płacze. – Boże, nie chcę umierać – zawołał nagle. – Chcę żyć. Żyć i nie musieć zabijać. – Przeżyjemy, Antoś. Zobaczysz. Na emeryturze będziemy wpadać do siebie na herbatkę i szachy, a nasze wnuki będą się przy nas bawiły. Józek tylko częściowo miał rację. Jakiś czas później Antek poszedł do wsi, do zaprzyjaźnionego domu, żeby uzupełnić prowiant. Kiedy wrócił, wszyscy już nie żyli. Ktoś z miejscowych musiał ich wydać. Józek leżał z rozchylonymi ustami, jakby chciał zadać pytanie. Antek przez chwilę czuł się tak, jakby był ostatnim żywym człowiekiem na ziemi. Chyba powinien był wtedy pochować towarzyszy, ale przestraszył się. Uciekł. Do domu wrócić nie mógł. Jego ucieczka trwała długo. Ukrywał się w różnych miejscach i trzymał się kurczowo życia. Teraz zarzucano mu, że nie walczy o nie, ale wtedy bardzo chciał przeżyć. No i udało się. Teraz, patrząc na zaciśnięte usta Doroty, myślał o Józku i o swoim dawnym buncie i strachu. Dziś już by się nie buntował. Rozumiałby, że tamci są ludźmi, niekoniecznie złymi, ale prawo wojny każe mu strzelać do nich bez względu na to, jak fatalnie się z tym czuje. A już na pewno nie wołałby „chcę żyć”. „Popatrz na to, Józek. Który z nas skończył gorzej? Dlaczego myśmy nie chcieli wtedy umierać? To było dużo prostsze. Przy odrobinie szczęścia jeden strzał i leżysz. Nawet nie zdążysz na dobre się przestraszyć ani poczuć bólu. A popatrz teraz na mnie. Albo na Dorotkę. Boi się i jest zła. Ja nie wiem dlaczego. I nie mogę jej nawet o nas opowiedzieć. Józek, przyjdź kiedyś na herbatę. Pogadamy, pośmiejemy się. Co? Że niby ja żyję, a ty nie? To w czymś przeszkadza? Mnie bliżej do was niż do nich. Dlatego do ciebie mogę mówić, a do nich już nie. Szkoda gadać. Ta zmiana stanu trwa za długo”. Nieświadoma myśli dziadka Dorota uciekała wzrokiem gdzieś poza pokój. Cieszyła się, że nikt nie zwraca na nią uwagi, ale z drugiej strony poczułaby się lepiej, gdyby jej też ktoś współczuł. „Nie chcę żyć”. Wszystko, co odczuwała, kręciło się wokół tej jednej myśli. Choć jakaś jej część powtarzała, że właśnie jest niewdzięczna i niesprawiedliwa. „Nie chcę tak żyć” – zmieniła nieR e l a c j e co swoje credo. Ona, jedna z najlepszych studentek na roku, miała coraz większe wątpliwości co do sensu tego, co robi. Kiedyś harowała w szkole, teraz na studiach. Po co? Żeby móc kiedyś harować w pracy? Głupia, tak jej na tym zawsze zależało. Wszyscy ją lubili, podziwiali, szanowali, bo była taka sumienna. I rzeczywiście robiła to, czego od niej oczekiwał świat, najlepiej jak umiała. Tylko po co? Plan ramowy na życie miała, oczywiście. Jak każdy. Skończy studia. Potem znajdzie pracę. Zapewne nie w swoim zawodzie i nie taką, która przyniosłaby jej satysfakcję i godziwe zarobki. Będzie pracować ciężko i uczciwie, płacić podatki, chodzić na wybory. Wszystko tak jak na dobrego obywatela przystało. Kiedyś pewnie spotka jakiegoś mężczyznę. Może się zakocha, a może po prostu dojdzie do wniosku, że lepiej żyć z kimś niż samotnie. Wyjdzie za niego, urodzi dzieci, będzie przykładną żoną i matką. Tak przejdzie przez życie. Codziennie rano będzie powstrzymywać niechęć przed wstaniem, za dnia będzie wykonywać swoje obowiązki. Tylko w nocy, na parę minut przed zaśnięciem, będzie marzyć o tym, żeby to wszystko zniknęło i żeby ona sama mogła obudzić się w innej rzeczywistości. Nie będzie się buntować, bo na to zabraknie jej sił i czasu. Przestanie też myśleć. Może to i lepiej. Może życie będzie wtedy łatwiejsze. A jeśli chodzi o koniec, to najłatwiej jest go przewidzieć. Dorota była bardzo ładna. Tak przynajmniej twierdzili ci, którzy ją znali. Ale wiedziała, że to piękne ciało kiedyś się pomarszczy, włosy zsiwieją, a krok przestanie być sprężysty. Tak zacznie się proces umierania. Będzie trwał długo. Początkowo będzie chciała to ukryć. Będzie nakładać na twarz warstwy makijażu, farbować włosy, chodzić do różnych lekarzy i prosić o przedłużenie ż ycia. A sam koniec będzie taki jak ten, który teraz ogląda. B ędzie umierała tak jak dziadek Antoni, kiedy już wszystko ostatecznie się zepsuje. Co gorsza, wcześniej to samo stanie się z jej rodzicami. A ona znów będzie musiała siedzieć i patrzeć. I krzyczeć z bezradności. „No, oczywiście tylko w myślach. Przecież nie można zakłócać porządku. Trzeba będzie żyć, nie wychylając się z szeregu i tak samo pewnie umierać. Nie ma już wojen, a przynajmniej nie ma ich w tej części świata. Tym samym szansa na szybką śmierć w imię jakiejś wielkiej sprawy stracona. Tak, wojna to coś zwierzęcego, ale i prostego. Życie jest za bardzo skomplikowane. Nie chcę żyć”. < Ciąg dalszy nastąpi... I n t e r p r e t a c j e Agnieszka Kobiałka Kultura dla młodych! Czego od kultury w Bielsku-Białej oczekują młodzież (14–18 lat) i „piękni dwudziestoletni”? Czego im brakuje? Nie jest tajemnicą, że zbiorowość zamieszkująca nasze miasto jest populacją starzejącą się (a nawet starą), co wpływa na ofertę kulturalną Bielska-Białej. Zaś, jak powszechnie wiadomo, gusta starszych zwykle nie pokrywają się z gustami młodszych pokoleń. Oferta dla młodych bywa zaniedbywana – potrzeby uczestnictwa kulturalnego nie są wystarczająco rozbudzane, pielęgnowane i ukierunkowane. A przecież grupa młodych ludzi jest szczególnie istotna – głównie z powodu możliwości kształtowania zwyczajów i potrzeb kulturowych, budowania pozytywnego świata doświadczeń oraz naturalnej ciekawości, otwartości czy kreatywności. To właśnie współpraca z młodymi jest dla instytucji kultury szansą na przełamanie utartych sposobów myślenia i działania. Kulturowa skóra świata zmienia się. Przewidział to czterdzieści lat temu Herbert Marshall McLuhan, prorokując w swej słynnej książce Galaktyka Gutenberga powstanie nowego modelu kultury opartego na komunikacji obrazkowej i elektronicznej. Ten kształt komunikacji nie unieważnia istotnych dawniej problemów i tematów, domaga się tylko nowego języka, stosowania nowych pojęć – adekwatnych do rzeczywistości – oraz odwołań do współczesnych kontekstów. Niestety, bielskie instytucje kultury nie nadążają za postępem – zostały zbombardowane technologią, na którą ani technicznie, ani mentalnie nie są przygotowane. Nieliczni próbują się dostosować, poznając nowe narzędzia. Większość nadal siedzi w jaskini, nie zdając sobie sprawy, że kulR e l a c j e tura jest dziś plikiem – tekstem, zdjęciem, filmem, piosenką etc., a zarazem częścią życia towarzyskiego, bycia w grupie1. Jest źródłem kreatywności, która nie zawęża się do aktywności artystycznej – tworzy swoisty system, w którym g romadzi się energia społeczna i przedsiębiorcza. Tymczasem działania ośrodków – niedopasowane do nowych gustów estetycznych, a także możliwości finansowych młodych ludzi – rozmijają się ze sposobami korzystania z treści kultury. Dominują: bylejakość, prowizorka, hipokryzja. Ponadto, jak mawia młodzież: „beton w Bielsku-Białej trzyma się mocno” – kulturą rządzą ludzie wiekowi, nie do końca kompetentni i otwarci na nowe pomysły; zapominający, że oferta dla młodych wymaga nie tylko adekwatności do oczekiwań, ale i subtelnego ukierunkowania, nie może być redukowana do uczestnictwa w kulturze masowej czy powinności obcowania z kulturalnymi symbolami przeszłości w muzeach. Brakuje działań nienastwionych na zysk, ale na rozwijanie pasji, realizowanie marzeń czy schowanych do szuflady pomysłów oraz kierowania osób czy grup o dużym potencjale kulturotwórczym w stronę ciekawych, konstruktywnych projektów. I tak, bielskie instytucje, tracąc kontakt z rytmem zmieniającej się cywilizacji, tracą kontakt z młodym audytorium. Nie dziwi więc brak zaufania i lojalności młodych – wbrew pozorom ceniących sobie jakość i profesjonalne standardy oferty kulturalnej – wobec takich ośrodków. Na nic się zdadzą utyskiwania, że WaWarsztaty w ramach projektu „Razem Organizujemy Kulturę”: Pokaż, babciu, co potrafisz! F Agnieszka Kobiałka Agnieszka Kobiałka – bielszczanka, absolwentka filologii polskiej UJ, jak wielu dziś młodych ludzi poszukująca stałego zatrudnienia. Autorka projektu „Razem Organizujemy Kulturę” i jego koordynatorka. I n t e r p r e t a c j e 29 Rozmowy z bielszczanami 30 R e l a c j e z ainteresowanie kulturą spada, a młodzi to cynicy, nihiliści i hedoniści. Ich wielowektorowy, często rozmyty i patchworkowy gust estetyczny nie oznacza wcale bezmyślnej akceptacji kultury dominującej – masowej czy krążącej w sieci2. Rozczarowanie współczesną młodzieżą zdaje się być efektem starzenia się, niepowodzeń, frustracji i niezrozumienia przemian, jakie funduje wciąż ewoluująca rzeczywistość. Młodzi mieszkańcy Bielska-Białej są bowiem aktywni i chcą współtworzyć kulturę. Mimo braku wiedzy o faktycznym funkcjonowaniu infrastruktury, widzą możliwości swojego aktywnego zaangażowania. Bez problemu określają, co jest dla nich kluczowe w ocenie oferty (łatwy dostęp, różnorodność treści, kreatywność, efektywność promocyjna) i jakie są przyczyny uczestnictwa w kulturze (dobre spędzenie czasu – najlepiej w gronie znajomych; zainteresowanie daną dziedziną sztuki). Wbrew pozorom nie interesuje ich tylko kultura młodzieżowa, studencka czy popkultura – nie trzymają się utartych ścieżek zainteresowań konwencjonalnie przypisanych do ich wieku. Interesuje ich kultura rozumiana jako sfera publiczna, jej kreatywność i zróżnicowanie. Drzemie w nich dość duży potencjał: aspiracje (w dziedzinie muzyki, filmu, tańca, literatury, teatru, fotografii i plastyki), bogata wyobraźnia, pomysłowość, związek z miejscem zamieszkania, a co za tym idzie, chęć do działania i budowania lokalnej tożsamości. Nie brak wśród nich artystów amatorów (muzyków, plastyków, filmowców, fotografików, poetów, prozaików), pasjonatów, hobbystów czy kolekcjonerów. I co z tego, że ich postawa zmierza ku wzorcowi dyletanckiemu3? Przecież nie ma nic złego w interesownej i zawodowej selekcji oraz fragmentaryzacji doświadczeń kulturowych. Tym bardziej że wiążą się one z niesłychaną łatwością tworzenia (eksperymentowanie z własnymi jeszcze nieujawnionymi talentami), przetwarzania i rozpowszechniania. I tu monopol (a wraz z nim autorytet) instytucji upada. Młodzi ludzie mają świadomość, że nie są już na nikogo skazani – mają wybór. W większości wypadków sami sobie (bez pomocy ośrodków) organizują rozrywki i zajęcia, sami rozwijają swoje zainteresowania – jest to dziś łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Internet pozwala na skróty poszerzać wiedzę; mimochodem wymieniać informacje i nabywać kompetencji poprzez kontakt z ludźmi o podobnych zainteresowaniach czy pasjach. Oczywiście, pełen zapału nauczyciel czy opiekun kółka teatralnego, sprawnie działający dom kultury wciąż są wartością, którą z perspektywy młodych ludzi trudno zastąpić. Ale to za mało. Chcąc w obecnej sytuacji zaproponować coś konkurencyjnego, trzeba mieć wizję i pomysł wykraczające poza uruchamianie kolejnych stron internetowych. Czas więc rozpocząć poważną dyskusję o przemianach kultury i wizji działania instytucji. Ośrodki muszą uzasadnić swoje bycie w świecie, w którym zdemokratyzowały się twórczość i dystrybucja, źródłem wiedzy, I n t e r p r e t a c j e r ekomendacji i samych treści kulturowych są inni internauci, a „instytucjami kulturalnymi” są fora dyskusyjne czy portale społecznościowe. Gotowych odpowiedzi nie zna nikt. Ale najwyższa pora stawiać pytania: Do kogo młody człowiek się porównuje? Kto mu imponuje? Jaka oferta kulturalna uszlachetnia go we własnych oczach? W jakich okolicznościach dochodzi do tego, że bierny uczestnik projektów kulturalnych przekształca się we współtwórcę oraz refleksyjnego obywatela przestrzeni dla niego stworzonej? Czas odświeżyć kadrę i skończyć z protekcjonalnym podejściem do osób, które dla instytucji kultury powinny być najważniejsze! Konieczne będą: solidne rozeznanie w zakresie zainteresowań kulturalnych młodych ludzi; wgląd w stan ich świadomości, potencjału i deficytów; pożyteczne narzędzie ewaluacji, które pozwoli rozeznać spektrum wydarzeń i ośrodków w mieście; badanie dotyczące bywania młodych w danych instytucjach. Wszystko to pozwoli zaprojektować nowe strategie działania, a następnie realnie wprowadzić je w życie, stworzyć pozytywne relacje i podnieść poziom kreatywności, innowacyjności < i kompetencji kulturowych. R e l a c j e Tekst powstał na podstawie wyników diagnozy oczekiwań, potrzeb i zasobów kulturalnych mieszkańców Bielska-Białej przeprowadzonej w 2013 roku przez autorkę w ramach projektu „Razem Organizujemy Kulturę. Dom Kultury+ Inicjatywy lokalne 2013”, dofinansowanego ze środków Narodowego Centrum Kultury. Następuje przesunięcie akcentu z kultury na rozrywkę, szukanie przyjemności, dążenie do zabawy. Imprezy kulturalne stają się nieodłączną częścią życia towarzyskiego – są przedmiotem rozmów, obiektem ciekawości, wymiany wiedzy, opinii czy oceny. Dzielenie się treściami kultury jest więc podstawową formą aktywności towarzyskiej. 2 W pewnych grupach rodzi ona świadomą kontestację demonstrowaną np. lekceważeniem imprez masowych, telewizyjnych seriali, dystansem wobec internetowego „śmietnika znaczeń” czy wyeliminowaniem telewizora z zestawu sprzętów domowych. 3 Bycie dyletantem – w klasycznym rozumieniu tego słowa – oznacza człowieka wszechstronnie, ale powierzchownie wykształconego. 1 Warsztaty Rock'n'rollowe pogotowie gitarowe Wolontariuszki ankietują bielszczan I n t e r p r e t a c j e 31 ROZMAITOŚCI W Miejskim Domu Kultury posypały się jubile usze. 31 marca w Domu Kultury Włókniarzy podsumowano 20 już konkurs dla malarzy nieprofesjonalistów noszący imię Ignacego Bieńka. A otworzył wernisaż chór Echo, obchodzący 95-lecie istnienia. 10 kwietnia świętowano 100-lecie działalności kulturalnej w Hałcnowie, dziś dzielnicy Bielska-Białej, i 20-lecie istnienia tam Domu Kultury, kierowanego przez Krystynę Małecką, znanego z aktywnej i pełnej sukcesów działalności. 12 kwietnia, jak pisała prasa, jubileuszowy, 10-letni Tramway Kulturalny odjechał w Domu Kultury Włókniarzy. 13 czerwca swoje 60-lecie obchodził Zespół Pieśni i Tańca Beskid. Zaprezentowały się wszystkie pokolenia tancerzy i muzyków. M uzeum Historyczne w Bielsku-Białej przygotowało na lato ekspozycję zatytułowaną Podążając za modą, z wizytą u krawcowej, modystki i... (17.05– 31.08). Z muzealnych magazynów wydobyto różne przedmioty pokazujące, w jaki sposób nasi przodkowie starali się dotrzymywać kroku zmieniającym się tendencjom, modom i kierunkom w zakresie garderoby i rodzajów dodatków do niej, tak by ich odzież odpowiadała duchowi epoki. Można było zajrzeć do dawnych pracowni krawieckiej i modniarsko-bieliźniarskiej oraz warsztatu szewsko-kaletniczego, poznać narzędzia pracy, którymi posługiwali się rzemieślnicy, a także dokumenty uprawniające do wykonywania zawodu. Najważniejsze wszak były konkretne wyroby – odzież i jej elementy oraz dodatki. Dopełnieniem był materiał ikonograficzny w postaci miniatur, obrazów olejnych, grafik i fotografii archiwalnych. 29 maja w Bielsku-Białej Aleksandrowicach (kościół pw. św. Maksymiliana Kolbego) odbył się koncert Pat Metheny Unity Group. Wystąpili: Pat Metheny, Chris Potter, Antonio Sanchez, Ben Williams, Giulio Carmassi. Koncert słynnego gitarzysty i jego zespołu był jednym z wydarzeń świętowania 25-lecia działalności Bielskiego Centrum Kultury. BCK na nadchodzące lato zaproponowało bielszczanom i gościom wiele atrakcji. W programie imprez znaleźć można było m.in. występ w Parku Słowackiego Czerwono- Teatralna Kubiszówka F Lucyna Brzozowska Po lewej grupa Kulisy, po prawej grupa Impro 32 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI -Czarnych, Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza, Bogusława Morki, Żuków i Bielskiej Orkiestry Kameralnej, a także cały cykl popularnych koncertów na Rynku (folklor, kabaret, szanty itd.). Zaś zakończenie lata uświetnili Afromental i Andrzej Piaseczny z zespołem. 5 czerwca w Chybiu odbyła się jubileuszowa gala 45-lecia Amatorskiego Klubu Filmowego Klaps. Obchody trwają przez cały 2014 rok. Składają się na nie imprezy i spotkania związane z filmem i fotografią oraz działania artystyczne podejmowane przez członków klubu. Klaps powstał w 1969 roku, założyli go młodzi entuzjaści kina. Do dziś zajmuje ważne miejsce w przestrzeni kulturalnej i edukacyjnej gminy, 15 czerwca w Domu Kultury im. W. Kubisz można było zobaczyć efekty pracy działających tu młodzieżow ych grup teatralnych, bowiem odbyły się dwie premiery. Jako pierwsza zaprezentowała się grupa Impro ze spektaklem Łysa śpiewaczka zrealizowanym na podstawie sztuki Eugène’a Ionesco. Opiekunem młodych aktorów i reżyserem widowiska jest Sławomir Miska. R e l a c j e pozwalając rozwijać pasje i zainteresowania, realizować najśmielsze pomysły z zakresu filmu i fotografii. Organizuje imprezy, zaprasza do Chybia ludzi filmu, a także dokumentuje życie kulturalne i społeczne miejscowości. Współzałożycielem i najbardziej znanym członkiem Klapsa był Franciszek Dzida (zmarł w ubiegłym roku), twórca kilkudziesięciu filmów, także malarz i zaangażowany działacz kultury, laureat wielu nagród. Twórczość AKF-u przyczyniła się do promocji gminy Chybie w całym kraju. Jest to jeden z niewielu wciąż twórczych amatorskich klubów w kraju. 4 czerwca w sali koncertowej ZPSM im. S. Moniuszki w Bielsku-Białej odbył się spektakl muzyczny w wykonaniu włoskiej artystki Gabrielli Perugini, zorganizowany przez Centro Italiano di Cultura. Na widowisko zatytułowane Acini sul pentagramma (Winogrona na pięciolinii) złożyły się muzyka, słowo i obraz. Motywem przewodnim było wino. Muzyka (m.in. Robinson, Caroso, Capriola, Ballard, Da Milano) wykonywana przez artystkę na lutni renesansowej splatała się z recytowanymi przez towarzyszące jej osoby tekstami Goethego, Nerudy, Lechonia, Szymborskiej, Yeatsa, Baudelaira i innych poetów oraz z pokazem dzieł malarskich m.in. Arcimbolda, Caravaggia, Degasa, Picassa, Cezanne’a. Grupę Kulisy prowadzi Renata Morawska. Przesłanie, które przygotowała ze swoimi podopiecznymi, zainspirowane zostało średniowiecznymi moralitetami i Dezyderatami M. Ehrmanna, których fragmenty usłyszeliśmy w finale. Dwa różne rodzaje teatru, dwa podejścia do realizacji scenicznych wizji połączyła wspólnota pasji i zaangażowania tak młodzieży, jak też ich opiekunów, instruktorów. I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI m.in. wydarzenia kulturalne z upowszechnianiem wiedzy, propagowaniem osiągnięć współczesnej nauki, promocją zdrowia, znalazły się ogólnodostępne wykłady, laboratoria, prezentacje multimedialne, wystawy malarskie i fotograficzne, seminaria, ćwiczenia, spektakle teatralne, koncerty, happeningi. Odbywały się zarówno na terenie kampusu ATH, jak również w wielu instytucjach (szkołach, domach kultury, kościołach itd.) Bielska-Białej i pobliskich miejscowości. O Gabriella Perugini F Luca Dallolio Gabriella Perugini ukończyła konserwatorium w Turynie na wydziale gitary. Gra na typowych instrumentach renesansowo-barokowych, takich jak lutnia, teorba czy gitara barokowa. Zajmuje się także nauką komponowania oraz muzyką chóralną. Jest laureatką wielu konkursów krajowych i międzynarodowych, występuje jako solistka oraz z zespołami kameralnymi w repertuarze głównie z XVI i XVII wieku. Jej koncertom często towarzyszą dworskie układy choreograficzne. Od kilku lat, we współpracy z lekarzami, poprzez muzykoterapię pomaga osobom z problemami neurologicznymi. Od 2009 roku realizuje tematyczne spektakle muzyczne, w których łączy grę na instrumentach z recytacją wierszy oraz pokazami malarstwa. Oddziałuje na widza dźwiękiem, obrazem i poezją, umożliwiając wielozmysłowy odbiór sztuki. 15 Beskidzki Festiwal Nauki i Sztuki (6–7.06) za motto miał cytat z Georges’a Braque'a: Nauka uspokaja. Sztuka jest po to, by denerwować. Jego głównym organizatorem jest Akademia Techniczno-Humanistyczna w Bielsku-Białej, a celem przyczynek do integracji środowisk naukowych, oświatowych i kulturalnych Podbeskidzia. W programie, łączącym 34 R e l a c j e d 26 lipca do 3 sierpnia trwał tegoroczny Tydzień Kultury Beskidzkiej. Na pięciu estradach przez dziewięć kolejnych dni koncertowało niemal 100 zespołów. Do tego dodatkowe koncerty w innych miejscowościach, występy kapel, kiermasze, wystawy, korowody. W odbywającym się już 45 raz Festiwalu Folkloru Górali Polskich po raz kolejny najlepszy okazał się konkursowy program zaolziańskiego zespołu Oldrzychowice, przedstawiający fragment wesela. W tzw. małym konkursie FFGP Złote Żywieckie Serca zdobyli: Kapela Byrtków, multiinstrumentalista Marcin Blachura, śpiewaczka Zofia Sordyl oraz mistrzowie Anna Lassak (śpiew) i Krzysztof Trebunia-Tutka (instrumenty). Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne, które organizowane są w ramach Tygodnia Kultury Beskidzkiej, odbyły się w tym roku po raz 25. Startowało w nich 16 grup, w tym 13 zagranicznych. Grand Prix zdobył zespół Grojcowianie z Wieprza za program Po odpuście. S ztukobranie – warsztaty dawnego rzemiosła i zwyczajów” to tytuł projektu realizowanego w Żywieckim Parku Etnograficznym w Ślemieniu w lipcu i sierpniu. Złożyła się na niego seria zajęć prowadzonych z grupą bezrobotnych mieszkanek gminy. Pomysłodawczyniami oraz współorganizatorkami są mieszkanki Ślemienia skupione w grupie nieformalnej „Ciocie – plocie” działającej przy Fundacji Wspierania Kultury i Sztuki Kuźnia Sztuki. Uczestniczki projektowały i wykonywały zabawki ludowe według tradycyjnych wzorów. We wrześniu i październiku będą poznawały tajniki wikliniarstwa, wyplatając kosze używane niegdyś w gospodarstwach. „Sztukobranie” dofinansowano ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach projektu realizowanego przez Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce oraz Żywiecką Fundację Rozwoju. Na terenie Żywiecczyzny program współfinansuje firma Żywiec Zdrój. O toczenie Centrum Kultury i Sztuki Dwór Kossaków w Górkach Wielkich przez całe lato (czerwiec, lipiec, sierpień) tętniło życiem kulturalnym. Na Artystyczne Lato u Kossaków składają się różnorodne, wielokierunkowe działania. Były warsztaty (graficzne, malarskie, plecionkarskie, kreatywności, teatralne...), koncerty muzyki klasycznej i popularnej, projekcje filmowe (m.in. dokumentów poświęconych Janowi Karskiemu), prelekcje (m.in. o sztuce, stanicy harcerskiej Kamińskiego, przyrodzie), spektakle teatralne. Po raz kolejny swój plener mieli tu studenci wyższych szkół artystycznych, już siódmy raz odbył się międzynarodowy plener rzeźbiarski, a utrzymane w takiej samej formule spotkanie zaproponowano także najmłodszym miłośnikom sztuki. Podsumowaniem był jarmark, podczas którego można było kupić (lub obejrzeć na wystawie) dzieła powstałe podczas letnich plenerów. 13 czerwca w Cieszynie ogłoszono rezultaty dziewiątej edycji konkursu Śląska Rzecz 2013 organizowanego przez Zamek Cieszyn. Wystawę nagrodzonych projektów można było oglądać w Cieszynie do 27 lipca, od 31 lipca do 31 sierpnia była prezentowana w Katowicach. Za najlepszy śląski produkt uznano śpiwór Radical Custom 1Z – projekt Wojciecha Kłapci i Wojciecha Pająka, wyprodukowany przez Pajak Sport z Bielska-Białej – na którym umieszczono niezwykle precyzyjną mapę Tatr w opracowaniu Wojskowego Instytutu Geograficznego. Nagroda Specjalna przypadła bielskiej firmie Marbet za kolekcję sof i foteli Fin, która powstała we współpracy z projektantem Tomaszem Augustyniakiem. Triumfatorką w kategorii usług została Spółdzielnia Socjalna Parostatek z Cieszyna, zajmująca się budową konstrukcji z żywej wierzby, projektowaniem graficznym oraz organizowaniem warsztatów i spływów kajakowych Olzą. Nagroda specjalna w tej kategorii przypadła akcji „Spektakle bez barier”, zorganizowanemu przez Teatr Polski w Bielsku-Białej cyklowi przedstawień przystosowanych do odbioru przez osoby niewidome (dzięki audiodeskrypcji) i niesłyszące (dzięki tłumaczeniu na język migowy). W kategorii grafika użytkowa nominowana do nagrody była także identyfikacja wizualna oraz logotyp Teatru Polskiego. (jl) (oprac. ms) I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI otrzymała Ikara – Nagrodę Prezydenta Miasta Bielska-Białej za całokształt działalności w dziedzinie kultury i sztuki. W nekrologu podpisanym przez dyrekcję cieszyńskiego Instytutu Sztuki czytamy: Była artystką i pedagogiem, niekwestionowanym autorytetem wśród studentów Instytutu Sztuki. Jej pasją było malarstwo. Inicjowała projekty twórcze, z których cykl wystaw pt. „Żywioły” był szczególnie znaczący dla środowiska artystów, skupiając różnorodne postawy wobec sztuki obrazu. Uczestniczyła w licznych plenerach, konkursach i wydarzeniach propagujących sztukę. Zawsze gotowa do podejmowania nowych wyzwań wyjechała na nigdy niekończący się plener w przestrzeniach, o których inni mogą tylko pomarzyć. Będzie nam Jej brakowało. S Jagoda Adamus F Archiwum Galerii Bielskiej BWA J agoda Adamus (1958–2014) – malarka, rysowniczka, zmarła 23 czerwca. Była profesorem UŚ. Zajmowała się także teorią i historią sztuki. Urodziła się w Bielsku-Białej. Ukończyła w 1984 roku Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Malarstwa i Grafiki (dyplom w Pracowni Litografii prof. Jerzego Grabowskiego). Uczyła malarstwa i historii sztuki w Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej, a od 2000 roku prowadziła zajęcia w Instytucie Sztuki Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie (m.in. w pracowni malarstwa). Prezentowała swoje prace na około 160 wystawach, m.in. w Krakowie, Nowym Sączu, Łodzi, Poznaniu, Szczecinie, Toruniu, Wrocławiu, Kanagawie (Japonia), Pego Alicante (Hiszpania), Pescarze (Italia), Toronto (Kanada), Tuzli (Bośnia i Hercegowina). Zdobyła m.in. Grand Prix Ogólnopolskiego Triennale z Martwą Naturą w Sieradzu (2001), I nagrodę na Biennale Małych Form Malarskich w Toruniu (2007). Była stypendystką Ministra Kultury i Sztuki (1986, 1988). W 2009 roku R e l a c j e tanisław Lach (1930–2014), słynny twórca ludowych zabawek, zmarł 17 sierpnia. Urodził się w Pewli Wielkiej i tam mieszkał przez całe życie. Struganiem zabawek zajmował się od dziecka, naśladując dziadka Karola i ojca Jana, również znanych zabawkarzy. Od nich też przejął wiele wzorów, ale większość wykonywał jedynie na konkursy, wystawy i specjalne zamówienie. Szczególnie charakterystyczne dla pewelskiego zabawkarza były wyścigowce, koniki charakteryzujące się smukłą sylwetką i długimi nogami. Pozostawiał je w stanie surowym, rzezając jedynie grzywę i siodło, lub malował według tradycyjnego wzoru. Najpiękniejsze były te czerwone ze zdobieniami w innych kolorach. Niekiedy na koniku siedział ułan – klockowaty jeździec w zielonym uniformie. Czasem sąsiadowały z capami o niezgrabnej, karykaturalnej sylwetce. Bywały również elementem bryczki pięknie zdobionej. Większość koników Stanisław Lach wykonywał ręcznie, posługując się tradycyjnymi narzędziami. Tworzył też osadzone w tradycji bryczki, karuzelki, kołyski. W pracy przez wiele lat pomagała mu żona Czesława, a także okresowo synowie. Często uczestniczył w wystawach i kiermaszach sztuki ludowej organizowanych podczas imprez folklorystycznych w całej Polsce. Jego prace znalazły się na prezentacjach beskidzkiej sztuki ludowej w Niemczech i Francji. Był ze swoimi zabawkami w Bułgarii, Słowacji i Czechach. Wiele z nich znajduje się w muzeach etnograficznych i regionalnych. Za pośrednictwem spółdzielni Cepelia i Milenium w Krakowie jego zabawki trafiały także m.in. do Włoch, Anglii, USA i Japonii. Prowadził zajęcia z zabawkarstwa w ramach edukacji folklorystycznej organizowanej w szkołach i ośrodkach kultury beskidzkiego regionu. Za kontynuowanie tradycji zabawkarskich otrzymał m.in. Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki (1978) oraz Nagrodę im. Oskara Kolberga (1994). (uwit) Stanisław Lach F Archiwum ROK I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BIELSKO-BIAŁA Pohuśtaj się na nitce życia – wystawa rysunków Jana Dobkowskiego 5–28 września, Galeria Bielska BWA Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11, tel. 33-812-58-61, [email protected], www.galeriabielska.pl 10 Międzynarodowy Festiwal Chórów „Gaude Cantem” 16–19 października, Bielsko-Biała i miejscowości powiatu bielskiego Informacje: Polski Związek Chórów i Orkiestr Oddział Bielsko-Biała, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, www.gaudecantem.pl, [email protected] Wąż – premiera 14 września, Banialuka Informacje: Teatr Lalek Banialuka im. J. Zitzmana, ul. A. Mickiewicza 20, tel. 33-812-33-94, www.banialuka.pl, [email protected] Setna rocznica wymarszu do Legionów – wystawa 24 września – 31 grudnia, Galeria Strzelnica Informacje: Muzeum Historyczne, zamek książąt Sułkowskich, ul. Wzgórze 16, www.muzeum.bielsko.pl Wyszehradzki Festiwal Literatury Słowackiej 22–24 września, Książnica Beskidzka Biennale Ilustracji Bratysława 2013 – wystawa prac konkursowych 22–30 września, Książnica Beskidzka Informacje: Książnica Beskidzka, ul. J. Słowackiego 17A, tel. 33-822-82-21 do 24, www.ksiaznica.bielsko.pl, [email protected] BRZUŚNIK, JELEŚNIA, MILÓWKA 23 Posiady Gawędziarskie 25 Konkurs Gry na Unikatowych Instrumentach Ludowych 8, 9, 23 listopada Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-822-05-93, [email protected], www.rok.bielsko.pl 15 Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej „Śpiewanko” 3–4 października, Dom Kultury w Hałcnowie Informacje: Miejski Dom Kultury – DK w Hałcnowie, ul. s. M. Szewczyk 1, tel. 33-816-23-28, www.mdk.beskidy.pl, [email protected] 19 Festiwal Kompozytorów Polskich – Henryk Mikołaj Górecki, Oskar Kolberg, Andrzej Panufnik 9–11 października, Dom Muzyki BCK, kościół pw. św. Andrzeja Boboli, Zespół Państwowych Szkół Muzycznych Informacje: Bielskie Centrum Kultury, ul. J. Słowackiego 27, tel. 33-828-16-40, www.bck.bielsko.pl, [email protected] JELEŚNIA Hołdymas Gazdowski 18 października, GOK Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Plebańska 1, tel. 33-863-66-68, [email protected] TYCHY Sztuka ludowa i naiwna ze zbiorów Muzeum Miejskiego w Tychach maj–wrzesień, sala ekspozycyjna, ul. Katowicka 9 Informacje: Muzeum Miejskie, pl. Wolności 1, tel. 32-327-18-20, www.muzeum.tychy.pl CZECHOWICE-DZIEDZICE 22 Jesienny Festiwal Muzyczny „Alkagran” 8 Konkurs Akordeonowy im. Andrzeja Krzanowskiego 29 września – 3 października, Czechowice-Dziedzice, Bielsko-Biała Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. Niepodległości 42, tel. 32-215-31-59, www.mdk.czechowice-dziedzice.pl, [email protected] Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: silesiakultura.pl. 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Piotr Targosz – Fotografia Piotr Targosz – bielszczanin, rocznik 1979. Artysta fotografik, członek Związku Polskich Artystów Fotografików, propagator idei fotografii piktorialnej – w jej odmianie modern. Wieloletni członek formacji Landskapiści. Brał udział w kilkudziesięciu wystawach w kraju i za granicą. Uczestnik plenerów, festiwali i konkursów poświęconych fotografii krajobrazowej, na których zdobył kilkanaście nagród i wyróżnień, m.in. w 2005 roku główną nagrodę w kategorii Best Photo na International Audio Visual Festival (Cirencester, Anglia) organizowanym przez Królewskie Towarzystwo Fotograficzne. Organizator imprez z dziedziny fotografii. Piotr Targosz jest jednym z laureatów 3 Bielskiego Festiwalu Sztuk Wizualnych, a nagrodą jest wystawa w Galerii B & B. GALERIA