nr 22 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 22 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl DODATEK SPECJALNY 03/2009 POLSKA DROGA DO EURO Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego grudzień nr 9 (22)/2009 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego Rusza II edycja Akademii fotoreportażu, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Naczelna strona Ale Na wejściu Karmiciele blogosfery dziennikarstwo numer! 03 Połączy czy podzieli środowisko dziennikarskie Grand Press 2009 oraz Press Club. 04–05 Zapisz to, Kisch! – rozmowa z Wojciechem Jagielskim o zawodzie reportera. kultura & społeczeństwo public relations euro foto raport staże 06 Puls redakcji – MaleMan. 07 W praktyce – praca w TV SLD. 08 –09 BLOGosławieni – czym są blogi, czym będą w przyszłości. 10 Czym jest diaporama? 11 Kolumna Zygmunta – zdjęcia w szczytnym celu. Zbigniew Żbikowski Zostać dziennikarzem? Nic prostszego. Jeszcze niedawno trzeba było w tym celu zatrudnić się w jakiejś redakcji lub przynajmniej nazwiązać z nią współpracę. Dziennikarz bowiem to ten, który nie tylko dociera gdzie trzeba i zbiera informacje, ale też je upowszechnia. Bez redakcji – prasowej, radiowej, telewizyjnej – było to zasadniczo niemożliwe. (Zasadniczo, bo konspira wiedziała, jak tę niedogodność omijać). Dzisiaj wystarczy założyć blog. I już się jest autorem, redaktorem i wydawcą w jednym. Dziennikarstwo to zawód otwarty. Nie trzeba kończyć specjalnych szkół, kursów i aplikacji, by przystąpić do czynności redakcyjnych. Internet wszystko łyknie, blog wszystko pomieści. W epoce fusion, kiedy wszystko z wszystkim można pomieszać i podać jako oryginalny projekt, produkt, strawę, materiał prasowy, nie trzeba nawet dbać o czystość gatunkową. Można pisać, co w duszy gra, łącząc news z felietonem, artykuł publicystyczny z reportażem, recenzję z wywiadem. Zawsze ktoś to przeczyta, jak nie rodzina, to znajomi, i skomentuje. A gdy takich blogów zaistnieje million, będzie się mówić o zjawisku. Blogowanie to już JEST zjawisko, które trudno ignorować. Zwłaszcza odkąd następuje coraz bardziej przybierająca na sile migracja autorów z mediów tradycyjnych do wirtualnej blogosfery. Chcesz zaistnieć? Pokaż się w telewizji i prasie. A chcesz zaistnieć naprawdę? Założ do tego swój blog. Taki jest wymóg czasów i jeśli jest od niego ucieczka, to tylko na pozycję outsidera. Nasi studenccy autorzy w „PDF” przyjrzeli się temu zjawisku i dostrzegli w nim kolosa o wielu wymiarach, a także groźnych cechach, ale przy okazji zauważyli też jego słabość. Owszem, jest on w stanie silnie wspierać kreację postaci, autorytetów, idei i zjawisk, ale sam z siebie nie kreuje indywidu- I-IV Co było przed euro? Orzeł Biały, Mikołaj Kopernik czy Stadion Narodowy na rewersie polskiego euro? Dodatek specjalny dofinansowany ze środków NBP. PLUS 12 PR na świecie, to nadal inny public relations niż polski. Różni się. Jak bardzo? Do końca nie wiem, czy grypa jest sytuacją kryzysową, ale wiem za to, że gdyby nie media, nie wiedzielibyśmy o grypie prawie nic. Dziennikarze serio potraktowali problem i w większości nie dali się skusić na to, by całość ujmować tak, jakby świat miał się niebawem skończyć. Daleko nam do sytuacji na Ukrainie, gdzie tamtejszy sztab kryzysowy ogłosił w pewnym momencie, że kończy z zapraszaniem dziennikarzy na codzienne briefingi, ponieważ powtarzają wciąż te same pytania, w związku z czym spotkania nie mają sensu. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji u nas z kilku powodów. Po pierwsze – żaden urzędnik nie zdecydowałaby się odciąć mediów od informacji, do których wszyscy obywatele powinni mieć dostęp. Po drugie – u nas dziennikarze stają na wysokości zadania i wymyślają takie pytania, że epidemiolodzy, immunolodzy i inni specjaliści są w kłopocie, by sprawnie na nie odpowiedzieć. Po trzecie – na szczęście – nasze służby sanitarne rozumieją, że dzięki mediom dotrą z ważnymi komunikatami do wszystkich, co byłoby wątpliwe w przypadku, gdyby sanepid chciał podstawowym środkiem komunikowania uczynić ulotki informacyjne o grypie, które drukuje z pomocą sieci spożywczej Lidl. Po którymś z kolei posiedzeniu komitetu ds. pandemii grypy minister Ewa Kopacz zorganizowała konferencję. Ona, główny epidemiolog kraju, główny inspektor sanitarny, krajowy konsultant ds. chorób zakaźnych i szefowa krajowego ośrodka ds. grypy przez ponad godzinę odpowiadali na pytania dziennikarzy. Bardzo precyzyjne pytania. Ile mamy łóżek na oddziałach zakaźnych, ile respiratorów na intensywnej terapii, jakie są zapasy leków antywirusowych, z kim resort negocjuje zakup szczepionki. Nie sądzę, by odpowiedzi na te pytania uspokoiły społeczeństwo, ale jestem pewna, że uświadomiły całemu sztabowi, że media patrzą im na ręce i jedynie udawanie, że coś się robi nie przejdzie. Nie tym razem. • 13 „Durczok Gate” – echa rzucania mięsem. 13 Pierwsza Parada Labradorów w wykonaniu Euro RSCG Sensors. 14–15 Książę i Żebrak 2009 – podsumowanie roku w kulturze. 16-18 Co warto zobaczyć, obejrzeć, posłuchać, przeczytać? Subiektywny (jak w każdej gazecie) przewodnik po świecie muzyki, teatru, filmu i książki. 19 Miejsce niezwykłe „Miasto gadających głów” 19 Bez względu na porę roku można wiosłować w klubach Gymnasiona zespół redakcyjny: Roksana Gowin, Magdalena Grzymkowska, Marcin Kasprzak, Paulina Pawlak, Julian Tomala, Julia Steffen, Magdalena Wasyłeczko, Wioletta Wysocka interesujesz się PR? Szukamy współpracowników. Kolegia redakcyjne, każda środa godz. 18:30 Instytut Dziennikarstwa UW, sala 313 (III piętro) Organizujesz spotkanie, festiwal, event, koncert? Napisz na adres: [email protected] Powiadomimy o tym studentów. | 02 | REDAKCJA redaktor naczelny: Zbigniew Żbikowski z-ca redaktora naczelnego Paweł H. Olek szefowie działów: dziennikarstwo: Tomasz Betka fotografia: Ewelina Petryka PR: Piotr Zabiełło kultura & społeczeństwo: Emil Borzechowski • MINUS Kto dla kogo drukuje? Piszesz, fotografujesz, alności, które by następnie zaistniały w realu, na przykład w polityce czy sztuce. Na razie. Bo mamy do czynienia z tzw. sytuacją dynamiczną. Słabość kolosa zwanego blogosferą tkwi również w tym, że usadawia się on na końcu „łańcucha pokarmowego” informacji. Żywi się głównie tym, co medialni wyrobnicy - dziennikarze informacyjni, wcześniej zdobyli i upowszechnili. Blogerzy, których znakomita większość nie dociera do źródeł wiadomości (choćby dlatego, że nie ma jak), wyłapuje po prostu z przestrzeni wirtualnej to, co już tam krąży, przeżuwa, wypluwa i puszcza dalej w obieg. Przeżuta strawa żywi innych uczestników tej wirtualnej uczty, jeśli nie na blogach, to na forach. I tak to się kręci. I żeby ta część blogosfery, która chce bądź może być uważana za prasę mogła się kręcić, muszą dalej istnieć „zwykli” dziennikarze, znający warsztat swojego zawodu, potrafiący skonstruować każdy materiał prasowy z osobna, umiejący dotrzeć do źródła danych i przede wszystkim porozmawiać z żywym człowiekiem, a nie z adresem e-mailowym czy awatarem ukrytym pod nickiem, który może mówić co chce, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji. I o tym, jak być takim zwykłym (czytaj: prawdziwym) dziennikarzem opowiada w wywiadzie nasz „gość specjalny” – Wojciech Jagielski, który wie, jak uprawiać ten zawód. współpraca: Jan Brykczyński, Dominika Jędrzejczyk, Łukasz Miedziejewski, Maciej Puchała, Maria I. Szulc autorskie cykle: Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz Książe i Żebrak – Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański Dziennikarz, czyli kto? Zabawne, bo pytanie to stawia Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. „Rzeczpospolita” donosi, że SDP szykuje się do napisania raportu zawierającego podstawowe dane o polskim środowisku dziennikarskim. Pracownicy redakcji mają odpowiedzieć m.in. na pytania o wiek, wykształcenie, warunki zatrudnienia, wynagrodzenie. Przy okazji po raz kolejny powróciła dyskusja, kogo właściwie o to pytać, czyli – kogo uznać za dziennikarza. Bo czy pracownika redakcji, którego głównym źródłem utrzymania jest działalność dziennikarska /redaktorska, czy też każdego, kto w jakiś sposób ma do czynienia z tego typu aktywnością, czyli np. na co dzień pracuje na uczelni, a z doskoku pisuje w jakimś tygodniku, bądź też osobę, która pracuje w firmowej gazetce wewnętrznej. Dyskusja ta przypomina debaty, co było pierwsze – jajko czy kura. W zależności od tego, kto odpowiada (etatowy czy freelacer), inną podaje odpowiedź. Jakiś czas temu pojawił się pomysł, by od aktorów wymagać ukończenia szkoły aktorskiej. Pomysł popierali ci, którzy nie mogli pogodzić się z sytuacją, w której człowiek znikąd, ktoś, kto nigdy nie przekroczył progu szkoły teatralnej skupia na sobie uwagę milionów widzów. Propozycja jednak przepadła tak szybko, jak się pojawiła, bo nawet sami jej autorzy zrozumieli, że to wolny zawód i trudno tu o ścisłe wytyczne, kto może, a kto nie może być aktorem. Podobnie jest z dziennikarstwem. Teraz bardziej chyba niż kiedykolwiek. I nie jest to pochwała amatorszczyzny, bo każdy, kto chce ten zawód traktować serio, musi się uczyć, poświęcać temu mnóstwo czasu, by wypracować zadowalającą odbiorcę i samego autora jakość. I wtedy chyba ma mniej wątpliwości, czy jest dziennikarzem, czy też udaje, że nim jest. • Anita Krajewska grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / [email protected] Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl korekta: Joanna Maria Sawicka współpraca z serwisem foto: WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz. adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, e–mail: [email protected] stała współpraca: Teksty na stronach 3, 8, 9 powstały pod kierunkiem redaktora stażu redakcyjnego, prowadzonego przez redakcję PDF, w ramach przedmiotu Podstawy informacji dziennikarskiej w Instytucie Dziennikarstwa UW. dz dziennikarstwo w kraju 20 lat „Wiadomości” TVP Po raz pierwszy program informacyjny TVP 1 o tej nazwie wyemitowano 18 listopada 1989 roku. Serwis zastąpił nadawany w PRL „Dziennik Telewizyjny”. Nowym mottem redakcji stały się pierwsze słowa wypowiedziane przez ówczesnego prowadzącego Wojciecha Reszczyńskiego – „W naszym nowym dzienniku wiadomości będą dobre lub złe, oby tych ostatnich jak najmniej, ale zawsze prawdziwe”. Z okazji okrągłej rocznicy „Wiadomości” każdy może zapoznać się z archiwalnymi wydaniami serwisu na stronie www.tvp.pl/retro. W załączonej galerii można prześledzić, jak zmieniały się czołówka i scenografia, ale również jak program stawał się „kuźnią kadr” dla przyszłych polskich formatów informacyjnych. Nowy tytuł w segmencie prasy IT „Mobile Reseller Polska” będzie kwartalnikiem skierowanym do sprzedawców telefonów komórkowych, przenośnego sprzętu IT i oprogramowania. Pismo informuje o nowościach na rynku, zmianach personalnych i przetargach w sektorach IT i GSM. Kwartalnik wysyłany jest za darmo instytucjom i osobom powiązanym z branżą. Tytuł liczy 40-50 stron, a jego nakład wynosi 15 tys. egzemplarzy. Wydawcą pisma jest Wydawnictwo MiT media, a redaktorem naczelnym Tomasz Cieślak. Trójka nagrodzi młodych twórców Program III Polskiego Radia organizuje akcję „Talenty Trójki”, która ma promować debiutantów rozpoczynających własne działania artystyczne w kategoriach: teatr, film i sztuki wizualne. W kapitule jury zasiądą znawcy poszczególnych dziedzin sztuki. Akcja skierowana jest do studentów i absolwentów uczelni artystycznych. Prace można nadsyłać do 15 stycznia 2010. Jeden wspólny newsroom dla Polskiego Radia Dziennikarze stacji Polskiego Radia mają przygotowywać materiały na potrzeby wszystkich anten, a redaktorzy będą wybierać te, które odpowiadają charakterowi anteny, i odpowiednio je montować. – Oczywiście, że dziennikarz dysponujący dużą ilością czasu przygotuje dobry materiał, który będzie później cytowany. Niestety, nas na taką pracę w tej chwili nie stać – powiedział prezes Polskiego Radia Jarosław Hasiński. Utworzenie wspólnego newsroomu planował już poprzedni zarząd z Robertem Wijasem na czele. XII Wielki Charytatywny Bal Dziennikarzy Uroczystość odbędzie się 16 stycznia 2010 roku w Auli Głównej Politechniki Warszawskiej. Organizatorem balu jest Fundacja „Charytatywny Bal Dziennikarzy”, założona w 1998 r. przez przedstawicieli różnych mediów. Organizacja skupia się na pomocy dzieciom potrzebującym wsparcia. Wspomaga zarówno placówki opieki zdrowotnej, jak i instytucje opieki społecznej. W ubiegłym roku organizatorom udało się zebrać 180 tys. zł. Grzegorz Gniszka dziennikarstwo | Na wejściu Dziennikarskie laury Anna Kopcińska, Grzegorz Gniszka Z końcem roku nadchodzi okres podsumowań i wyróżnień. Także w branży dziennikarskiej przyznaje się wiele nagród. Przeważnie budzących kontrowersje. Byłoby idealnie, gdyby wyróżnienia te jednoczyły dziennikarzy spod różnych znaków (wydawniczych) i stanowiły drogowskazy dla adeptów sztuki dziennikarskiej oraz wpływały mobilizująco na działalność samych redakcji. W polskich mediach wcale nie jest to regułą, a ubiegłoroczny wybór Bogdana Rymanowskiego na Dziennikarza Roku pokazuje, że nawet najważniejsza nagroda – Grand Press – może podzielić środowisko dziennikarskie. publicystyka, dziennikarstwo śledcze i news. – Oceniamy teksty, ich jakość, profesjonalizm, sposób przedstawienia tematu. Jest to zobiektywizowane, ale często się zdarza, że teksty są nieporównywalne – wyjaśnia zasady przyznawania nagrody członek kapituły konkursu Jacek Żakowski. Choć o najważniejszym wyróżnieniu, tytule Dziennikarza Roku, decydują sami dziennikarze, to właśnie ten wybór najbardziej podzielił w minionym roku środowisko polskich mediów. Nagrody i kontrowersje Jednym z najstarszych wyróżnień w branży medialnej jest przyznawana pod patronatem tygodnika „Wprost” Nagroda Kisiela, która honoruje dokonania w kategoriach: polityk, publicysta i przedsiębiorca. Utworzona w 1990 r. nagroda w latach 2007-2008 nie była przyznawana z powodu protestu kapituły, zarzucającej tygodnikowi naciski przy wyborze laureatów. Pod egidą redakcji „Rzeczpospolitej” w 1997 r. powstała z kolei Nagroda im. Dariusza Fikusa. Ma ona honorować dążenie do umocnienia wolności i niezależności – fundamentów dobrego dziennikarstwa. Swoje wyróżnienie przyznają również studenci dziennikarstwa. MediaTORy mają wyróżniać ludzi mediów niebojących się nowych perspektyw i kierujących się w swojej pracy rzetelnością i profesjonalizmem. Przeciwwagą dla wymienionych odznaczeń jest tytuł „Hieny Roku”, stworzony przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, aby piętnować łamanie zasad etyki dziennikarskiej. Najbardziej prestiżowy charakter posiada od lat nagroda Grand Press, przyznawana od 1997 r. przez branżowy miesięcznik „Press”. Kandydatów do wyróżnienia zgłaszają redakcje, a jury dokonuje wyboru w siedmiu kategoriach: reportaż telewizyjny, dziennikarstwo specjalistyczne, wywiad, reportaż prasowy, W poszukiwaniu polskiego Pulitzera Wicenaczelny „Gazety Wyborczej”, Piotr Pacewicz, w słynnym komentarzu „Rymanowski – Niedziennikarz Roku” ostro skrytykował ówczesny werdykt. „Co takiego ważnego Bogdan Rymanowski ma do przekazania Polakom? Na czym się zna? Jakich wartości broni? Co ujawnia, czego byśmy nie wiedzieli?” – pytał. W odpowiedzi byli laureaci konkursu wystosowali list otwarty, w którym napisali, że nagroda Grand Press ma dla podzielonego środowiska dziennikarskiego szczególne znaczenie i jest wartością, której media nie powinny stracić. W liście podkreślono też, że w Polsce nie ma wielu łączących dziennikarzy instytucji, które pozwalają zbudować mediom coś lepszego. Sam Bogdan Rymanowski ocenia, że polscy dziennikarze są taką samą grupą zawodową, jak ich koledzy w innych krajach. – Nagrody, które udało mi się zdobyć, traktuję jako wyznaczniki rywalizacji z dziesiątkami czy setkami profesjonalistów. Z ludźmi, którzy są pewnie lepsi, ale być może zostali niezauważeni albo mieli trochę mniej szczęścia – tłumaczy. Wydarzenia sprzed roku pokazały głębokie podziały pomiędzy dziennikarzami i zmusiły do refleksji nad sposobem odbioru tego typu wyróżnień. Andrzej Skworz, redaktor naczelny miesięcznika „Press”, uważa jednak, że kontrowersje wokół ubiegłorocznego tytułu Dziennikarza Roku są mocno wyolbrzymione. – Mówienie, że Grand Press dzieli dziennikarzy, jest tak samo słuszne, jak twierdzenie, że sportowców dzielą Igrzyska Olimpijskie. Nie każdy ma szansę stanąć na podium, ale to nie znaczy, że nie należy rywalizować o miano najlepszego – przekonuje i przypomina, że w plebiscycie „Pressu” sędziami są dziennikarze z prasy, radia, telewizji i Internetu. – Nie ma drugiego konkursu dziennikarskiego, który tak mocno łączyłby te różne środowiska. W każdym zawodzie są zawistnicy, którzy, nie mając szans na zwycięstwo, startują w konkurencji opluwania kolegów. Doradzam inne sporty, na przykład długodystansowe biegi – podsumowuje redaktor. Ale czy Grand Press może stać się polskim odpowiednikiem posiadającego niepodważalny prestiż amerykańskiego Pulitzera? Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, ma wątpliwości. – W Polsce nie jest możliwe stworzenie takiej nagrody, gdyż nasze środowisko dziennikarskie nie ma tak rozwiniętego kultu profesjonalizmu. Nie ma wewnętrznego systemu regulacji, który byłby spójny i niezależny od polityki i czynników ekonomicznych – ocenia profesor. Zauważa, że w Ameryce w przyznawanie nagród zaangażowani są nie tylko dziennikarze, ale również wydawcy, co bezpośrednio wpływa na prestiż konkretnego wyróżnienia. Mrozowski przyznaje zarazem, że nagroda miesięcznika „Press” jest w tej chwili zdecydowanie najwyższym i najcenniejszym wyróżnieniem branży dziennikarskiej w naszym kraju. Redakcja PDF do tytułu Dziennikarz Roku nominowała w kolejności: Wojciecha Jagielskiego, Hannę Krall, Małgorzatę Domagalik, Jarosława Kuźniara, Tadeusza Mosza i Roberta Mazurka. Jakie reakcje wzbudzi tegoroczna edycja konkursu Grand Press? Przekonamy się już 10 grudnia, gdy zostaną ogłoszone wyniki tegorocznego plebiscytu. • Press Club na Krakowskim Przedmieściu Magdalena Lipińska W listopadzie rozpoczął działalność pierwszy polski Press Club. Organizacja stawia sobie za cel wspieranie i doskonalenie dziennikarzy oraz podnoszenie poziomu mediów w Polsce. Twórcy fundacji widzą również szansę na zintegrowanie środowiska dziennikarskiego. W każdej branży trzeba się rozwijać i iść do przodu. Takie założenie przyświecało pomysłodawcom utworzenia niezależnej i dosyć nowatorskiej w polskich realiach organizacji dziennikarskiej. Co konkretnie chce osiągnąć ulokowana przy Krakowskim Przedmieściu organizacja i jakie są jej szanse na sukces? Umożliwić rozwój, przywrócić misję Prezes klubu Marcin Lewicki deklaruje, że podstawowym zadaniem organizacji będzie umożliwianie dziennikarzom doskonalenia zawodowego, przede wszystkim poprzez organizację różnego rodzaju szkoleń. – Począwszy od tych podstawowych, dotyczących poprawności językowej, po bardziej merytoryczne warsztaty, prowadzone przez ekspertów, którzy pokażą, że o pewnych sprawach można myśleć niesztampowo – komentuje Lewicki. Z funkcją edukacyjną łączy się zamiar przywracania dziennikarstwu misji. – Kiedyś dziennikarstwo miało uczyć ludzi, wskazywać dobre i wartościowe rzeczy. W tej chwili coraz częściej schodzi w tabloidyzację, świadczącą o powierzchowności tego zawodu – wyjaśnia Jacek Marczewski, fotograf i członek Rady Press Clubu. Założyciele fundacji chcą też stworzyć przyjazne miejsce pracy dla dziennikarzy, którzy z różnych względów muszą bądź chcą pracować poza redakcją. Press Club został już przyjęty do International Association of Press Clubs i zamierza reprezentować interesy zawodowe środowiska oraz promować kontakty z zagranicznymi mediami. Selekcja na wejściu Warto podkreślić, że Press Club to organizacja non-profit, utrzymująca się ze składek, których wysokość zależy od rodzaju członkostwa. Przykładowo, świeżo upieczeni absolwenci dziennikarstwa płacą miesięcznie po 30 złotych, a rzecznicy prasowi instytucji publicznych po 300. Prezes fundacji zapewnia jednak, że wykupienie członkostwa w Press Clubie nie będzie możliwe. – To jest na razie czysto formalne i kwotowe rozróżnienie, ale my od samego początku założyliśmy bardzo silną selekcję – tłumaczy Lewicki. Dlatego o przyjęciu nowego członka do fundacji decydować będzie Rada Press Clubu, która w tym roku zaakceptuje maksymalnie trzystu członków. W tworzeniu klubu, do którego nie każdy może wejść, dostrzega zagrożenie medioznawca Wiesław Godzic. – Wygląda na to, że Press Club ma być organizacją elity dziennikarskiej, która niejako z góry chce integrować środowisko – zauważa i obawia się, że w takiej sytuacji klubowi trudno będzie uzyskać szerokie zaufanie. – My nie lubimy elit w momencie, gdy one same oświadczają, że nimi są – zaznacza profesor. Dodaje również, że siła organizacji związanych w polskim dziennikarstwie z lewicą bądź prawicą jest trwała i z tego powodu medioznawca nie wróży Press Clubowi sukcesu. Trochę inaczej odnosi się do powstania klubu Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów. Uważa, że każdy wysiłek zmierzający do podniesienia poziomu etycznego mediów w Polsce jest pożądany. – Jesteśmy przychylni każdemu działaniu, które wspiera tę trudną społeczną misję – podkreśla. • | 03 | Zapisz to, Kisch! | dziennikarstwo dziennikarstwo | Zapisz to, Kisch! Co w tym takiego strasznego? Przeraża mnie, że muszę mojej mamie tłumaczyć kulisy tego, że prasa pisze o czymś tak, a nie inaczej. Dla niej to jest informacja, z której buduje sobie poczucie bezpieczeństwa albo zagrożenia. A my sobie nie zdajemy z tego sprawy. Zamiast zastanawiać się, co się ważnego zdarzyło i które informacje wyeksponować na pierwszej stronie, robimy burzę mózgów, żeby znaleźć coś, co jak najbardziej zaintryguje czytelnika. Staramy się temu czytelnikowi przypodobać. Nie uczestniczę w tym. Pierwsze zło, które się zdarzyło, to to, że informacja stała się towarem. Ale to nie koniec. Towar trzeba opakować i dziś to opakowanie jest ważniejsze. Jeśli w dziennikarstwie pozwolimy na kłamstwo, musimy się pogodzić z tym, że nie mamy najmniejszego prawa, by wierzyć w jakąkolwiek informację podawaną przez kogoś mieniącego się dziennikarzem. Z Wojciechem Jagielskim rozmawia Agnieszka Wójcińska, fotografia: Jan Brykczyński We wstępie do pana ostatniej książki „Nocni wędrowcy” uprzedza pan czytelników, że główni bohaterowie – Samuel i Nora – to postaci fikcyjne, stworzone na podstawie realnych. Skąd pomysł, by wprowadzić je do książki? I czemu ten zabieg miał służyć? Wynika z mojego przywiązania do klasycznego dziennikarstwa. Pojechałem do Ugandy napisać o dzieciach-żołnierzach. Dotarłem na północ, do Gulu, do kraju Aczolih i zobaczyłem, że mój warsztat dziennikarski jest niewystarczający, żeby napisać reportaż, jaki sobie założyłem. Nie mogłem tego poznać tak, jak poznawałem różne rzeczy do tej pory. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak to jest być dzieckiem-żołnierzem. Jeśli napisałbym książkę i dla czystości kanonu oraz świętego spokoju moich czytelników i kolegów nie wspomniałbym, że to są postacie wyimaginowane, to pani, powodowana ciekawością, mogłaby bardzo łatwo przy pomocy Internetu sprawdzić, że nikt taki nie istniał. A gdyby przyłapała mnie pani na jednym kłamstwie, do którego się nie przyznałem, miałaby pani pełne prawo uważać za fikcję wszystko, co napisałem w książkach i moich materiałach dziennikarskich. Nie dopuszczam fikcji w dziennikarstwie. Jak w takim razie traktuje pan tak często pojawiające się w reportażu zabiegi typu „mogło być tak” albo „pewnie było tak”? Rolą dziennikarstwa jest opisywanie otaczającego nas świata, przynoszenie informacji. A jeśli reporter pisze, że mogło się zdarzyć coś, | 04 | ale ja tego na pewno nie wiem, nie widziałem, to cóż to jest za informacja? Jeśli to dotyczy przeszłości, musi to wyraźnie zaznaczyć. Ale jeżeli pisze „widzę, jak Imam Szamil wstaje z łoża i woła swego najstarszego syna”, to już jest kłamstwo. W dziennikarstwie to zupełnie niedopuszczalne. To nie jest kwestia, na ile zejdziemy ze ścieżki, która wyznacza kanony dziennikarskie – na metr, bo uznamy: fajna forma, to takie ciekawe, czy znacznie dalej. To kwestia samego zejścia. Jeżeli pani pozwoli mi zejść na krok i uzna pani, że nic się stało – wymyślił Norę, Samuela, ale grunt, że historie są prawdziwe, to jaką ma pani gwarancję, że w następnej książce nie napiszę o rozmowie z prezydentem Musevenim, która się nigdy nie odbyła. Mogę przecież przytoczyć tylko jego prawdziwe słowa z innych wywiadów, a on nie będzie pamiętał, czy spotkał się z takim dziennikarzem. Jeśli w dziennikarstwie pozwolimy na kłamstwo, musimy się pogodzić z tym, że nie mamy najmniejszego prawa, by wierzyć w jakąkolwiek informację podawaną przez kogoś mieniącego się dziennikarzem. Czego zatem powinniśmy jako czytelnicy wymagać od dziennikarzy? Ja oczekuję od nich rzetelności, sumienności i przyzwoitości. Nie ma dla mnie miejsca na kłamstwo ani w moim dziennikarstwie, ani w tym, co robią inni, których za dziennikarzy uważam. To do jakiego gatunku zaliczyłby pan w takim razie swoją książkę? Nie klasyfikuję niczego, z sobą samym włącznie. Pozostawiam to czytelnikom. Uważam, że „Nocni wędrowcy” nie są reportażem, bo występują w nich postacie fikcyjne. Stworzone z prawdziwych cech, ale wymyślone. A reportaż jest kanonem dziennikarskim, czyli nie może kłamać. Bartosz Marzec napisał, że to jest powieść dokumentalna i to mi odpowiada. Ładne to jest. Tym samym dotykamy ograniczeń reportażu. Uważam, że przekonanie wielu reporterów i zwolenników reportażu, że to medium doskonałe, które jest w stanie wszystko opisać, jest aroganckie i nieprawdziwe. Reportaż, jak wszystko, ma swoje ograniczenia. Po doświadczeniach z tą książką uważam, że często prawdziwsza bywa opowieść, w której są elementy fikcji, niż gdyby wszystko, co zostało opisane, miało być od początku do końca prawdziwe. Gdybym był w tym przypadku wierny kanonowi reportażu, mógłbym z kilkunastu dzieciżołnierzy, których historie poznałem, wybrać czworo. Gdybym wyliczył dwadzieścioro dzieci, byłoby to niestrawne. Czyli piętnaście musiałbym wyrzucić, zrezygnować z tego, co im się przydarzyło. Przy całym dystansie do siebie i tego, co robię, uważam, że z tej książki dowie się pani więcej o dzieciach z Bożej Armii. Albo musiałbym napisać powieść, tylko nie wiem, czy w powieść ludzie by tak wierzyli. To było zresztą przekleństwo Kapuścińskiego, który miał wszystko, by być wielkim pisarzem. Ale zaczął jako reporter i bał się zrobić ten odważny krok. Bał się, że jak napisze powieść, to ludzie zaczną tak samo traktować wszystko, co napisał wcześniej. Żałuję, bo gdyby się na to zdobył, jego niedoszła trylogia o władzy mogłaby być klasykiem literatury pięknej. Co ciekawe, takich obaw nie mieli wielcy pisarze, którzy zaczynali jako dziennikarze – Hemingway, Marquez, Capote. Hemingway w sposób niesamowicie płynny przechodzi z korespondencji do opowiadań, potem do powieści, które są może prawdziwszą opowieścią o tamtej rzeczywistości niż jakakolwiek dziennikarska relacja. Pan też się na ten krok odważył. Zrobiłem to świadomie, ale nie dlatego, że uważałem, że teraz odważnie przekraczam granicę i będę pisał literaturę piękną. Głowiłem się nad tym, myślałem – zostawię Samuela i Norę, komu to będzie przeszkadzać. A potem stwierdziłem: a jeśli znajdą się trzy osoby, które sprawdzą, to jak mogę im to robić? Uznałem, że mniejszą szkodą jest przyznanie się do tego na początku. A jak tę książkę, która wkrótce zostanie przetłumaczona na język angielski, kupi ktoś stamtąd. Myślę o tym. To nie ma nic wspólnego z manią wielkości, poczuciem, że będę wielkim pisarzem, którego książki będą kupować w malutkim miasteczku Gulu. To jest odpowiedzialność za słowo. Lepiej, żeby dziennikarz nie umiał pisać, niż żeby jej nie miał. To ważne, co pan mówi, bo mam wrażenie, że coraz więcej zaniedbania pojawia się nawet w drobnych informacjach prasowych. Żyjemy w kłamstwie rozpowszechnianym przez tych, którzy kłamać nie powinni. Coraz luźniej czuję się związany z tym środowiskiem. Nie lubię dzisiejszego dziennikarstwa. Za co? Dziennikarze dziś zajmują się kreowaniem własnych postaci, a nie pisaniem o tym, co nas otacza. Dopuszczają się kłamstwa. Blogi są dla mnie zwierciadełkiem, które wyzwala w nas najgorsze rzeczy. To pamiętnik, ale nie dla siebie, tylko pisany w nadziei, że ktoś go przeczyta. Dziennikarze chorują na kompleks sławy. Odnoszę wrażenie, że dziś jedną z głównych motywacji do wykonywania tego zawodu jest to, by w szczytowym momencie kariery zostać zaproszonym do programu typu „Taniec z gwiazdami” albo znaleźć się na kanapie u Kuby Wojewódzkiego. To ma być potwierdzeniem tego, że jesteśmy wielcy. Już nawet mnie to nie śmieszy ani nie zniesmacza, ale po prostu przeraża. Czy bycie korespondentem wojennym nie jest trochę taką zabawą dla dorosłych chłopców, poszukiwaczy wrażeń, adrenaliny? Mam nadzieję, że w moim przypadku nie. Jeżeli korespondenci jadą na wojnę dla potrzeby przygody, to co opowiedzą czytelnikom? Nie mogę uwierzyć, by ktoś miał czelność opowiadać o tym, co sam przeżył, a nie o tym, co ludzie przeżywają naprawdę. Choć zdaję sobie sprawę, że na wojny niektórzy jeżdżą, bo naoglądali się filmów i sobie wyobrażają, że korespondenci to mocni faceci w bandanach, którzy idą na front, a wieczorem tęgo chleją whisky, żeby odreagować. Bzdury, z których powinno się wyrastać, mając dwanaście-trzynaście lat. Mam wrażenie, że takim typem korespondenta był trochę Waldemar Milewicz. Nie byłem najlepszego zdania o dziennikarstwie, które proponował, co zresztą wprost mu mówiłem. Był klasycznym celuloidowym korespondentem wojennym. Zamiast dziennikarzem, powinien być bohaterem filmu fabularnego. To zresztą kompleks wielu tak zwanych korespondentów wojennych, którzy bardziej chcieliby być bohaterami filmów albo własnych materiałów. A to się nie może udać. Kiedyś żartowałem, że gdybym miał być właścicielem jakiejś telewizji, to na swojego korespondenta zaangażowałbym za wszelkie pieniądze Bogusława Lindę. Jemu żaden by nie podskoczył. No niech pani powie, kto byłby lepszy? Pisze pan w książce, że nie czuje się niezręcznie, rozmawiając z osobami, które zabijały lub zlecały zabijanie. Jak to możliwe? Staje pan przed kimś, wie, że to morderca i co? Jadę tam jako dziennikarz, nie jako osoba prywatna. Moją rolą nie jest potępiać, resocjalizować, namawiać do dobrego albo do spowiedzi, chociażby dlatego, że nie mogę dać rozgrzeszenia, ale zrozumieć jego pobudki, to, kim jest, jak stał się zbrodniarzem. Zawsze dziwiło mnie podejście dziennikarzy, którzy nie chcą rozmawiać z tym albo tamtym. Kto im dał prawo, żeby o tym decydować. Jako czytelnik chcę dostać obraz świata z tym zbrodniarzem, który mi zagraża. Jeśli jestem piekarzem, moją rolą jest dostarczenie ludziom chleba albo bułek. Rolą dziennikarza jest dostarczenie równie świeżej informacji. Przeraża mnie, że muszę mojej mamie tłumaczyć kulisy tego, że prasa pisze o czymś tak, a nie inaczej. Dla niej to jest informacja, z której buduje sobie poczucie bezpieczeństwa albo zagrożenia. Ale jak taką rozmowę poprowadzić, że rozmówcy się przed nami odkryli? Moje rozmowy ze zbrodniarzami przypominają podchody. Wiem, że nigdy mi nie powiedzą wszystkiego, co w nich jest. Mówią mi to, co chcą, albo to, co muszą. Moją rolą jest dostrzeżenie w tych skrawkach czegoś, co uznam za klucz do tej postaci. Mam coraz większe przekonanie, że dziennikarzy szkoli się z warsztatu, z wiedzy o różnych obszarach, o polityce, ale całkowicie pomijany jest aspekt ich umiejętności psychologicznych. Myślę, że gdybym był dyplomowanym psychologiem, może nawet z praktyką, znacznie prościej byłoby mi rozgryźć bohatera. Choćby po pewnych jego zachowaniach, mowie ciała, po tym, że jest nadpobudliwy. Żeby poznać człowieka, zrozumieć, co mu w duszy gra, nie potrzebuję ekonomii politycznej. Gdyby przyszedł do mnie piętnastolatek i powiedział, że chce się zajmować reportażem, powiedziałbym mu – synu, idź na psychologię, potem może jeszcze na historię, poucz się języków. Nie potrzebujesz papierów dziennikarskich. A czemu pisze pan, że znacznie trudniej się panu rozmawia z ofiarami? Bo one oczekują współczucia. Rozmawiając z dziennikarzem, spodziewają się, że po tej rozmowie nastąpi jakaś odmiana ich losu. Szczególnie w krajach biednych dziennikarz jest figurą. W krajach byłego Związku Radzieckiego uchodźcy traktowali mnie jak urzędnika państwowego, który gdzieś zaraportuje o ich sytuacji. Zresztą pytać o szczegóły kogoś, kto zabijał, jest łatwiej, niż dopytywać o nie kobietę, która właśnie straciła męża. Ale jakoś musi pan te informacje z nich wydobywać? Nie potrafię postępować z ofiarami. Czasami rozmawiam z nimi wiele razy, współczuję, czekam, aż się wypłaczą. Najczęściej modlę się, żeby w czasie ich opowieści padło od razu wszystko, żeby sami mi to opowiedzieli. A jak nie opowiedzą? Na początku przepraszam i uprzedzam, że nie chodzi tylko o to, żebym ja się tego dowiedział, ale te szczegóły są bardzo ważne dla wiarygodności opowieści. Dlatego, jak będziesz opowiadać, powiedz jak to było, czy to był wieczór czy nie, co się wtedy działo. Tak przygotowuję, zanim ta osoba się nie rozpadnie. Zazwyczaj jest tak, że zanim dojdzie do najgorszego momentu, wiele rzeczy mi opowie. Czasem nawet jest w takim nastroju, że śmiejemy się, mówi na przykład: był ser na kolację, bo mąż nie kupił miodu. Ale jeśli ktoś mi chlipie i potrzebuje głównie pocieszenia, nie potrafię z nim postępować. Bo co, pocieszę go, a potem powiem: to wróćmy jeszcze do tego? Może dlatego wolę pisać o tych, którzy nie zasługują na współczucie. W książce pisze pan, że z Samuelem też się ciężko panu rozmawiało. Nie chciał pan zostawać z nim sam na sam? Nie lubię przeprowadzać wywiadów. Zdecydowanie wolę rozmawiać z kimś o kimś innym. Wtedy nie mam oporów, pytam o wszystko. Najbardziej odpowiadało mi, gdy o tych chłopcach opowiadały mi ich opiekunki. A gdy mówiły: on tam siedzi, sam go zapytaj, wykręcałem się, że nie zna wystarczająco angielskiego. To było prostsze. Ale jednak dochodziło do sytuacji, w których był pan sam na sam z tymi chłopcami. Opisuje pan, jak jednego zabrał na obiad i siedzieliście w restauracji obok jego byłych dowódców. To zawsze było niezręczne. Z jakimkolwiek obcym dzieckiem niezręcznie jest zostać sam na sam. A co dopiero z dzieciakiem, który ma tyle za sobą. O czym mam rozmawiać z chłopakiem, o którym wiem, że zabijał, cierpiał? O piłce nożnej? Czy widział mecz? To absurdalne. Było drętwo, panowało milczenie. Czasem mówili w swoim języku nazwy wiosek, z których pochodzili. Ja ich nie rozumiałem, dopytywałem się, przekręcałem słowa. Wtedy oni wybuchali śmiechem i już było łatwiej. Najgorzej było, jeśli ktoś był śmiertelnie poważny i sprawdzał, czy jestem zadowolony z tego, co on mówi. Do tego potrzebne jest właśnie przygotowanie psychologiczne. Pisze pan, że w którymś momencie już miał pan dosyć, ale jednocześnie czuł pan, że oni chcieli jeszcze – kontaktu, zaangażowania. Jak wyczuć chwilę, kiedy pora kończyć taką relację? Przy tego rodzaju dziennikarstwie, jakie uprawiam, człowiek się angażuje. W Ugandzie, tak jak wcześniej w Czeczenii, kiedy już w to wszedłem, poznałem, czułem, że nie mogę wszystkiego po prostu zostawić. Wyjeżdżałem i wracałem. Zazwyczaj nie mam problemu z rozdzieleniem swojej prywatności i roli dziennikarza. Tam chowałem się za tę rolę, bo oczekiwania wobec mnie jako osoby prywatnej były zupełnie inne. Zobaczyłem, jak niewiele potrzeba, by komuś pomóc. Z drugiej strony nie miałem przyzwolenia tych, z którymi żyję, żeby z któregoś wyjazdu wrócić z małym Murzynkiem i powiedzieć: to wasz braciszek. Nie miałem prawa skazywać mojej rodziny na takie trzęsienie ziemi, tylko dlatego, że zdecydowałem się wykonywać taki, a nie inny zawód. Dlatego wkroczyłem w coś, a potem z tego wyszedłem tak, jak robią dziennikarze. To podejście wpisane w egoizm i arogancję tego zawodu. Ważna jest moja opowieść, a nie to, co się stanie z moim bohaterem. Ale jak pan się wycofuje z tych relacji? Wydaje mi się to bardzo trudne. To klasyczna ucieczka. Podejrzewam, że tak ucieka się ze związku, który zaczyna dokuczać, a nie potrafi się powiedzieć: już nie mogę z tobą być. Wykręca się, coś obiecuje, mówi się, że się wyjeżdża, bo się musi, że się przyjedzie w przyszłym roku. I nie przyjeżdża się. Wszyscy wiedzą, że tak będzie. Pisze pan, że ma pan na swoim koncie mnóstwo takich niezałatwionych wątków. Zaniedbuje się tego rodzaju znajomości. Myślę, że może to takie moje przekleństwo, że nawet z fotoreporterem Krzysztofem Millerem, z którym jeżdżę od kilkunastu lat i wiele razem przeszliśmy, nie jesteśmy kumplami. Spotykamy się na lotnisku, a w Warszawie nie widujemy się w ogóle. Ludziom trudno w to uwierzyć. A niekoniecznie to, że robi się coś razem, oznacza, że istnieje się w tym samym świecie. Samuel znalazł się w moim świecie, ale to nie znaczy, że miał w nim na zawsze pozostać. Po pewnym czasie on uwierałby mnie tak samo, jak ja jego. A może tylko ja jestem takim egoistą, który chętnie wpada do innych, ale do siebie niekoniecznie ich zaprasza? Ale jednak zastanawia się pan w książce – opisywać świat czy go zmieniać? Ja się nie zastanawiam. Piszę o rozterkach, które towarzyszą dziennikarzom, którzy uważają, że naszą rolą jest coś zmieniać w świecie, że w zderzeniu z okrutnym światem dziennikarstwo jest nieważne. Ja traktuję je śmiertelnie poważnie. Wywiązuję się z dziennikarskich obowiązków najlepiej, jak mogę, i uważam, że spełniam się w tej roli. Nie w sensie satysfakcji, ale robienia tego, co dziennikarz robić powinien – informowania swoich czytelników jak najpełniej, jak najrzetelniej i jak najuczciwiej. A pisanie o duszy nie wchodzi już w obszar tego „może być tak”, którego pan nie akceptuje? Wymyka się poza mój kanon ortodoksyjnego dziennikarstwa. Można opisać, ile coś ma centymetrów szerokości, długości, ale próba opisania czyjejś osobowości jest ryzykiem. Nawet jeśli układamy tę osobowość z wielu klocków, to jest to nasz twór, próba odtworzenia wnętrza człowieka. Czytelnik dzięki temu potrafi sobie kogoś lepiej wyobrazić, ale jednocześnie ten trzeci wymiar może być kompletnie nieprawdziwy. Jednak moim zdaniem to ryzyko powinno się podejmować, bo dwuwymiarowy obraz jest strasznie spłaszczony. Ma pan rodzinę, syna w wieku Samuela. Jak ona znosi rozłąkę? I jak pan znosi samotność? Nigdy nie czułem się samotny, choć uświadamiam sobie, czym samotność mogłaby być. Mam to szczęście, że podróżuję z fotoreporterem i gdy pojawia się samotność, mogę ją od razu spłoszyć. A przede wszystkim mam z kim o tym wszystkim rozmawiać. Tym kimś jest moja żona. Z temperamentu Grażyna jest dziennikarzem bardziej niż ja. Często popycha mnie do wyjazdu. Dziś wiem, że to nie ja zapłaciłem najwyższą cenę za to, co robiłem i robię, ale właśnie ona. Zna moje wyprawy w najdrobniejszych detalach, co z jednej strony ułatwia jej czekanie, ale z drugiej na pewno nie uspokaja. Jacek Hugo-Bader powiedział mi, że może robić to, co robi, bo ma rodzinę, w domu wszystko gra. Czuje pan podobnie? Bycie samotnym odpada. Trzeba to robić dla kogoś. Ja to wszystko robię dla mojej żony. Wojciech Jagielski (ur.1964) – Dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Świadek najważniejszych wydarzeń politycznych przełomu wieków na całym świecie. Relacjonował rozpad rosyjskiego imperium, załamanie się apartheidu w RPA, połączenie Hongkongu z Chinami, wojny, zamachy stanu, upadki dyktatorów w Afryce i Azji. Autor książek o Kaukazie („Dobre miejsce do umierania”, 1994), o Afganistanie („Modlitwa o deszcz”), o Czeczenii („Wieże z kamienia”, 2004) i o Ugandzie („Nocni wędrowcy”, 2009). Jego książki są tłumaczone na włoski, hiszpański, angielski, niderlandzki. Mieszka z żoną i dwoma synami pod Warszawą. | 05 | Redakcja prasy i książęk - X edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Piszę dla żony Jak to się stało, że zajął się pan tematyką wojen? Wybrałem dziennikarstwo zagraniczne, a wojny są ukochanym tematem tej profesji. Pociągał mnie trzeci świat, Afryka. Trafiłem do PAP-u i tam zaproponowano mi, żebym zajmował się Kaukazem i Azją Środkową, potem do „Gazety Wyborczej”. Zacząłem jeździć, głównie na wydarzenia dramatyczne – rewolucje, zamachy stanów, czasem wybory, najczęściej wojny. Bardzo mnie one zainteresowały. Sytuacje wojenne są prostsze, wszystko łatwiej się odkrywa, bo w sytuacjach ekstremalnych ludzie zachowują się ekstremalnie. Ale mierzi mnie bycie korespondentem wojennym, który ogranicza się do odznaczania w kajeciku: to już moja czterdziesta czwarta wojna. Staram się myśleć o tym, co widzę. Jak pan rozmawia ze zbrodniarzami? Normalnie. Pytam o wiele różnych rzeczy. I czekam na okazję, kiedy z rozmówcy wyjdzie prawdziwa twarz. Wielu ludzi, którzy prowadzą wywiady, używa agresji. Zapędzają rozmówcę w kozi róg, licząc na to, że on taki osaczony, popełni jakiś błąd. Ja tak nie potrafię. Raczej jak widzę w czasie rozmowy, że z kogoś wychodzi jakaś skłonność i on chce o tym opowiedzieć, to mu pozwalam. Jak pogalopuje w tę stronę, wiele możemy się o nim dowiedzieć. Dam pani przykład rozmowy, nie mojej, którą uważam za przegapioną pod tym względem. Wszystkich fascynuje demoniczna postać Władimira Putina. Nasz redaktor naczelny robił z nim wywiad na Kremlu. Rozmawiali o wojnie, komunizmie, papieżu. Aż w którymś momencie zeszło na literaturę i Putin powiedział, że jego ulubionym rosyjskim pisarzem jest Dostojewski. Nie wiem, jak bym się zachował, będąc na miejscu Adama Michnika. Ale jako czytelnik uznałem, że trzeba było zostawić inne tematy i zadać pytanie, który z bohaterów Dostojewskiego jest jego ulubionym i dlaczego. Może by wyszło to wszystko, czego wprost nigdy by nie powiedział. Puls redakcji | dziennikarstwo dz dziennikarstwo na świecie Olimpiada w High Definition Firma Panasonic, oficjalny światowy partner olimpijski, dostarczy podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver zaplecze audiowizualne HD i zapewni wysokiej jakości transmisję telewizyjną. Po raz pierwszy w historii obraz w wysokiej rozdzielczości będzie również dostępny na telebimach na wszystkich arenach igrzysk. Ponadto Panasonic stworzy centrum wideokonferencyjne HD i umożliwi sportowcom komunikację z mediami bez konieczności podróżowania pomiędzy wioskami olimpijskimi. YouTube Direct Nowa platforma firmy YouTube umożliwia mediom pozyskiwanie, przeglądanie i retransmitowanie filmów wideo przygotowywanych bezpośrednio przez użytkowników. Aplikacja open-source pozwala też na selekcję najlepszych materiałów i umieszczanie ich na własnej stronie internetowej, a nawet na wykorzystywanie filmów na antenie. Z YouTube Direct korzystają już między innymi ABC News, „The Washington Post” i National Public Radio. „Bild” dla młodzieży Axel Springer przygotowuje młodzieżową wersję sensacyjnego dziennika „Bild”. Nie jest jeszcze znany termin rynkowego debiutu pisma, ale wiadomo, że wcześniej zostanie rozprowadzonych kilka numerów testowych gazety. „Bild” jest największym dziennikiem Springera oraz najlepiej sprzedającym się tabloidem w Europie. Murdoch chce się odciąć od Google Australijski potentat medialny zastanawia się nad usunięciem z wyszukiwarki Google wszystkich witryn internetowych należących do News Corporation. Wynika to z faktu, że technika indeksowania stron daje czytelnikom możliwość darmowego dostępu do płatnych artykułów, na przykład na serwisie „Wall Street Journal”. Kilka miesięcy wcześniej Murdoch zadeklarował koniec ery darmowego dostępu do informacji prasowych w sieci. Serwis „Timesa” płatny od wiosny Potwierdzeniem słów szefa News Corporation będzie wprowadzenie opłat za dostęp do internetowych zasobów dziennika „The Times”. Czytelnicy będą mieli do wyboru zapłacenie za miesięczny abonament albo za 24-godzinny dostęp do serwisu. Ceny pakietów nie są jeszcze znane. Wprowadzenie opłat nastąpi najprawdopodobniej wiosną przyszłego roku. Oprah Winfrey odchodzi na emeryturę? Nadawany od 25 lat kultowy amerykański program „Oprah Winfrey Show” będzie się ukazywał tylko do września 2011 roku, a jego prowadząca zapowiedziała zejście ze szklanego ekranu. Oprah Winfrey to jedna z najbardziej opiniotwórczych i rozpoznawalnych prezenterek w Stanach Zjednoczonych. Nieoficjalnie wiadomo, że Winfrey zamierza zająć się produkcją własnego filmu, a także stworzeniem nowego kanału telewizyjnego. Tomasz Betka | 06 | Męski mężczyzna wielkomiejski „Malemen” to alternatywa dla tych, którzy od męskiego pisma oczekują czegoś więcej niż triady seks, samochody i piłka nożna. Kierowany jest do mężczyzn sukcesu, którzy znają swoją wartość, osiągnęli pewien status społeczny i wreszcie tych, którzy do takiej pozycji aspirują. „Malemena” modnie jest czytać w metrze, czy nosić go pod pachą. Odwiedziliśmy redakcję magazynu, by dowiedzieć się, jak powstaje to, co czyta „młody lord na jachcie w Saint-Tropez” w wersji warszawskiej. Marcin Kasprzak Uprzedzono mnie, że redakcja „Malemena” znacznie różni się od innych. Redaktorzy rozstrzeleni są właściwie po całym świecie, a spotykają się tylko na okazjonalnych kolegiach redakcyjnych. Przy wejściu do budynku nie ma żadnego logo, żadnej informacji. Wewnątrz –domowa atmosfera. Sterty archiwalnych numerów magazynu, gigantycznych rozmiarów monitory, na ścianie plakat Magdy Mołek. Przy biurkach dwie osoby: grafik i sekretarz redakcji. Dwie kobiety. Choć tytuł pisma zwiastuje zupełnie coś innego, w redakcji pracuje wiele kobiet. Magazyn nie jest zagraniczną kalką, jak „Playboy” czy „CKM”. Nie musi trzymać się narzuconych szablonów i reguł. – Jest to pismo, w którym można sobie na więcej pozwolić. To prawdziwy komfort pracować w tego typu redakcji – stwierdza Joanna Nojszewska, redaktor z wieloletnim doświadczeniem w branży dziennikarskiej. Na dowolność mogą sobie również pozwolić osoby zajmujące się grafiką. – Brak narzuconego layoutu pozwala realizować własne pomysły, bawić się formą, dodając magazynowi specyficznego charakteru – dodaje Agnieszka Skopińska, współodpowiedzialna za grafikę. Cena w cenie Po ukazaniu się pierwszego numeru „Malemena” krytykowano go właśnie za problemy z nawigacją. Trudno było oddzielić reklamę od tekstu, czy doszukać się kontynuacji artykułu. – Po trzecim numerze zmieniono jednak grafika, layout uległ wielu modyfikacjom, nabrał przejrzystości i światła – broni się Agnieszka Skopińska. „Malemen” składa się z trzech rodzajów papieru: okładki o wysokiej gramaturze, papieru kredowego, a także działu Inbetween drukowanego na papierze ekologicznym. Czytelnicy magazynu krytykowali fakt, że tak ekskluzywne pismo jest zszywane, a nie sklejane. – Przecież magazyny zszywane są wyżej pozycjonowane na rynku, poza tym nie rozpadają się po dwukrotnym przeczytaniu – uważa Katarzyna Zielanka z działu reklamy. Ważnym aspektem kształtującym wyobrażenie o piśmie jest cena. Pierwsze numery „Malemena”, gdy był on jeszcze kwartalnikiem, kosztowały 29 zł. Gdy zmienił format na dwumiesięcznik, koszt pisma zmalał do 19 zł. Mimo to nadal pozostaje najdroższym tytułem w tej grupie tematycznej. – Być może taki był zamysł. Jednak to nie tylko cena miała nakreślać sylwetkę potencjalnego czytelnika. Już po przekartkowaniu widać, że „Malemen” nie jest dla każdego – zauważa Magda Kukawska z działu reklamy . To dla kogo? ‑ „Malemen” stara się celować w Polaków, którzy interesują się czymś więcej niż tym, aby pracować, wypić piwo i iść spać. Za- spokajamy pewne potrzeby kulturalno-rozwojowe – zauważa Joanna Nojszewska. – „Malemena” czyta mężczyzna o określonym statusie, którego stać na rozrywki, jakie mu polecamy. Nie interesuje go, jak wypaść na rozmowie o pracę, bo zapewne ma ją już dawno za sobą, a być może przeprowadza ją od drugiej strony. Ponadto jest na takim etapie życia, że nie liczą się tylko pozycja i pieniądze, a jednak coś więcej – dodaje. Dział marketingu wskazuje jednak określony target. – Przynajmniej dwudziestopięciolatek, z dużego miasta, który lubi wydawać pieniądze, wyjeżdża zagranicę, ma dobry samochód – wylicza Magda Kukawska. – Spotykam się z opiniami, że „Malemen” skierowany jest nawet do grupy „35 plus” – mówi Joanna Nojszewska. – Warto dodać, że magazyn adresujemy przede wszystkim do mężczyzn, ale także do kobiet, które stanowią pokaźne grono wśród naszych czytelników – dodaje. Reklama na miarę Na pierwszy rzut oka pismo przytłacza ilością reklam. Po dokładniejszym zapoznaniu się czytelnik zauważa jednak, że ich natężenie nie jest aż tak duże, gdyż znaleźć je można przede wszystkim na początku pisma. Przykładowo, w szóstym numerze, na 150 stron reklamy stanowią ok. 20 proc., co nie jest wysokim wynikiem. – Reklamy są dobrze wyselekcjonowane, podporządkowane sprecyzowanemu targetowi. Naszą ambicją było, aby w piśmie znajdowały się reklamy wyjątkowe, „szyte na miarę”, a nie materiały z różnych kampanii, które krążą po mieście. Oczywiście, na razie nie udaje nam się tego zrealizować w stu procentach – zauważa Magda Kukowska z działu reklamy i marketingu. Ceny reklam w „Malemenie” są porównywalne do cen w konkurencyjnych tytułach. Zważywszy na majętne grono czytelników i lifestylowy charakter pisma, chętnych do zamieszczania reklam nie powinno brakować nawet w dobie kryzysu. – W wielu pismach dużą część stanowią teksty czysto PR-owskie. My staramy się unikać tego typu praktyk, a gazetę tworzyć od podstaw, według naszego uznania – zauważa Joanna Nojszewska. Woman they love „Malemen” stara się uchwycić wszystkie aspekty życia nowoczesnego mężczyzny. Moda, podróże (rewelacyjny dział MM Concierge), ciekawostki, lecz przede wszystkim osobowości. Sesje znanych mężczyzn i kobiet są jedną z mocniejszych stron magazynu. Zawsze zrealizowane z pomysłem i ze smakiem, szokują (Magda Cielecka, która tylko pozornie się rozebrała), straszą (zakrwawiony Paweł Małaszyński) czy bawią (Tomek Makowiecki je kanapkę). Dział „Woman we love” to zapis rozmowy z ciekawymi kobietami, takimi jak Anna Przybylska czy Magda Mołek. Wywiady przeprowadzane są inaczej niż w innych gazetach. Nie skupiają się na skandalu, wyciąganiu pikantnych informacji. – Teksty w naszym piśmie są taką antytezą dla wywiadów w pismach damskich. Staraliśmy się, aby były one surowe, bez zbędnych ozdobników. Poza tym my po prostu lubimy naszych gości – mówi Joanna Nojszewska. Decyzje dotyczące zapraszania określonych osób zapadają podczas wspólnych spotkań. Pani redaktor przyznaje jednak, że ważnym aspektem jest oryginalność. – Unikamy przedstawiania osób, którymi mamy przesyt, które zbyt często pojawiają się w innych mediach – dodaje. Facet überseksualny Magazyn przetrwał pierwszy rok. Utożsamiany jest z całą pewnością z redaktorem naczelnym pisma, którym jest Olivier Janiak. Pismo wyznacza trendy, przedstawia różne sposoby spędzania wolnego czasu, proponuje to, na co można wydać pieniądze. – Przede wszystkim zawiera dużo tekstów. Mężczyźni chcą czytać. W dobie Internetu w gazetach pojawia się coraz mniej treści. Badania wykazały, że tekst internetowy powinien być jak najkrótszy – zauważa Joanna Nojszewska. Na przeciw oczekiwaniom wyszedł „Malemen”. Obawy dotyczące wprowadzenia takiego tytułu na rynek polski okazały się nieuzasadnione. Polski mężczyzna zmienia się. Nie jest już drwalem oderwanym od siekiery. Jest zadbany, dobrze ubrany, drogo pachnie i nie lubi nosić skarpet do sandałów. – Zmiana dotyczy szczególnie młodego pokolenia. Być może niektórzy 50-latkowie nadal lubią swoje siateczkowe podkoszulki włożone w spodnie, jednak młodzi mężczyźni mają świadomość swojego wyglądu. Kultura wytworzyła typ überseksualny. Np. George Clooney – jest nieco wymuskany, lecz nadal bardzo męski – komentuje Joanna Nojszewska. „Malemen” mniej archetypowo pokazuje mężczyzn. Stara się nie generalizować, nie wpędzać w kompleksy. Być dodatkiem do atrakcyjnego życia, które prowadzą jego czytelnicy. Polacy stali się coraz bardziej zamożni, otwarci na świat. Właściwie dlaczego więc tytuł polskiego pisma to „Malemen”, a nie np. Świat Mężczyzny? Być może twórcy mają nadzieję, że pismo doczeka się swojej kopii zagranicą? Ma na to szansę. • sp staże & praktyki Networking na SGGW Zainteresowani e-marketingiem będą mogli uczestniczyć w bezpłatnych warsztatach „Internet, wizerunek i cała reszta – czyli dobre i złe pomysły na promocję w sieci”. Tematy poruszane podczas spotkania będą dotyczyły budowania własnego wizerunku, narzędzi promocji oraz tego, jak ułatwić sobie znalezienie pracy w sieci. Spotkanie odbędzie się 7 grudnia w godz.19.00-21.00; Stary Kampus SGGW, budynek nr 8, sala konferencyjna 112. Więcej o tym wydarzeniu na stronie www.aipsggw.pl Urodzony w 1989 Do końcu roku można nadsyłać eseje w ramach konkursu literackiego „Born in 89”. To projekt, który ma na celu upamiętnienie wydarzeń historycznych jesieni 1989 roku poprzez ukazanie, w jaki sposób młodzi ludzie pokolenia ’89 odnajdują się w nowej rzeczywistości. Urodzeni w tym pamiętnym roku mają szansę wyrazić swoje nadzieje, oczekiwania, obawy oraz refleksje dotyczące przyszłości. Eseje na ten temat powinny zawierać nie więcej niż 1500 słów. Można je sporządzić w języku polskim, angielskim lub rosyjskim. Zgłoszenia należy przesłać na adres: [email protected] lub listownie: EBRD Communications Department, One Exchange Square, London EC2A 2JN, z dopiskiem „Born in ‘89”. Zwycięzców wyłoni międzynarodowe jury. Nagrodą główną będzie tygodniowy staż w redakcji gazety „Financial Times” oraz nagrody pieniężne, przyznane przez grupę UniCredit. Wręczenie nagród odbędzie się wiosną 2010 roku w Londynie. staże | W praktyce Wykształcenie to klucz do wielu drzwi Maciej Puchała Studiuję dziennikarstwo, gdyż zawsze interesował mnie świat mediów. Fascynowało mnie dziennikarstwo, a ta fascynacja przerodziła się w zamiłowanie do telewizji. Lubię być w centrum wydarzeń i ciekawi mnie to, co się dzieje na świecie. Dziennikarstwo to kierunek, który poszerza horyzonty, daje wiele możliwości i przepustkę do świata mediów. Samo studiowanie dostarcza mi wiele radości i satysfakcji. Poza tym w dzisiejszych czasach wykształcenie to nie atut, a konieczność. To klucz do wszystkich możliwych drzwi. Czasami bywa tak, że doświadczenie może być ważniejsze niż wykształcenie, ale jest ono również istotne. Niemniej jednak jestem zdania, że praca powinna iść w parze ze studiami. Najlepiej, jeżeli jest ona adekwatna do kierunku kształcenia. Moja przygoda z dziennikarstwem zaczęła się już po zakończeniu edukacji w szkole średniej. W Telewizji Gniezno, gdzie stawiałam pierwsze kroki, nauczyłam się pokory i zdobyłam doświadczenie w pracy dziennikarza. Na co dzień miałam okazję podpatrywać miejscowych dziennikarzy, którzy udzielali mi cennych, fachowych rad. Była to także okazja do tego, żeby przekonać się, czy dziennikarstwo to rzeczywiście praca dla mnie. Spędziłam tam osiem miesięcy i poczułam, że najwyższy czas na zmiany. Kiedy otrzymałam propozycję pracy w TV SLD od Łukasza Naczasa, radnego Gniezna, a obecnie także producenta i redaktora naczelnego TV SLD, nie zastanawiałam się. Nie obawiam się „łatki” partyjnej dziennikarki czy prezenterki. Wiedziałam, że tu będę miała lepsze warunki do poszerzania wie- Natalia Ziętowska pracuje w TV SLD dzy i doskonalenia swoich umiejętności. Chcę się uczyć i zdobywać doświadczenie, a teraz jeszcze mam okazję doskonalić swój kunszt dziennikarski, podpatrując najlepszych. W Sejmie spotykam dziennikarzy ze znanych stacji telewizyjnych, takich jak TVN24 lub TVP Info, którzy do tej pory byli dla mnie niedostępni. Moje plany na przyszłość to na pewno praca w mediach. Zdaję sobie sprawę, że przede mną ciężka praca i bardzo długa droga. Oprócz dziennikarstwa moją pasją jest taniec. Kiedyś on był całym moim życiem. Spędzałam mnóstwo czasu na treningach i brałam udział w ogólnopolskich turniejach tańca. Jednak w życiu trzeba dokonywać wyborów . Oddawać jedno dobro, aby otrzymać drugie, cenniejsze. Mam jednak nadzieję, że będę miała jeszcze okazję ruszyć tanecznym krokiem w świat. Trzeba żyć marzeniami i poświęcać się czemuś. W moim przypadku jest to TV SLD. • reklama Staż w Bundestagu Spotkanie z dr Marią Flashbarth, deputowaną do niemieckiego Bundestagu, będzie niepowtarzalną szansą odbycia pięciomiesięcznego stażu w Bundestagu dla tych wszystkich, którzy opanowali znajomość języka niemieckiego w stopniu zaawansowanym. Staż to okazja do pracy w komisjach Bundestagu, możliwość współpracy z eurodeputowanymi oraz poznanie stażystów z całego świata. Tematem spotkania, które odbędzie się 7 grudnia, będzie układ sił politycznych w Bundestagu oraz ostatnie wybory w Niemczech. Omówiony zostanie także program Międzynarodowego Stypendium Parlamentarnego. Szczegóły dotyczące spotkania na www.biurokarier.uw.edu.pl Student Survey 2010 Trwa największe badanie studentów Universum Student Survey 2010, którego celem jest poznanie oczekiwań studentów wobec swoich uczelni w zakresie przygotowania do pracy zawodowej oraz kształtowania kariery. Ponadto, wypełniając ankietę, pomaga się dzieciom z Akademii Przyszłości oraz zasila organizacje charytatywne, takie jak UNICEF czy Polski Czerwony Krzyż. Dodatkowo wśród uczestników badania rozlosowane zostaną atrakcyjne nagrody (kursy językowe, skok na bungee, lot motolotnią czy kurs nurkowania). Julia Steffen Od czasu pierwszych eksperymentów ze światłoczułymi substancjami chemicznymi do pojawienia się zdjęć cyfrowych upłynęło niemal dwieście lat. Mała historia fotografii jest pierwszą próbą przedstawienia nie tylko dziejów rozwoju, lecz także społecznego znaczenia i funkcji fotografii oraz zmian w jej odbiorze od czasu prezentacji nowego medium w 1839 roku. Nakreślone zostały tu sylwetki wybitnych twórców, a na przykładzie znakomitych zdjęć udokumentowano najważniejsze współczesne style i trendy, starając się zarazem uchwycić wielorakie powiązania fotografii z innymi dziedzinami sztuki. | 07 | raport| BLOGosławieni fot. PAP/Paweł Kula BLOGosławieni | raport Drogi pamiętniczku... 5 marca 2009 roku, dzienikarka Janina Paradowska i nagrodzony głosami Kapituł Blogerów Bloger 2008 Roku „Matka Kurka” (po lewej) podczas Gali Finałowej konkursów organizowanych przez redakcję serwisu dziennikarstwa obywatelskiego Wiadomości24.pl. Drzewo opinii rodzące śmieci Obecnie w Polsce prowadzi się prawie 2 miliony blogów. Stają się one ważnym źródłem opinii, a najbardziej znani blogerzy zyskują miano autorytetów. I nieważne, czy są to komentarze polityczne, czy rozważania o sensie życia – kluczem do sukcesu bloga jest nowatorskie ujęcie i charyzma jego twórcy. To miejsce, w którym wykuwają się nowe idee i pojawiają nowe postacie życia publicznego. Ale też przewala się tam ocean śmieci i prowadzone są łowy na naiwne nastolatki. Jest to więc ogromne, wirtualne zwierciadło, w którym odbija się niemal całe realne życie. Dagmara Karp, Katarzyna Żechowicz, Mateusz Golianek, Krzysztof Muszyński Najpierw był weblog Słowo to, oznaczające internetowy dziennik czy pamiętnik, wymyślił w 1997 roku Amerykanin Jorn Barger, uważany za twórcę pierwszego w historii bloga, początkowo nazywanego weblogiem (od słów logging the web). Rozgałęzienie „drzewa blogowego” nastąpiło w momencie, gdy pojawiły się różne specyfikacje blogów. Niektóre pozostały przy starej formie tzw. pamiętników. Pierwszą wartą odnotowania mutacją bloga jest fotoblog, polegający na publikowaniu w sieci fotografii. Warto także wyróżnić audioblog i vblog, służące do prezentowania materiałów dźwiękowych i wideo. Blog mający wszystkie wymienione atrybuty to tumbleblog, w którym właściwie nie obowiązują żadne zasady – obfituje dosłownie we wszystko – linki, krótkie wpisy, długie wypowiedzi itd. Comicsblog odznacza się cykliczną publikacją materiałów komiksowych. Artyści chcący prezentować swoje prace poprzez blog, będą posiadaczami tzw. sketchbloga. Jeżeli chodzi o „śmieci” wymienić należy splog i flog. Pierwszy jest | 08 | automatyczną maszyną do rozsyłania spamu, głównie w celu podbijania rankingów w wyszukiwarkach. Drugi można zaliczyć do sztuczek czarnego PR-u. Jego funkcjonowanie opiera się na podstawionych blogerach, opisujących swoje doświadczenia np. z marką określonego produktu w celach reklamowych. Ciekawej typologii blogów dokonał Robin Hamman, socjolog i lider organizacji Social Media w Headshift. Wyróżnił on: blogi zamknięte (skoncentrowane na jednym temacie), blogi przekazujące informacje i blogi dyskusyjne. W Polsce dominują te pierwsze – najczęściej w formie wirtualnych dzienników. Złośliwi nazywają je „blogaskami”, jako że dotyczą głównie codziennych, przyziemnych spraw. Ich autorami są najczęściej nastolatki, które opisują swoje problemy i uczucia. „Pomysł na pisanie bloga wpadł mi do głowy, kiedy byłam zdruzgotana i chciałam to z siebie anonimowo wyrzucić. Byłam ciekawa, jak moje przemyślenia ocenią inni” – wspomina 19-letnia Karolina, autorka bloga „Święta i Grzeszna” na Onet.pl. I dodaje: „Pisanie internetowego pamiętnika przynosi mi ulgę, gdy targają mną silne emocje. Kiedy czytam posty i komentarze sprzed kilku dni, mogę spojrzeć na swoje problemy z innej perspektywy”. Do tego rodzaju blogów można zaliczyć też te poświęcone dzieciom, przygotowaniom do ślubu, czy osobom chorym. Najczęściej mają one niewielkie, ale wierne grono czytelników. „Żaden pomysł nie jest za mało ważny, głupi, za pretensjonalny, jeśli tylko sprawisz, by Twój blog stał się dla pewnej grupy ludzi wartościowym źródłem informacji” – twierdzi Angus Mcleod w artykule „Blogi od A do… Sławy i Pieniędzy”. Nikogo nie dziwi już blog narkomana, anorektyczki, czy córki piszącej do nieżyjącego ojca. Im bardziej oryginalny temat, tym większe zainteresowanie. W Polsce na większą skalę blogi zaistniały w latach 2000-2001. To wtedy rodzime portale zaczęły masowo oferować opcję „załóż blog”. Jednak już wcześniej, bo w 1997 roku, dziennikarze czasopisma komputerowego „CHIP” posiadali swoje blogi, prowadząc je pod różnymi pseudonimami. Podstawowy, najbardziej masowy nurt blogosfery ma źródła w epoce przedinternetowej. Ale czy ktoś jeszcze pamięta grube zeszyty oprawione w kolorowy papier, zapisane koślawymi literami przez zbuntowane nastolatki? Chowało się je na dnie szuflady, pod wszystkimi szpargałami, tak by nikt nie mógł ich znaleźć i, broń Boże, przeczytać! Każdego dnia kolejne kartki nasączały się nowymi przeżyciami ze szkoły, domu, pierwszych randek. Tradycyjny pamiętnik był największym sekretem, odkrywanym codziennie wieczorem wyłącznie przez jego właścicielkę. Lecz utrwalanie swoich przygód za pomocą pióra czy długopisu i papieru to już przeszłość. Pisanie własnego bloga na klawiaturze stało się modniejsze niż staroświeckie skrobanie w kajeciku. „Boshem, jejciu, jeciu terash moshemy tu pishać co tylko kcemy! O jojojojoj! Jakie to słit! Opishemy tó dla was nashe wspaniałe psygody z chloptasiami!” – pisze na swoim różowiutkim blogu 13-letnia Natasha. Dotrzymuje słowa. Już pierwsza notka dotyczy sposobów poderwania niejakiego Davida z tej samej klasy. „Klasycznie, bede pohylać siem nad nim sheby widział mooj słit koronkoffo rooshoffiutki staniczek”. Takie wpisy już nie dziwią. Coraz więcej nastolatek uzewnętrznia się w Internecie, aby każdy mógł przeczytać ich relacje. Niegdyś najbardziej strzeżone tajemnice, nagle stały się dostępne dla wszystkich. Wystarczy wpisać adres strony www, a przed oczami pojawia się zapis fragmentów z życia blogowiczki. Specyfikę zachowań w stylu Natashy można tłumaczyć zjawiskiem „rozchamowania”. W porównaniu do życia codziennego, w którym obowiązują pewne normy, i w którym ciągle jesteśmy oceniani przez innych, Internet jest polem pozbawionym tych ograniczeń. Internauci mają poczucie anonimowości, które wynika z braku bezpośredniego kontaktu z innymi użytkownikami. Wiąże się z tym zjawisko deindywidualizacji, które pokazuje, że gdy osobie wydaje się, że jest nierozpoznawalna, maleje jej poczucie odpowiedzialności. A stąd już krok do poważnych zagrożeń. Nie ma nic złego w opisywaniu zwykłych młodzieńczych przygód, ale nie można przekroczyć pewnej granicy prywatności. Nastolatki często udostępniają na swoich stronach dane osobowe, nie zdając sobie sprawy z niebezpiecznych konsekwencji. Opisując swoje „różowe koronkowe staniczki”, precyzując miejsce zamieszkania i szkołę, mogą na przykład ułatwić działanie pedofilom. Sytuację zaostrzają dodatkowo prowokujące zdjęcia w odważnych pozach, w samej bieliźnie, które również podziwiać może każdy. „Minęły już czasy, kiedy to pornografia była domeną zahukanych nastolatków potajemnie kupujących kiczowate pornopublikacje za ciężkimi kotarami sexshopów” – pisze socjolog prof. dr hab. Tomasz Szlendak w jednej ze swoich publikacji. Teraz, aby zobaczyć nagie zdjęcie dumnej ze swojej miseczki B gimnazjalistki, wystarczy kliknąć w odpowiedniego bloga. Każdy dojrzewający młody człowiek miewa problemy rodzinne czy szkolne. Jednak nie rozmawia już o nich z przyjaciółmi, z rodzeństwem, z pedagogami. Teraz na topie jest opisywanie ich na blogu, a rad udzielają zupełnie obcy ludzie. Dlaczego? – Wypowiedzi w sieci są bardziej anonimowe, więc niosą dla młodzieży mniejsze ryzyko oceny społecznej. Pisanie na blogach minimalizuje lęk przed odrzuceniem przez bliskich. Poza tym w Internecie można wypowiedzieć się zawsze wtedy, kiedy jest potrzeba, sieć jest bezpośrednio dostępna, a rodzic czy przyjaciel nie zawsze – tłumaczy Teresa Gidzgier, specjalista psychologii klinicznej z Olsztyna. Jednak opinie internautów niezwiązanych bezpośrednio z uwikłaną w problemy nastolatką mogą być niesłuszne i szkodliwe. Tak było w przypadku Zuzanny, która na swojej stronie opisała problemy z rodzicami: „Już dłużej tu nie wytrzymam, oni ciągle czegoś ode mnie chcą, zrób to, tamto, ucz się! No i kłócą się między sobą”. Na co otrzymała odpowiedź ~pomocnego: „to wiej stamtąd. Po co się męczysz, dasz sobie radę sama”. Ograniczanie swoich kontaktów z innymi tylko do blogowania może prowadzić do zatracenia prawdziwych, bezpośrednich relacji z bliskimi. Dlaczego nastolatki przenoszą swoją uwagę na znajomości z Internetu? – W bezpośrednich relacjach tematem interakcji są sprawy bieżące, rytuały interakcyjne nie pozwalają na zbyt wiele «odsłon», bezpośredni partnerzy interakcyjni «jak nas widzą, tak nas piszą». Partner internetowy to słuchacz idealny, można mu wyłożyć każdą swoją rację – tłumaczy socjolog dr hab. Grażyna Woroniecka, prof. UW. Stare, wyświechtane pamiętniki, o których nikt już nie pamięta, miały swój urok: powierzane im tajemnice nigdy nie dostały się w niepowołane ręce. Ich wirtualni następcy mają odmienny charakter. Coś, co kiedyś było słodką zagadką, teraz zyskuje szeroką publiczność. Premier z blogosfery? Amerykanie mają już swojego prezydenta „z Youtube’a”. Nie jest więc niemożliwe, że za jakiś czas na czele rządu w Polsce stanie premier „z bloga”. Politycy dość szybko zorientowali się, jak wielkie możliwości daje im blogowanie. Palikot, Senyszyn, Migalski – co jakiś czas media donoszą o nowym błyskotliwym przytyku czy uwadze skierowanej do konkurencyjnej partii, właśnie za pośrednictwem bloga. Błysk poczucia humoru czy elokwencji może z pewnością dodać kilka punktów procentowych w sondażach poparcia. Na blogach nie przedstawia się jednak programu politycznego czy głębszej analizy bieżących wydarzeń. To miejsce podrzucania „perełek” dla prasy. Dziennikarz nie musi już dzwonić po komentarz – ma go podany niejako na tacy. W 2008 r. posłanka Joanna Senyszyn otrzymała nagrodę dla najlepszego twórcy bloga politycznego. „Poseł Palikot dostał od CBA prezent. W postaci smrodu wokół rządu Tuska, a poniekąd i samego premiera. To istotna zmiana, bo dotychczas smród był raczej przy Palikocie” – pisze znana z ciętego języka posłanka SLD. Innym razem stwierdza: „Młodzież dowiaduje się, jak to robią roślinki i zwierzątka, a jak wygimnastykowani, oraz że antykoncepcja i aborcja są nieetyczne. Tak właśnie wyedukowani premier Tusk i jego ministrowie uważają, że »stosunek przerywany i metody naturalne powodują najmniejsze efekty uboczne«. O dziwo przyznają, że cechuje je też najmniejsza skuteczność. Wiedzą to pewnie z autopsji. Jak marszałek Komorowski”. Blog Joanny Senyszyn to gratka dla zwolenników mocnych tez i kontrowersyjnych rozwiązań. Autorka komentuje aktualne wydarzenia na scenie politycznej, krytykuje poczynania władz kościelnych i zaznacza swoje stanowisko w kwestii praw kobiet. Szczególną uwagę zwraca język i forma jej wypowiedzi: „Czy warto pryncypałom publicznie wchodzić w d... bez wazeliny? Wygląda na to, że jak najbardziej. To może być przyczynek do zmiany dotychczasowej opinii, że lody opłaca się tylko kręcić” (to o awansie posła Nowaka). „Drugą młodość” przeżywa dzięki Internetowi Janusz Korwin-Mikke, również nagrodzony za swojego bloga. Jego konserwatywno-liberalne wpisy czyta codziennie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, głwnie studentów (świadczą o tym chociażby wahania w ilości odwiedzin między rokiem akademickim a wakacjami). Inna rzecz, że ta popularność ciągle nie przekłada się na wynik wyborczy jego formacji politycznej. Giovanni Sartori w swej ostatniej publikacji „Homo videns. Telewizja i postmyślenie” przeciwstawia kulturę słowa (przeszłość) kulturze obrazu (przyszłość oraz teraźniejszość). Pisze o „wideopolityce” – spychaniu procesu zdobywania i sprawowania władzy do rangi kolejnego telewizyjnego show. W Internecie więc następuje starcie nie pomiędzy programami politycznymi a między kreacjami medialnymi. Blogi polityczne ze skomplikowanymi analizami i wizjami państwa nie są z tego punktu widzenia zbyt atrakcyjne. Wydaje się, że nie mają szans, by wpłynąć na decyzje większości wyborców, przyzwyczajonych do „oglądania”. Nawet blogi polityków, z pewnością atrakcyjniejsze dla masowego odbiorcy, zmienić sytuację mogą o tyle, o ile ich zawartość będzie stymulowała pojawia- Zdystansowani od świata Moje życie to pasmo porażek, jestem beznadziejnym przypadkiem, sfrustrowanym i pełnym kompleksów, a ta strona służy do wylewania swoich żali. Nie dziwi zatem fakt, że wielokrotnie próbowałem popełnić samobójstwo. Niestety jestem takim nieudacznikiem, że nawet to mi się nie udawało – pisze „Kominek”, jeden z najpopularniejszych polskich blogerów. W ciągu 3 lat jego blog odwiedziło 18 milionów internautów (rekordowa liczba w skali kraju), a każdy kolejny post komentuje ponad 1000 osób. Słodko-gorzkie wyznania „Kominka”, okraszone szczyptą ironii i humoru, w niebanalny sposób obrazują polską rzeczywistość. Sam autor twierdzi, że jego blog to miejsce dla ludzi zdystansowanych dla świata. A takich widać nie brakuje. (DK) nie się ich twórców w telewizji. Może więc blogi wcale nie rozporządzają tak dużą siłą, jak się powszechnie sądzi? Tradycyjne media, szczególnie telewizja, mogą wylansować lub pogrzebać kandydatów na najważniejsze funkcje państwowe. Dzienniki internetowe takiej siły prawie na pewno dziś nie posiadają. Lecz nawet nie „kreując” premiera czy pezydenta, mogą one stać się miejscem, gdzie dyskutują ludzie zainteresowani głębszą analizą. Ich szansą na zmiany w wielkiej polityce jest przekształcenie blogosfer w „quasi think tanki”, tworzące zaplecze intelektualne dla polityki. Do tego jednak jeszcze daleka droga. Choć większość wpisów na wszelkich forach internetowych można zaliczyć do kategorii „śmieci”, których produkcji sprzyja anonimowość, nawet one tworzą podglebie, na którym wyrastają i kształtują się poglądy uczestników i czytelników. Znani w środowisku blogerzy funkcjonują więc jak lokalni liderzy opinii – tacy znajomi, których chętnie się słucha, przyjmując ich punkt widzenia. Internet zaś jest tym medium, które pozwala im wypłynąć na szerokie wody. Potrzebna osobowość Sukces bloga w największej mierze zależy od jego twórcy. Najbardziej wpływowi blogerzy kreują postawy, wyznaczają trendy i wzbudzają skrajne emocje. Nowy nurt w polskim bloggingu zapoczątkowała 27-letnia Ryfka z Krakowa. Ponad 2 lata temu założyła blog o wdzięcznej nazwie „Szafa Sztywniary”, na którym prezentowała swoje ubrania. „Jak się fajnie czasem ubiorę, to robię fotkę i wrzucam na bloga” – pisze blogerka. Odważne, nietypowe zestawienia, produkty znanych marek umiejętnie połączone ze zdobyczami z „ciucholandu”, zabawne opisy z domieszką autoironii – to zadecydowało o sukcesie „Sztywniary”. Za jej przykładem poszły inne dziewczęta i dziś możemy już mówić o społeczności „szafiarek” (pisaliśmy o tym zjawisku w „PDF” nr 4/2009). „Oto miejsce, w którym będę realizować swoje ekshibicjonistyczne potrzeby w kwestii ubioru (i tym samym dołączę do coraz szerszego grona polskich szafiarek) oraz dzielić się przemyśleniami na temat mody, stylu, nowych trendów” – pisze autorka styledigger.blogspot. com. Szafiarki zyskały uznanie prestiżowych magazynów w Polsce i zagranicą. Fotografie Ryfki zamieścił m.in.: „Twój Styl”, nowojorski tygodnik „The Epoch Times”, czy niemiecki „PolenPlus”. Dostrzegli ją także reklamodawcy, o czym wspomina w wywiadzie z Martą Klimowicz, socjologiem Internetu: „Sama nie lubię być bombardowana reklamami i zawsze zastanawiam się, jak ja – jako czytelniczka – zareagowałabym na daną formę reklamy. Przy wyborze zwracam uwagę na formę/inwazyjność, tematykę i oczywiście cenę”. O naprawdę dużych dochodach z reklam mogą myśleć autorzy blogów, których oglądalność osiąga kilkanaście tysięcy odsłon dziennie. Należy do nich z pewnością „Kataryna”, „Antyweb”, czy „Moje wypieki”. Sukces bloga mierzony jest ilością odwiedzin, treścią komentarzy, liczbą cytowań. Mogłoby się wydawać, że walcząc o uwagę czytelnika, blogerzy zaczną ulegać powszechnej komercjalizacji i będą układać swoje teksty w oparciu o gusta przeciętnego odbiorcy. Nic bardziej mylnego. Jak twierdzi Angus Mcleod: „Idea, że Blogowe Imperium powinno być budowane wokół jego twórcy, a nie wokół klienta, może się wydać dziwna. Ma to jednak logiczne uzasadnienie: to Ty będziesz aktualizował swój blog, to Ty będziesz jego edytorem, projektantem oraz najważniejszym elementem przyciągającym uwagę. To Twoje kompetencje, zainteresowania, poglądy, przenikliwość, stanowić będą pożądany przez obywateli Blogowego Imperium towar”. W podobnym tonie wypowiada się Marta Klimowicz: „Blogerzy powinni być czymś zdecydowanie więcej niż bezmyślnymi powielaczami (czy to informacji, czy to zestawów odzieżowych). Powinni mieć osobowość”. • PRASA – NIEPRASA Blog może założyć każdy. Spośród nich tylko niektóre zaliczyć można do prasy, pozostałe to typowe pamiętniki lub kosze pełne niedorzeczności – odwiedzane przez miliony osób lub nikogo. Należy tu zdać się na pewne wyczucie smaku – lekkim nadużyciem semantycznym byłoby traktowanie jako prasy opisów perypetii życiowych autorstwa zbuntowanej nastolatki. I podobnie – nieścisłością byłoby odmówienie miana prasy cyklicznym publikacjom dziennikarza (ale i nie tylko) np. o sprawach bieżących. (KM) reklama Liderzy opinii Jeśli dzienniki internetowe były jeszcze niedawno lekceważone, dziś wszystko się zmienia. Dostrzega się ich specyficzną siłę, nawet jeśli są prowadzone przez osoby nieznane z telewizji. Świadczy o tym chociażby zamieszanie, jakie wywołała w ostatnim półroczu blogerka Kataryna. Procesem sądowym groził jej ówczesny minister sprawiedliwości, a całą niemalże prasę rozgrzała dyskusja pomiędzy jej obrońcami a „Dziennikiem”, który ujawnił jej tożsamość i mocno skrytykował na swych łamach. Wpisy na blogach tym się różnią od artykułów prasowych, że można je do woli komentować i internauci skwapliwie z tej możliwości korzystają. A kiedy pod wpisem znajdzie się dyskusja (w której często uczestniczy sam autor), czytelnik widzi, że jest więcej osób myślących inaczej, niż podpowiada prasa drukowana. Podejście takie przenosi później na media tradycyjne. W rezultacie demokratyzują się one w szybkim tempie. Oczywiście, na proces ten wpływają i inne czynniki, dzienników internetowych nie sposób jednak w tym wpływie pominąć. Wpis w dzienniku internetowym ma to do siebie, że może być dowolnie długi. To nie tylko efekt braku ograniczeń, jakie charakteryzują prasę drukowaną Przede wszystkim odbiorcy, okazuje się, chcą czytać. Nie wszyscy, ale grupa bardziej wymagających wcale nie jest mała. Dobrze ilustruje to blog krytyka filmowego Krzysztofa Kłopotowskiego z serwisu salon24. Drugi co do popularności wpis ma… blisko 30 tys. znaków. W dobie krótkich form ewenementem byłoby ukazanie się w jakimś tygodniku opinii tekstu nawet połowę krótszego. | 09 | f Kamila Psiuk By poznać niezwykłą siłę diaporamy, należy ją przede wszystkim zobaczyć. Jacek Gancarczyk, laureat kilku konkursów o diaporamie stworzył stronę internetową poświęconą tej dziedzinie fotografii. Spójrz w głąb siebie Ruszył studencki konkurs fotograficzny „Głębia Spojrzenia”. Zorganizowany został z inicjatywy Naukowego Koła Studentów Dziennikarstwa UJ. Organizatorzy szukają oryginalnych i świeżych spojrzeń na otaczającą rzeczywistość. Ideą konkursu są słowa fotoreportera Henry Cartier-Bressona: „Kiedy fotografuję, to otwartym okiem patrzę na świat, a zamkniętym spoglądam w głąb siebie”. Prace można przesyłać do 15 grudnia 2009 roku w trzech kategoriach: Na powierzchni rzeczywistości, Pomiędzy światem a człowiekiem, W głębinach świadomości. glebiaspojrzenia.unl.pl Akademia fotoreportażu II W marcu ruszy druga edycja pięciomiesięcznego warsztatów Akademia fotoreportażu, organizowanych przez Fundację na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego. Warto dodać, że pierwszą edycję warsztatów prowadzą Andrzej Zygmuntowicz oraz członkowie agencji Napo Images. Szczegóły i zapisy na stronie internetowej Fundacji. szkolnictwo-dziennikarskie.pl Dzieciństwo bez przemocy Trwa pokonkursowa wystawa „Szczęśliwe dzieciństwo” zorganizowana przez Fundację Dzieci Niczyje w ramach ogólnopolskiej kampanii „Dzieciństwo bez przemocy”. Na konkurs nadesłano ponad 2700 zdjęć. Nagrodzone i wyróżnione prace można oglądać do 31 stycznia w warszawskiej Galerii Jabłkowskich (ul. Chmielna 21). Poranek’2010 Niedawno pojawił się na rynku „Poranek” – pierwszy kalendarz ścienny z cyklu „Pory Dnia”. Zdjęcia wykonały dwie artystki: Sława Bałabańska i Ewelina Kowal. Kalendarz prezentuje 12 czarno-białych aktów, wykonanych w przedwojennych kamienicach krakowskiego Podgórza i Kazimierza. Zdjęcia zostały wykonane aparatem średnioformatowym i wydrukowane na wysokiej jakości papierze 300g, w formacie 49x69cm. „Victor” by Hasselblad Na stronie internetowej victorbyhasselblad. com ukazał się kolejny numer magazynu „Victor” Online. Dostęp do internetowego wydania magazynu jest bezpłatny. Wymaga jedynie rejestracji. Co miesiąc można podziwiać fotografie na światowym poziomie. Ewelina Petryka Diaporama to sztuka, która pozwala odbiorcy uchwycić ekspresję ruchu, akcji, tempa. Wywołuje silne wrażenia, stwarza okazję do rozsmakowania się w każdym zdjęciu. Cechą charakterystyczną diaporamy jest tzw. trzeci obraz, nieistniejący faktycznie, będący wynikiem świadomego nałożenia na siebie dwóch (kilku) obrazów rzeczywistych, emitowanych z kilku źródeł podczas projekcji. Ponieważ diaporama to udźwiękowiony zbiór wielozdjęciowy, środkami łączącymi kolejne obrazy lub sekwencje obrazów są: przenikania, cięcia, rozjaśnienia, ściemnienia, migotania, czy chwilowy brak obrazu. To sztuka z pogranicza fotografii i filmu. Z fotografii diaporama wzięła nieruchomy obraz. Z filmem łączy ją narracja, montaż, scenariusz, dźwięk. Podobnie jak film i muzykę, diaporamę można postrzegać jako swoistą technikę manipulowa- Foto-skaner Michał Kudłacz Cyfrowa ciemnia. Edukacje fotograficzna w Internecie cd. W poprzednim numerze proponowaliśmy ciekawe strony o świetle w fotografii, Tym razem chcemy zaprezentować coś dla miłośników fotografii modyfikowanej cyfrowo. Współczesna ciemnia fotograficzna mieści się głównie w komputerze. Podstawowym programem do obróbki zdjęć jest Photoshop. Posiada on ogromne możliwości w zakresie edycji zdjęć i nie tylko. Jednym z najobszerniejszych portali gromadzących wiedzę o Photoshopie jest www. cherub.pl. Abonament roczny kosztuje tylko 5zł. Dzięki tej stronie można mieć dostęp do bazy tutoriali – czyli jak krok po kroku osiągnąć dany efekt. W internetowym serwisie użytkowników Photoshopa www.graffik.pl/default.asp można pobrać sporo darmowych tutoriali i artykułów o możliwościach psd. Warta zauważenia jest również strona z pluginami do Photoshopa: thepluginsite.com/resources/freeps.htm oraz z pędzlami: photoshoproadmap.com/Photoshop-downloads/Brushes/Most-recent/1/. Na stronie internetowej telewizji o fotografii fototv.pl/artykuly/cyfrowa-ciemnia/ znaleźć można dużą dawkę przydatnych informacji m. in. o przerabianiu zdjęć kolorowych na czarno-białe czy korekcie balansu bieli na warstwach. Wszystko wyjaśnione jest krok po kroku. Opisy są poparte rysunkami, co sprzyja zapamiętywaniu różnych funkcji. Autorzy w przystępny sposób omawiają zagadnienia, posiłkując się doświadczeniem oraz wiedzą z wybitnych pozycji książkowych. Bardzo ciekawym artykułem jest tekst „Skróć sobie pracę”, gdzie można się dowiedzieć, jakie są skróty klawiaturowe w Photoshopie. Innym programem godnym polecenia oprócz Photoshopa jest Lightroom. Strona fotografuj. pl/Article/Prezentacja_programu_Adobe_Lightroom/id/59 pokazuje zastosowania tego programu. Jest to doskonałe rozwiązanie, jeśli ktoś zamierza obrobić dużo zdjęć w formacje jpg w krótkim czasie. Mając podobny balans bieli na wszystkich zdjęciach, wystarczy zaimportować zdjęcia do programu i naniesione zmiany na jednej fotografii można powielić na pozostałych. • POLSKA DROGA DO EURO Marcin Kasprzak Prostokątny kawałek plastiku z całą pewnością zajmuje mniej miejsca niż piętnaście bawołów czy dziesięć worków pszenicy. Karta zmieści się do niewielkiej kieszeni, automatycznie dostosowując jednostki płatnicze do waluty obowiązującej w danym kraju. Tą samą kartą możemy zapłacić za Big Maca w Nowym Jorku, za croissanty w Paryżu, czy za sushi w Tokio. Życie jednak nie zawsze było takie proste. Przyjrzyjmy się historii pieniądza - jak nowszy pieniądz wypiera starszy… Pieniądz pierwotny Handel wymienny był pierwszą próbą oszacowania wartości danego towaru. Pierwotna forma handlu, nazywana barterem, w niedługim czasie stała się podstawową formą nabywania niezbędnych dóbr. Niemniej jednak, zbyt częste były wymiany towarów o nieadekwatnej wartości, co zmusiło do wprowadzenia tzw. pośrednika Powidoki z Polski Agata Smolak „Powidoki z Polski” to tytuł wystawy Witolda Krassowskiego. Można ją zobaczyć przed siedzibą Press Clubu przy Krakowskim Przedmieściu 64. Witold Krassowski to jeden z najwybitniejszych polskich fotoreporterów. Wystawa, zorganizowana „pod chmurką”, jest próbą stworzenia dokumentu opowiadającego o znaczącym okresie dla Polski – latach ostatniego przełomu, transformacji politycznej. Dokument fotograficzny ukazuje realia polskiego życia lat 90. – codzienne sprawy, miłość, samotność, kłopoty, śmierć. Reportaż o życiu ludzi z minionego okresu, pełen realizmu, odarty jest z patetyzmu. Pod każdą fotografią znajduje się informacja o miejscu i dacie wykonania zdjęcia. Rzeczą wartą uwagi są portrety różnych grup społecznych w środowisku ich życia i w naturalnych relacjach. Wesołe miasteczko, mężczyzna wręczający kwiaty narzeczonej, spowiedź w łanach zboża, libacja alkoholowa przy „suto” zastawionym stole – z wódką, Pieniądz elektroniczny Od barteru do euro biorą w niej udział diaporamiści z Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, Irlandii, Włoch, Węgier, Urugwaju i Chile. Interesujące prace można zobaczyć także w wielu polskich miastach podczas pokazów IV Ogólnopolskiego Festiwalu Diaporam Cyfrowych 2009. • ogórkami i kiełbasą, to tylko przykłady zdarzeń i interakcji uchwyconych przez autora. Zdjęcia budzą zainteresowanie przechodniów, nie tylko tych, którzy pamiętają i czule wspominają tamte czasy, ale także ludzi młodych. Młodsze pokolenie bacznie się przygląda obrazkom z odległego dla nich okresu. 31 fotografii zostało wybranych z wcześniej wydanego albumu Witolda Krassowskiego. Wstęp do tej książki napisał publicysta Jacek Żakowski. „...komunizm przyniósł zamrożenie stosunków ekonomicznych i społecznych. A kiedy prysł, konieczność szybkiego dogonienia nowoczesnego świata przysporzyła problemów i tak już umęczonym ludziom. Była to ostatnia Wielka Zmiana, jaka zwaliła się na Polskę w tamtym wieku, równo 20 lat temu”. Cały wstęp znalazł się na Krakowskim Przedmieściu. Warto się z nim zapoznać. Pozwoli to pełniej zrozumieç wystawę i intencje jej autora. • Sól była w Polsce popularnym „pośrednikiem wymiany” wymiany. W zależności od klimatu, rodzaju towarów czy bieżących potrzeb były to np. skóry, zboże czy zwierzęta. W Polsce przez długi okres rolę pieniądza odgrywała sól. Dlatego do dzisiaj mówi się potocznie „słono za coś zapłacić”. W dobie Piastów rolę pośrednika wymiany odgrywały także miód, czy futra. Wycena towarów również następowała za pomocą np. ilości futer. Główną zaletą tzw. pośrednika wymiany była jego podzielność, jednorodność i unikalność. Zdecydowanie gorzej było z ich trwałością. Nadmiar towaru, czyli tzw. „nadprodukcja”, w przypadku braku chętnego na dane dobro, szybko ulegał zepsuciu. Ponadto nie powstał uniwersalny miernik wartości, co znacznie utrudniało swobodną wymianę różnych towarów. Pieniądz kruszcowy €URO Wraz z rozwojem techniki, ulokowanymi na rachunkach bankowych pieniędzmi możemy zarządzać za pomocą kart magnetycznych. Płatności możemy dokonywać prawie na całym świecie, bez konieczności wymieniania dużych sum pieniężnych w kantorach. Ponadto klient banku może być w jego siedzibie właściwie tylko podczas otwarcia rachunku. Płatność kartą możliwa jest w coraz większej ilości miejsc, w coraz większej ilości państw (w Polsce od 1997 r.). Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego fot. Witold Krassowski „Muralia a nie mury” w Asymetrii W Asymetrii (Warszawa, ul. Nowogrodzka 18a m.8; IV piętro) prezentowana jest wystawa Marka Piaseckiego „Muralia a nie mury”. Po raz pierwszy wystawiony został materiał z działalności artysty w latach 50. Zagadkowe muralia, ciekawe obrazy są gratką dla pasjonatów fotografii. Wystawa potrwa do 11 grudnia. nia uwagą i emocjami widza. Najistotniejsza dla niej jest dynamiczna kompozycja umieszczona w czasie, uwzględniająca przenikliwy fotomontaż. W tym tkwi różnica między diaporamą a prezentacją przezroczy z muzyką w tle, czyli slideshow. Jedną z technik tej dyscypliny jest diaporama cyfrowa. Odpowiednie oprogramowanie pozwala tworzyć diaporamy przy pomocy jednego rzutnika współpracującego z komputerem. Koszty wyprodukowania takiej diaporamy są w zasadzie małe. Zauważalny jest dynamiczny wzrost zainteresowania wśród artystów tą formą sztuki. Od roku 1980 w Szczecinie organizowany jest konkurs Pomorskie Spotkania z Diaporamą, który od pięciu lat funkcjonuje jako prestiżowa impreza o zasięgu międzynarodowym. Poza autorami polskimi fot. Jacek Gancarczyk Diaporama – sztuka między fotografią a filmem fotografia | 10 | Polska droga do euro | DODATEK SPECJALNY 03/2009 Wydarzenia | fotografia Fenicjanie rozpoczęli proces „stemplowania” metali Z czasem, gdy społeczeństwo Pieniądz papierowy Wysokie koszty wytwarzania mozaczęło się bogacić, a stawki zaczęły net, a także ograniczenia w dostępie wzrastać, dużą niedogodnością było do surowca były powodem powstania transportowanie za sobą np. kilkunowej wersji pieniądza – banknotów. nastu worków zboża. Ponadto wiele Handlowcy, którzy nagromadzili duże z pozyskanych w drodze wymiany zasoby pieniężne, zostawiali je towarów było na tyle nietrwałych, u złotnika, który wypisywał im tzw. że sam odbiorca nie nadążał z ich kwity depozytowe. Następnie handlowykorzystaniem, lub znalezieniem wano wyłącznie nimi, co wprowadziło kolejnego nabywcy. Z całą pewnową formę płatności. Złotnicy zaczęli nością trwalszym materiałem jednak w czasie zmieniać się w prawbyły metale – początkowo dziwych bankierów. Szybko zorientonieszlachetne (brąz, miedź, wali się, że prawdopodobieństwo, że żelazo), następnie szlachetwszyscy ich klienci wypłacą monety ne (złoto, srebro, rzadziej w jednym momencie jest niewielkie. platyna). Rzeczywiście Zaczęli więc zdeponowane u nich piemetale były praktyczniejsze niądze wykorzystywać do inwestycji, od produktów konsumpcyja także wydawali więcej not, niż mieli nych ze względu na swoją pokrycia w złocie. Spowodowało to trwałość i wielkość. Znacznym częste nadużycia, a także przypadki utrudnieniem był jednak ich podział, a także z czasem ciężar. Zaczęto więc sztaby złota czy srebra dzielić na malutkie kawałki w kształcie spłaszczonych kulek. Zrodziło to pewną niedogodność – np. Egipcjanie musieli odważyć odpowiednią ilość kruszcu przy każdej transakcji. Fenicjanie wymyślili „stemplowanie” owych kulek, czyli oznaczanie grudek metali wizerunkiem władcy i ich wagą. Powstałe wskutek tego spłaszczone, oznakowane kawałki metalu można Wartość pieniądza papierowego nazwać pierwowzorem była niegdyś ustalana w oparciu o parytet złota dzisiejszych monet. niewypłacalności. Wraz z upływem lat zastrzegano prawo do emisji not tylko jednemu bankowi w kraju, nazywanemu bankiem centralnym. Emitowane tylko przez niego kwity i bony to początek ery pieniądza papierowego. Pieniądz bezgotówkowy Coraz większą popularnością cieszy się tzw. „pieniądz elektroniczny”, wykorzystywany głównie przy operacjach biznesowych, lecz także przy płatnościach przez internet. Istnieje jego wiele definicji, jednakże każda wyraźnie oddziela go od płatności gotówkowych lub bezgotówkowych. Zgodnie z dyrektywą Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej Odcisk palca być może będzie pieniądz następcą karty kredytowej elektroniczny jest „surogatem monet i banknotów”, reprezentowany przez roszczenie wobec eminenta, przechowywany na urządzeniu elektronicznym. Przeznaczony jest do dokonywania płatności elektronicznych, jednakże na żądanie powinien być wymieniany na środki Za jego twórców również uważa się Fenicjan. Wzrost bogactwa spowodował, że ludność nie chciała trzymać w domu wszystkich banknotów. Nie były one niezbędne w normalnym, codziennym nabywaniu dóbr. Ludzie zaczęli zlecać opiekę nad nimi bankom, co można uznać za prototyp dzisiejszych rachunków bankowych i kont. Osoba, która zdeponowała pieniądze, mogła zlecić bankowi przepisanie ich na konto Francuzi do dzisiaj kartę kredytową nazywają „Carte bleue” (niebieska karta), partnera gdyż taki kolor miała pierwsza dostępna karta na rynku francuskim handlowego. Z czasem wyznacznikiem bogactwa pieniężne. Pieniądz elektroniczny były właśnie prawa do dyspozycji występuje pod dwoma postaciami. środkami, ulokowanymi na rachunPierwszą z nich jest tzw. „elektroniczkach bankowych. Spowodowało to na portmonetka”, która bazuje na także wzrost zaufania dla instytucji technologii kart procesowych. Drugą bankowych. formą jest tzw. „pieniądz sieciowy”. Za pomocą np. internetu można dokonać płatności w postaci odpowiednika środków pieniężnych bezpośrednio na nośnik odbiorcy (np. na jego dysk twardy). Płatność elektroniczna z całą pewnością nigdy nie zastąpi bardziej tradycyjnych form pieniądza. Jest ona jednak dużym ułatwieniem i uzupełnieniem dla dotychczasowych form płatności. Co czeka nas w przyszłości? Czy zamiast karty kredytowej wystarczy nam odcisk palca? Czy kiedykolwiek z obiegu wyjdą monety lub banknoty? Patrząc na powolny proces przyjmowania się na świecie płatności elektronicznej można mieć pewność, że nas nowa era pieniądza nie będzie już dotyczyć. • |I| €URO | Polska droga do euro Strona narodowa polskich monet euro Każdy kraj wchodzący do strefy euro ma prawo do ustalenia wizerunku na stronie narodowej monet wprowadzanych przez siebie do obiegu. W dyskusję o tym, jakie narodowe symbole powinny reprezentować Polskę w Europie na pewno włączą się politycy, numizmatycy, artyści oraz polskie społeczeństwo. Prof. Krzysztof Opolski, Wydział Nauk Ekonomicznych UW Sądzę, że trudno silić się na oryginalność, skoro pomysły narzucają się same: Chopin – światowa sława, orzeł – symbol Polski, Wawel - dziedzictwo narodowe i wspaniały obiekt turystyczny. Ciekawie mogłaby także wyglądać mapa Polski jako element poznawania geografii Europy. Prof. Danuta Hübner, przewodnicząca Komisji Rozwoju Regionalnego w Parlamencie Europejskim Uważam, że euro nie powinno być wykorzystywane do promocji relatywnie mniej znanych postaci, a raczej podtrzymywać i umocnić świadomość Europy i świata, że znane im postacie to Polacy. Stąd: Maria Skłodowska-Curie, Fryderyk Chopin, Mikołaj Kopernik. Prof. Dariusz Milczarek, dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego Sądzę, że Polska powinna umieścić na polskich monetach euro symbole najbardziej znane i zarazem czytelne, czyli nie wierzby czy bociany, ale wizerunki wielkich Polaków rozpoznawalnych w świecie: Kopernika, Chopina, Marii Skłodowskiej, Heleny Modrzejewskiej (tak - bardzo znanej w Europie!), Jana Pawła II lub (choć to dyskusyjne w odniesieniu do osoby żyjącej) Wałęsy. Jestem zdania, że nie warto silić się na jakieś abstrakcyjne oraz wydumane rozwiązania. Norbert Kalinowski, „Monety Świata”, numizmatyk Przed oficjalną premierą euro w wielu europejskich krajach wypływały na rynek nieoficjalne projekty. W Polsce pojawiły się dwa rodzaje. Monety z pierwszej serii przedstawiały na narodowych stronach polskie miasta: Warszawę, Poznań, Kraków, Gdańsk. Mam co do tego pomysłu mieszane uczucia, bo mieszkańcy innych miast mogliby poczuć się urażeni. Drugi z projektów upamiętniał znanych Polaków: Kopernika, Jana Pawła II, Chopina. Ten pomysł, choć może mało oryginalny, podobał mi się bardziej, bo przedstawiał osoby, które są wizytówką Polski i które | II | Wymiana handlowa w strefie euro Wspólna waluta wspiera handel zagraniczny, ale nie przeceniałbym jej roli w kształtowaniu struktury produkcji i wymiany handlowej – mówi Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Magdalena Karst-Adamczyk Państwa członkowskie Unii Europejskiej niezależnie od tego, czy przyjęły europejską walutę, czy też – jak Polska – wciąż się do tego procesu przygotowują, są powiązane unią celną. Jeszcze przed akcesją Polski do UE zawarto umowę, na mocy której obniżono (często do zera) stawki celne na wiele towarów. Korzyści, jakie z tego tytułu od lat odczuwają polscy przedsiębiorcy, są nie do przecenienia. Choć obrót towarów i usług w ramach Unii nie jest traktowany jako import lub eksport, unijni przedsiębiorcy, będący podmiotami handlu wewnątrzwspólnotowego, są zobowiązani do składania comiesięcznych deklaracji i podlegają systemowi Intrastat, który monitoruje obrót towarów wewnątrz UE. Na zniesieniu ceł nie kończą się korzyści, jakie polscy przedsiębiorcy już dziś odczuwają na polu wymiany handlowej. Dużym udogodnieniem jest możliwość wystawiania faktur i rozliczania się w euro. Natomiast parasolem fot. sxc.hu Magdalena Karst-Adamczyk Polska droga do euro | bezpieczeństwa, niwelującym ryzyko kursowe, jest możliwość ustalenia kursu, po jakim transakcja zostanie rozliczona, już w chwili zawarcia umowy handlowej. - Oczywiście, niepewność każdego kontraktu handlowego pozostaje. Nigdy nie wiadomo, czy zagraniczny importer będzie w stanie zapłacić za wyprodukowany w Polsce towar, jeżeli kurs złotego niespodziewanie się umocni, a w umowie strony nie ustalą kursu rozliczeniowego. A zatem ostateczne wyeliminowanie ryzyka kursowego będzie korzystne dla wymiany handlowej, ale nie sądzę, by był to czynnik istotny, który mógłby tę wymianę stymulować – przekonuje Mateusz Szczurek. Takie stanowisko wynika z raportu Komisji Europejskiej podsumowują- cego dziesięciolecie funkcjonowania strefy euro. Autorzy raportu przyznają, że wpływ euro na handel wewnętrzny był nieco niższy niż pierwsze szacowane prognozy – wywołał wzrost od 5 do 15 proc w porówaniu do sytuacji, gdyby euro nie zostało wprowadzone. Tym samym podważono wyniki badań opublikowanych w 1989 r. przez ekonomistów Rosa i Frankela, które wskazywały, że handel między regionami w ramach tego samego obszaru walutowego może być nawet 2,35 razy większy niż wymiana pomiędzy regionami należącym do różnych obszarów walutowych, czyli osiągnie 70 proc. całej wymiany handlowej państw strefy euro. Jednocześnie, między 1999 a 2009 rokiem wartość handlu między państwami członkowskimi UE wzrósła o ponad 40 proc. – Większość zmian, które pierwotnie przypisywano wejściu Polski do strefy euro, dokonuje się już dziś – mówi Mateusz Szczurek. – Duża w tym zasługa Internetu i globalizacji. Uważam, że Internet jest być może ważniejszym narzędziem, jeżeli chodzi na przykład o kształtowanie cen, niż wspólna waluta. Wystarczy spojrzeć na sprzęt fotograficzny – jego znacznie niższe ceny w Stanach Zjednoczonych niż w Europie wywołały mały import z Nowego Jorku, który z kolei wpłynął na cenę sklepową sprzętu w Polsce – dodaje ekonomista. Zdaniem głównego ekonomisty ING Banku Śląskiego największy wpływ na ewentualne korzyści i koszty w handlu zagranicznym po przyjęciu euro będzie miał kurs wymiany złotego. Jeżeli z jakichś powodów będzie on niedopasowany, np. na skutek błędnych decyzji politycznych, nadmiernego pośpiechu czy niefortunnego momentu przyjęcia euro, dopasowanie kursu do właściwego poziomu może zająć wiele lat. – Przykładem jest unia monetarna pomiędzy NRD a NRF, gdzie marka wschodnia była znacznie przewartościowana. Koszty siły roboczej wzrosły z dnia na dzień i zamiast zyskać, wschodnie landy straciły wielu inwestorów. Za tę błędną decyzję wschodnie Niemcy płacą frycowe do dziś. Sukcesy lub porażki wynikające z członkostwa Polski w strefie euro zależą przede wszystkim od racjonalności tej decyzji – wyjaśnia ekonomista ING Banku Śląskiego. Zdaniem Mateusza Szczurka, największą korzyścią wynikającą z członkostwo Polski w strefie euro będzie wzmocnienie siły politycznej naszego kraju w dyskusji nad kształtem polityki pieniężnej, a w przyszłości także polityki podatkowej oraz polityki regulacyjnej w systemie finansowym. - I to jest korzyść nie do przecenienia, na którą warto zwrócić uwagę, mówiąc o konsekwencjach przyjęcia euro w Polsce – reasumuje Mateusz Szczurek. • Polski eksport charakteryzuje się silną koncentracją geograficzną i produktową. Partnerami w niemal 45 proc. transakcji są zaledwie cztery kraje: Niemcy, Włochy, Francja i Wielka Brytania. W Polsce z myślą o eksporcie wytwarzane są głównie towary o niewielkim stopniu przetworzenia. Euro dzieli Polaków Tylko 35 proc. obywateli Polski uważa, że przyjęcie wspólnej waluty będzie dla ich kraju korzystne. Odmiennego zdania jest niemal taka sama grupa ankietowanych. Polacy a euro. Wprowadzenie wspólnej waluty będzie... Tomasz Betka Sondaż obrazujący opinię Polaków na temat przystąpienia do strefy euro przeprowadził na początku października TNS OBOP. Z badania wynika, że ocena przyjęcia wspólnej waluty pozostaje w polskim społeczeństwie niejednoznaczna. Zalety wprowadzenia euro widzi, co prawda, 35 proc. ankietowanych, ale równocześnie 34 proc. badanych sądzi, że takie rozwiązanie przyniesie Polsce więcej problemów niż korzyści. Ponadto 20 proc. respondentów przekonuje, że po wstąpieniu do Eurolandu nie będzie ani lepiej, ani gorzej, a 11 proc. osób biorących udział w badaniu nie ma na ten temat zdania. 35% korzystne 11% nie mam zdania 20% ani dobre, ani złe ? 34% niekorzystne Podział na euroentuzjastów i eurosceptyków pokrywa się w dużej mierze z linią podziałów politycznych i społecznych. Zwolennikami przyjęcia wspólnej waluty są częściej osoby o poglądach centrowych, sympatyzujące z rządzącą koalicją, a także z wyższym wykształceniem, stabilną sytuacją materialną i wysoką pozycją społeczną. Poziom nieufności wobec euro wydaje się jednak wysoki, ponieważ prawie połowa Polaków (48 proc.) obawia się, że europejska waluta negatywnie wpłynie na stan ich gospodarstw domowych. Równocześnie 43 proc. badanych uważa, że unijny pieniądz polepszy sytuację całej polskiej gospodarki. Polacy są raczej sceptyczni w sprawie przystąpienia do strefy euro w latach 2009-12. Większość z nich przekonuje, że powinno się to stać później albo… nigdy. W oczekiwaniu na walutę światową O euro jako walucie światowej, słabej kondycji dolara, a także o wzroście pozycji ekonomicznej Azji, z dr Mirosławem Kachniewskim, dyrektorem generalnym Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych, wykładowcą Szkoły Głównej Handlowej, rozmawia Tomasz Betka Czy tak silna pozycja waluty europejskiej, na przykład wobec dolara amerykańskiego, jest dla pana zaskoczeniem? Euro w obrocie gotówkowym funkcjonuje przecież dopiero od 2002 roku… Nie jestem tym zaskoczony. Proszę pamiętać, że jedną z walut składowych euro była należąca do najmocniejszych walut na świecie marka niemiecka. Z tego powodu rozszerzenie tej waluty na inne zachodnioeuropejskie gospodarki musiało skutkować stworzeniem silnego i przyszłościowego pieniądza, którym będzie się posługiwać coraz większa liczba krajów. Co w takim razie stało się przez te kilka lat z dolarem? Najprościej wyjaśnić to za pomocą prawa popytu i podaży. Aby coś miało wysoką wartość, musi być odpowiednio rzadkie. Dolar takim dobrem dzisiaj nie jest i dlatego nie pełni już tak istotnej funkcji płatniczej. Powiem więcej, gdyby tak dużą ilość pieniędzy wydrukował jakikolwiek inny kraj niż Stany Zjednoczone, to taka waluta nie byłaby warta już nic. Dlatego lepiej zapytać: jak to się dzieje, że dolar znaczy jeszcze cokolwiek? I jak brzmi odpowiedź? Wszyscy na świecie są w pewien sposób zakładnikami dolara, który pozostaje istotną częścią składową rezerw większości państw. Powoduje to sytuację, w której kraje boją się masowo wyprzedawać dolara, bo to automatycznie radykalnie obniżyłoby jego wartość. Świat siedzi przez to na bańce spekulacyjnej - wszyscy wiedzą, że dolar jest przewartościowany, ale zarazem wszyscy boją się go pozbywać. W jakim stopniu kłopoty dolara jako waluty światowej wynikają z problemów gospodarki amerykańskiej, przede wszystkim z gigantycznego długu publicznego USA? W zasadzie już od dziesięcioleci świat finansuję Amerykę. Ustanowienie dolara jako podstawy powojennego systemu monetarnego zapewniło USA nieoprocentowany i długoterminowy (a w zasadzie bezzwrotny) kredyt zaciągany u innych krajów. Jeżeli Stany Zjednoczone drukują pieniądze dla Chin i Europy, to w jakimś sensie, do momentu powrotu tych pieniędzy do Ameryki, jest to tworzenie czegoś z niczego. Wyprodukowanie banknotu kosztuje przecież o wiele mniej niż wynosi jego nominalna wartość. Przez wiele lat Amerykanie mogli tę nadwyżkę bez obawy konsumować. Dzisiaj jednak dolarów za granicą USA jest tak dużo, że teoretycznie możliwe jest wykupienie Stanów Zjednoczonych przez kogoś z zewnątrz. Na przykład przez Chiny. To prawda, że Chiny w największym stopniu finansują amerykański dług publiczny. Ale problemem Chin jest to, że nie mogą one upłynnić swoich olbrzymich rezerw dolarowych, ponieważ najwięcej straciłyby własnie na spadku wartości samego dolara. Dlatego Chińczykom zależy na wysokim kursie dolara. Może nawet bardziej niż samym Amerykanom. Pozostaje pytanie: jak Chiny będą zarządzać swoimi rezerwami? Gdybym ja nimi zarządzał, wydałbym te pieniądze w Stanach Zjednoczonych i po prostu kupił Amerykę. Wróćmy jednak do euro. Dlaczego jest to bardziej przyszłościowa waluta od dolara? Z dwóch powodów. Po pierwsze, strefa euro będzie się powiększać. Dolar nie ma takiej perspektywy. Po drugie, o stabilność euro dba zewnętrzny, niezależny bank centralny. Dolar nie ma takiej instytucji i swoją wartość zawdzięcza przede wszystkim dobrej reputacji Stanów Zjednoczonych, a nie skutecznej i przemyślanej polityce monetarnej. Skoro Europa posiada tak mocną walutę, skąd bierze się zadyszka europejskiej gospodarki? Zwłaszcza na tle dynamicznie się rozwijającej gospodarki azjatyckiej. Względne osłabienie pozycji Europy wobec Azji było widoczne już na długo przed wprowadzeniem na Starym Kontynencie wspólnej waluty. Wynika to przede wszystkim z tego, że społeczeństwo europejskie jest coraz starsze i coraz lepiej chronione socjalnie. Inne są też koszty pracy oraz polityka ochrony środowiska w Europie i w Azji. To wszystko powoduje, że azjatycka siła robocza jest o wiele bardziej konkurencyjna od dziesięć lat funkcjonowania wspólnej waluty średni poziom inflacji w krajach strefy euro był niższy niż średni poziom inflacji w Niemczech Zachodnich w czterdziestoletnim okresie funkcjonowania marki niemieckiej, a więc najlepszej waluty powojennego świata. Widać więc wyraźnie, że euro jest stabilnym środkiem płatniczym, a do tego lepiej niż dolar czy funt szterling przechodzi próbę czasu. tej polskiej czy zachodnioeuropejskiej. Tak więc to nie euro jest powodem nie najlepszej koniunktury w Europie. Moim zdaniem pozostaje ono wręcz czynnikiem wzmacniającym gospodarkę europejską. W takim razie w jaki sposób mamy się ścigać z Azją? Nie jesteśmy w stanie wygrać tego wyścigu. Pytaniem nie jest „czy” ale „kiedy Azja nas dogoni?”. Nawet różnica technologiczna jest już w tej chwili niewielka. Jedyną przewagą Europy i USA pozostaje jeszcze przewaga kapitałowa - funkcjonowanie w państwach azjatyckich firm będących własnością europejską czy amerykańską. W perspektywie dwóch, trzech pokoleń jesteśmy jednak skazani na porażkę. To będzie cena, którą zapłacimy za wyższy poziom życia - za to, że żyje się nam wygodniej. Jedyną szansą Europy jest to, że kraje azjatyckie przyjmą w pewnym momencie podobne standardy, choćby w zakresie przywoływanych już opieki socjalnej i ochrony środowiska. Wtedy będziemy mogli z Azją skutecznie konkurować. Zanim to jednak nastąpi, euro będzie funkcjonować w obecnych warunkach. Czy wspólna waluta może się jeszcze w jakiś sposób rozwijać i jakie zmiany czekają w najbliższych latach strefę euro? Obecne uregulowania są prawidłowe. Model zewnętrznej niezależnej instytucji, która dba o politykę monetarną, zdecydowanie się sprawdził. Przez A czy sukces integracji walutowej w Europie może być impulsem dla realizacji podobnego procesu na kontynencie azjatyckim? Tak, ale nie tylko na kontynencie azjatyckim. To się może zdarzyć wszędzie. A może warto pójść krok dalej i stworzyć jedną walutę światową? Należy przypomnieć, że koncepcja jednej wspólnej waluty dominowała w nowożytnej historii ludzkości. W praktyce wspólną walutą była przecież wcześniej waluta kruszcowa oparta na złocie czy srebrze. Najbardziej jaskrawym przykładem był okres Łacińskiej Unii Monetarnej, kiedy poszczególne monety, choć bite przez różnych władców, były akceptowane na terenie państw całej unii. Chce pan powiedzieć, że stworzenie jednej światowej waluty to nieodległa perspektywa? Może nastąpić to szybciej, niż się wielu osobom wydaje. Wystarczy, że chęć powstania takiej waluty zgłosiłyby trzy najważniejsze w tym kontekście podmioty: Stany Zjednoczone, Unia Europejska i Japonia. Pozostaje jeden podstawowy problem: czy Ameryka zrezygnuje z możliwości dodrukowywania swojego pieniądza, bo przy systemie wspólnej waluty taki przywilej utraci. Ale moment, aby uciec pod parasol jakieś zewnętrznej instytucji monetarnej, wydaje się z perspektywy USA bardzo kuszący. Kolejny kryzys może bowiem wreszcie przekłuć wspominaną bańkę spekulacyjną i okaże się, że dolar będzie bezwartościowy, a jego renoma bezpowrotnie zniknie. • €URO są poza Polską rozpoznawalne. Gdyby na polskich euro monetach miały znaleźć się symbole architektury (ale mam mieszane uczucia, czy powinny), postawiłbym na Wawel, Zamek Królewski, Żuraw Gdański i Żelazową Wolę. Natomiast fauna i flora byłyby ciekawym rozwiązaniem, jeżeli chodzi o rynek numizmatyczny. Zwierzęta na monetach to jeden z najbardziej poszukiwanych tematów przez kolekcjonerów. Ciekawie wyglądałby np. żubr, orzeł, bóbr albo niedźwiedź. Na tle monet wybijanych przez pozostałe państwa strefy euro na pewno wyglądałyby oryginalnie i ciekawie, a przy okazji stałby się nie lada gratką na rynku numizmatycznym. Sonia Bazylik, studentka dziennikarstwa na UW, II rok Strona narodowa polskiej euro monety powinna wiązać się z najnowszą historią Polski. Zjednoczenie Europy byłoby niemożliwie, gdyby nie wydarzenia, które dokonały się w naszym kraju. By do nich nawiązać, na monecie mógłby znaleźć się na przykład okrągły stół. Umieściłabym także pomnik Poległych Stoczniowców 1970 jako symbol walki z reżimem komunistycznym. Na stronie narodowej mógłby pojawić się także wizerunek Lecha Wałęsy, bo choć to kontrowersyjna postać, jednak kojarzy się z Polską i jest doceniana na całym świecie. Z tych samych powodów nie może zostać pominięty Jan Paweł II, który wielokrotnie nawoływał do integracji i porozumienia w Europie. Myślę, że nie powinniśmy rezygnować z orła, który obecnie zdobi złotego. Orzeł Biały jest symbolem naszego kraju od początku jego państwowości i sądzę, że Polacy są do niego przywiązani. Adam Bańkowski, student europeistyki na UW, V rok Polskie euromonety powinny promować nasz kraj. Dlatego warto, by przedstawione na nich symbole nawiązywały do wydarzeń, które dotąd nie były szeroko znane w Europie, a którymi możemy i powinniśmy się przed Europą pochwalić. Proponuję: znak Polski Walczącej z datą powstania warszawskiego, bo warto upamiętnić powstanie, wydarzenie bez precedensu na skalę światową, oraz bohaterstwo mieszkańców Warszawy. Myślę także, że nie powinien zostać pominięty symbol upamiętniający podpisanie Konstytucji 3 maja. Byliśmy pierwszym krajem w Europie, który uchwalił ustawę zasadniczą, co pokazuje Polskę jako kraj nowoczesny, reformatorski i otwarty na zmiany. Warto to wypromować. Łukasz Korzeniewski, student bezpieczeństwa narodowego na Akademii Obrony Narodowej, I rok Motyw na stronie narodowej polskiego euro powinien symbolizować wkład Polski w rozwój wspólnego dziedzictwa europejskiego. Mogą to być zasługi polityczne, na przykład postać marszałka Piłsudskiego, który symbolizuje zatrzymanie pochodu komunizmu w 1920 roku, czy wizerunek husarza, kojarzący się z wiktorią wiedeńską i ocaleniem kontynentu przed islamizacją. Równie dobrze jednak można podkreślić zasługi dla rozwoju europejskiej kultury i nauki, umieszczając na monecie Chopina albo Kopernika. Cokolwiek jednak będzie widnieć na polskim euro, powinno być powszechnie akceptowalne przez Polaków, jako ich symbol. | III | €URO | Polska droga do euro fotografia | Kolumna Zygmunta Czy wspólna waluta uczyni cię biedniejszym? Wzrost cen to największa obawa Polaków w związku z wprowadzeniem euro. Niektórzy przekonują, że po wycofaniu złotego podrożeje niemal wszystko. Czy mają rację? Iluzja czy rzeczywistość? Doktor Grzegorz Tchorek, doradca Biura ds. Integracji ze Strefą Euro w NBP przekonuje, że obawy dotyczące cenowego efektu wprowadzenia euro wynikają z faktu, że kraje, które przyjmowały wspólną walutę jako pierwsze, nie najlepiej się do tego przygotowały. - Na wzrost cen nie wpływa przecież samo wprowadzenie euro, ale również towarzyszący mu szum informacyjny i niezwiązane bezpośrednio z walutą zaokrąglanie cen w górę – podkreśla doradca BISE NBP. Ekonomiści podkreślają, że w państwach strefy euro powstało wśród konsumentów zjawisko Andrzej Zygmuntowicz przykład, że wprowadzenie wspólnej waluty w Słowenii, na Malcie i Cyprze spowodowało wzrost cen o zaledwie 0,2-0,3 pkt. proc. Gdzie leży przyczyna? Wzrost cen po wprowadzeniu nowej waluty może nastąpić z kilku powodów. Jeden z nich wiąże się z tzw. hipotezą kosztów menu, która wychodzi z założenia, że dostosowanie cen jest kosztowne, ponieważ wiąże się na przykład z koniecznością przygotowania nowego cennika czy ulotek reklamowych. Dlatego wiele przedsiębiorstw może zmienić ceny przy okazji obowiązkowej wymiany waluty, by uniknąć dublowania wydatków. Wprowadzenie nowej waluty mogą również wykorzystać przedsiębiorcy do zaokrąglania tzw. cen atrakcyjnych, a więc takich, za których pomocą łatwo wydać resztę, a więc 0,95, 0,99, 1,29 itp. Z symulacji NBP wynika, iż przeciętny wzrost cen spowodowany zaokrągleniami mógłby wynieść w Polsce – w zależności od scenariusza – od 0,04 proc. do 2,56 proc. Za najbardziej prawdopodobny autorzy badania uznają jednak wzrost cen o około 0,5 proc. - Zamiast poddawać się obawom dotyczącym wzrostu cen z powodu wprowadzenia euro, należy się własnie zastanowić, jak uniknąć nieuzasadnionego, a często nieuczciwego podnoszenia i zaokrąglania cen - radzi dr Tchorek. Możliwość prewencji Oczywiście, do zminimalizowania wzrostu cen, który towarzyszy wprowadzaniu do obiegu wspólnej waluty, może się przyczynić odpowiednia polityka rządu i organizacji konsumenckich. – Działalność prokonsumencka to ważny element uświadamiania społeczeństwa. Inicjatywy obywatelskie i organizacji pozarządowych powinny uzupełniać działania administracyjne – nie ma wątpliwości Grzegorz Tchorek i podkreśla, że trzeba zachęcać sprzedawców do utrzymywania cen na niezmienionym poziomie w okresie wprowadzenia euro. Na Cyprze i na Malcie uruchomiono dla konsumentów specjalną infolinię, na którą mogli zgłaszać nadużycia. - Prowadzona była „czarna lista” przedsiębiorców, którzy wykorzystywali wprowadzenie wspólnej waluty do podnoszenia cen swoich usług czy produktów – przypomina analityk NBP. Poza tym, władze Malty wprowadziły całkowity zakaz zaokrąglania cen w górę, co spowodowało, bezwarunkowej i trwałej że jest to jedyny kraj, w którym udało poprawy konkurencyjności. Na nią się uniknąć iluzji euro. trzeba sobie samemu zapracować Warto się także przyjrzeć inicjatypodsumowuje Grzegorz Tchorek. wom naszych południowych sąsiadów Nie ulega natomiast wątpliwości, że Słowaków, którzy płacą w euro od prognozy analityków i doświadczenia początku 2009 r. Korzystne dla państw Eurolandu zachęcają do obywateli były na Słowacji już same tego, aby patrzeć na euro bardziej zasady zaokrąglania cen, zgodnie perspektywicznie, a nie wyłącznie z którymi podatki były zaokrąglane przez pryzmat ceny pieczywa kilka w dół, a emerytury czy zasiłki w górę. tygodni po wprowadzeniu wspólnego Ponadto, by przyzwyczaić ludzi do pieniądza. Co nie znaczy, oczywiście, nowej waluty, na przedsiębiorców że jest to zadanie proste i przyjemne. • nałożono obowiązek podawania cen zarówno w koronach słowackich, jak i w euro. Nie mniej istotna była aktywność samych przedsiębiorców, którzy mogą podpisać kodeks etyczny, zobowiązujący do niezawyżania cen. Ich poziom monitoruje również słowacka inspekcja handlowa, która może na nieuczciwych sprzedawców nakładać POLSKA DROGA DO EURO spore kary pieniężne. Dobrze jest także redaktorzy prowadzący: promować pozytywny dr Janusz Grobicki, wizerunek nowej waluty Wojciech Staruchowicz i wytworzyć, jak choćby zespół redakcyjny: na Cyprze, przekonanie Tomasz Betka, o współodpowiedzialności Magdalena Karst-Adamczyk, obywateli za proces wymiMarcin Kasprzak any pieniądza. dodatek nr 3 z serii Atrakcyjna rekompensata Poza wszystkim, należy jednak pamiętać, że ocena wprowadzenia euro powinna uwzględniać dłuższy okres obowiązywania wspólnej waluty. Korzyści przystąpienia do strefy euro powinny nam zrekompensować początkowe niedogodności. Niektóre z nich odczujemy niemal natychmiast. – Przyjęcie Polska droga do euro Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego. Więcej o polskiej drodze do euro na stronach: www.nbp.pl/euro. Tam też znajduje się pełna treść Raportu na temat pełnego uczestnictwa RP w trzecim etapie Unii Gospodarczej i Walutowej. Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny O skali społecznego niepokoju świadczą choćby wyniki badania OBOP przeprowadzonego wśród Polaków pod koniec lutego bieżącego roku. Aż 54 proc. respondentów uważa, że wprowadzenie wspólnej waluty przyczyni się do ogólnego wzrostu cen na polskim rynku. Mniej niż jedna trzecia ankietowanych (29 proc.) wierzy, że przystąpienie do strefy euro wzmocni polską gospodarkę. Polacy nie są w tej kwestii wyjątkiem. Jak pokazują badania Komisji Europejskiej, jeszcze pięć lat po wymianie waluty 93 proc. obywateli dwunastu najstarszych państw strefy euro było zdania, że wprowadzenie nowego pieniądza spowodowało podwyżkę cen w ich krajach. Co ciekawe, dzieje się tak, choć oficjalne dane makroekonomiczne za 2002 r., a więc za pierwsze dwanaście miesięcy funkcjonowania euro w obiegu gotówkowym, nie potwierdziły pesymistycznych prognoz o wzroście inflacji (a w konsekwencji wzroście cen) w związku z przyjęciem wspólnej waluty. określane mianem iluzji euro. Przejawia się ono w rozbieżności między postrzeganym a rzeczywistym wzrostem cen. Badania pokazują, że skala rzeczywistych podwyżek, najczęściej zresztą niezwiązanych bezpośrednio z wymianą pieniądza, była zdecydowanie mniejsza, niż się powszechnie uważa. Z czego zatem wynika iluzja euro? Analitycy NBP wskazują na kilka czynników, z których najważniejsze to nawyk przeliczania cen ma walutę narodową nawet kilka lat po jej wycofaniu i powiązanie każdego wzrostu cen z wprowadzeniem euro, a nie na przykład ze zmianą cen surowców czy rosnącymi kosztami pracy. – Natura człowieka charakteryzuje się tym, że szybciej dostrzega wzrost ceny jednego dobra niż spadek innego (co również miało miejsce – np. w przypadku usług telekomunikacyjnych, sprzętu RTV i AGD) - uważa Grzegorz Tchorek. Nie ukrywa on zarazem, że część towarów i usług podrożała nie tylko w społecznej wyobraźni – zwłaszcza usługi gastronomiczne, fryzjerskie, telekomunikacyjne, a także, choć w mniejszym stopniu, żywność, odzież i obuwie. - Są to zazwyczaj produkty o niskich poziomach cen, ale fakt codziennego ich spożywania czy wykorzystywania sprawia, że bardziej to zauważamy – stąd „efekt cappuccino” - podkreśla ekspert NBP. Jednak również w tym przypadku wzrostu cen nie należy wiązać wyłącznie z pojawieniem się euro. Badania Eurostatu wskazują na Kilka dni temu, wybiegając jak co dzień z domu w pośpiechu, zobaczyłem na posadzce klatki schodowej, pod skrzynkami pocztowymi, rozrzucone ulotki. Znana twarz uśmiechała się do mnie. Ulotka okazała się być częścią kampanii służącej szczytnym celom. Trzymając ją w dłoni, śpiesznym krokiem udałem się na przystanek. Na jednej z jego ścian znalazłem kolejny przekaz reklamowy o społecznym charakterze. DODATEK SPECJALNY 03/2009 Tomasz Betka Pro publico bono wspólnego pieniądza określa koniec ryzyka kursowego i likwidację kosztów transakcyjnych przy wymianie waluty. Polska gospodarka jest stosunkowa mała, a więc w strefie euro uzyskujemy stabilność dużego obszaru gospodarczego - analizuje ekspert NBP. Nie mniej istotne będą korzyści długookresowe. - Poprawie powinna ulec nasza pozycja w handlu zagranicznym. Powinniśmy odczuć również wzrost inwestycji, przede wszystkim inwestycji bezpośrednich. Chociaż trzeba sobie zdawać sprawę, że przyjęcie euro nie daje automatycznie A więc nie tylko klasyczne towary i usługi są natarczywie promowane. Te są wszędzie; włączając radio czy telewizor można być pewnym, że natychmiast zaatakują. W gazetach i czasopismach też są wszechobecne. Takie miasto, po którym od zawsze lubię się włócz yć, stało się jedną wielką powierzchnią reklamo- Unicef – Co roku umiera 1,5 mln dzieci z powodu picia zanieczyszczonej wody. wą. Na każdym kroku zniewolił nawet przypadkowego oglądacza – przystanek, słup przydrożny, jadący aui nakłonił do sięgnięcia po reklamowany tobus komunikacji miejskiej, mur stadionu, produkt. Reklama społeczna nie dysponuślepa ściana budynku, tablica wpakowana, je tak dużymi środkami, a jej działanie jest gdzie tylko się da, a nawet całe domy opatrudne do zmierzenia, bo nie przekłada się kowane od chodnika po dach – jesteśmy nana ilość kupionych produktów. Szczytne cele mawiani do kupowania bez końca. Natrętne są jednak w stanie skusić autorów reklam do obrazy nie pozwalają wyrwać się ze zglobalimaksymalnego wysiłku intelektualnego, by zowanego systemu konsumpcji. ważna społecznie sprawa została przez odJeśli tak już jest, że bez reklamy nie da się biorców zauważona. zwrócić uwagi na jakąś sprawę czy działaReklamy te wyróżnia pewna surowość, skromnie, to i społecznie ważne idee też muszą ności środków finansowych (choć nie zawsze pojawiać się na bilbordach, ulotkach w prajest ubogo) towarzyszy często oszczędność sie i telewizorze. Ważne, by ten szczególny formy. Okazuje się, że ograniczona ilość eleprzekaz docierał do odbiorców. Agencje rementów często sprzyja szybszemu zobaczeklamowe, kuszone dużymi budżetami, bez niu obrazu reklamowego. Ważną częścią tych większych problemów przygotują kampanię reklam jest kultura podania tematu. A bywają promującą nową sieć telefonii komórkowej, one drażliwe, nieprzyjemne, niechciane, ale nową pralkę, samochód czy wakacje w ciejakże często powszechnie obecne w codzienpłych krajach. Zrobią wszystko, by przekaz ności większości ludzi. Reklama społeczna ma wpływać na zmianę naszych niektórych przyzwyczajeń, w tym na większą aktywność obywatelską, mocno przytępioną przez coraz powszechniejszy egoizm (swoją drogą wykreowany w dużej mierze przez reklamę). Dobrze zrobione reklamy społeczne na długo pozostają w pamięci. Jak choćby słynna „bo zupa była za słona” z bardzo sugestywną fotografią ukazującą temat tabu, jakim jest przemoc domowa. O czym mogliśmy się przekonać, gdy rozgorzała dyskusja nad ustawą o zakazie bicia dzieci. Jakże wielu uznało, że klaps jest właściwą formą wskazywania dziecku, gdzie jest dobro a gdzie zło. Podobną rolę odegrała reklama Community Safety – Połowa przestępstw z użyciem przemocy jest skutkiem z fragmentem wier- sza księdza Twardowskiego „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” i fotografią dziecka o smutnych oczach. Przyczyniła się do zaakceptowania hospicjów jako szczególnych miejsc właściwej opieki i godnego żegnania najbliższych, którym sami pomóc już nie możemy. Reklama społeczna zwraca uwagę na problemy o istotnym znaczeniu. Bez niej w pośpiechu pracy, zakupów, życia rodzinnego nie zauważylibyśmy wielu spraw, które i dla nas są nieobojętne. Rola fotografii w czynieniu reklamy dobrze widoczną i przekonującą ma charakter podstawowy. Dzięki dobrze zbudowanemu obrazowi, nawet nieznajomość języka, w którym napisano tekst towarzyszący zdjęciu, nie powinno być kłopotu z odczytaniem przesłania. Sugestywne fotografie czynią przekaz zapadającym w pamięć i stale nas niepokojącym. To zdjęcia najczęściej przekonują, że nie może być zgody na przemoc, pedofilię, prowadzenie pojazdów po kieliszku wódki czy szklance piwa, że nie ma powodów, by nie traktować tak samo ludzi różniących się płcią, kolorem skóry, miejscem urodzenia, religią, wiekiem czy miłością do klubu piłkarskiego. Zdjęcia realizowane dla potrzeb nośnej reklamy społecznej powstają w taki sam sposób, jak dla innych obszarów reklamy: w studiu lub odpowiednio przygotowanej przestrzeni discriminatie.nl - Czy musisz ukrywać swoją prawdziwą twarz, aby być akceptowanym? przez zło powinni zachować anonimowość, bo czy potrącony przez tira rowerzysta, skaczący na płytką wodę młodzieniec albo ofiara pedofila powinni oglądać się bez końca Międzynarodowy Czerwony Krzyż – Nie pozostaw go sam na sam z Czarnobylem. o naturalnym charakterze, według z góry złożonego planu i z udziałem modeli i statystów odpowiednio wystylizowanych do zdjęć. Te typowe dla realizacji sesji reklamowej metody warsztatowe drażnią zwolenników naturalizmu w reklamie społecznej – uważają, że tak powstałe materiały są z gruntu fałszywe, bo wszystko w nich jest udawane. Jak uwierzyć, że zły mąż bija żonę, bo zrobiona przez nią zupa była za słona, gdy na jej ciele pojawiają się sztuczne siniaki nałożone przez charakteryzatorów. Czy w tym wypadku konieczna jest aż tak bolesna wiarygodność? Wątpię, byśmy chcieli oglądać prawdziwe ofiary rodzinnych dramatów, owe bite żony czy okładane sznurem dzieci. Ci naprawdę dotknięci w tragicznej dla siebie chwili? Każda reklama, także ta społeczna, ma budować przesłanie o ogólniejszym charakterze. Wszyscy wiedzą, że jest grą między autorami a widzami i często posługuje się elementami wyrafinowanej kreacji, by przekaz był mocniejszy i trafiający do różnych kręgów odbiorców. Prawdziwość sceny o dramatycznym charakterze nie jest konieczna, by obraz zadziałał właściwie i wywołał pożądany skutek. Istotniejsze jest samo powstawanie takich reklam, one muszą być, bo bez nich znieczulica, zataczająca coraz szersze kręgi, zapanuje całkowicie w naszych codziennych relacjach nie tylko z nieznajomymi, ale także z bliskimi. • spożycia alkoholu. Na zdrowie. | IV | | 11 | pr PR na świecie | PR public relations Spinacze ex aequo Po raz pierwszy w historii w jednej z kategorii przyznano ex aequo aż trzy miejsca. W sumie nagrodzonych zostało 18 kampanii. Trzy Złote Spinacze powędrowały do Imago Public Relations. Po dwie nagrody otrzymały firmy: Euro RSCG Sensors, On Board Public Relations, San Markos, Partner of Promotion oraz Raczkiewicz Chenczke Consultants (Rc²). Po jednej statuetce otrzymały: eurobank, Ciszewski Public Relations, Hoop Polska, Electronic Arts Polska, AmRest, Solski Burson- Masteller, Hill & Knowlton Poland, Inicjatywa RAZEM 89, Projekt: Polska, DDB, Value Media, Tribal DDB, ComPress, Żywiec Zdrój, UNITED PR i Eskadra Publica. Ten wredny PR Ciekawa alternatywa dla nafaszerowanych teoriami podręczników. „Ten wredny PR” to zbiór wielu felietonów autorstwa osób ze świata mediów, na stałe mających kontakt z tą branżą. Pełna ciętych point i zgryźliwych żartów analiza rynku PR-owskiego w Polsce. Monika Olejnik, Jacek Żakowski, Katarzyna KolendaZaleska i inni biorą pod lupę działania speców od marketingu politycznego czy PR-u, lecz także krytykują zaniechania osób publicznych w tej dziedzinie. Radzą prezydentowi, aby częściej słuchał rad żony niż swoich najbliższych doradców, zwracają uwagę na nieco pierwotne metody dyskusji w wykonaniu Janusza Palikota. Fascynujący zbiór komentarzy, podparty ciekawymi nazwiskami idealnie nadaje się jako uzupełnienie lektur akademickich, nierzadko bogatych w teorię, a ubogich w praktykę. „Ten wredny PR 2009. Jak Public Relations zmieniło Polskę” Praca zbiorowa, One Press [MK] Odpowiedzialna Coca-Cola Firma Coca-Cola ogłosiła, że planuje rozpocząć kampanię pokazującą jej osiągnięcia z zakresu CSR – informuje magazyn „PRweek”. Akcja ma być nastawiona głównie na czołowe media brytyjskie, francuskie i belgijskie. Coca-Cola chce bardziej efektywnie komunikować swoje osiągnięcia na polu społecznej odpowiedzialności biznesu i zachęcić jak najwięcej osób do zaangażowania się w proponowane przez firmę wydarzenia. Do działań z zakresu public relations została wybrana agencja Bell Pottinger. www.PRweek.com PR | Marketing polityczny / To PRoste Następca PR w służbie ekologii Twittera opr. Roksana Gowin Agencja Hill & Knowlton została wybrana przez duńskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych do prowadzenia działań informacyjnych oraz media relations podczas rozpoczynającej się 7 grudnia w Kopenhadze dwutygodniowej Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu COP 15. Z informacji serwisu internetowego PR newswire wynika, że agencja będzie wspierać działania mające na celu kształtowanie postaw przyjaznych środowisku oraz propagowanie idei ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Kampania ma mieć wydźwięk zarówno na szczeblu lokalnym, jak i na arenie międzynarodowej. Paul Taaffe, prezes Hill & Knowlton, powiedział: „Zmiany klimatyczne są obecnie jedną z najważniejszych kwestii globalnych i skomplikowanym wyzwaniem dla nas wszystkich. Uważamy, że efektywna komunikacja dotycząca praktycznych rozwiązań tych problemów pomoże w ich przezwyciężeniu”. Źródła: www.prnewswire.com Korupcja według Transparenty International Brytyjski dziennik „The Guardian” prezentuje najnowszy raport Transparenty International dotyczący poziomu korupcji w wybranych państwach na świecie. Nowa Zelandia, Dania, Singapur oraz Szwecja uplasowały się w pierwszej czwórce jako kraje o niskiej korupcji, stabilnych i rozwiniętych gospodarkach. Na szarym końcu zestawienia znalazły się Somalia, Afganistan, Myanmar i Sudan jako kraje o niestabilnej władzy i niewydolnym systemie politycznym. Dziennikarz „The Guardian” z zaniepokojeniem podkreśla znaczący spadek pozycji Wielkiej Brytanii w rankingu (z 12. na 16. miejsce), który wpływa negatywnie na wizerunek kraju. „Skandal związany z wydatkami brytyjskich parlamentarzystów nie pomógł reputacji Wielkiej Brytanii, na którą miała również wpływ decyzja rządu Blaira o zakończeniu korupcyjnego śledztwa w sprawie saudyjskiego kontraktu na dostawę broni, podpisanego przez BAE Systems” – podkreśla autor artykułu. Magazyn „PRweek” przeprowadził ankietę wśród ekspertów zajmujących się działaniami PR w sektorze nowych technologii. Specjaliści zastanawiali się, jaki portal w 2010 roku odniesie równie duży sukces jak Twitter i o którym będzie mówić się najczęściej. Analizy wykazały, że najbardziej obiecującą stroną jest Google Wave. Portal nazywany jest przez jego twórców przyszłością komunikacji internetowej i łączy w sobie funkcje oferowane dotąd oddzielnie przez jedną z największych amerykańskich firm z branży internetowej. Dzięki Google Wave ludzie będą mogli się komunikować i współpracować w czasie rzeczywistym za pomocą dokumentów tekstowych, zdjęć, filmów, map i innych funkcji umożliwiających edytowanie treści tworzonych przez znajomych. „PRweek” dodaje, że interaktywny wideoblogging zmniejszy oddziaływanie w 2010 roku na rzecz coraz bardziej dostępnych mediów społecznościowych oraz platform internetowych za pomocą telefonów komórkowych. Źródło: www.PRweek.com Mocarstwowe oblicze Rosji „Nowa prorosyjska kampania już niebawem ma zagościć w krajach Unii Europejskiej" – pisze Andrew Rettman na portalu euobserver.com. Rosyjska państwowa agencja informacyjna RIA Nowosti rozpoczęła negocjacje z największymi firmami PR, przedstawiając im projekt kampanii oraz główne oczekiwania związane z kształtowaniem wizerunku kraju. Rosja ma być przedstawiona jako światowe mocarstwo uprawnione do rozmów z Unią Europejską, USA i Chinami na temat globalnego bezpieczeństwa i spraw energetycznych. Ponadto w kampanii mają występować elementy historyczne, pokazujące inne oblicze Józefa Stalina, a także usprawiedliwiające działania podjęte przez Związek Radziecki przed i po II wojnie światowej. Agencja informacyjna RIA Nowosti uważa, że cała akcja przyczyni się do umocnienia wizerunku Rosji jako mocarstwa, które nadal odgrywa dominującą rolę na arenie międzynarodowej. Źródło: euobserver.com Źródło: www.guardian.co.uk reklama USA zwycięską marką Już po raz piąty agencja Weber Shandwick oraz firma FutureBrand przygotowały zestawienie najlepszych marek wśród państw. Na szczycie tegorocznego rankingu Country Brand Index uplasowały się po raz pierwszy Stany Zjednoczone. Amerykanie wyprzedzili zeszłorocznego lidera – Australię, która spadła na trzecią pozycję. Nieprzerwanie na drugim miejscu utrzymuje się Kanada. Badania polegały na przeprowadzeniu szczegółowych wywiadów z ok. 3 tysiącami osób odbywających podróże zagraniczne w celach służbowych oraz urlopowych. Respondenci pochodzili z USA, Wielkiej Brytanii, Chin, Australii, Japonii, Brazylii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Niemiec i Rosji. Ocenie podlegały marki 102 państw w 28 kategoriach. Polska została uwzględniona w badaniach, ale nie została wyróżniona w żadnej z rankingowych kategorii. Źródło: www.webershandwick.com 2012 według NASA Agencja kosmiczna NASA rozpoczęła kampanię informacyjną, która ma za zadanie wyprowadzić obywateli z błędu, że w 2012 roku nastąpi kataklizm niszczący wszystkie istniejące cywilizacje. Media w ostatnim czasie zaczęły bowiem coraz częściej przypominać przepowiednię Majów mówiącą o końcu świata w rezultacie zderzenia asteroidy z Ziemią. 11 listopada nastąpiła światowa premiera filmu „2012”, przedstawiającego wizualizację tych katastrofalnych wydarzeń. Jak podaje portal astrobiology.nasa.gov, naukowcy chcą powstrzymać falę paniki za pomocą specjalnie do tego celu utworzonej strony internetowej, na której znani astrofizycy będą udzielali rzetelnej i fachowej informacji. Ma ona za zadanie w przystępny dla każdego sposób dementować wszelkie plotki dotyczące rzekomo zbliżającego się wielkimi krokami końca świata. Źródło: astrobiology.nasa.gov | 12 | Celny rzut mięsem Kontrowersyjna kampania Burger Kinga wykorzystująca incydent z Kamilem Durczokiem w roli głównej została nominowana do prestiżowej nagrody Złotych Spinaczy w kategorii Kreatywność oraz PR produktu. Magda Grzymkowska 13 lutego br. w Internecie ukazało się nagranie video, w którym Kamil Durczok, prezenter TVN, na kilka minut przed wieczorem wydaniem „Faktów” zupełnie niecenzuralnie wyraża swoje niezadowolenie ze stanu czystości stołu. Mimo szybkiej reakcji biura prasowego TVN, które doprowadziło do usunięcia materiału z serwisów takich jak YouTube czy Dailymotion, w Internecie pojawiło się mnóstwo komentarzy na ten temat – nie tylko na forach i blogach, ale też w wydaniach internetowych mainstreamowych mediów. Akcja od kuchni 16 lutego koło godziny 9:15 podczas telekonferencji firmy AmRest, operatora marki Burger King w Polsce, z agencją PR Solski Burson-Marsteller, kiedy temat schodzi na weekendową aferę, pada wyrażenie „rzucać mięsem”. Wtedy w głowie Anny Robotyckiej, PR manager marki, rodzi się pomysł na kampanię. O godz. 16:00 nabiera on realnego kształtu w postaci strategii „Durczok Gate”, która, wykorzystując zamieszanie związane z filmem, miała zwrócić uwagę mediów na markę Burger King i zaprezentować ją jako odważną, kontrowersyjną i wyrazistą – zgodną ze sloganem firmy „Have it your way”. O godz. 20:00 strategia została zaakceptowana. 17 lutego po południu został wysłany komunikat prasowy: „Najlepsze miejsce do rzucania mięsem w Warszawie”, w którym Kamil Durczok został doceniony za „bycie prawdziwym mężczyzną” i „odwagę bycia sobą”, co potwierdził stosowny certyfikat i dożywotni, imienny kupon na korzystanie z oferty Burger King. Kupon i certyfikat zostały wysłane kurierem do prezentera na adres siedziby stacji. Certyfikat zaprojektowały i wydrukowały zaufane firmy współpracujące z Burger Kingiem od dawna. Jednocześnie napisano list do Szymona Majewskiego z propozycją wykorzystania tej informacji w jego programie. Tempo pracy było ekspresowe, ale sytuacja wymagała błyskawicznego i dobrze zorganizowanego działania. Za realizację tej kampanii odpowiadały Anna Robotycka ze strony AmRestu i Anna Marciniak z agencji Solski Burson-Marsteller. Mięso u Majewskiego Reakcja mediów była natychmiastowa – już wieczorem w Internecie pojawiły się pierwsze publikacje na ten temat. Od 18 lutego pojawiły się informacje w prasie, a internauci żywo dyskutowali o tym nietypowym wyróżnieniu dla przeklinającego dziennikarza. O kampanii pisały zarówno „Gazeta Wyborcza”, „ R z e c z p o s p o l i t a ”, „Dziennik”, jak i „Super Express”, „Pudelek” oraz dzienniki regionalne. Po tygodniu firma produkująca dla TVN program „Szymon Majewski Show” prosi o zgodę na wykorzystanie wizerunku. Chociaż było to ryzykowne, ponieważ nikt z Burger Kinga nie mógł ingerować w treść audycji, niemal natychmiast wyrażono zgodę. Producent zapewnił jedynie, że marka zostanie pokazana w dobrym świetle. Program został wyemitowany 2 marca i przedstawiał osoby „rzucające mięsem” na terenie sieci restauracji. Był on na tyle niecenzuralny, że nie został w całości pokazany w telewizji; pełna wersja ukazała się w Internecie. Niskie koszty – wielkie efekty Efekty przerosły oczekiwania pomysłodawczyni akcji. – Nasze badania potwierdziły, że w ciągu trzech kwartałów spontaniczna świadomość marki wzrosła dwukrotnie: z 5 proc. w IV kwartale 2008, do 10 proc. w II kwartale 2009, czyli bezpośrednio po naszej akcji. Uwzględniając średnie wyniki czytelnictwa, oglądalności oraz średnią liczbę użytkowników portali internetowych, komunikacja związana z akcją mogła dotrzeć do ok. 8 milionów ludzi – mówi Anna Robotycka. – Efekty kampanii były imponujące, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że całkowite koszty projektu wyniosły zaledwie 300 złotych. Natomiast wartość publikacji (tzw. efektywny ekwiwalent reklamowy) w mediach drukowanych i telewizji, nie licząc ogromnej liczby materiałów w Internecie, osiągnęła ok. 200 tysięcy złotych – dodaje. Akcję docenili również koledzy po fachu, przedstawiając ją w mediach branżowych jako przykład świetnie i błyskawicznie przeprowadzonej oraz przede wszystkim efektywnej kampanii PR-owej. Ostatnio była o niej mowa w listopadowym numerze „Marketing&More”. A gdyby się pogniewał… Kampania dotyczyła drażliwej kwestii na temat osoby publicznej. Dlatego zespół Burger Kinga musiał przygotować się na ewentualny kryzys. Opracowana została lista trudnych pytań i odpowiedzi dla osób pracujących dla Burger Kinga, mających na co dzień kontakt z mediami. Przeprowadzono również briefing oraz przygotowano skrypty dla pracowników w przypadku kontaktu z osobami, chcącymi wyrazić opinię o akcji. Stworzono również scenariusze na wypadek zainteresowania akcją ekipy telewizyjnej czy radiowej. Do wszystkich restauracji wysłano zdjęcie Kamila Durczoka oraz kopię kuponu. Sztab prawników czekał w pogotowiu, na wypadek gdyby dziennikarz sprzeciwił się wykorzystywaniu jego nazwiska. W rezultacie okazało się, że Kamil Durczok ma dystans do samego siebie, a swój certyfikat zachował na pamiątkę – wisi na tablicy korkowej w jego gabinecie, o czym pisano we wrześniowym numerze „Vivy”. Jednak kuponu do tej pory nie wykorzystał. • Klient: AmRest Agencja: Solski Burson-Marsteller Reagujmy na to, co się wokół dzieje komentarz Natalii Hatalskiej, eksperta w dziedzinie niestandardowych form komunikacji marketingowej, wykładowcy SGH, SWPS i Szkoły Mistrzów Reklamy (przy Akademii L. Koźmińskiego) Jedna z podstawowych zasad marketingu szeptanego brzmi: „twórz własną rzeczywistość”. Tę zasadę z powodzeniem wcieliła w życie chociażby niewielka wysepka u wybrzeży Australii, organizując w ubiegłym roku konkurs pod hasłem „The Best Job in the World”. „Zwykłym” komunikatem prasowym wygenerowała publicity o łącznej wartości 100 mln dolarów. Jednak tworzenie własnej rzeczywistości może być trudne, stąd też kolejna zasada mówi o tym, żeby reagować na to, co dzieje się wokół nas. I to właśnie zrobił Burger King, zapewniając Kamilowi Durczokowi nieograniczony, darmowy dostęp do oferty wszystkich swoich restauracji tuż po tym, jak światło dzienne ujrzało nagranie, w którym Kamil Durczok zdenerwował się brudnym stołem. Na uznanie zasługuje tu nie tylko błyskawiczna reakcja (nagranie z Kamilem Durczokiem pojawiło się w internecie w piątek, a już we wtorek Burger King poinformował media o swojej akcji) i wykorzystanie nośnego tematu (przez moment żyła nim przecież „cała Polska”), ale przede wszystkim dopasowanie własnej marki do zaistniałej sytuacji. Dzięki tej spójności Burger King, tanim kosztem i w krótkim czasie, wygenerował całkiem pokaźne publicity. Akcja okazała się zresztą na tyle nośna, że miała swój dalszy ciąg w programie Szymona Majewskiego. To naprawdę spory sukces. Ostatecznie w tym przypadku chodziło tak naprawdę o... zwykły kotlet. Parada labradorów Maja Andersz Czy w centrum Warszawy można spotkać 500 labradorów w jednym miejscu? Owszem! Wiedzą o tym wszyscy, którzy wzięli udział lub choćby słyszeli o „Paradzie Labradorów”. Parada stała się okazją do komunikowania zaangażowania społecznego marki Velvet, która od lat kojarzy się nam z sympatycznym szczeniakiem rasy labrador. Jej organizatorzy chcieli zwrócić uwagę społeczeństwa na zaangażowanie tych psów w życie osób potrzebujących. Do współpracy przy wydarzeniu zaangażowany został między innymi Polski Związek Kynologiczny. Jego głównym zadaniem było informowanie hodowców o planowanym wydarzeniu. O imprezie informowały również liczne organizacje szkolące labradory. Patronat honorowy nad paradą sprawował Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy oraz Urząd Miasta Stołecznego Warszawy. By promować wydarzenie podjęto liczne działania komunikacyjne. Agencja Euro RSCG Sensors przesyłała do mediów liczne materiały prasowe na temat imprezy wraz z zaproszeniem do udziału w paradzie. Prowadziła również indywidualne rozmowy z dziennikarzami. Niezwykle istotna była również bezpośrednia komunikacja z właścicielami i hodowcami psów z województwa mazowieckiego. Aby wywołać szersze zainteresowanie imprezą agencja zainicjowała temat na portalach społecznościowych oraz na forach atrakcyjnych dla właścicieli psów. Dyskusje prowadzone były na kilku kluczowych portalach – Goldenline.pl, Facebook.pl, Blip.pl, Labradory. info, Labrador.pl. Ich efektem było rozprzestrzenianie się tematu na inne fora i strony internetowe. „Parada Labradorów” przeszła ulicami wokół Pałacu Kultury i Nauki 21 czerwca 2009 roku. W wydarzeniu udział wzięło dwukrotnie więcej uczestników, niż spodziewali się organizatorzy – ponad 1000 osób i ponad 500 labradorów. Szacuje się, że co trzeci labrador z Warszawy i okolic maszerował w „Paradzie Labradorów”. W nagłośnienie wydarzenia ogromnie zaangażowali się również internauci. Wielu z nich jeszcze w trakcie trwania imprezy umieściło w Internecie filmy, zdjęcia i relacje z parady, a także samodzielnie zapraszało do udziału w wydarzeniu swoich znajomych. A czy impreza została dobrze odebrana przez media? W ciągu zaledwie siedmiu dni tuż przed jak i tuż po wydarzeniu informacja o „Paradzie Labradorów” pojawiła się w mediach 122 razy. Dzięki obecności w najpopularniej- szych serwisach społecznościowych zwiększyła się ilość spontanicznych dyskusji w ciągu niecałych dwóch tygodni i więcej osób dowiedziało się o wydarzeniu. Ponad 500 pozytywnych wpisów na forach i w grupach dyskusyjnych (Facebook, Goldenline, Grono.net, Blip.pl, Labradory.info). Ponad 4000 odwiedzin tematów dotyczących „Parady Labradorów”. Projekt nagrodzono Złotym Spinaczem 2009 w kategorii Event Komercyjny Patronat merytoryczny: | 13 | Film „Biała wstążka” - najnowszy film Hanekego („Funny Games”, „Pianistka”, „Ukryte”) to najlepszy dowód na to, że jest jeszcze nadzieja dla współczesnej kinematografii preparowanej zwykle na potrzeby mało wymagających widzów. Film został nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Niewątpliwie słusznie. Haneke trafia w sedno: dociera do mrocznych tajemnic człowieka, w filmie zestawia prawdę, plotkę i kłamstwo. Akcja filmu toczy się bezpośrednio przed wybuchem I wojny światowej. Na pozór zwyczajny tryb życia wsi burzy szereg niewyjaśnionych wypadków. Najpierw ktoś rozwiesza niewidoczną linkę na trasie codziennej trasy konnej przejażdżki miejscowego doktora. Lekarz wpada w pułapkę i ląduje na długo w szpitalu. Następnie nieznani sprawcy uprowadzają chłopkę, syn barona, który włada wsią, zostaje ciężko pobity, a upośledzone dziecko akuszerki brutalnie okaleczone. Nie wiadomo, kto stoi za tymi podłymi postępkami. Jedno jest pewne – spokojny rytm zostaje zakłócony, a to dopiero początek prawdziwych niegodziwości dziejących się wśród mieszkańców. W filmie najważniejsze wydają się zbrodnie ukryte w domach, w spokojnych na pozór rodzinach. Zło i zepsucie tkwią głęboko w sercach dorosłych i wdzierają się do świadomości dorastających dzieci. Lekarz, który na wzór doktora Lubicza powinien być moralnym autorytetem, okazuje się kazirodcą. Pastor nie jest w stanie wychować własnych dzieci. Ucieka się więc do starych, sprawdzonych metod – bicia, a następnie przyczepiania dzieciom białych wstążek – symbolu niewinności. Inni mieszkańcy wsi również mają swoje mroczne tajemnice, które reżyser bardzo dyskretnie demaskuje, zostawiając widza z niepokojem, który musi wyjaśnić sam ze sobą. Typowała Justyna Sobolewska Teatr „Między nami dobrze” to jeden z dwóch tegorocznych spektakli TR Warszawa, które zelektryzowało teatralne środowisko w Polsce. Zresztą Grzegorz Jarzyna otrzymał za nie oraz za przedstawienie ,,T.E.O.R.E.M.A.T.” nagrodę Konrada Swinarskiego dla najlepszego reżysera. Jarzyna to ewenement, ponieważ otrzymał tę nagrodę po raz drugi. Do tego w tym roku aż za dwa spektakle! Niewątpliwie dramat Doroty Masłowskiej był w tym bardzo pomocny. Znakomita książka, doceniona nawet przez „Rzeczpospolitą”, która do tej pory określała młodą pisarkę mianem „dziecka Nike”. Prapremiera spektaklu odbyła się w Berlinie na Międzynarodowym Festiwalu Dramatopisarzy „Digging Deep and Getting Dirty” (kopiąc głęboko i brudząc się). O ile „Dwoje biednych rumunów mówiących po polsku” nosiło znamiona debiutu dramaturgicznego, to „Między nami dobrze jest” wyraźnie wskazuje, że Masłowska odnajduje się w tym gatunku. Z typowym dla niej humorem i przerysowaniem bezwzględnie punktuje bolączki współczesnego, biednego społeczeństwa i zadaje pytania o naszą polską tożsamość. To samo udało się Grzegorzowi Jarzynie. Niemal bezbłędnie przeniósł sztukę na deski TR Warszawa, wzbogacając ją o celne, teatralne środki wyrazu. Jarzyna zdecydowanie trafił z obsadą, gdzie sprawdziła się przede wszystkim doceniona, zwłaszcza za sprawą ekranizacji „Wojny polsko-ruskiej”, Roma Gąsiorowska. Oszczędna i zarazem sugestywna scenografia Magdaleny Maciejewskiej pozwala zatopić się w przedstawianej na scenie akcji. „Między nami dobrze jest” będzie jeszcze tego roku wystawiane w Krakowie na festiwalu teatralnym Boska Komedia. Wybrać się z pewnością warto. Jednak wątpliwe jest, żeby można było dostać jeszcze bilety. Typował Michał Ogórek | 14 | Muzyka Film Muzyka Wiele pozytywnego zamieszania na polskim rynku muzycznym wywołała trzecia płyta Gaby Kulki zatytułowana „Hat Rabbit”, która w połowie października uzyskała status „złotej” (i to pomimo udostępnienia jej prawie w całości w Internecie!). Album zawiera 13 utworów z pogranicza jazzu i rocka, utrzymanych w nieco romantycznym i jakby musicalowym brzmieniu. Piosenkarka inspiruje się twórczością Kate Bush i Tori Amos, co rzeczywiście daje się odczuć, słuchając „Hat Rabbit”. Ale nie jest to zarzut. Artystka swobodnie żongluje konwencjami, zadziwia i czasami wręcz hipnotyzuje słuchaczy. Jej mocny głos idealnie współbrzmi z dźwiękiem fortepianu, wykorzystywanym we wszystkich utworach „Hat Rabbit”. Muzykę Kulki można wykorzystać zarówno jako ścieżkę dźwiękową sztuki teatralnej, jak też śmiało serwować słuchaczom radiowym. Udało się jej zatem zrobić coś, czego już dawno nie dokonano na naszym rynku muzycznym, to jest stworzyć płytę o dużych walorach artystycznych i równie dużym potencjale komercyjnym. Nie dziwi więc przyznana jej w tym roku przez Program Trzeci Polskiego Radia nagroda „Mateusza” ani pochlebne opinie, jak ta Zuzy Ziomeckiej: „Gaba jest mocnym, oryginalnym głosem na scenie do tej pory zapełnionej miałkimi, błądzącymi gwiazdkami, które potrafią w piękny sposób wyrazić bardzo mało. Tymczasem Gaba mówi własnym językiem i ma wiele do przekazania”. Typowała Zuzanna Ziomecka Festiwal kulturalny W tym roku Free Form Festival przeniósł się z Fabryki Trzciny do Centrum Kultury „Koneser”. Muzyka ponownie zabrzmiała w industrialnych przestrzeniach, tym razem starej fabryki wódki, która przed paroma laty otrzymała drugie życie. Przez dwie noce na Pradze wyrastały trzy sceny, prezentujące wszelakie oblicza elektroniki. Całość smakowita, lecz najjaśniej zabłysł Herbaliser. Panowie z Ninja Tune w towarzystwie bogatego instrumentarium oraz szałowego wokalu równie urodziwej Jessici Darling poczęstowali nas dynamiczym, muzycznym melanżem jazzu, elektroniki, hip-hopu i soulu; a to wszystko polane funkowym groovem. Boski miszmasz dźwięków niosących potężny ładunek pozytywnej energii. Zaraz potem uplasował się dinozaur elektoniki – Karl Bartos. Zaserwował z jednej strony niesamowicie przestrzenne dźwięki, muzyczną odyseję kosmiczną, z drugiej dźwięki ogołocone, surowe i dynamiczne – bardzo imprezowe. Na festiwalu usłyszeliśmy również minimalowo-housowe, mroczne brzmienia, idealnie współgrające z chłodną przestrzenią oraz nieco schizofrenicznymi wizualami (m.in. IM@home). Nie zabrakło również konsekwetnie szorstkiej i ostrej elektroniki zabrudzonej gitarowym łopoczeniem i riffami (Viva la Fete). Piąta edycja wypadła z pewnością nie gorzej niż poprzednia. Sukces byłby pełny, gdyby była wyższa frekwencja i żywiołowa publika. Muzyka na Free Form Festival służy ponad wszystko szalonej zabawie, nie kontemplacji. Typowali autorzy projektu Książka „Chamowo” to świadectwo z okresu od czerwca 1975 do maja 1976 – zapis pełnego roku życia Mirona Białoszewskiego, roku po zawale – niejako darowanego. Nagrane na kasecie magnetofonowej u życiowej partnerki autora, Jadwigi Stańczakowej, doczekało się wreszcie pośmiertnego wydania. W połowie 1975 roku pisarz opuszcza sanatorium w Konstancinie i powraca do Warszawy; zaraz potem, po siedemnastu latach, wyprowadza się z mieszkania, które dzielił dotąd z przyjacielem Leszkiem Solińskim, aby osiąść za Trasą Łazienkowską, na uboczu Saskiej Kępy, przy ul. Lizbońskiej, w miejscu nazywanym przez dawnych mieszkańców Chamowem („Jak ci zginie rower, szukaj go na Chamowie”). Zajmuje lokum na dziewiątym piętrze świeżo wzniesionego mrówkowca („dom ogromny, na dziesięć pięter wysoki, na ćwierć kilometra długi. Stał szary i pusty”). Z niezwykłym zmysłem obserwacji Białoszewski wtapia się w rytm życia tamtej zaniedbanej, szarawej, z pozoru nieciekawej przestrzeni, nasłuchuje wszystkich jej szelestów, bada puls dnia codziennego („Budzi mnie dziś rano zgrzyt od okna. Patrzę, a tam za zasłoną na szybie cień długowłosego. Od słońca. To się oddala, to rośnie, przekręca, jak w wodzie. Murarz. Co on, czyści szyby teraz, w słoneczny mróz? Poskrobał, pomazał, pobaletował i znikł”). Odwiedza również przyjaciół po lewej stronie Wisły. Obraz doskonale dopełnia film Andrzeja Barańskiego „Parę osób, mały czas”. Typowała Justyna Sobolewska Tym razem von Trier zaserwował widzom kontrowersyjny, psychoanalityczny horrror w czterech aktach „Antychryst”. Film otwiera silnie wystylizowana (do zwolnionego obrazu dodano muzykę z opery Haendla „Rinaldo”) scena seksu małżeńskiej pary, w czasie którego dochodzi do tragicznej śmierci dziecka (od początku widoczny jest psychoanalityczny dramat ścierających się ze sobą żywiołów – Tanatosa i Erosa). Reszta to zmaganie się z potężną traumą. Niezbyt szczęśliwie on – psychiatra (Willem Defoe) – postanawia sam zaopiekować się cierpiącą żoną (Charlotte Gainsbourg); w tym celu oboje wyruszają do swego domku w lesie – miejsca noszącego sugestywną nazwę Eden. Tam, pośród mrocznej głuszy, ujawniają się najskrytsze instykty; potęgują je okrutne obrazy przepełniajace mediewistyczne studia prowadzone przez rozhisteryzowaną bohaterkę. „Antychryst” w żadnym wypadku nie jest filmem religijnym. Reżyser mówi widzowi, że to „natura jest kościołem szatana”. Von Trier przenosi sferę sacrum w głąb ludzkiej psychiki; to w niej tkwią najgłębsze pokłady dobra i zła, to ona gotuje człowiekowi piekło bądź niebo. Estetyka filmu jest wyrazista: od początkowej, „operowej” sceny, przez ostre, odpychające sekwencje (bohaterka odcina sobie nożyczkami łechtaczkę) aż do kiczowatego motywu z lisem, groźnie kwitującym całą sytuację słowami: „chaos rządzi”. Ostatecznie duński twórca zdaje się doskonale bawić i oczekiwać sprzecznych reakcji. Typowała Justyna Sobolewska Kayah wróciła do gry po sześciu latach. Wydała płytę zatytułowaną „Skała”, która znacznie różni się od jej poprzednich. Przez okres milczenia wizerunek artystki zdał się przylgnąć do sukcesów odniesionych dzięki nagraniom z Goranem Bregoviciem. Niewątpliwie uwolniła się od tego balastu, jednak to wcale nie oznacza niczego dobrego. Artystka jest autorką zarówno muzyki, jak i warstwy słownej na płycie. Wbrew wielu pochlebnym opiniom, „Skała” jest pełna pretensjonalnych tekstów. Muzyka zaś zdaje się imitować wszystkie gatunki z osobna, jak jazz, funk, soul i oczywiście pop, jednocześnie nie będąc żadnym z nich. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby taki kolaż stylów nie przyprawiał o mdłości. A do tego właśnie jest w stanie doprowadzić słuchacza nowa płyta Kayah. Fragment singla „Jak skała” jest jasnym przykładem, czego na płycie pełno, czyli sztampowych tekstów: „Tylu ludzi wokół / a nikt cię kochać nie chce / już nie cieszy ciebie świat / lepszy święty spokój / więc zamykasz serce / i zranione zmieniasz w głaz / skąd ja to znam...”. Kayah przedstawia smutny obraz godzenia się z rzeczywistością, gdzie nie można kochać i najlepiej pozostać pustelnikiem. Sama Kayah mówi o „Skale”, że mimo wytężonej pracy nad muzyką, najbardziej przykładała się do pracy nad tekstami. Nie lubi pisać o niczym i chciała stworzyć coś, co ma uniwersalną treść, w której każdy może odnaleźć coś dla siebie. Niestety, takie starania są najprostszą drogą do pisania o niczym i dla nikogo. I „Skała” to potwierdza. Typowała Justyna Sobolewska Festiwal kulturalny Książka „Żmija” to kolejna powieść wybitnego mistrza fantasy – Andrzeja Sapkowskiego. Książka wyczekiwana i już przed wydaniem okrzyknięta bestsellerem. Tym razem autor przenosi nas do Afganistanu roku 1979, kiedy nastąpiła interwencja wojsk radzieckich. Głównym bohaterem jest Paweł Lewart – doświadczony żołnierz, obdarzony niezwykłym darem przeczuwania, zawsze sumiennie wykonujący rozkazy przełożonych. Powieść jest zupełnie inna od dotychczasowych dzieł tego autora, już choćby przez samo osadzenie akcji w czasie i przestrzeni, co może być niewątpliwie zachęcające dla miłośników prozy mistrza. Nie lada gratką może być „Żmija” również dla pasjonatów militariów. Nazw i skrótów związanych z tą tematyką jest tyle, że autor stworzył Nawet „słowniczek”, zawierający tłumaczenie poszczególnych słów. Mistrz nie oszczędza czytelnika, jeśli chodzi o naturalistyczne opisy okropności wojny. Trup ściele się gęsto, są ranni, są poszczególne części ich ciał. Dialogi – iście Sapkowskie – zabawne, przewrotne, często zaskakujące. Wielu fanów pisarza „Żmija” jednak nie zachwyciła. Zarzuca się jej przede wszystkim zbyt małą „zawartość” fantastyki. Typowała Justyna Sobolewska Sylwetki jurorów: Justyna Sobolewska – krytyk i dziennikarka. Redagowała dział książkowy w „Przekroju”. Następnie pracowała jako redaktor działu kultury w „Dzienniku”. Autorka szkiców literackich i wywiadów do różnych pism. Obecnie pracuje w dziale kultury tygodnika „Polityka”, współprowadzi program literacki „Czytelnia”, regularnie gości w „Tygodniku kulturalnym” na antenie TVP Kultura. Specjalizuje się w krytyce literackiej. Laur najgorszej imprezy tego roku zdobył Hunterfest, zostawiając daleko w tyle innych pretendentów, jak np. Sopot Festiwal, nominowany przez Michała Ogórka. (W Sopocie jednak śpiewano, a w Szymanach bezustannie prowadzono próby mikrofonów, co ostatecznie zadecydowało o jego wygranej w naszym rankingu). Na Hunterfeście zawiodło niemal wszystko. Menadżerostwo nieobecnych zespołów (występy odwołały Machine Head, Epica i Arch Enemy) oraz organizator wzajemnie się obwiniali. Prawdziwym hitem okazały się jednak problemy z: 1) budową sceny, 2) sanitariatami, 3) ochroną. Uczestnicy festiwalu, którzy zakupili pamiątkowe koszulki, wykreślali z nich – w geście sprzeciwu wobec zastanej sytuacji – nazwy nieobecnych zespołów. Fora internetowe grzmiały o tym, w jaki sposób swoje potrzeby fizjologiczne załatwiali bawiący się (?) na festiwalu, a w oficjalnym oświadczeniu organizatora można znaleźć zdanie, które znakomicie puentuje całą sytuację: „Pragnę podkreślić, że Festiwal Hunter Fest 2009 odbył się”. Tak więc uczestnicy festiwalu grzmią na stronach internetowych: „więcej nie przyjedziemy!”, organizator zaś, że więcej festiwalu nie zorganizuje. Typowali autorzy projektu Teatr „Szewcy” Witkacego w reż. Macieja Prusa, wystawieni w Teatrze Polskim w Warszawie, zostali zgodnie uznawani przez krytyków teatralnych za spektakl, którego powinno nie być. Trudno odmówić im racji. Premiera „Szewców” odbyła się 7 listopada i zasłużyła na miano najbardziej kiepskiego przedstawienia roku. Jacek Wakar, recenzent „Dziennika. Gazeta Prawna”, napisał, że „Nowa premiera w warszawskim Teatrze Polskim powinna być lekcją dla studentów reżyserii na temat: „jak nie należy obsadzać spektakli”. Maciej Prus to bardzo doświadczony reżyser. Dlatego trudno zrozumieć, jak mógł popełnić w swoim spektaklu tak wiele gaf. Sajetan Tempe, grany przez Olgierda Łukaszewicza, jest bez wyrazu. Równie bezbarwny jest Scurvy, czyli Tomasz Borkowski, który nie może w spektaklu pokazać swoich aktorskich możliwości. Kolejną postacią jest Księżna, którą gra Katarzyna Stanisławska. Ta młoda i uzdolniona aktorka stanowi w spektaklu zupełne przeciwieństwo bohaterki Witkacego. Trudno jest jednak winić za to samą Stanisławską. Wydaje się, że tak właśnie według reżysera miała zagrać. Spektakl zbiegł się z otwarciem nowej Sceny Kameralnej Teatru Polskiego. Niestety, nie jest to wymarzony początek. „Szewcy” w reżyserii Macieja Prusa to modelowy przykład, jak źle zrobić przedstawienie, do tego źle dobrać obsadę i źle zagrać, a w konsekwencji zanudzić Bogu ducha winnych widzów. Typowała Justyna Sobolewska Zuzanna Ziomecka – wydawca „Aktivista” i „Exklusiva” oraz redaktorka naczelna pisma dla rodziców „Gaga”. Nagrodzona przez branżowy magazyn „Media & Marketing Polska” tytułem Redaktora Naczelnego Roku 2008 za pracę nad „Gagą”. Autorzy rubryk i projektu stron: Szczepan Orłowski, Katarzyna Pękul, Kajetan Poznański Od stycznia więcej na stronie www.ksiazeizebrak.pl fot. PAP Grupa studentów dziennikarstwa, wspomagana podpowiedziami trojga znanych publicystów, opracowała listę najciekawszych i najmniej udanych wydarzeń kulturalnych roku 2009. Konfrontacja opinii i typów dokonana w tym gronie pozwoliła wyłonić najlepsze i najgorsze filmy, spektakle teatralne, książki oraz festiwale kulturalne. Tym sposobem przyznaliśmy nasze wyróżnienia „Książę i Żebrak roku 2009”. Michał Ogórek – dziennikarz, felietonista, krytyk filmowy i satyryk. Komentował kroniki filmowe z czasów PRL w programie „Na przełaj przez PRL” na kanale Kino Polska. Od 1989 stały felietonista „Gazety Wyborczej”. | 15 | Teatr / Muzyka | kultura ks kultura & społeczeństwo Re:wizje 3 Jeszcze w tym roku (10-12 grudnia) ruszy po raz trzeci największy w Polsce festiwal Sztuki Niezależnej – Re:wizje, kumulujący w jednym czasie siły warszawskiego środowiska twórczego. Podobnie jak w poprzednich edycjach festiwal skupi wokół siebie warszawskie stowarzyszenia, fundacje kulturalne, grupy teatralne, taneczne oraz muzyczne. Jest to projekt podsumowujący działania artystyczne tego roku. Ilustruje także, jak wiele dzieje się w kulturze w obiegu nieoficjalnym, a także jak ogromny potencjał twórczy mieści w sobie nasza stolica. Miejsca festiwalowe połączy muzyczna taksówka i umożliwi przemieszczanie się pomiędzy jednym miejscem festiwalowym a drugim. Wstęp na imprezy bezpłatny. rewizjewarszawa.pl Słowacki współcześnie Cykl „Słowacki. Dramaty wszystkie” to projekt niemuzealny i niepomnikowy, lecz stawiający pytanie czy dramaturgia Słowackiego może być dziś płodnym i artystycznie fascynującym zadaniem? Organizatorzy zapewniają, że nie będzie to kolejna próba zreinterpretowania, czy odczytania na nowo dramatów Słowackiego, lecz poszukiwanie języka odpowiadającego współczesnej wrażliwości. W ramach projektu odbędą się trzy spotkania, każde o godz. 19:00: 3 grudnia „Słowacki. Perspektywa postkolonialna”, 10 grudnia „Meatrix Cenci”, 17 grudnia „Maria Stuart”. Projekt realizowany jest w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego, ul. Jazdów 1. instytut-teatralny.pl Opowieść o kobiecie W klubie 1500m2 do wynajęcia 14 i 15 grudnia odbędzie się premiera spektaklu „Alicja?” teatru Malabar Hotel. Inspiracją dla sztuki były książki „Alicja w krainie czarów” oraz „Alicja po drugiej stronie lustra” Lewissa Carolla. „Alicja?” jest opowieścią o kobiecie oraz wyobrażeniach na temat kobiecości, o poszukiwaniu tożsamości, zmaganiach z tematem własnej legendy oraz kreacji. Odrealniona plastyka, ekspresywne aktorstwo, ciągły dialog z lalkami, muzyką i przestrzenią, które stają się podmiotami spektaklu na równi z jego ludzkimi bohaterami. Jest to wyjątkowe zaproszenie w podróż równoległego świata Alicji – zmysłowego, gorzkiego i niedokończonego. 1500m2.blogspot.com Jeszcze niedawno nie była nikomu znana, dziś wydaje płytę, która może stać się fenomenem na skalę jej pierwszego publicznego występu. Susan Boyle zadebiutowała jako śpiewaczka w brytyjskiej odsłonie „Mam Talent”, zdobywając serca jurorów i widzów na całym świecie. Teraz, gdy program dobiegł końca, przyszedł czas na kolejny krok do wokalnej kariery. Jej pierwszy krążek jest zbiorem coverów i najbardziej znanych piosenek musicalowych ostatnich lat. „Dreamed a Dream”, Susan Boyle w sprzedaży od 23 listopada | 16 | kultura | Film Opowieść o Kurcie Weillu „Kurt Weill” to balet w dwóch aktach, po raz pierwszy zrealizowany przez Het Nationale w Amsterdamie w 2001, gdzie odniósł spektakularny sukces. Krzysztof Pastor wystawia na deskach Teatru Wielkiego dzieło niezwykłe, zestawiając mroczne czasy faszyzmu z beztroskimi czasami amerykańskiej prosperity. Jest to złożona historia życia Kurta Weilla, który po dojściu Hitlera do władzy wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Bez wątpienia nie jest to jednak biografia, ale raczej kadry z życia znanego kompozytora, jak też historie ludzi Berlina, Warszawy czy Nowego Jorku. Spektakl jest niezwykle oszczędny w formie, wzbogacony o zdjęcia. Całość stanowi pewnego rodzaju kolaż klasycznych oraz multimedialnych form artystycznych. W tle, na białych ekranach, fotosy zniszczonego miasta, kadry z filmu „Popiół i diament” czy karykaturalnie przedstawiony Charlie Chaplin oraz puszki Coca-Coli Andy’ego Warhola. Spektakl niezwykle refleksyjny, zmysłowy, nastrojowy. Trzymający w napięciu i unikający dosłowności. Wszystkie te złożone emocje doskonale oddają tancerze oraz soliści. Wspaniale wkomponowany chór, Strike! Dom bardzo zły, film bardzo dobry Odgrzewany kotlet nie smakuje najlepiej. Inaczej jest z 12 odgrzewanymi kotlecikami, które sprytnie serwuje niemiecki band. Pomysł na sukces był mało skomplikowany. Już inżynier Mamoń, bohater kultowego filmu „Rejs”, mówił: „Ja jestem umysł ścisły i podobają mi się piosenki, które już raz słyszałem”. I tak oto debiutancka płyta „Strike!” to kompilacja znanych przebojów pop w stylu rockabilly czy rock’n’roll. Wszyscy dobrze znają, wszyscy potrafią zaśpiewać. Dla młodszych, którzy pamiętają doskonale hity Jennifer Lopez czy Rihanny, lecz także dla starszych, którzy tęsknią za Elvisem Presleyem. dopełniający całości, wprowadza widza w nastrój lat dwudziestych, trzydziestych i powojennych. Utwory muzyczne to m. in. „Lamentacja o Mackie Majchrze”, „Alabama Song” czy „Ballada o utopionej dziewczynie”. Marcin Kasprzak The Baseballs “Strike!” Warner Music Polska w sprzedaży od 7 grudnia 2009 roku Julia Steffen Kurt Weill Libretto, inscenizacja i choreografia – Krzysztof Pastor Dyrygent – Pacien Mazzagatti Teatr Wielki Opera Narodowa premiera 20 listopada 2009 roku Gintrowski i zaplecze Najnowsza płyta Przemysława Gintrowskiego mogłaby się wydawać odgrzewanym kotletem, gdybyśmy oceniali ją po tytule. Owszem, kawałki na niej zawarte w większości były już śpiewane przez artystę, na tym krążku zostały jednak wykonane w zupełnie innej aranżacji. „Kanapka z człowiekiem i trzy zapomniane piosenki” to próba przełożenia piosenek Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego na język orkiestry, próba wzbogacenia warstwy muzycznej o nowe instrumenty. Już raz podejmowano taką próbę – Kaczmarski nagrał płytę „Między nami” z wykorzystaniem m.in. kontrabasu, oboju czy akordeonu. Wtedy się nie udało – utwory brzmiały sztucznie, płyta została przyjęta dość chłodno. Gintrowski miał więc nie lada orzech do zgryzienia. Na szczęście udało się – zaangażowanie Polskiej Orkiestry Radiowej okazało się strzałem w dziesiątkę. Gintrowski doprowadził swoje i Jacka piosenki niemal do perfekcji w warstwie instrumentalnej. Niemal. Okazało się, że da się to zagrać jeszcze głębiej, jeszcze bardziej wzniośle, a zarazem ciekawie. Utwory zaprezentowane na płycie brzmią w znacznej części o wiele lepiej The Baseballs od ich poprzednich wykonań, instrumentarium symfoniczne nadało głębi melodiom. Niepokojące dźwięki perkusji czy partie solowe działają wprost hipnotyzująco na słuchacza. Choć trzeba przyznać, że część z nich coś straciła, jak chociażby „A my nie chcemy uciekać stąd”, czy „Autoportret Witkacego”. W tych przypadkach wykonanie symfoniczne traci nieco werwę typową dla poprzednich wykonań, co słychać w dysonansie między sposobem artykułowania kolejnych wersów a rytmem instrumentalnym. Miłą niespodzianką jest ostatni utwór „I’m Your Man”, cover Cohena z polskim tekstem Macieja Zembatego. Wykonano go w stylu jazzowej ballady. Takiego Gintrowskiego jeszcze nie słyszeliśmy, a naprawdę warto. Tak samo, jak warto wysłuchać całej „Kanapki z człowiekiem...”. Emil Borzechowski „Kanapka z człowiekiem i trzy zapomniane piosenki” Przemysław Gintrowski Polskie Radio w sprzedaży od 12 listopada 2009 roku Przegląd Kina Fińskiego W dniach 14-16 grudnia w kinie Muranów odbędzie się przegląd kina fińskiego, podczas którego zostaną zaprezentowane najlepsze filmy wyprodukowane w ciągu 2 ostatnich lat w Finlandii. W tegorocznym programie znalazły się najnowsze filmy Mika Kaurismäkiego i Klausa Härö, reżyserów znanych nagradzanych na festiwalach filmowych na całym świecie. 14 grudnia 20.30 Otwarcie przeglądu: Listy do ojca Jakuba, Finlandia 2009, 74 min 15 grudnia 18.30 Three Wise Men, Finlandia 2008, 105 min 20.30 Hellsinki, Finlandia 2009, 140 min 16 grudnia Organizatorzy: 18.30 Blackout, Finlandia 2008, 109 min Kino Muranów oraz Ambasada Finlandii Patron przeglądu 20.30 Heartbeats, Finlandia 2009, 120 min Nordkalk W operze – nowatorsko „Miałam dwie możliwości. Przedstawić klasyczny horror lub skupić się na rozpadzie wewnętrznym i emocjach głównych postaci. Zdecydowałam się na to drugie” – mówi Barbara Wysocka, młoda pani reżyser, z wykształcenia aktorka, a także muzyk (studiowała skrzypce w Hochschule für Musik we Freiburgu). Już od pierwszych chwil przedstawienie to może zburzyć wyobrażenie o klasycznej operze, do której wielu ciągle jest przyzwyczajonych. Wprawdzie nie tylko za sprawą komfortu sali kameralnej im. Młynarskiego, w której siedzenia są równie wygodne, jak w najtańszych liniach lotniczych, ale przede wszystkim za sprawą wyśmienitych, przeróżnych, zaskakujących form przekazu. Gdyż opera ta to nie tylko znakomita muzyka Philipa Glass’a, będąca raczej tłem potęgującym grobową atmosferę (chapeau bas dla orkiestry Wojciecha Michniewskiego). To nie tylko arie operowe wykonywane przez doskonałych aktorów (po angielsku). To także elementy filmu, będącego dopełnieniem dramaturgii, projekcja zdjęć, czy nawet elektryczna kolejka, która jeździ po scenie. Wszystko wydaje się być doskonale wykorzystane i zharmonizowane z charakterem całej opowieści. Wraz z „Zagładą domu Usherów” wraca na scenę Opery Narodowej cykl „Terytoria”, w którym promuje się nowatorskie formy wyrazu, wytycza nowe nurty estetyczne. Opera ta doskonale wpisuje się w ten cykl, a także przeczy tezie, że „w operze wszystko już zostało powiedziane” – o której dyskutowano na konferencji prasowej dotyczącej spektaklu. Polska premiera wystawiona została w 200-lecie urodzin Edgara Allana Poe. To według jego noweli powstało libretto do opery. Marcin Kasprzak Zagłada domu Usherów Teatr Wielki Opera Narodowa premiera: 7 listopada 2009 roku Do tego filmu będzie można wracać jak do „Długu” czy „Wesela”. Nie dlatego, żeby w czymkolwiek, poza surowością, przypominał wspomniane filmy. „Dom zły” jest raczej nieporównywalny. Tym, co go odróżnia od polskiego kina ostatnich lat jest to, że po prostu jest dobry i to w sensie skończonym. „Dom zły” to kolejny z filmów osadzonych w PRL-u. Nie ma w nim ani krzty sentymentu zarówno do tej epoki, jak i do Solidarności, o której też się tu wspomina. Film zaczyna się od opowieści pewnego dżentelmena o jego zaczątkach nieudanego życia na wsi. Straciwszy żonę i popadłszy w pijaństwo, niemający już celu w życiu Edward Środoń (Arkadiusz Jakubik) wynosi się z jednej wsi i trafia do drugiej, gdzie jako zootechnik ma pracować w PGR. Złapany przez burzę w nocy, w polu, spędza noc w gospodarstwie Dziabasów (Marian Dziędziel i Kinga Preis), po czym… jego wspomnienie okazuje się protokołem sporządzanym cztery lata później, w stanie wojennym, dla lokalnego milicjanta Mroza (Bartłomiej Topa). Ten ma zbadać sprawę morderstwa w domu Dziabasów dokonanego w deszczową noc. Na miejscu czeka go sporo roboty. Mróz nie pije, jako jedyny z grona całej czeredy zachlanych stróżów prawa. Ludzie ze wsi ukrywają informacje o przekrętach władz i zniknięciu poprzednika Środonia. Po wsi krąży też limuzyną tajniak z SB (Sławomir Orzechowski). Od tej pory wątek Środonia będzie równoległy z wątkiem Mroza. Z biegiem czasu dochodzenie milicjanta i jego wewnętrzne problemy staną się równoważne, albo i ważniejsze od zagadki kryminalnej (na czym ona będzie polegać to klasycznie poznamy na końcu). Ten motyw oszustwa reżysera na widzu i „przebiegunowania” filmu na innego boha- tera znamy z hitchcockowskiej „Psychozy”. Hitchcock miał niezgorszych kontynuatorów w braciach Coen i ich „Fargo”, do którego Smarzowski bezpośrednio nawiązuje w wątku dochodzenia. Jest tu milicjantka w ciąży, jest zima i zbrodnia we w miarę spokojnej miejscowości. Poza narracją, wszystko inne w filmie jest jednak swojskie, brutalnie odrażające i naturalistyczne. Momentami „Dom zły” przypomina jakieś dziwne połączenie znanego dokumentu „Arizona”, policyjnej kroniki i dramatu. Wbrew pozorom, ogląda się to jednak znakomicie. Świat wsi u Smarzowskiego nie ma nic wspólnego z filmami Kondratiuka czy Kolskiego. Jest na tyle przerysowany, że aż artystyczny, autorski. Kulminacją jest pandemonium zła, które następuje na samym końcu. Na szczęście nie brak tu też czarnego humoru, dzięki któremu widz nie jest przygnębiony natłokiem pesymizmu. Tak samo jak w przypadku „Wesela”, można jak dziecko cieszyć się z przenikliwości reżysera w dostrzeganiu lokalnej polskiej małostkowości, najniższych instynktów i kompleksów. A tego, w dobrej formie, nigdy za wiele. „Dom zły” zdobył Złote Lwy za scenariusz i reżyserię w Gdyni i nagrodę publiczności na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Julian Tomala „Dom zły”, reżyseria: Wojciech Smarzowski w kinach od 27 listopada 2009 Ekwilibrystyczna złożoność gatunkowa „Rewers” (nagroda główna w Gdyni) to historia nieprzystosowanej dziewczyny, żyjącej w dziwnych czasach. Stalinizm. Sabina (Agata Buzek) mieszka w domu razem z matką (Krystyna Janda) i babcią (Anna Polony). Sabina pracuje w urzędzie literatury pod kierownictwem samczego dyrektora (Bronisław Wrocławski). Jest samotna. Z jednej strony można za to winić ją samą, jako że pozwala, żeby matka i babka organizowały jej randki, z drugiej jednak strony może właśnie ich nadgorliwość sprawia, że dziewczyna jest nieśmiała. Początkowo film jest groteską (zalotnicy są żałośniejsi jeden od drugiego i przez to zabawni), później przychodzi czas na melodramat. W życiu Sabiny pojawia się jak z podziemia (może dosłownie, zważywszy na czasy) niejaki Bronisław (Marcin Dorociński upozowany na Humphreya Bogarta, kradnący uwagę widza w każdej scenie). To typ tajemniczy, po którym można się spodziewać wszystkiego. Jako że film jest hybrydą, by nie rzec chimerą gatunkową, ton filmu staje się w pewnym momencie mroczny. Przez sensację widz przeniesiony zostaje w rejony czarnej komedii i kończy seans w nieco sentymentalnej atmosferze, ale z mrugnięciem oka od reżysera. Zupełnie nieźle wypadła gra aktorska. Marcin Dorociński udowadnia, że umie grać, podobnie jak cała trójka kobiet. Janda nie Jazzowe Spotkania Filmowe W warszawskim kinie Kadr od 12 do 20 grudnia odbędą się VI Jazzowe Spotkania Filmowe. 12 grudnia odbędzie się m.in. koncert „Znane tematy filmowe” – Natasza Urbańska & Mariusz ‘Fazi’ Mielczarek Group. Gościem specjalnym tego wydarzenia będzie krytyk filmowy, filmoznawca Andrzej Bukowiecki. Na zakończenie spotkania zostanie wyemitowany film „Pętla” Wojciecha Hasa. dkkadr.com.pl „Mikołajek” Młody francuski chłopiec i jego nieznośni koledzy postanowili podbić duży ekran. Po raz pierwszy w historii przygody Mikołajka będzie można obejrzeć w kinie. Mikołajek podbił serca ludzi z całego globu, zachwycając swoimi pomysłami, które nie zawsze podobały się dorosłym postaciom. Czy fabularna wersja Mikołajka zachwyci tak samo, jak jego rysunkowy pierwowzór – będzie można przekonać się już wkrótce. premiera: 4 grudnia „Ślepy los” Film dokumentalny opowiadający historię Erika Weihenmeyera, który stracił wzrok w wieku 15 lat. Z pomocą braci i ojca udało mu się nie stracić hartu ducha. W pewnym momencie postanowił jednak pomóc innym – niewidomym w Tybecie, postrzeganym jako opętani przez demony, bądź ukarani za grzechy z poprzedniego wcielenia i powinni zostać wyrzuceni ze społeczeństwa. Koniec końców, Eric organizuje wyprawę w Himalaje z niewidomymi dziećmi. Film jest zarówno dokumentacją samej wyprawy, jak i przemian psychicznych jej uczestników. premiera: 11 grudnia „Avatar” Jeden z najdłużej realizowanych filmów pełnometrażowych. Po skończeniu zdjęć przeznaczono aż dwa lata na jego montaż i obróbkę graficzną. „Avatar” Jamesa Camerona ma być tym filmem, który odmieni historię kina tak, jak niegdyś odmieniło ją wprowadzenie dźwięku. Kręcony był w dwóch technikach – 2D oraz 3D zupełnie nowego rodzaju. Film opowiada historię byłego sparaliżowanego komandosa, który w zamian za udział w specjalnym programie militarnym „Avatar” może zostać wyleczony. Nakręcony za astronomiczną sumę 237 milionów dolarów ma – według słów Camerona – przebić samego „Titanica”. premiera: 25 grudnia Sylwester z 3 przedpremierami w kinie Atlantic W tym roku Kino Atlantic ma dla wszystkich kinomaniaków fantastyczną ofertę. W noc sylwestrową zaprosimy Państwa na pokazy przedpremierowe 3 doskonałych filmów: „Sherlock Holmes’’ ,,Raj dla Par’’ ,,Dr Parnassus’’ jest pretensjonalna, co jest cudem na miarę „Paru osób małego czasu”. Buzek, nagrodzona jak najbardziej zasłużenie, przypomina momentami Catherine Denevue ze „Wstrętu”; tak samo wiele motywów znamy z różnych innych dzieł. I właśnie ta ekwilibrystyczna złożoność gatunkowa, zapożyczenia, a nawet forma filmu (czarno-białe zdjęcia przypominająca manierę filmów noir) paradoksalnie mogą męczyć. Film jest przez to nierówny, niektóre sekwencje są przeciągnięte, a gdy dochodzi do kulminacji, okazuje się, że reżyser zaczyna skupiać się na detalach opowiadanej historii, tak, by ją zamknąć, zamiast wrócić jeszcze do życiorysów jakże ciekawych bohaterów i jeszcze z nich coś wyciągnąć. Film więc „siada”, chociaż trzeba przyznać, że jest to siadanie może nie na tronie, a na fotelu, w każdym razie nie na dnie. Julian Tomala „Rewers”, reżyseria: Borys Lankosz w kinach od 13 listopada 2009 roku Nowy rok nasi goście przywitają lampką szampana. Cena obejmuje także poczęstunek złożony z dań gorących, przystawek i deserów. Ale to nie koniec atrakcji. W przerwie między seansami zaprosimy Państwa do konkursów z atrakcyjnymi nagrodami. Przez cały czas trwania imprezy z głośników będzie lecieć muzyka taneczna, przy której widzowie będą mogli rozprostować zbolałe kończyny. start: 20.30 !!! Ceny: do 28 grudnia: 140 zł; studenci, posiadacze karty kinomana, 180zł dla wszystkich po 28 grudnia: 160zł studenci posiadacze karty kinomana, 180 zł dla wszystkich | 17 | Książka | kultura „Dzieci umarłych” Elfriede Jelinek pokazują nieznane dotychczas w Polsce oblicze pisarki jako wielkiej moralistki, tej, która zmusza do niemal psychoanalitycznej pracy nad historią. Powieść ukazuje wyparte aspekty austriackiej przeszłości i zadaje pytanie o odpowiedzialność za faszyzm, za udział w ludobójstwie. „Dzieci umarłych”, Elfriede Jelinek w sprzedaży od 25 listopada Biografia Camusa pióra Oliviera Todda to nieretuszowany portret wybitnego pisarza i filozofa. Todd ukazuje ewolucję poglądów swojego bohatera. Przytacza fragmenty jego dzienników, prywatnej korespondencji i utworów literackich. Okazuje się, że przyszły noblista w młodości fascynował się Szestowem, naśladował Nietzschego, czytywał Gide’a i Bergsona. Choć bywał krnąbrny i buńczuczny, o swoich profesorach wypowiadał się z estymą, nazywając ich „mistrzami”. „Albert Camus. Biografia“, Olivier Todd w sprzedaży od 25 listopada Paulo Coelho stał się jednym z najbardziej poczytnych autorów ostatnich lat. Morais Fernando postanowił opisać żywot tego niezwykłego pisarza. Książka sięga do najdalszych korzeni historii Coelho, począwszy od pierwszych chwil życia, przez jego burzliwą młodość, aż po czas sławy, którą przyniosło mu pisarstwo. Pozycja obowiązkowa dla tych wszystkich, których ciekawi i intryguje postać brazylijskiego autora. „Czarodziej Biografia Paula Coelho”, Morais Fernando w sprzedaży od 27 listopada Maciej Replewicz postanowił przedstawić życie i twórczość reżysera w książce „Stanisław Bareja Król Krzywego Zwierciadła”. Opisuje ona zarówno problemy reżysera z cenzurą, proces powstawania filmów oraz przytacza anegdoty z życia prywatnego. O Barei opowiadają Stanisław Tym, Jacek Fedorowicz, Andrzej Wajda, Janusz Morgenstern, Jan Kobuszewski, jego przyjaciele, rodzina i współpracownicy ‑ aktorzy, operatorzy, kaskaderzy. „Stanisław Bareja Król Krzywego Zwierciadła”, Maciej Replewicz w sprzedaży od 1 grudnia Retrospektywa Libery Zachęta Narodowa Galeria Sztuki w Warszawie zaprasza na wystawę retrospektywną Zbigniewa Libery (1 grudnia 2009 – 7 lutego 2010), połączoną z publikacją obszernej monografii artysty w języku polskim i angielskim. Będzie to pierwszy tak obszerny przegląd twórczości artysty w Polsce i druga po amerykańskiej (Ann Arbor, 2006) retrospektywa twórczości autora prac „Lego. Obóz koncentracyjny” i „Pozytywów”. zacheta.art.pl | 18 | Najnowsza książka Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” jest kolejną z serii powieści opisujących strony, w których pisarka mieszka. W książce można wydzielić dwa główne nurty – fabularny oraz biograficzny. Ten pierwszy, wydawać by się mogło ważniejszy, często odsuwany jest na drugi plan, wypierany przez długie fragmenty rozmyślań głównej bohaterki. Ten zabieg nadaje książce charakteru pamiętnikarskiego, czyni ją podobną do shelleyowskiego „Frankensteina”. Podobieństwo dostrzec można jednak jedynie w formie, historia zarysowuje się bowiem zgoła inaczej. Kotlina Kłodzka, spokojne i ciche miejsce na sudeckiej mapie, jest świadkiem tragicznych wydarzeń. Oto pewnej nocy ginie jeden z tamtejszych kłusowników, zadławiwszy się sarnią kością. Jak się później okaże, będzie to wstęp do całej serii niewytłumaczalnych śmierci. Główna bohaterka Janina Duszejko jest emerytowaną panią inżynier, niegdyś projektującą mosty na Bliskim Wschodzie, dziś nauczająca angielskiego w wiejskiej szkółce i doglądająca pobliskich domków letniskowych. Ma ona jeszcze jedną pasję – astrologię – która stopniowo zdaje się wypaczać jej świadomość, a wszystko to wiąże się z tajemniczymi zgonami w okolicy. Jest przekonana, że wszystkie ofiary zostały zabite przez zwierzęta, a ich śmierć została zapisana w gwiazdach. Jednak nikt jej nie wierzy, wszyscy mają ją za nieszkodliwą wariatkę. Początkowo książka wydaje się nużąca, akcja dłuży się, a bohaterka irytuje swoim ekscentryzmem i zapatrze- II RP w obrazach Niezwykle trudno jest dokonać trafnego wyboru i kompilacji zdjęć mających na celu syntetyczne przedstawienie konkretnej epoki. Tym bardziej, jeśli ma to być epoka tak bogata w znaczące wydarzenia, ciekawe postaci czy wydarzenia kulturalne, jak dwudziestolecie międzywojenne. Biorąc do rąk album „Dwudziestolecie międzywojenne. Miejsca, ludzie, wydarzenia”, czytelnik otrzymuje subiektywny wybór fotografii z trzech wymienionych zakresów tematycznych. I choć w sposób ciekawy przedstawiają one życie codzienne, architekturę oraz znanych ludzi (m. in. Józefa Piłsudskiego, Jana Paderewskiego, Jana Lechonia i in.) czasów międzywojnia, to jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że redaktorzy postąpili dość schematycznie, by nie powiedzieć tendencyjnie. Oddanie atmosfery epoki skamandrytów, Awangardy Krakowskiej, ukazanie palety przemian społecznych, politycznych i gospodarczych na zaledwie 287 stronach albumu jest co najmniej trudne, jeśli nie niemożliwe. W efekcie czytający (a raczej „oglądający”) dostaje przysłowiowe „wszystko i nic”, prześlizguje się jedynie po tematach, w żaden zbytnio się nie zagłębiając. Niedoskonałość tę rekompensują rzetelnie przygotowane podpisy pod fotografiami, które nie tylko umiejscawiają je w Fotoplastikon Tajemnica zdjęć okraszona mgłą historii oraz opowieściami tak dokładnie oddającymi fotografie, że ma się wrażenie, że samemu robiło się te zdjęcia i po raz setny ogląda album, za każdym razem dostrzegając dzięki autorowi tekstu coś nowego. Coś, co sprawia, że poznaje się zdjęcie na nowo. Do tego niesłabnący kunszt literacki Dehnela oraz atmosfera wczesnych dekad ubiegłego wieku pozwala pośród zgiełku XXI wieku przenieść się na chwilę do innego świata. „Fotoplastikon” to długo oczekiwany zbiór krótkich historii napisany przez młodego poetę i prozaika, a także malarza i rzeźbiarza Jacka Dehnela. Ten niespełna trzydziestoletni artysta to postać, dzięki której już nie raz mogliśmy przenieść się w czasie, poznając wraz z nim czasy, kiedy panowie byli gentelmanami z krwi i kości, a kobiety niebywałymi damami. Autor jest dandysem, czego oznaki możemy zobaczyć na co dzień w sposobie jego ubierania się oraz książkach, z których ten dandyzm emanuje. Na dzieło tego młodego pi- Emil Borzechowski „Prowadź swój pług przez miasto umarłych” Olga Tokarczuk Wydawnictwo Literackie W sprzedaży od 25 listopada 2009 roku kontekście historycznym, ale także dostarczają wielu ciekawych informacji z zakresu życia i funkcjonowania międzywojennej Polski. I choć całości wciąż daleko do doskonałej pełni, to, przy stosunkowo niskiej cenie książki, należy docenić, że po wielu latach na polskim rynku wydawniczym pojawiła się próba podsumowania lat 1918-1939 w formie albumowej. „Dwudziestolecie międzywojenne. Miejsca, ludzie, wydarzenia” to pozycja, która szczególnie spodoba się osobom pragnącym lepiej poznać tę epokę, a niemającym ochoty zagłębiać się w opracowania Jerzego Kwiatkowskiego czy Jerzego Jarzębskiego na jej temat. „Kompaktowa” forma podania informacji jest bowiem w rozbudzaniu kulturalnych zainteresowań wyjątkowo skuteczna. Dominika Jędrzejczyk „Dwudziestolecie międzywojenne. Miejsca, ludzie, wydarzenia” pod red. Katarzyny Kucharczuk Wydawnictwo Carta Blanca w sprzedaży od 10 listopada 2009 roku sarza składa się 100 fotografii, skrzętnie wydobytych z harmidru pchlich targów oraz antykwariatów, by ożywić na nowo bohaterów zdjęć, którzy dzięki niemu stają się już nieśmiertelni na zawsze. Dehnel wykazuje się po raz kolejny rewelacyjną umiejętnością oglądania miejsc i ludzi. Poszczególne zdjęcia opisał tak, że przedstawił każdy, nawet najmniejszy detal z fotografii. Nadając tym samym każdemu elementowi ważność godną pierwszego planu. Pisarz dostrzega głębię zdjęć, która przez kilkadziesiąt lat nie była zauważalna ani przez fotografów, ani przez samych zainteresowanych, dopisując historie przedstawione w sposób tak klarowny, że ulega Margot idzie w noc „Margot” to kolejna książka jednego z najgłośniejszych polskich prozaików ostatnich lat, Michała Witkowskiego. Bulwersująca, kontrowersyjna oraz wulgarna. Już sama okładka zdradza, co czeka czytelnika po otwarciu książki. „Margot” to opis historii trzech postaci. Pierwszą z nich jest tytułowa Margot, dorosła już wychowanka domu dziecka. Za dnia jeździ tirami, a w nocy przeistacza się w prostytutkę, by spełnić swoje najskrytsze fantazje erotyczne. Druga bohaterka to niepełnosprawna Asia, uwięziona w domu. Nabywa CB radio i zaczyna za jego pośrednictwem dyskusje z kierowcami tirów, w rezultacie zostaje okrzyknięta bóstwem zwanym „Asią od tirowców”. Ostatnim z trójki bohaterów jest Waldek – chłopak, który przenosi się ze wsi do Warszawy, by zostać krnąbrnym celebrytą. Wszystkie trzy postacie łączy metamorfoza, jaką bohaterowie przechodzą w miarę rozwijania się fantazyjnej akcji. Dzieło Witkowskiego bulwersuje, zadziwia, ale również inteligentnie kpi ze świata polskiego show biznesu i popkultury. Witkowski nie stroni od wulgaryzmów i opisu akcji ociekających słowną pornografią. Autor posługiwał się językiem swobodnym i dynamicznym, co sprawia, że czyta się ją lekko i szybko. Książka odnosi sukces zagranicą – prawa do wydania w Szwecji zostały sprzedane jeszcze przed jej ukazaniem się. Witkowski w niej szydzi, bawi, zaskakuje. Powieść Witkowskiego ukazała się również w formie audiobooka. Głos autora bezbłędnie intonuje i przedstawia treść książki, która w połączeniu ze specyficzną manierą mowy jeszcze pełniej oddaje walory utworu. Paulina Pawlak „Margot”, Michał Witkowski Świat Książki w sprzedaży od 26 sierpnia 2009 roku się złudzeniu, że opisuje prawdziwe losy postaci i sytuacji. Książkę tę najlepiej czyta się na wyrywki, jako że każda fotografia to oddzielna historia. Można mieszać kolejność czytania, otwierać na dowolnie wybranej stronie, jak bombonierkę, nigdy nie wiedząc, na co się trafi. Czytając „Fotoplastikon”, odczuwa się nieodpartą pokusę zamieszkania w ubiegłym wieku oraz podziela żalu autora, że przyszło nam żyć w XXI wieku. Paulina Pawlak „Fotoplastikon”, Jacek Dehnel Wydawnictwo W.A.B. w sprzedaży od 5 listopada 2009 roku Mona Lisa z wąsami fot. Ewelina Petryka Pamiętnik wariatki niem w horoskopy. Jednak wraz z postępującą akcją to wrażenie zanika, a historia zaczyna wciągać i intrygować. Aż w końcu dochodzi do jej nieoczekiwanego rozwiązania. Tokarczuk poprzez postać zwariowanej pani astrolog porusza wiele problemów społecznych: od wszechobecnej korupcji, poprzez ignorowanie głosów obywateli przez aparat państwowy, aż po znęcanie się nad zwierzętami. Czyni to co prawda w sposób nieco przewrotny, hiperboliczny, nie spłaszczając jednak argumentacji. „Prowadź swój pług przez kości umarłych” to książka bardzo refleksyjna, nasycona z jednej strony oniryzmem, z drugiej poezją Blake’a. Momentami pisana lekkim piórem, innym razem sięgająca do fachowej terminologii astrologicznej. Swoją lekkością i tajemniczością porywa czytelnika, wciągając go w kolejne intrygi. Czemu zwierzęta zabijają ludzi? Za co się mszczą? Odpowiedzi należy szukać w książce. Warszawa. Miasto tętniące energią, w którym roi się od pubów, kawiarni, restauracji. Z tego gąszczu wybieramy miejsca niezwykłe, takie na studencką kieszeń, w których można nie tylko się napić i coś zjeść, lecz także poczuć ich niepowtarzalny klimat. Emil Borzechowski Jako pierwszy przykuł naszą uwagę lokal „Miasto gadających głów – Dada cafe”. Mieści się przy ulicy Chmielnej 98/9, tuż przy Złotych Tarasach i Dworcu Centralnym. Trzeba jednak uważać, wybierając się tam po raz pierwszy – adres jest nieco mylący, gdyż „Miasto” znajduje się właściwie przy alei Jana Pawła II. Koncepcja „Miasto” jest urządzone z pomysłem, trudno byłoby znaleźć drugie takie miejsce. Koncepcja narodziła się z obserwacji warszawskiej ulicy, Pierwsze wrażenie Łatwo ominąć to miejsce, gdyż niemal idealnie wtapia się w ulicę. Tylko konik na biegunach oraz tablica z abstrakcyjnymi hasłami mówi, że coś tu jest nie tak. Po wejściu do środka wszystko staje się jasne. Na ścianach pomalowanych w czarno-białe pasy wiszą podświetlane kamienie w kształcie ludzkich głów. Malutkie stoliki, jakby żywcem wyciągnięte z antykwariatu, porozstawiano w dość losowy sposób i oświetlono je wysokimi lampami. Gdzieś w półmroku przebija się obraz „Dama z łasiczką” z domalowanymi wąsami. Z głośników sączą się znane z winylowych płyt kawałki bluesa, rocka oraz jazzu. Piętro niżej, w piwnicy, nieco jaśniejsze i cichsze pomieszczenie z tym samym wystrojem: trzy stoliki, stare krzesła. I toaleta. gdzie w jednym miejscu można zobaczyć nadmuchiwanego Shreka, budkę z kebabem, starą kamienicę i wieżowiec. Z pozoru wydaje się to po prostu brzydkie, jeśli jednak spojrzeć na to przez artystyczne okulary – dostrzec można totalny dadaistyczny absurd, który „Miasto” odtwarza. Właściciel określa się mianem „śmieciarza”, szukającego przedmiotów do aranżacji wśród tego, czego pozbywają się jego znajomi. Wystrój, muzyka z winyli, autorskie drinki oraz program artystyczny kształtują tę dadaistyczną rzeczywistość. Co w trawie piszczy wać dobre i tanie napitki, ma też coś sobą reprezentować. Odbyło się w nim już kilka koncertów jazzowych i pokazów filmowych. Właściciel jest otwarty na ludzi z zewnątrz, którzy chcieliby pomóc w organizowaniu przestrzeni artystycznej. Często to właśnie oni wychodzą z pomysłem zorganizowania wieczorków tematycznych. Podczas dnia kina dadaistycznego puszczano filmy z podłożoną muzyką polskiego jazzmana „Skalpela”. Program artystyczny wciąż jest w trakcie krystalizowania się, na razie nieco ograniczony, choć właściciel zapewnia, że stara się to zmienić. Ta muzyka łączy pokolenia – Zbigniew Żbikowski, redaktor naczelny Miejsce offu i alternatywy – Tomasz Betka, szef działu Dziennikarstwo Pełne pozytywnego absurdu – Emil Borzechowski, szef działu Kultura Lokal, który pretenduje do miana miejsca kultury, ma nie tylko ofero- Pozytywne wzmocnienie Na początku miałem więcej wątpliwości niż nadziei. Wiosła? I to jeszcze nie w nadwiślańskim plenerze tylko w dusznej sali? Co w tym może być przyjemnego? Zdanie zmieniłem już po kilku próbach, a poniedziałkowe spalanie zbędnych kalorii i resztek weekendowych toksyn stało się równie przyjemne, jak ich przyswajanie. Tomasz Betka Fachowa nazwa to trening ogólnorozwojowy z wykorzystaniem ergometru wioślarskiego. Najpierw pomyślałem, że to chyba nie dla mnie, a koledzy skwitowali moją pierwszą wizytę na siłowni uśmiechem i niedowierzaniem. Faktycznie, przez te pięć lat sport oglądałem głównie na Łazienkowskiej, ewentualnie czytałem o nim, konsumując kolejną pizzerkę czy paczkę paluszków. Chwila zastanowienia ‑ i jednak: dlaczego nie spróbować? Na pierwszym treningu, po obowiązkowej rozgrzewce, instruktor zarządził spo- kojne, dziesięciominutowe wiosłowanie. „No, chyba aż tak źle ze mną nie jest?” ‑ powiedziałem do siebie. Szybko się okazało, że było nawet gorzej. Po kilku chwilach wyglądałem, jakbym wyszedł z sauny, i nie wiedziałem, czy bardziej bać się o siebie czy o maszynę, na którą spadały ciurkiem krople potu. Na szczęście nie doszło do żadnego zwarcia ‑ ani w moim organizmie, ani w monitorze wioślarskiego ergometru. A po orzeźwiającym prysznicu poczułem się zdecydowanie lepiej i… następnego dnia znowu wziąłem wiosła w ręce. Same zajęcia są przeznaczone dla naprawdę wszystkich, którzy chcą zwiększyć wydolność organizmu. Choć oczywiście lepiej, żeby zawodnicy mojego pokroju nie zaczynali od razu od treningów dla zaawansowanych. Najlepiej wystartować od początku. Wtedy trener poprawi nam sylwetkę podczas wiosłowania, zwróci uwagę na nieprawidłową pozycję przy podjeździe, a nawet pomacha nad głową ręcznikiem, kiedy nasza wydolność niebezpiecznie zbliży się do granic wytrzymałości. Wielofunkcyjny wyświetlacz ergometru pozwala na urozmaicone zajęcia i fajną zabawę. „Pływać” można na określony dystans albo przez określony czas, na wyścigi albo na prze- Wyszynk Menu to podstawa. Bez niego większość imprez by nie wyszła. W „Mieście” oferują ogromną liczbę napitków alkoholowych, które – uwaga! – również mają w sobie nutkę dadaizmu. Drinki specjalne, serwowane z rubryki „Pyta barmana”, niosą ze sobą sporą dawkę absurdu. Specjalność lokalu to „Defekt Błażeja”: pół peerelowskiego kubka wódki plus butelka dawno zapomnianej butelkowej oranżady do popicia. Jest też „Neoangin” (uzo, sok z czarnej porzeczki, sok z cytryny), który nie został jeszcze wpisany na ministerialną listę szczepionek przeciwko świńskiej grypie, ale ma na to ogromne szanse – smakuje co najmniej bardzo dobrze. Ceny drinków całkiem przystępne: od 11 do 22 złotych i przy tych cenach są naprawdę duże. Menu posiłkowe za to raczej skromne – oferuje jedynie domowej roboty ciasto oraz zapiekanki. Chwila prawdy „Miasto gadających głów” prezentuje się bardzo dobrze na tle innych pubów. Jako miejsce promujące kulturę jest jeszcze nie do końca dopracowane, choć to wyraźnie się zmienia. Warto zajść tam, aby poczuć niesamowity, dadaistyczny klimat, posłuchać nastrojowej muzyki, napić się dobrych, dużych i tanich drinków, być może wziąć udział w koncercie jazzowym. trwanie, z większym lub z mniejszym obciążeniem. To wszystko powoduje, że pięćdziesiąt minut zajęć mija naprawdę szybko, choć ciągle pamiętam moją „debiutancką dyszkę”, która wydawała mi się wtedy całą wiecznością. Kolejne upływające partie treningowe pokazały, że instruktor nie blefował, a ćwiczenia na wiosłach naprawdę wzmacniają chyba wszystkie najważniejsze grupy mięśniowe. Coraz lepsze zgranie z grupą, dobre samopoczucie i tysiące kalorii zostawionych w czterech ścianach gymnasionowej przystani. Tradycyjne już w moim wykonaniu pozajęciowe ważenie jest teraz całkiem przyjemne. Średnia ocena lokalu (0-5): Pomysł – 4,75 Program artystyczny – 3,75 Wystrój/Klimat – 4 Jakość menu – 4 Obsługa – 4,5 Ceny – 4,75 Ocena ogólna: 4,25 Menu Podręczne: (przykładowe ceny) - Defekt Błażeja – 10 zł - Neoangin 12 zł - Piwo 5-7 zł - Ciasto – 4 zł – Zapiekanki – 7-10 zł Godziny otwarcia: 16:00 – 2:00 Weekendy do 5:00 Ilość miejsc siedzących: 50 Zalety: + Niezwykła atmosfera + Duży wybór alkoholi + Przystępne ceny + Oryginalny pomysł + Brak zadymienia Wady: - Mylący adres - Ciasne pomieszczenia - Ubogie menu posiłkowe - Mało światła Oceniało 7-osobowe kolegium redakcyjne. Przez te parę tygodni straciłem cztery kilogramy i oczyściłem organizm. Na początku było trochę pod górkę, ale też nikt nie mówił, że będzie łatwo. A i tak najważniejsze są efekty, bo przecież nic nie robi się bezinteresownie. Może wreszcie w domu przestaną mi dogryzać i racjonować wieczorne posiłki. Tym bardziej, że ciepła salka i przyjemna atmosfera ułatwia decyzję, aby nie zapadać w treningowy zimowy sen, a raczej kontynuować to, co się zaczęło. fot. Gymnasion Aksionow Wasilij postanowił przybliżyć społeczeństwu burzliwy okres ostatnich lat panowania Stalina w Rosji. Zrobił to jednak w sposób przewrotny, groteskowy za głównego bohatera obierając pisarza Kiryła Smielczakowa, który pije z dyktatorem koniak przez telefon. Stalin, opętany wizją spisku na Kremlu i najazdu marszałka Tito, zleca swojemu przyjacielowi od kieliszka specjalne zadanie wagi iście państwowej. Wszystko okraszone jest językiem komunistycznej propagandy. „Moskwa Kwa Kwa”, Aksionow Wasilij w sprzedaży od 25 listopada kultura | Miejsce niezwykłe / Poradnik Patronat merytoryczny: | 19 | Cyfrowa biblioteka druków ulotnych Projekt „Cyfrowa biblioteka druków ulotnych polskich i Polski dotyczących z XVI, XVII i XVIII wieku” jest realizowany w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego i jest dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. www.cbdu.id.uw.edu.pl