Dzień z życia

Transkrypt

Dzień z życia
Dzień z życia
Autor: Maciej Szpakowski aka Genetic Freak
Obudziłem się… A raczej wyrwał mnie z cudownego snu potężny huk. Spanikowany
otworzyłem oczy, lecz szybko tego pożałowałem. Oślepiony powodującym ból w skroniach,
blaskiem próbowałem jakoś się zasłonić. Od razu przypomniałem sobie film „Duck &
Cover”, który tydzień temu wyszperałem na internecie. Wiedziałem, że nie mam czasu na
zwłokę, dlatego działałem ściśle według podanej w nim instrukcji. Miałem nadzieję, że
wybuch był daleko od mojego mieszkania na peryferiach Katowic.
Nagle z hałasu wydawanego przez rozpadające się pobliskie budynki i krzyki
umierających ludzi, wyłonił się znajmy, kobiecy głos. Kiedy zorientowałem się do kogo on
należy, poczułem że nie ma dla mnie ratunku… tym wybuchem była muzyka mojego
sąsiada i oślepiający blask poranka, a Ona była w naprawdę destrukcyjnym humorze i do
tego widziała że nie śpię. W końcu mało kto uwierzy, że ten mężczyzna, który zerwał się z
łóżka i pobiegł w róg pokoju, aby tam skulić się i zasłonić swoją głowę ramionami, tak
naprawdę tylko lunatykuje… zwłaszcza jeśli jest z tą osobą od piętnastu lat w związku
małżeńskim.
- Maciek!? Co ty odpierdalasz?!? Nie, nawet się nie tłumacz, pogadamy później. Teraz lepiej
idź wyperswaduj temu idiocie Koniarskiemu, że o 8:30, niektórzy ludzie śpią. Przecież przy
tym gównie nie da się normalnie myśleć, a co dopiero spać. – leżałem w swoim koncie i
patrzyłem się na nią nie wiedząc co zrobić. Miałem nadzieję, że uda mi się przeczekać
burzę, że może zapomni. Niestety to rozzłościło ją jeszcze bardziej. Zerwała się do pozycji
siedzącej i zaczęła krzyczeć histerycznym głosem.
- Idź! Bo jak ja tam pójdę to go zapier… - Tak, tak kochanie. Już idę, tylko założę spodnie. OK? – przerwałem jej w pół zdania.
Widząc jej zdenerwowany wzrok zacząłem w pośpiechu zakładać swoje czarne sztruksy,
kierując się przy tym dużymi skokami w stronę drzwi. Koszulkę założyłem na przedpokoju
wiedząc, że tak będzie dla mnie bezpieczniej.
Stare obdrapane drzwi sąsiada znajdowały się zaraz koło moich więc nie musiałem się
martwić o buty. Niepewnie nacisnąłem dzwonek i zrobiłem krok w tył, żeby mógł mnie
zobaczyć w judaszu.
Krzysiek Koniarski był mniej więcej w moim wieku czyli około 36 lat. Nawet go lubiłem mimo
tego, że zawsze wieczorem nie dawał mi zasnąć puszczając swoja egzotyczną muzykę.
Gdy mu kiedyś o tym wspominałem powiedział, że to nie jego wina, że jedyny pokój jego
skromnej kawalerki znajduje się ścianę w ścianę z moją sypialnią. Poza tym i jego
niezdrowym zamiłowaniem do wojska broni i masowego rażenia uważam go za równego
gościa.
- Wlazł! – krzyknął przez drzwi.
Wziąłem dwa szybkie wdechy i wszedłem do środka pewnym krokiem. Czułem się niczym
Dratewka wkraczający do pieczary smoka i uzbrojony tylko w owieczkę. Wewnątrz muzyka
była nie do zniesienia. Pokazałem Krzyśkowi żeby ją ściszył i przeszedłem do sedna
sprawy.
- Cześć Krzysiek. Przyszedłem… bo wiesz… eee… Barbara ma ostatnio problemy ze
snem… a po południu ma ultra ważną konferencję… i prosiła cię… abyś… no wiesz…
troszeczkę ściszył ten swój death metal, bo chciała by się wyspać? –
- Sorry ziomku, ni spojrzoł żech na sikora. – odpowiedział swoim połączeniem gwary ze
slangiem . Gdy wyłączył znienawidzony przez cały budynek wzmacniacz poczułem ulgę.
– Rily troszku źech przesodziłech. le to nowo płyto nopolm def wypos je. Chce to ci pożycza.
Kupiłech źech jesteraj u pakinstańca z ta buda, tom zoro przy warzywnioku. - Wyciągnął ją
w moim kierunku z przekonującym uśmieszkiem.
- Nie, nie dzięki. Może kiedy indziej, aktualnie nie mam czasu na muzykę. – odmówiłem jak
najgrzeczniej potrafiłem i szybko zmieniłem temat - Jedziemy dzisiaj razem do pracy?
Pytam, bo od kiedy mamy ten nowy plan, nie wiem kiedy masz wolne – wiedziałem że jego
samochód nawalił i że nie miał by jak dojechać na kopalnię. Ostatecznie umówiliśmy się o
dwunastej na parkingu pod moim Fiatem Cacchio i poszedłem do domu pod pretekstem
zrobienia sobie czegoś do jedzenia.
Gdy wróciłem Barbara już spała. Ucieszyłem się, że nie będę musiał się jej tłumaczyć z
dzisiejszego poranka. Do teraz zastanawiam się co we mnie wstąpiło? Nigdy wcześniej nie
miałem takiej „przygody“. Usiadłem przed komputerem i zacząłem nad tym myśleć. Czułem
ssanie w żołądku i lekki ucisk w skroniach. Sprawdziłem sobie temperaturę ale termometr
wskazał na 36.6 o C.
- Może czym się strułem? – zapytałem samego do siebie – Nie, no przecież jadłem to samo
co Basia, a ona na nic nie narzekała.
Siedziałem i główkowałem przez dobre 3 godzimy, gdy nagle z zamysłu wyrwało mnie
buczenie klaksonu. Szybko wychyliłem się przez okno żeby zobaczyć co za idiota tak
brzęczy, kiedy próbuję się skupić. Na parkingu zobaczyłem Koniarskiego stojącego przy
otwartych drzwiach mojego wozu. Jak gdyby nigdy nic ściągnął rękę z klaksonu i postukał
palcem w swój zegarek.
- Jezu! Już dwunasta! – krzyknąłem przerażony nie patrząc na śpiącą Basię i wybiegłem
z domu.
To był najszybszy bieg po schodach w całym moim życiu. Wydawało mi się, że straciłem
podczas niego chyba z 3 kilogramy. Nie udało mi się czegoś takiego osiągnąć nawet po
miesiącu strajku głodowego w kopalni. Co prawda sztygarzy mniej trzymali się zasady
głodówki, z racji stopnia oczywiście, ale to był aż miesiąc na samym chlebie z ogórkiem i
sałatą. Kiedy dobiegłem do Krzyśka, siedział już w moim Fiacie. Nie było czasu na
wypytywanie go jak to zrobił. Odpaliłem silnik i ruszyłem z piskiem opon zostawiając spaloną
gumę na swoim miejscu parkingowym. Do kopalni dojechaliśmy w milczeniu. Kamień spadł
mi z serca kiedy już przejechałem kartą pracownika przez zegar. Udało mi się uratować
swoje 100% punktualności i dalej miałem szansę na „sztygara roku.
Spokojnym krokiem doszliśmy z Krzyśkiem i resztą pracowników do windy. Zaczekaliśmy aż
wszyscy wejdą wiedząc że dzięki temu będziemy pierwszymi przy wyjściu. Dzisiaj mieliśmy
kopać nowy tunel. Wszystko było już przygotowane. Od tytanowego kołnierza ze
wspornikami oraz pokojami mieszkalnymi, po ładunki wybuchowe i racje żywnościowe w
przypadku zawału. Mieliśmy też zapas tlenu na 2 tygodnie, jednym słowem wszystko było
zapięte na ostatni guzik. Na samym dole wysiadło nas pięciu. Ja, mój sąsiad, pirotechnik
Adam, i dwóch operatorów maszyn wiertniczych Damian i Wacek. Od razu zabraliśmy się do
roboty.
Początek tunelu trzeba było wykopać za pomocą maszyn żeby można potem było użyć
ładunków wybuchowych. Wywiercenie odpowiedniej wnęki zajęło operatorom około 2 godzin
i Adam już zaczynał podkładać dynamit z zapalnikami radiowymi, My natomiast
schowaliśmy się w pomieszczeniu obserwacyjnym, wewnątrz kołnierza. Kiedy już wszystkie
ładunki znajdowały się na miejscu Adam czekał na mój sygnał. Miałem już zacząć odliczanie
kiedy nagle oślepiło mnie przerażające światło. Upadłem na ziemię i zakryłem oczy rękami.
Ból w skroniach był nie do wytrzymania. Zemdlałem.
Obudził mnie krzyczący do mnie Koniarski.
- Maciek! Maciek żyjo?. Wstowoj! – to był Krzysiek. Pierwszy raz w życiu ucieszyłem się, że
go widzę. Gdy zobaczył, że otworzyłem oczy przestał mną szarpać i zaczął szybko do mnie
mówić.
- Zowoł był. Syscy żyjom i som cale, a zdrowe. Ino ty źeś omdloł, a żeś sie trzepoł jakby jaki
atok mioł. Krzyczoł źeś jeszcza jakie imie, Adir af Akmil.
-Azif al Admir – poprawiłem go – Próbowałeś się skontaktować z góra? Kiedy nas
wyciągną?
- No ino tu je problema. Kaj jo żech próbowoł do ich trombić. To ino szumi a toki pisk je
jakoby kto kuroka gwołcił. – zademonstrował mi o co mu chodzi włączając radio i próbując
kogoś wywołać. Rzeczywiście było słychać echo tego co mówił i trzeszczenie z piskami na
przemian.
- Ale jak to możliwe przecież ono ma zasięg do 100 kilometrów i powinno nas połączyć
z najbliższą centralą. – Nie wierzyłem w to co się dzieje. Te radia miały być niezawodne.
- Jeśli nie mamy kontaktu ze światem to wygląda na to, że będziemy tutaj siedzieć przez
kilka dni. Powinniśmy w tym czasie postarać się odkopać drogę do windy – zaproponował
Adam – skrócimy w ten sposób ich dystans do nas. Wacek i Damian na szczęście schowali
maszyny wiertnicze w rękawie.
- Może jeszcze coś zjemy? Jest już osiemnasta i troszkę zgłodniałem.. – zapytał z nadzieją
w głosie siedzący pod ścianą Damian w obawie, że będzie musiał pracować o pustym
żołądku
- Zemdlałem na dwie godziny? – nie mogłem w to uwierzyć - rzeczywiście zgłodniałem przez
ten czas. Najpierw coś zjedzmy, głupotą było by pracować o pustym żołądku.
Zjedliśmy w milczeniu. Wszyscy byli przerażeni naszą sytuacją. Co prawda siedzieliśmy
bezpiecznie w rękawie z zapasem tlenu i jedzenia, ale nikt nie znał dokładnej przyczyny
zawału. Było kilka możliwości. Wykluczyliśmy od razu wadę konstrukcyjną tunelu, bo
zaprojektował go z dokładnością co do centymetra Metrax, przeznaczony do tego komputer
nowej generacji. Zbadał on wcześniej glebę o obliczył jej gęstość ustalając na projekcie jak
gęsto mają być rozstawione podpory, oraz jak szybko kopać. Nie zanotowano także w
Polsce trzęsień ziemi zdolnych do wywołania takiego obsunięcia. Zgodnie stwierdziliśmy że
musiał być to jakiś element zewnętrzny. Wtedy właśnie usłyszeliśmy, że ktoś woła o pomoc
przez radio.
- Baza tu… Cały korytarz…trze zawa…prze….dzi. Prosimy…moc – mimo potwornych
zakłóceń razu poznałem głos Piotrka Grzeli. Pracowałem z nim przez 3 miesiące zanim
jeszcze zostałem sztygarem. Uratował mi kiedyś życie jak zatrułem się metanem i
zemdlałem. Wyciągnął mnie z tunelu nie patrząc na możliwość wybuchu i zadzwoni… po
pomoc. Ucieszony, że nawiązaliśmy z kimś kontakt zacząłem go wywoływać.
- Piotrek? Piotrek! Tu Maciek! Słyszysz mnie? Odbiór.
- Sły…le prze...sznie. Nie m…taktu z bazą. Może…am się…da. Mieli… Zawał –
Zrozumiałem tylko ze oni tez mieli zawał na swoim poziomie. Wielopoziomowy zawał to było
najgorsze co mogło nas spotkać.
- Czemu tu jest kurwa tak gorąco!? - krzyknąłem ze zdenerwowania. Inni spojrzeli na mnie z
niepokojem, wiec żeby ukryć zakłopotanie postanowiłem po raz kolejny skontaktować się z
Piotrkiem
.- Jesteśmy na najniższym poziomie i tez nie możemy nawiązać kontaktu z górą. Spróbuj
przemieścić się w stronę windy może odbiór się poprawi.
-Ale ja jes… dzie... BOŻE NIEE…. .
Nagle usłyszeliśmy w radiu szczęk metalu i rozmowa się urwała. próbowaliśmy jeszcze go
wywoływać ale nie odpowiadał, Siedzieliśmy w ciszy przez godzinę, może dwie. Nikt nie
miał siły ani ochoty zastanawiać się co teraz zrobić. Prawdopodobnie szyb windy był
uszkodzony, parę pięter nad nami zawalonych, a my byliśmy bez najmniejszej nadziei na
ratunek.
- Kurwa czułem że coś się dzisiaj wydarzy! – nie wytrzymałem – Od samego rana wszystko
jest takie popierdolone. Do tego jeszcze ten sen gdy zemdlałem przy zawale kopalni.
Maciek uspokój się .– powiedział kładąc mi na ramieniu rękę Adam – wszyscy jesteśmy
zdenerwowani, ale nie ma co świrować. – ale ja go nie posłuchałem. Na krańcu szaleństwa
wybiegłem i zamknąłem się w pokoju ze sprzętem pomiarowym. Chciałem się odseparować,
zabić się, uciec od tego. Bóg mnie chyba nienawidzi bo to właśnie uratowało mi życie.
Godzinę po tym jak zamknąłem się w tym pokoju usłyszałem wybuch. Skoczyłem do drzwi
ale nie musiałem nawet ich otwierać,,żeby zobaczyć, że nie żyją. Czyżby do wentylacji wdarł
się gaz ziemny? Pewnie gdy zdecydowali się wyciągnąć mnie siłą i wyciąć drzwi palnikiem,
podpalili go i wysadzili się w powietrze. Czułem się jakby to była moja wina. gdybym nie
uciekł nie wysadzili by się.
Zostałem sam… Po 2 godzinach siedzenia i zastanawiania się co ze sobą począć zaczęło
mi się coraz cieplej. Powietrze przesiąknięte było zapachem mojego poty. Wtedy
uświadomiłem sobie ze wybuch w wentylacji musiał odciąć ten pokój od zbiorników
powietrza i zostało mi naprawdę mało czasu. Szybko zacząłem przeszukiwać pokój w
poszukiwaniu czegoś do pisania. Na szczęście na biurku leżał długopis do zapisywania
pomiarów…
Teraz gdy to czytasz ja pewnie leże w rogu pokoju z długopisem w skroni. Wierz mi, taki
koniec jest lepszy od powolnego duszenia się z braku czystego powietrza. Starałem się
opisać ostatni dzień swojego życia najdokładniej jak tylko mogłem, choć sam nawet nie
wiem po co. Może chciałem żebyś nie musiał się zastanawiać czemu ten trup siedzi w kącie
z długopisem w czaszce? A może dlatego, że obawiam się, iż w tym dniu zginąłem nie tylko
ja, ale cała ludzkość? Nie mówiłem o tym swoim towarzyszom, ale kiedy zemdlałem miałem
straszny sen.
Zobaczyłem w nim niskiego mężczyznę ubranego w stary wojskowy mundur. Siedział za
starym, dębowym biurkiem i mówił coś w moim kierunku. Jego usta poruszały się ale było
słychać jego głosu, zupełnie jak na starym niemym filmie. Odwróciłem się, aby zobaczyć czy
nikt za mną nie stoi, czy aby na pewno mówi do mnie. Za swoimi plecami zobaczyłem
pokaźną kamerę i stojący obok niej monitor. Na jego ekranie widać było nagrywany przez
kamerę obraz i co dziwne nie było widać mnie, tylko mężczyznę podpisanego jako Azif al
Admir. Kiedy odwróciłem się z powrotem do Azifa był zajęty grzebaniem w jednej z szuflad
swojego biurka. Po chwili wyciągnął z niej zapalnik, taki sam jaki trzymał jeszcze niedawno
w rękach Adam. Wtedy dopiero usłyszałem jego stary zmęczony głos. Zaczął chyba odliczać
w jakimś nie znanym mi języku i wcisnął guzik. Po chwili oślepił mnie kolejny błysk. W
Zatkałem uszy gdy rozbrzmiał potężny huk, jakby ktoś wystrzelił z armaty zaraz za moimi
plecami. Gdy odzyskałem wzrok ujrzałem olbrzymi grzyb i falę dymu sunącą w moim
kierunku jak gdyby w zwolnionym tempie. Chciałem uciec ale moje nogi odmówiły mi
posłuszeństwa. Budynki i samochody wokół mnie spłonęły w mgnieniu oka, zostawiając po
sobie tylko zdeformowane metalowe szkielety. Ludzie zaczęli znikać, a w ich miejscu
miejscach na ziemi pojawiały się czarne ślady. Gdy ogromnych rozmiarów fala w końcu do
mnie dotarła zdmuchnęła pozostałości po budynkach i wszystko w około. Przeleciało mi
przed oczami jeszcze 10 podobnych obrazów i ogarnęła mnie ciemność. W ostatniej wizji
widziałem swoją żonę siedzącą w pracy. Kiedy do niej podszedłem i miałem ją ostrzec przed
wybuchem obudził mnie Krzysiek.
Jest 29 Lutego 2012 roku naszej ery. Nazywam się Maciej Notter, to jest ostatni dzień
mojego życia. Mam nadzieje że to co widziałem nie było prawdą…