Dylematy kadrowe - jak przyciągnąć ludzi do pracy w branży

Transkrypt

Dylematy kadrowe - jak przyciągnąć ludzi do pracy w branży
aktualności
Dylematy kadrowe
- jak przyciągnąć ludzi
do pracy w branży
Równolegle z konferencją poświęconą klastrom, w dniach 26-27 lutego w warszawskim
ZRP, firma Polwita zorganizowała spotkanie
poświęcone szkoleniom dla branży mięsnej,
szkolnictwu zawodowemu oraz sposobom na
przyciągnięcie i zatrzymanie potencjalnych
nowych pracowników w branży. Inicjatorką
i jednocześnie moderatorką spotkania była
właścicielka firmy, Pani Ewa Kowalska, która
zachęcała do skorzystania z dofinansowywanych przez UE szkoleń dla pracowników branży mięsnej. Mowa o kwocie 1 mln zł na kursy dla 600 osób, poczynając od kierowników,
technologów, poprzez szeregowych pracowników, a na sprzedawcach kończąc.
Analiza obecnej sytuacji w branży mięsnej,
24
przedstawiona przez Panią Kowalską, nie napawa optymizmem. Niewątpliwie w chwili
obecnej, jedną z wielu bolączek jest brak wykwalifikowanej siły roboczej. Koszty, jakie firmy ponoszą dzisiaj na wyszkolenie przyszłych
pracowników nie należą wcale do najmniejszych i co gorsza nie gwarantują późniejszej
lojalności kadry wobec firmy. Często na takim szkoleniu zyskują najwięcej sami pracownicy, zdobywając zawód i doświadczenie,
które wykorzystują w przyszłości za granicą.
Co gorsza, z roku na rok dramatycznie spada
zainteresowanie młodzieży pracą w przemyśle mięsnym. Niewątpliwie przyczyniła się do
tego reforma szkolnictwa, likwidująca praktycznie szkoły zawodowe i produkująca armię
młodzieży kończącą licea i szykującą się do matury. Niestety dla
wielu z tych młodych ludzi liceum
staje się prostą
drogą do pośredniaka i bezrobocia. Nie każdy
młody człowiek
kończący liceum
będzie w stanie
dostać się na studia, nie każdy też
ma potencjał, aby
się po prostu na
nich utrzymać i je
ukończyć. W ten
aktualności
sposób, system szkolnictwa produkuje rzeszę
młodzieży bez konkretnego fachu w ręku, za
to z ambicjami do lekkiej, czystej i najchętniej
biurowej pracy. Również sama branża mięsna
ponosi odpowiedzialność za to co się stało.
Kiedy likwidowano szkoły zawodowe nie było
słychać masowych protestów, nikt nie walczył
o zapewnienie przyszłego zaplecza kadrowego.
Z kolei płace w branży i brak szkoleń również
nie przyczyniły się do poprawy sytuacji. Wielu przedsiębiorców ciągle zdaje się nie dostrzegać wszystkich tych przyczyn tak złej sytuacji
kadrowej. Wielu również wszelkie inwestycje w pracowników postrzega wyłącznie przez
pryzmat kosztów, a nie przyszłych korzyści.
Spotkanie z przedstawicielami branży mięsnej, na którym przedstawiono wszystkie powyższe dylematy, wywołało prawdziwie żywą
dyskusję, którą z trudem udało się zakończyć
Zbigniewowi Nowakowi, przewodniczącemu Rady Krajowej SRW RP. Nawet perspektywa rychłego obiadu nie była w stanie zmusić
uczestników do opuszczenia sali, co tym bardziej świadczy o wadze omawianych na nim
problemów. Wprawdzie nie udało się wypracować jednolitego stanowiska, nic w tym jednak dziwnego zważywszy, że jest to prawdopodobnie pierwsze tego typu spotkanie w branży.
Jego swoistym sukcesem jest już więc rozpoczęcie samej dyskusji i zasygnalizowanie problemu na szerszym forum.
W trakcie spotkania, Pani Kowalska zakwestionowała skuteczność obecnych programów
nauczania, funkcjonujących na uczelniach
wyższych, na kierunkach związanych z technologią żywności, a zwłaszcza z przetwórstwem
mięsa. Nieoczekiwanie więc obiektem jej ataku, stał się obecny na sali Pan Profesor Pisula z SGGW. Zarzuty dotyczyły tego, że młodzi
absolwenci studiów wyższych nie potrafią wykrawać mięsa, nie znają też receptur i przyczyną tego stanu jest najprawdopodobniej źle do-
brany program zajęć na studiach oraz bardzo
mała liczba godzin poświęcanych na praktyki
w procesie kształcenia. Profesor z oburzeniem
oświadczył, że szkoła wyższa nie jest wcale od
tego aby uczyć zawodu, ma kształcić szerzej.
To podczas pracy zawodowej absolwenci zdobywają z czasem umiejętności praktyczne, zaś
wykrawaniem zajmują się przecież szeregowi
pracownicy na liniach produkcyjnych, którzy
nie posiadają wykształcenia akademickiego.
Biorąc pod uwagę komentarze słuchaczy, zdania na ten temat na sali były podzielone, wiele osób zwracało uwagę na konieczność zwiększenia zakresu praktyk studenckich oraz liczby
zajęć praktycznych na uczelni. Profesor przekonywał, że w szkolnictwie wyższym brak na
ten cel funduszy, jak i również odpowiedniego
zaplecza do prowadzenia zajęć praktycznych.
Jego zdaniem, do celu kształcenia nadawałyby się najlepiej instytuty szkoleniowe, zorganizowane na wzór nieistniejącego już Duńskiego Instytutu Przemysłu Mięsnego w Roskilde,
w którym pan Profesor miał swego czasu przyjemność pracować.
Dyskusja przeniosła się szybko na kwestie
związane z poszukiwaniem osób do prac fizycznych, bo to głównie ich brak doskwiera obecnie branży. Jak zauważyła Pani Anna
Olewnik-Mikołajewska, prezes Zakładów
Przetwórstwa Mięsa Olewnik Bis, etos pracownika - robotnika zaginął bezpowrotnie
i nie ma sensu oczekiwać, że sam powróci.
Trzeba odbudować pozytywne postrzeganie
zawodu wśród młodzieży, kształtując świadomość rodziców i dzieci, poprzez spotkania
w szkołach, już na etapie gimnazjum, kiedy to
młodzi ludzie podejmują decyzję o wyborze
szkoły średniej.
Jak się okazało w późniejszej dyskusji, łatwiej
powiedzieć niż zrobić. Wskazywałby na to
przykład Państwa, którzy mają zakład w Łodzi. Kiedyś w klasach zawodowych na ich tere25
aktualności
nie było co roku nawet 40 uczniów, obecnie jest
to od 3-7 osób, w zależności od roku. Państwo
ci, powiedzieli że poświęcili naprawdę bardzo
dużo czasu i środków finansowych na spotkania z uczniami i rodzicami, promowanie zawodu rzeźnika jako atrakcyjnej ścieżki kariery,
reklamę klas zawodowych i rozmowy z dyrektorami szkół. Wszystko na próżno.
Z kolei, krańcowo odmienne doświadczenia
ma pewien przedsiębiorca z Podkarpacia, który powiedział, że co roku ma w klasie zawodowej 15 uczniów. Inna kwestia, że wspomniana
przez niego szkoła zawodowa jest często jedyną alternatywą dla młodzieży z regionu, która
z racji kosztów nie wyjeżdża poza obszar swojego zamieszkania do innych szkół. Pan ten co
roku na praktykach ma więc wielu uczniów
i nie narzeka na brak pracowników, jest wręcz
odwrotnie, nie jest w stanie zapewnić pracy
wszystkim chętnym. W ramach szkoleń zawodowych dostaje on 8 tys. zł na jednego ucznia,
gdyż ich płace refundują mu Hufce Pracy. Inną
kwestią jest jednak, jak to odkreślił wspomniany przedsiębiorca, jakość zdobytych tą drogą
pracowników. Na początku trzeba im poświęcić wiele uwagi, gdyż są to często osoby, które
26
nie są w stanie samodzielnie
napisać podania o pracę. Jak
przytomnie zauważyła Pani
Olewnik, nie ma sensu narzekać i oszukiwać się, że nagle do pracy fizycznej na linii
produkcyjnej zgłoszą się rzesze magistrów.
O swoich doświadczeniach
ze szkolnictwem opowiadał także Pan Nowak, który
w Gdańsku od lat współtworzy klasę zawodową. Na początku, kiedy prowadził rozmowy z dyrektorem szkoły
o utworzeniu tego typu klasy, postawiono mu warunek,
że nie może ona liczyć mniej niż 20 osób. Na
szczęście, z czasem udało się przekonać dyrektora do zmniejszenia tego limitu. Co roku udawało się zgromadzić około 15 uczniów. Niestety obecnie jest to zaledwie 8 osób. Dzięki
dobrej woli kierownictwa szkoły, klasa nie została rozwiązana, jej uczniów dołączono do innej grupy, w której są razem przyszli masarze,
piekarze, cukiernicy. Oczywiście każda z tych
grup ma prowadzone oddzielnie zajęcia zawodowe. Pan Nowak zaznaczył, że co roku, aby
zapewnić jakikolwiek nabór do swojej klasy
dla przyszłych rzeźników, musi ją za własne
pieniądze reklamować w lokalnej prasie i radiu. Jego zdaniem nic w tym dziwnego, gdyż
przemysł mięsny jest kojarzony z pracą w zimnie, w niebezpiecznych warunkach, gdzie łatwo można się okaleczyć. Zaznaczył też, że
podobnie jak na Podkarpaciu, również w jego
regionie młodzi ludzie zgłaszający się do zawodu wymagają dużo pracy i cierpliwości. Niestety często ich poziom intelektualny jest po prostu katastrofalny, dlatego w jego firmie przez
pierwszy rok praktyk nie są oni dopuszczani do prac przy maszynach czy do wykrawania, najpierw uczą się obserwując i wykonując
drobniejsze, lżejsze prace.
aktualności
Wiele uwagi uczestnicy konferencji poświęcili kwestii zmiany nazwy zawodu. Według zebranych, nazwa masarz czy zwłaszcza rzeźnik
kojarzą się źle. Padło kilka propozycji na nowe
nazwy, w tym na przykład: operator przetwórstwa mięsnego czy operator maszyn przemysłu mięsnego. Większość zebranych popierała tę inicjatywę, niemniej wielu powątpiewało
w jej realną pozytywną moc sprawczą. Wskazywano na fakt, że już w czasach kiedy obecni na sali stawali przed koniecznością wyboru życiowej ścieżki kariery, ich wybór zawodu
masarza, często był wyśmiewany przez kolegów ze szkolnej ławy. Czarny PR tej profesji ma
więc wieloletnią tradycję, trudno zatem oczekiwać by i w dzisiejszych czasach stan ten miał
ulec zmianie.
Zastanawiano się także nad zmianą nazwy
szkół, z tzw. zawodówek na licea zawodowe.
Entuzjastów tego pomysłu ostudziła jednak
uwaga Pani Olewnik, która uświadomiła zebranym, że zarówno rodzice jak i dzieci mają
określone skojarzenia i oczekiwania w stosunku do szkół określanych mianem liceum.
Wszyscy bowiem będą oczekiwać, że po tego
typu szkole czeka ich praca wprawdzie w branży mięsnej, ale jednak biurowa nie fizyczna na
linii produkcyjnej, czy choćby w sklepie mięsnym. Należałoby więc raczej zmienić wizerunek branży mięsnej pracą u podstaw, poprzez
uświadamianie rodziców, fundowanie stypendiów dla najlepszych uczniów, organizację ciekawych praktyk zawodowych, gwarancję zatrudnienia dla absolwentów szkół, atrakcyjny
system wynagrodzeń i możliwość rozwoju, budowania ścieżki kariery w zakładzie.
robków za granicą. Jak łatwo się domyślić, postulat ten nie zyskał zbyt wielu zwolenników
wśród słuchaczy.
Sporo czasu uczestnicy spotkania poświęcili też kwestii ewentualnej reorganizacji systemu szkolnictwa zawodowego. Klasy zawodowe powinny znajdować się w rejonach, gdzie
funkcjonują zakłady mięsne, które zapewnią
im praktyki, a w przyszłości pracę. Obecnie nie
zawsze tak jest, a czasem wręcz koncentracja
klas zawodowych opiera się na starym systemie, który nijak ma się do obecnej rzeczywistości i potrzeb rynku. Co gorsza, szkoły uczą
według archaicznych programów nauczania,
a nauczyciele zawodu nie kwapią się do zmian,
gdyż najczęściej sami od dawna nie praktykowali w zawodzie, nie mają pojęcia o nowoczesnych maszynach ani metodach produkcji.
reklama
Z sali padły już wcześniej głosy o konieczności
zwiększenia płac w branży. Praca w przemyśle
mięsnym jest przecież ciężka, więc jeśli nie zaproponuje się ludziom odpowiednich stawek,
to oni nie będą garnęli się do zawodu, a ci którzy już są w branży, będą szukać lepszych za27
aktualności
Co za tym idzie, nie są w stanie w jakikolwiek
sposób zaimponować młodzieży swoją wiedzą i doświadczeniem. Zmiany wymusiłyby
na nich konieczność nauki lub po prostu porzucenia pracy, czym z oczywistych względów
nie są zainteresowani.
Z sali padła propozycja wybrania kilku regionów w Polsce, gdzie założono by szkoły zawodowe. Szkoły takie powinna sponsorować
branża mięsna, jako inwestycję w przyszłe kadry pracownicze. Jednak ten pomysł oburzył
wielu zebranych, którzy ostro zaznaczyli, że
mają i tak wiele problemów na głowie i doprawdy nie jest ich rolą organizowanie pracy
szkół. Ich zdaniem, to szkoły powinny wystąpić do Ministerstwa Edukacji Narodowej o dotacje finansowe na szkolenia dla nauczycieli
i wymianę materiałów dydaktycznych.
Jednak jak zauważyła przedstawicielka Ministerstwa, wszelkie zmiany w rzeczywistości nie
są szkołom na rękę, bo doprowadzą do zwolnień starych nauczycieli. Zmiany są za to w interesie branży mięsnej i to ona powinna naciskać na Ministerstwo w sprawie przywrócenia
sieci szkół zawodowych. Na świecie są liczne
przykłady prywatnych szkół tego typu, wspieranych przez organizacje branżowe. Jednak
nie powstały one z inicjatywy rządów, państw,
a z inspiracji środowisk branżowych zainteresowanych ich powstaniem. W szkolnictwie są
pieniądze na tego typu przedsięwzięcia, ale
do tej pory nie znalazły się środowiska, które potrafiłyby po nie sięgnąć. Warto byłoby na
przykład utworzyć radę programową, złożoną
z firm prywatnych i organizacji branżowych.
Niestety wszystkie propozycje dotyczące bezpośredniego zaangażowania branży w szkolnictwo kończyły się ogólną wrzawą i ostrą wymianą zdań. Widać wyraźnie, że nasz przemysł
mięsny mimo, że świadomy zagrożeń związanych z brakiem rąk do pracy, nie jest na ra28
zie gotowy na podjęcie jakichkolwiek działań
zaradczych. Tymczasem jak mówi przysłowie,
jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Żadni tajemniczy „oni” nic tu na to nie poradzą. Z drugiej strony, dało się słyszeć głosy, że w obecnych czasach do pracy w zakładzie mięsnym
wcale nie jest potrzebny człowiek z kierunkowym wykształceniem. Praca na linii produkcyjnej związana jest bowiem w dużej mierze
z obsługą konkretnych maszyn. Do pracy na
nich przyuczani są często ludzie z tzw. ulicy,
nie posiadający w ogóle wykształcenia branżowego. A zatem być może szkolnictwo zawodowe nie jest nikomu potrzebne? Skoro wystarczy szkolenie i wąska specjalizacja na danym
odcinku linii produkcyjnej, może trzeba tylko zainwestować w płace i szkolenia dla pracowników, aby przyciągnąć ich i potem zatrzymać w zawodzie. Zdawaliby się to potwierdzać
sami uczestnicy spotkania. Podczas jego trwania Pani Kowalska proponowała, by uczniów
szkół zawodowych szkolić kompleksowo, tak
aby nie tylko wiedzieli jak wykonywać swoją pracę, ale by znali także procesy chemiczne
i technologiczne zachodzące podczas przetwarzania surowca mięsnego. Dzięki temu potrafiliby nie tylko ślepo wykonywać powierzone
im czynności, ale pracować świadomie i w razie potrzeby zapobiegać niepożądanym zdarzeniom, sytuacjom w trakcie obróbki surowca. Uczestnicy zebrania niemal jednogłośnie
zanegowali ten pomysł mówiąc, że nie widzą
absolutnie takiej potrzeby, gdyż tak szczegółowa wiedza nie jest pracownikom potrzebna.
Każdy z Państwa z pewnością już wyrobił sobie na ten temat własne zdanie. Tak czy inaczej problem pozostaje, a działania zaradcze,
jakiekolwiek by one nie były, trzeba wdrożyć
jak najszybciej.
Marta Sadowska