Polak z wyboru

Transkrypt

Polak z wyboru
www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=1512
2006-11-12
Polak z wyboru
Z pamiętnika dr. Filipa Adwenta
8 sierpnia 1987 r.:
Dziś otrzymałem takie kazanie w pracy, że mocniejszej porażki nie pamiętam. Przez godzinę "koledzy" z
pracy obsypywali mnie zarzutami, które tak sami streścili: "Myślisz tylko o swojej rodzinie i o Polsce.
Oddziału już nie cierpisz. Masz być przede wszystkim lekarzem". Jak ja to głęboko przeżywam, tak prędko
nie wypowiem... Ale to prawda: Rodzina i Polska będą zawsze na czele. Zawożenie leków do Polski jest też
moim lekarskim obowiązkiem. Zresztą cała Polska jest moją Rodziną. W szpitalu kto inny może mnie
zastąpić. W domu przy Was nikt. Ślubowałem Mamusi Twojej w kościele Św. Krzyża w Gorzowie wierność,
pomoc, wychowanie dzieci. A nie oddawanie ich, jak prawie wszyscy tutaj to robią, pierwszej spotkanej
studentce do pilnowania. Ty, Mamusia, przyszłe dziecko, które się już za niedługo zapowiada, będziecie
zawsze mieli pierwszeństwo. Tak mi dopomóż Bóg. Co nie znaczy, że lekceważę swój obowiązek lekarski!
Ale granice muszą być. Człowiek niezrównoważony nie może być dobrym lekarzem.
21 sierpnia 1988 r.:
Chciałem od wielu dni Wam napisać, Marysia i Helenka, o słowiańskości, bo prędko ten problem się Wam
przedstawi. I tutaj zacznę trochę mówić o sobie. W swoim testamencie mój dziadek Adwent pisał, że muszę
nauczyć się po polsku. Jak on umarł w 1958, miałem 3 lata, a więc już od dawna mówiłem i po francusku, i po
polsku. Potem sprawy chyba się pogorszyły, bo w szkole miałem tylko przyjaciół Francuzów i autentycznie
moja znajomość polskiego słabła. W 1959 r. dostałem na Gwiazdkę elementarz od ciotki z Polski. Potem
niewiele pamiętam.
Słabo mówiłem, aż w 1971 r. po raz pierwszy pojechałem do Polski z Mamą i Babcią Stefanią. Miałem wtedy
16 lat. Zdałem sobie sprawę, że strasznie mówię, brak mi słów, popełniam błędy gramatyczne, akcent
francuski mam... Z trzema dniami spędzonymi w Rzeszowie u Rodziny kojarzą mi się odtąd ulice bez
samochodów, ogrody warzywne trochę zaniedbane, małe grupki żołnierzy w rogatywkach polowych, przemili
koledzy, prości bez manierów, zdrowych, ale dwie rzeczy przede wszystkim mnie uderzyły: budzenie się rano
przy tętnieniu koni i kompoty z owoców. Mocno mi to wszystko się przypomniało, jak oglądałem film Wajdy
"Kronika wydarzeń miłosnych" wg powieści Tadeusza Konwickiego.
www.radiomaryja.pl
Strona 1/4
Jak wróciłem do Francji, zacząłem bez przerwy słuchać polskich płyt, naśladując solistów dla ich wspaniałej
wymowy. Wtedy szczególniej przeszedłem z francuskiego "r" do polskiego, co odebrałem jak wielkie
zwycięstwo. Nie pamiętam natomiast dokładnie, czy to wtedy, czy trochę wcześniej, nauczyłem się czytać i
pisać. Posługiwałem się wtedy elementarzem i podobno (tak twierdzą Rodzice) sam się nauczyłem pisać i
czytać. Krótko później zabrałem się do mojej pierwszej książki: pamiętam, że to było "Pod murami
Malborka". Potem zabrałem się za moją pierwszą solidną książkę - "Ogniem i mieczem" H. Sienkiewicza.
Trzy razy zaczynałem od początku i za trzecim razem dopiero doszedłem poza stronę pięćdziesiątą... Wtedy
się tak rozpędziłem, że nic innego już nie robiłem jak czytać. Czy miłość do imienia Helena nie powstała
wtedy, kiedy śledziłem losy Heleny Kurcewiczówny?
Potem wszystko poszło szybkim tempem, rozkręciło się i ruszyło do dziś. Do siedemnastu lat, poza
Rodzicami, mój jedyny kontakt z polskością to były wakacje u Babci w Anglii. Jej lokatorami byli sami
polscy żołnierze, a dwa domy dalej mieszkała także polska rodzina ze Wschodu. Wracałem więc z Londynu,
mówiąc po polsku lepiej, niż jak tam jechałem.
Od siedemnastu lat zacząłem jeździć co roku na kursy "Loreto", trwające 3 tygodnie latem, odbywały się na
zmianę we Włoszech i w Hiszpanii. Spotykała się tam młodzież polskiego pochodzenia, głównie z Anglii, ale
też z Francji i Belgii, niekiedy, ale rzadko, z Niemiec. Było nas zawsze około setki, od 17 do 23 lat, i to był
dla mnie raj; raj, na który czekałem potem przez cały następny rok. Były codzienne wykłady o religii, ale też
o literaturze polskiej, o życiu społecznym, o rodzinie... Wycieczki częste odbywały się zawsze w pięknych
okolicach, a wieczorami, co wieczór było ognisko ze śpiewem i tańcami. Uczyłem się ile sił nowych pieśni
ludowych, uczestniczyłem w każdym zespole tanecznym. Wchłaniałem po prostu tę polskość, której byłem
przez cały rok pozbawiony. Gdyby nie te kursy "Loreto", byłbym już Francuzem. Ale zrozumiałem wtedy,
poczułem, że nie jestem sam, jedyny chłopak polskiego pochodzenia na obczyźnie, że istnieje cała kultura
polska, cały spadek po Ojcach, że to nie było mi w pełni dane do tej pory (jakże?!) i że to wszystko muszę
teraz odkryć, nadrobić i zachować, przekazać. Można w pewnym sensie powiedzieć, że polskość jest u mnie
wyborem.
14 lutego 1988 r.:
Ta polskość to jest wybór, ale też obowiązek. Obowiązek w stosunku do wszystkich naszych przodków,
którzy o polskość i samo istnienie Polski walczyli po całej ziemi. Gdybyśmy zrezygnowali, to całe ich
wysiłki, krew, pot, ból, byłyby daremne. A to by była niesamowita krzywda. My, nasi przodkowie, nasi
potomkowie, tworzymy cały łańcuch, a wiadomo, że łańcuch ma siłę swojego najsłabszego ogniwa. Jeśli my
będziemy tym słabym ogniwem, łańcuch się zerwie. Ogromna część naszej kultury przepadnie.
www.radiomaryja.pl
Strona 2/4
21 lutego 1988 r.:
Nie mamy powodu do kompleksów w stosunku do Polaków z Polski. Dla nich polskość jest oczywista,
naturalna, codzienna. Nawet sobie z niej nie zdają sprawy. Wszędzie dokoła nich mówi się, pisze się po
polsku. Radio, gazety, mowa w domu, na ulicy i w pracy, wszystko odbywa się po polsku. Nawet jeśli tego
nie chcą, kąpią się w polskości. Dla nas tutaj, z Polonii, polskość jest walką. Codzienną. Nieustanną. W
otoczeniu obcym, francuskim, musimy znajdować czas i okoliczności, aby mówić, czytać, pisać po polsku.
Aby uczyć się naszej historii, geografii, kultury, sztuki, musimy przede wszystkim polepszać naszą znajomość
języka macierzystego. Aby mówić tak dobrze jak Ci z Polski, musimy się uczyć trudnych zasad
gramatycznych, powiększać ciągle zasób słów, uczyć się dobrze wymawiać. Tak jak nasi bracia w Polsce. I to
nie jest łatwe...
Jak można ubolewać nad takimi częstymi zjawiskami, jak Polak z Polski przyjeżdża na Zachód i po kilku
(4-5) latach kaleczy już polską mowę, i to z zadowoleniem! Już takich spotkałem dumnych, że się tak prędko
stali Niemcami lub Francuzami... Lepiej dla Polski, żeby tacy "jej synowie" wyjeżdżali, bo czego się po nich
spodziewać, ale z drugiej strony, jaką oni krzywdę Polsce wyrządzają, bo przecież poprzez nich Francuzi
oceniają Polskę, a co ci ludzie mogą przedstawić szlachetnego, jak wynaradawiają się świadomie, czasami
przez niedbalstwo...
Zachowaliśmy tutaj pieśni ludowe. Na pewno znamy lepiej stroje i tańce regionalne. I to dobrze! Przywiązanie
do Ojczyzny często niezmiernie wzrasta u ludzi oddalonych od Niej. Podziwiam niektórych, którzy jeszcze
nigdy w Polsce nie byli, a tak dobrze mówią, czytają, śpiewają, tańczą...
Tak, oni zasługują na tytuł "Polak", "Polka". Na obcej zupełnie ziemi rosną jak polskie kwiaty, osamotnione
czasem, ale żywe i pachnące, wspaniałe. Cześć tym dzieciom górników, robotników, żołnierzy, którzy przez
całe pokolenia pieściły nasze obyczaje, nasz sposób życia, naszą kulturę i mowę. Przecież Oskar Kolberg
zebrał przeszło 20 000 polskich melodii ludowych (dwadzieścia tysięcy!...). To jest, zdaje się, unikalny fakt na
świecie. Czy o tych pieśniach można zapomnieć? One kształciły życie naszych Ojców i Matek, towarzyszyły
im w rozwoju, od dzieciństwa do śmierci. Wesołe, poważne, smutne... Śpiew to życie! Moja Babcia z Lille ma
teraz 84 lata. Nigdy w Polsce nie była jeszcze i nie pojedzie. Ale śpiewała całe życie i dziś jeszcze. Nagrałem
trochę jej wspomnień na taśmie. Całe jej życie to "Echo Majowe" - chór górniczy, do którego należała. Prosta,
ciepła, rozśpiewana osoba i przy tym jaka pracowita. Dziękować Jej mogę tysiąc razy, bo przekazała mi duszę
prostej, wesołej, zawsze rozśpiewanej Polki. Druga Babcia, Stefania, to już coś innego, inna strona polskości.
Ona w Polsce żyła, ślicznie mówiła. Od Niej mam przywiązanie do ziemi, do geografii, szczególnie
Małopolski, do języka. Tak jak Babcia Gertruda lubiła pieśni, tak Babcia Stefania lubiła powiedzonka.
Ostatnie lata życia spędziła zatopiona w książce Józefa Szczypki "Kalendarz polski". Dwie Babcie, dwa
aspekty Polski i polskości. Można Im tylko za to dziękować i dziękować. To uwiadomienie polskości jednak
www.radiomaryja.pl
Strona 3/4
mnie doprowadziło dalej, a mianowicie do "słowiańskości". Nie wiem, czy takie słowo istnieje, ale jest chyba
do zrozumienia.
20 kwietnia 1988 r.:
(...) Wieczór. Dzieci! Jest to więcej niż prośba, to błaganie: nie zapomnijcie nigdy swojej polskiej mowy
ojczystej, swoich polskich zwyczajów! Jak urośniecie, to wszystko przeczytacie, usłyszycie. Dowiecie się
wtedy, jak małe dzieci jak Wy były mordowane na rękach matek, jak umierały z głodu, zimna, były
wyrzucane z wagonów, setkami tysięcy były wywożone na obce ziemie, rozrzucone po sierocińcach, gniły w
obozach...
Te tragedie, to jest prawda. Trzeba ją znać. Nie wolno jej unikać, pod pretekstem, że jest za trudna do
zniesienia. Dla nich była jeszcze trudniejsza...
Dlatego musimy zostać Polakami. Powrócić na swoją ziemię. Chciano nas zniszczyć. Zetrzeć. Naszym
obowiązkiem jest pamiętać o tych wszystkich, którzy tak strasznie odeszli. I wypełnić luki po nich. Bo
pozostały ogromne. Musimy podnieść swój kraj, aby żył, po prostu żył. Wolny, spokojny, przyjazny dla
wszystkich sąsiadów. Ale solidny. "Swój". Ze swoją specyfiką. Inteligencję niszczono nam podczas wojny. A
teraz też jej tyle wyjeżdża z kraju, kiedy tak by jej potrzebował... Kiedy się skończy wędrówka Polaków po
świecie?!
www.radiomaryja.pl
Strona 4/4