Mistrzowski debiut
Transkrypt
Mistrzowski debiut
Mistrzowski debiut Napisano dnia: 2014-01-31 07:47:19 Ostatnia aktualizacja dnia: 2015-01-25 18:00:37 ROZMOWA Z KIEROWCĄ RAJDOWYM Z ZIEMI KŁODZKIEJ SYLWESTREM PŁACHYTKĄ Miniony sezon rajdowy można uznać za wręcz idealny... – Tak, zdobyliśmy tytuł mistrza Polski w klasie 6. To był nasz debiutancki sezon w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. Na jego początku nasze nastawienie było takie, by jak najwięcej się uczyć i za każdym razem dojeżdżać do mety. Wiadomo: nowe trasy, doświadczenia, więcej kilometrów do przejechania. Można powiedzieć, że założenia zrealizowaliśmy w stu procentach, zdobywając przy tym tytuł mistrza Polski w klasie 6. Tak naprawdę wszystko rozegrało się na Rajdzie Dolnośląskim. Walczyliśmy z Łukaszem Byśkiniewiczem przez cały sezon, również Tomek Kasperczak był z przodu klasyfikacji na początku sezonu, później – po Rajdzie Rzeszowskim – spadł niżej i do końca rywalizowaliśmy już tylko z Łukaszem. Przez cały sezon było więc dużo emocji... Proszę zatem powiedzieć, jakby pan mówił laikowi, co to jest ta klasa 6. – Dotyczy ona samochodów z napędem na przednią oś i pojemnością 1600 cm sześc. Jest grupa ogólna 2WD, w której walczą wszystkie auta z napędem na przednią oś. Klasa 6 jest w tej grupie, stanowi pewien jej przedział. My walczymy w swojej klasie, ale też niejako w ogólnej klasyfikacji. Skoro tak dobrze skończył się debiutancki sezon, to zakładam, że zakusy są na wyższą klasę, na pewne zmiany, coś nowego? – Na samochód z napędem na cztery koła – o tym teraz myślimy. Problem jednak jest ze sponsorami, pod tym kątem jest ciężko. Prawie wszystkie koszty finansujemy przez własną firmę, więc nie myślimy o najwyższej półce – R4, S2000 czy R5. Dobrym rozwiązaniem w tej chwili jest Auto Proto ze stajni Dytko, która mieści się w pobliskiej Nysie i specjalizuje się od dłuższego czasu w konstruowaniu takich aut. Spotkaliśmy się z ich przedstawicielami i wstępnie uzgodniliśmy, na czym nam zależy. Co prawda, nie była to jeszcze rozmowa wiążąca, ale wydaje mi się, że jest to właściwy kierunek. Obsługa takiego pojazdu nie jest aż tak bardzo droga, a auto ma bardzo duży potencjał. Jest to samochód prototypowy, więc „budę” ma peugeota 208, a wszystkie podzespoły są z mitsubishi Lancera EVO X, ma też kołową sekwencyjną skrzynię biegów. Uważam, że to jest naprawdę fajny samochód, również do nauki jako auto czteronapędowe. Możemy takim autem walczyć w grupie Open. Załogę Poliamid Plastics Rally Team tworzą Sylwester Płachytka, Maciej Machela, Jacek Nowaczewski. Wszyscy niejako związani są z Automobilklubem Ziemi Kłodzkiej. Jaki zatem jest koszt takiego pojazdu? – Generalnie w czteronapędowych autach jest różnie – w zależności właściwie tylko od tego, kto jakim dysponuje budżetem i w jaki sposób chce jeździć. Można jeździć za 300-400 tys. zł za sezon, można to też robić za milion. Jeżeli ktoś ma pieniądze, to koszty mogą być nieograniczone. Na przykład w najwyższej klasie nie można już liczyć na półśrodki. Wyniki zależą od wszystkich czynników, choćby ciśnienia w oponach, ich zmiany co przejazd, itp. Zawsze zawodnik, samochód i zespół muszą być na sto procent przygotowani – to generuje koszty. Samochód to tylko maszyna, reszta zależy od ludzi: zaufanie, zgranie się kierowcy z pilotem, profesjonalizm serwisantów... Niemożliwością jest, by stanąć ma starcie rajdu i nagle pojawiają się jakieś nieporozumienia między pilotem a kierowcą. Wówczas nie przyniesie to zamierzonego celu. Startując w rajdach trzeba mieć również bardzo dużą umiejętność podziału uwagi. Z jednej strony trzeba się mocno koncentrować na drodze, z drugiej zaś komunikaty od pilota muszą docierać, muszą być zrozumiałe. Pomimo hałasu, emocji... – Tego trzeba się nauczyć. Kiedy stawałem do pierwszych rajdów, odczuwałem potężny stres. Tętno nie było na odpowiednim poziomie. A w tym sporcie bardzo dużo zależy od pracy mentalnej, od tego, jak się przygotujemy do startu. Trzeba wiedzieć, że jest się w pełni gotowym, inaczej nie będzie dobrych wyników. Pracuje ze mną osoba, która ma mnie mentalnie przygotować do rajdów. Przez cały rajd mam założony pulsometr na ręku i wiem, czy mam dobre tętno, czy zachowuję spokój i czy mój organizm dobrze reaguje. Stając na starcie sprawdzam tętno i na przykład widzę, że wynosi one 150. Wiem, że będę zdekoncentrowany, trzeba wtedy zastosować techniki uspokajające, zmienić sposób myślenia... Można zatem przyjąć, że nie każdy będzie miał predyspozycje, by wsiąść za kierownicę samochodu rajdowego? – Uważam, że to trzeba mieć w sobie, czuć to. Mając piętnaście lat wiedziałem, że mnie do tego ciągnie, że muszę jeździć. To się ma od początku, interesowałem się rajdami i wiedziałem, że będę się tym zajmował. Nie mogłem się doczekać aż pierwszy raz pojadę. Od razu zacząłem z wysokiego C, czyli od auta Citroen C2 R2. Nie miałem może dużego doświadczenia, ale wiedziałem, że chcę to robić. Początkowo uczył mnie Mariusz Pelikański, znany i bardzo szybki kierowca rajdowy z Ząbkowic Śląskich. Uczył mnie toru jazdy, podstaw. Później już sam dochodziłem do pewnych rozwiązań. A był taki moment, że przyszła chwila, że może lepiej dać sobie z tym wszystkim spokój? Może coś się wydarzyło, wypadek... – W 2012 roku miałem poważniejszy wypadek, a nie miałem ich dużo w swojej karierze. Na Rajdzie Wisły na pierwszym odcinku specjalnym wypadliśmy z drogi: przy dużej prędkości – 150 km/h – źle najechałem szczyt i wjechaliśmy na pobocze, następnie uderzyliśmy w przepust. Było kilka rolek w powietrzu. Na szczęście mi, ani Jackowi Nowaczewskiemu nic się nie stało. Nigdy jednak nie było myśli, aby dać sobie spokój z rajdami. A najtrudniejszy rajd w karierze? – Był nim zeszłoroczny Rajd Polski. Dodatkowo był to dopiero mój drugi rajd szutrowy. Nie wytrzymał nam sprzęt, ucięło nam szpilki i w rezultacie nie dojechaliśmy do mety. Spadło tyle deszczu, że trasy stały się ultra trudne. Jeżeli zaś chodzi o rajd asfaltowy, to myślę, że najtrudniejszy był właśnie Rajd Wisły – niektóre odcinki przypominają wręcz off-roadowe trasy. Co w najbliższym czasie? Kiedy znów można będzie zobaczyć Pana na trasach rajdowych? – Teraz chcielibyśmy potrenować na śniegu. To luźna nawierzchnia, można się zatem dużo nauczyć. Na Rajd Arłamów raczej nie pojedziemy, bo Paweł Dytko nie będzie w stanie do tego czasu przygotować auta. Szykujemy się na ostro od Rajdu Świdnickiego w kwietniu – nie jest to jeszcze pewne na sto procent, ale taki jest plan. W nowym sezonie Sylwester Płachytka najprawdopodobniej wystartuje w klasie Auto Proto Na co dzień jest pan biznesmenem. Czy adrenalina i radzenie sobie z emocjami, jakie towarzyszy rajdom, przekłada się na resztę życia? Jest pomocne choćby w kwestiach biznesowych? – Oczywiście, jest to bardzo duży atut. Rajdy uczą pokory i innego podejścia do życia. Może się wydawać, że jeździ się w dużej mierze dla zabawy. Uczy to jednak samodzielności i poczucia własnej wartości. Jeżdżąc w rajdach, w pewien sposób człowiek wyładowuje się psychicznie, jest to pewnego rodzaju oczyszczeniem. Można na nowo na czysto podejść do wielu spraw. Pytanie na koniec. Jakimi kierowcami są Polacy? – Wiele zależy od przygotowania auta do jazdy. Zdarza się, że przy pogodzie, jaką teraz mamy, wielu kierowców dobiera nieodpowiednie opony. W takich przypadkach, nawet przy małych prędkościach, łatwo o kolizję lub wypadek. Jest też dużo cwaniactwa na drogach, ale to już zależy indywidualnie od danej osoby. Są ludzie, którzy wpuszczą cię bez problemu, ale są też tacy, którzy po złości nie zrobią ci miejsca, będą jeszcze trąbić. Na szczęście tych drugich w małych miastach nie ma za dużo, w dużych aglomeracjach jest to powszechne... Dziękujemy za rozmowę