Przygoda kluczem do szczescia Luty Patryk

Transkrypt

Przygoda kluczem do szczescia Luty Patryk
Przygoda kluczem do szczęścia
Wiele lat temu pracowałem jako główny redaktor czasopisma
odzieżowego. Często bywałem okropnie zapracowany, najbardziej zaś nie
lubiłem papierkowej roboty. W dzieciństwie marzyłem o zawodzie
dziennikarza, lecz gdy doświadczyłem go naprawdę, stopniowo zaczęło mi
się odechciewać takiego sposobu na życie. Jednak utrzymywałem się w mojej
pracy, gdyż wynagrodzenie było niczego sobie.
Posiadałem piękny dom w centrum miasta, trzy pojazdy – samochód
terenowy, sportowy oraz dostawczy na specjalne okazje, które i tak się nie
zdarzały. Praktycznie mogłem pozwolić sobie na wszystko. Moje egoistyczne
podejście sprawiało, iż co rusz nabywałem nowe przedmioty, wzbogacałem
swe kolekcje sprzętu elektronicznego oraz muzycznego. Krótko mówiąc, nie
miałem co robić z pieniędzmi. Wydawałem je więc na różnego typu luksusy,
aczkolwiek pewnego dnia zadałem sobie pytanie: „Po co mi to wszystko? Nie
jestem żonaty, nie mam dzieci, rodziców, a mam więcej niż wiele
przeciętnych rodzin. Czy to nie najwyższy czas na zmianę?” I w ten oto
sposób postanowiłem przeżyć przygodę, oderwać się od rzeczywistości i
wyruszyć w nieznane.
Dziesięć lat temu, w pierwszym miesiącu wakacji, wziąłem
upragniony, dwutygodniowy urlop. Wynająłem kilkuosobowy samolot
pasażerski z bardzo miłym pilotem o imieniu Franciszek. Miał on
sześćdziesiąt lat. Mimo iż nie był już młody, tryskał humorem i odznaczał się
dużą aktywnością. Moim celem była wyprawa do Ameryki Południowej, tam
zaplanowane z kolei zostało spotkanie z przewodnikiem o imieniu Charles,
który świetnie znał okoliczne tereny, przyroda nie kryła przed nim tajemnic.
Podróż miała mieć charakter survivalowy, chciałem sprawdzić swoje
umiejętności, czy potrafię sobie poradzić w trudnych sytuacjach, a
egzotyczny kontynent wydał mi się do tego celu idealny.
1
Spakowałem się więc, a następnie wystartowaliśmy. Na zegarku
miałem godzinę szóstą rano, lot miał trwać około ośmiu godzin. Przez szyby
jaśniały promienie słoneczne, a my unosiliśmy się ponad miasto, wyżej i
wyżej, horyzont stawał się coraz piękniejszy, aż zauważalny stał się kulisty
kształt naszej planety. Podniecałem się tym widokiem, gdyż była to moja
pierwsza wyprawa, nigdy wcześniej nie latałem samolotem, po prostu nie
miałem na to czasu, praca stała na pierwszym miejscu. Cieszyłem swe oczy
przez większość lotu widokiem z góry, następnie ze zmęczenia zasnąłem.
Nie spałem zaś długo, obudziłem się, gdy byliśmy już nad Ameryką
Południową. Od celu dzieliło nas już tylko około trzystu kilometrów, gdy
nagle w samolocie zaświeciła się czerwona lampka, coś zaczęło szwankować,
światła gasły, po czym zaświecały z wielką mocą. Odczuwaliśmy drgania.
„Co się dzieje?!” – krzyknąłem, lecz odpowiedzi nie uzyskałem. Pilot zaczął
bardzo gwałtownie oddychać, wyglądało, jakby się dusił, złapał się w
okolicach klatki piersiowej. Po chwili stracił przytomność, a samolot
niemiłosiernie szybko tracił wysokość.
Sparaliżował mnie szok, w moich myślach przez chwilę panował
bałagan i niewytłumaczalna pustka. Zacząłem się modlić, zamknąłem oczy i
czekałem na mój nieunikniony koniec. Coraz bardziej czułem nadchodzącą
śmierć, była już blisko mnie. „Przepraszam” – powiedziałem płaczliwie.
I stało się, lecz nie to, o czym myślałem, samolot uderzył w wodę, a
następnie przez chwilę wydawało mi się, jakby odbijał się od niej i wodował.
Musiałem odzyskać rozum i wydostać się z tonącego wraku wypełniającego
się zimną cieczą. Zacząłem szukać wyjścia, drzwi były jednak zablokowane,
pomyślałem
więc
o
zbiciu
szyby,
chwyciłem
mój
plecak
z
najpotrzebniejszymi rzeczami, które przygotowałem na czas wyprawy i
silnym uderzeniem pręta stłukłem okno, a następnie wydostałem się na
zewnątrz.
2
Spoglądałem dookoła, żadnego człowieka, zero komputerów i
telefonów, sama przyroda. Nie sądziłem, że moja przygoda będzie na tyle
ekstremalna, iż sam będę musiał podjąć walkę o życie w otoczeniu Puszczy
Amazońskiej oraz przepływającej przez nią najdłuższej rzeki świata –
Amazonki. Po opanowaniu strachu i długim namyśle przygotowałem się
mentalnie, a następnie ruszyłem w drogę.
Wyznaczyłem azymut 270o za pomocą busoli, takie zaś namiary
wskazywały na miejsce docelowe, czyli moje spotkanie z przewodnikiem i
właśnie tam kierowałem się, licząc na dostrzeżenie człowieka. Droga nie była
łatwa – prowadziła przez wysoką roślinność dżungli, trzeba było mieć oczy
dookoła głowy, żeby uważać na groźne zwierzęta. Roiło się od komarów
amazońskich, które roznosiły malarię, na szczęście długi rękaw wystarczył,
aby powstrzymać je przed atakiem.
Minęła godzina, dostrzegłem, iż zachodzi słońce. Postanowiłem więc
stworzyć dla siebie schronienie na noc. Moja wiedza na temat survivalu
ograniczała się tylko do książek Grylls’a oraz nielicznych odcinków „Szkoły
przetrwania”. Dobre przynajmniej i tyle, gdyż dzięki temu wiedziałem, jak
znaleźć wodę pitną, przefiltrować ją, rozpalić ognisko w ekstremalnych
warunkach, znaleźć nocleg oraz pożywienie, którego na szczęście szukać nie
musiałem, gdyż miałem trochę racji żywnościowych w plecaku.
Zabrałem się więc za zbudowania schronienia na noc, postanowiłem
zrobić je na wysokości dwóch metrów, pamiętając o niebezpieczeństwie,
jakie czyha na ziemi. Znalazłem więc miejsce z dość dużą przestrzenią,
powycinałem niektóre rośliny, a następnie wyciągnąłem linę i splotłem
hamak, bo tylko ten typ schronienia nad ziemią potrafiłem stworzyć.
Przywiązałem go do dwóch sąsiednich drzew, tak aby liny starczyło na całą
długość, nie było to łatwe, gdyż potrzeba było co chwilę robić jakieś
poprawki, nie szczyciłem się wiedzą z matematyki, więc myliłem się w
obliczeniach, dlatego też zajęło mi to sporo czasu. Po uporaniu się z tym
3
ułożyłem stos ogniskowy zwany studnią i zaczęły się próby rozpalania go, co
nie było proste, bo mokre drewno niezbyt jest chętne do współpracy, ale na
szczęście po wielu nieudanych podejściach udało się. Stworzyłem dodatkowo
ruszt, wyłożyłem na nim racje żywnościowe i grzałem się przy ogniu.
Po skończonym posiłku wdrapałem się na hamak i myślałem o tym, co
się stało, dlaczego nie wyciągnąłem pilota z tonącego wraku. Miałem wyrzuty
sumienia, aczkolwiek pomyślałem, iż zmarł podczas lotu na zawał, a ja nie
miałem czasu, by go ratować,
musiałem się jak najszybciej wydostać z
samolotu, aby samemu móc ujść z życiem, więc nie mogłem, niestety, już nic
zrobić. Dziękowałem Bogu za to, że nic mi się nie stało i prosiłem o
błogosławieństwo na kolejny dzień. Położyłem się do snu, było mi dość
zimno, przykrywałem się więc wszystkim, co miałem, wokół panowały
ciemności egipskie, zasnąć było trudno. Mimo że znajdowałem się na
wysokości, to i tak bałem się, czy jakieś zwierzę mnie nie zaatakuje.
W końcu ze zmęczenia zamknąłem oczy i po dosyć spokojnej nocy
obudziłem się rano. Zszedłem z hamaka i spożyłem śniadanie, tym razem nie
potrzeba było rozpalać ogniska, przez co zaoszczędziłem sporo czasu.
Przygotowałem się – zdjąłem linę, spakowałem rzeczy, a następnie
wyruszyłem w dalszą drogę. Wędrując, dostrzegłem prawdziwe piękno
przyrody - wysokie drzewa z rozłożystymi liśćmi, różnorodną roślinność z
nieznanymi mi dotychczas owocami, ściółkę leśną ze śladami dzikich
zwierząt, no i oczywiście świeże powietrze o zapachu lasu, wtedy dla mnie
było to coś niesamowitego, ponieważ pracując w wielkim mieście, trudno
doświadczyć uroków środowiska naturalnego.
Idąc tak i ciesząc swe zmysły, czułem, że wokół mnie coś się dzieje.
Słychać było szelest liści w gęstej roślinności, hałas stawał się coraz większy
i większy, moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Stanąłem sparaliżowany i
zszokowany, oddechy robiły się szybsze i krótsze, w myśli pojawiały się
różnorodne hipotezy, zaś najgorszą z nich była ta o dzikiej istocie, jaką jest
4
jaguar. Po chwili zza krzewów ujrzałem drapieżnika, niestety, moja hipoteza
potwierdziła się, był to właśnie jaguar. Potężnie zbudowany, z ostrymi
pazurami u łap, ciało miał usiane masą czarnych kropek, a lśniące oczy
budziły nieopisane przerażenie.
Paniczny strach opanował moje ciało, nie wiedząc, co robić, zacząłem
uciekać, zwierzę znajdowało się jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, jednak
szansa na zgubienie go było znikoma, gdyż jaguary to jedne z najszybszych
zwierząt świata. Po chwili skoczył na mnie, przewróciłem się, głową
uderzyłem o coś twardego, krwawiłem, jaguar zaczął szarpać moją rękę,
czułem ogromny ból, śmierć miała nastąpić w niedługim czasie. Rozpaczliwie
krzyczałem: „Pomocy!” Do mych uszu wracało jedynie echo. Zwierzę
skierowało swe kły w stronę mojej twarzy, gdy nagle usłyszałem krótki świst,
otworzyłem oczy, a jaguar leżał na ziemi, miedzy ślepia władowaną miał
zatrutą strzałę.
Okrążyło mnie trzech mężczyzn z plemion Puszczy Amazońskiej, byli
półnadzy, charakteryzowali się licznymi ozdobami przyczepionymi do swego
ciała, głównie do twarzy. Owinęli mi ranę wielkim liściem, po czym
przenieśli do obozowiska.
Co dziwne, spotkałem tam dziennikarza publicystę Wojciecha
Cejrowskiego kręcącego materiał do następnego odcinka swojego programu.
Ten człowiek realizował znany na całym świecie cykl „Boso przez świat”.
Nie wierzyłem w moje szczęście, dzięki Polakowi, mojemu rodakowi
znającemu języki miałem możliwość porozumiewania się z ludźmi tamtych
terenów. Po jakimś czasie zawieziono mnie do jakiejś małej miejscowości,
skąd zabrał mnie helikopter ratunkowy.
W nim poznałem wspaniałą kobietę, również Polkę, w której
zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Zauroczyła mnie swoją miłością do
zawodu, swoim poświęceniem oraz troską. Miała piękne, brązowe oczy,
spięte w warkocz włosy oraz miłą, przyjazną buzię, a na imię miała Laura.
5
Dzisiaj mieszkamy razem w naszej pięknej Ojczyźnie wraz z synem, w
drewnianym domu na łonie natury. Posiadam teraz mniej absorbującą pracę,
trochę niżej płatną, ale ważne, że pozwala na rozwijanie mojej pasji, którą
zyskałem po tej właśnie podróży, pasji do poznawania natury. Często
wybieram się z synem na bezkrwawe, fotograficzne polowania, teraz mam
czas na wszystko. Zrozumiałem, iż pieniądze nie są najważniejsze oraz że
celem życia nie jest przeżycie, tylko dążenie do spełnienia marzeń i ideałów
oraz odnalezienie się w życiu społecznym.
Patrycjusz
6

Podobne dokumenty