Kocham cię jak Zimbabwe
Transkrypt
Kocham cię jak Zimbabwe
C13 10.11.2011 Afrykański dla początkujących Kocham cię jak Zimbabwe czyli: w Szwajcarii Afryki Jakub Ciećkiewicz Po dniu pełnym romantycznych i sportowych wrażeń, spędzonym beztrosko nad wodospadami Wiktorii, turyści zjeżdżają gromadnie do restauracji Boma. W drzwiach wita ich zespół bębniarsko–baletowy plemienia Ndebele, obsługa sprawnie pomaga wkładać przybyszom kolorowe tuniki i wskazuje drogę do jadalni. Przebrani, odświętni i nieco rozbawieni goście wchodzą do wnętrza ogromnej, stylizowanej afrykańskiej chaty, gdzie kierownik przydziela im odpowiednią Słynne wodospady Wiktorii: Siódmy Cud Świata Natury i Victoria Falls Hotel „wioskę” – sektor, przestrzeń relaksu, plac zabawy. Boma, jak wszystko wokoło, cieszy się światową renomą, widnieje w przewodnikach gastronomicznych, międzynarodowych rankingach kulinarnych etc., etc. Po wejściu: czas do bufetu, po przystawki! Nazwy potraw są naprawdę kuszące: pieczone robaki, wędzony krokodyl, wąż, jądra małpy, polędwica z guźca... wśród dań powinien być jeszcze słoń, ale słoniny akurat zabrakło. Jak smakuje afrykańska dziczyzna? Fantastycznie! Krokodyl jest kruchy, wytworny, delikatny, antylopa – aromatyczna, wąż trochę twardawy, czarne robale przypominają przypaloną skórę z dużą ilością tłuszczu, jądra – nie wiem, bo pochłaniam wszystko. Doskonałe zimbabweńskie wina leją się strumieniami, bębniarze wykonują szalony, transowy koncert, tancerze demonstrują kunszt nieznany w Europie – goście: Chińczycy, młodzież z RPA, Australijczycy, Anglicy i Polacy wkraczają w pierwszy akt spektaklu. Bardzo starannie wyreżyserowany... ZDJĘCIA: JAKUB CIEĆKIEWICZ, ARCHIWUM *** Ludzie pod powiekami mają jeszcze obrazy minionego dnia. Niektórzy po raz pierwszy w życiu zobaczyli wodospady Wiktorii, odkryte w roku 1855 przez szkockiego podróżnika Davida Livingstone’a. Doktor był bardzo poruszony doskonałością spotkanego cudu natury i zapisał w swoim dzienniku: „Widok tak piękny, że muszą się w niego wpatrywać aniołowie w locie”, a potem na pniu pobliskiego drzewa wyrył inicjały, co jak sam przyznał było jedynym w jego życiu „takim przejawem próżności”. Wodospady są rzeczywiście baśniowe. Mają bagatela! 1700 metrów szerokości, 111 metrów wysokości, a spływa nimi 550 milionów litrów wody na minutę. Ponad żywiołem ciągnie się majestatyczny, 300–metrowy obłok mgły, widoczny z odległości 60 kilometrów. A całą tę niespodziankę, fenomen natury, oplata jak wstążka, kolorowa tęcza. Bombonierka! Livingstone nadal wpatruje się w kataraktę... z wysokości brązowego cokołu. Spogląda na słynny malowniczy most, łączący Zambię i Zimbabwe. Ma na głowie furażerkę w stylu Legii Cudzoziemskiej, stoi w rozkroku, kostki nóg pokrywają owijacze. W jednej ręce trzyma Biblię, w drugiej laskę, z ramienia zwisa mu lornetka. Tablica na pomniku głosi: „Wyzwoliciel. Badacz. Misjonarz”. Dla turystów doktor wciąż jeszcze pozostaje symbolem odkrywcy, chociaż świat coraz bardziej go krytykuje. Że zawiódł jako misjonarz, ponieważ nikogo nie nawrócił. Że się nie sprawdził jako badacz, bo pomylił Kongo z Nilem. A nazywanie go wyzwolicielem, mimo walki, jaką prowadził z niewolnictwem, denerwuje afrykańskich polityków. Szkocki odkrywca nazwał wodospady imieniem angielskiej królowej. Plemiona Makololo, mieszkające po zambijskiej stronie kaskady, określają je jako: „Mosi oa Tunya” – Dym, który grzmi. Zimbabweńscy Ndebele mówią: „aManzi Thungayo” – Woda, która wznosi się jak dym. Okoliczne ludy wierzą, że w obłoku pary zamieszkują duchy przodków, które błogosławią ludziom. Dlatego, kiedy poziom wody opada, gdy nie padają deszcze, nadchodzi czas głodu i mgła zanika, sądzą, że spadła na nich kara za złe uczynki... Jedni wodospady podziwiają, spacerując mokrą ścieżką wzdłuż katarakt, inni je wykorzystują. Chcesz fotografować siódmy cud natury zhelikoptera, samolotu, balonu? Proszę bardzo! Chcesz skakać na bungee albo jeździć tyrolką nad przepaścią – zapraszamy! Jesteś miłośnikiem raftingu? Zamierzasz wypróbować siły, płynąc pontonem po kipieli – od ręki zapewnimy Ci tę atrakcję... A to przecież zaledwie dopiero początek... *** W restauracji Boma zjedzono już cały zapas strusia w galarecie, mus z ryby tygrysiej i gulasz z impali. W chwili gdy goście udają się po desery, kelnerzy roznoszą bębny do kolejnych wiosek i stawiają je pod krzesłami. Za moment wszyscy wezmą udział w nauce bębnienia, a potem w zaimprowizowanym koncercie, pod kierownictwem afrykańskiego dyrygenta – to drugi, radosny akt spektaklu, który został bardzo starannie wyreżyserowany. Trzeba to dostrzec. I docenić! Turyści pod powiekami mają jeszcze obrazy minionego dnia. Pobyt na fermie słoni i wyprawę na ich okrągłych grzbietach do afrykańskiego buszu, wizytę w fermie krokodyli, spacer z lwami, wycieczkę do parku narodowego Hwange i tropienie z przewodnikami dzikich zwierząt, przejażdżkę małą łódką po jeziorze Kariba, spędzoną na podglądaniu antylop, żyraf, słoni. A dla starszych rekreacyjny rejs barką po Zambezi wśród krokodyli i hipopotamów. Wszystko zorganizowane perfekcyjnie, co do minuty, jak to w Zimbabwe... I tylko ja, zamiast rzucić się w wir sportowych zabaw, zamiast skakać, pływać, latać, i podchodzić zwierzynę, noszę pod powiekami całkiem inny obraz: romantycznego Victoria Falls Hotel, który, jak wszystko wokoło, cieszy się zasłużoną renomą, jest w międzynarodowych przewodnikach, rankingach 100 najlepszych na Ziemi etc., etc. Bo gdy go odwiedziłem, to mnie poraziło. I zrozumiałem, że film „Pożegnanie z Afryką”, w ogóle wszystkie produkcje o afrykańskich elitach, to kiepska imitacja tego, co nazywamy kolonialnym stylem. Kolonialnym przepychem. Wielkim kolonialnym blaskiem. Budynek jest piętrowy, otoczony parkiem, pełnym rozbawionych małp. Pan Temptation, w czerwonym surducie i takim samym cylindrze, prowadzi mnie po jasnych korytarzach, wyłożonych miękkimi dywanami. – Tu mieszkała królowa Elżbieta, tam Elton John, dalej Michael Jackson... Zaglądam do wnętrza – pochodzi z roku 1915 i reprezentuje luksus takiej właśnie daty: czytelnia, salony, kawiarnia pod gołym niebem z widokiem na wodospady. – A może partię golfa? – pyta uprzejmie pan Temptation. Z wrażenia wchodzę do toalety. Pisuary wypełniają kostki lodu... *** W restauracji Boma rozpoczyna się trzeci akt spektaklu – stoimy w kręgu przy scenie, tańcząc wspólnie wraz z afrykańskim zespołem baletowym, a każdy, kto zrobi solówkę, wskazuje następcę. Najpierw podskakuje ogromny Australijczyk, zwalisty Chińczyk, potem piękna polska dziewczyna z Warszawy. Wszyscy wyrzucają z siebie kalorie i emocje. Czy to Afryka? Tak. Afryka! Afrykańska Szwajcaria! PS W poprzednim tygodniu, obok tekstu o Zimbabwe, opublikowałem zdjęcia, które miały pokazywać, że miejscowa bieda nie różni się od naszej. Niestety, Czytelnicy pytali mnie potem, czy tak właśnie wygląda Harare. Odpowiadam: stolica Zimbabwe jest pięknym, fioletowym miastem, kąpiącym się w jackarandach.