koniec ery bibliotek?
Transkrypt
koniec ery bibliotek?
O PRZYSZŁOŚCI BIBLIOTEK 533 EWA KOBIERSKA-MACIUSZK0 1 Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie e.maciuszko@ uw.edu. pi KONIEC ERY BIBLIOTEK? Tekst Davida Nicholasa i Zdzisława Dobrowolskiego jest publicystyką, a więc budzi emocje i niejako automatycznie obsadza czytelnika, a zwłaszcza czytelnika-bibliotekarza, w roli polemicznej. Tak więc pierwszym odruchem jest zaprzeczać, protestować, udowadniać, że nie, ależ skąd -biblioteki mają się świetnie, zwłaszcza te wyremontowane i przyzwoicie finansowane, ot chociażby biblioteka w gminie X, zbudowana praktycznie na nowo ze środków MKiDN/ FRSI i świetnie prowadzona przez panią Y, centrum życia kulturalnego gminy i okolic, a do takiego na przykład BUW-u po 12 latach od przeprowadzki na Powiśle ciągle przychodzi 3 ,5 tys. użytkowników dziennie, mimo że drugie tyle przychodzi siecią, wiec o jakim kryzysie bibliotek mówimy, trzeba się tylko trochę bardziej postarać i już ... Zgoda, nie jest dobrze. Branżowa dyskusja o nadciągającym końcu bibliotecznego świata i strategiach przetrwania toczy się od jakiegoś czasu, jak IFLA długa i szeroka i to bez olśniewających efektów. Nie ma się co pocieszać , że taki bieg historii, że już to przeżywaliśmy i podobne obawy spędzały sen z powiek klasztornym kopistom 500 lat temu, a jak sięgnąć głębiej to również starożytnym oratorom jakieś 5 tys. lat temu. · Zgoda, biblioteka jako wiarygodny i uniwersalny punkt dostępu do wiedzy przestała istnieć, a jako uporządkowany zbiór druków stała się tylko jednym ze znaczeń tego słowa. Resztajuż niejest taka oczywista. Teza, że sieć przejmuje informacyjne i edukacyjne funkcje bibliotekijest uproszczeniem, zastosowanym, sądząc po dorobku autorów, wyłącznie na potrzeby niniejszego artykułu. Gdyby tak było, nie toczyłby się bój o wolny dostęp do zasobów naukowych udostępnianych w drodze licencji dla zamkniętego kręgu odbiorców ze środowisk akademickich, nie byłoby potężnego ruchu Open Access uwalniające go do sieci dorobek naukowy świata tzw. zachodniego, w kontrze do interesów wielkich dostawców bieżących czasopism naukowych i ich zasobów archiwalnych. Piszą to zresztą sami autorzy - bez bibliotek otwarty dostęp do wiedzy zostanie poważnie ograniczony, uzależniony od możliwości finansowych potencjalnych odbiorców. Stan ten podważy tym samym podstawy demokratycznego ładu edukacyjnego. 1 Ewa Kobierska-Maciuszko, st. kustosz dypl., absolwentka polonistyki UW i bibliotekoznawstwa (studia podyplomowe, UJ). W Bibliotece Uniwersyteckiej w Wa rszawie (BUW) pracuje od 1982 r., kolejno na stanowiskach: młodszego bibliotekarza w Oddziale Opracowania Rzeczowego Zbiorów, sekretarza naukowego, wicedyrektora (od 1995), dyrektora (od 2003). Współautor ka projektu technologicznego i funkcjonalnego nowego gmachu BUW na warszawskim Powi ś lu . Wiceprzewodnicząca SBP i Konferencji Dyrektorów Bibliotek Akademickich S zkół Polskich (KDBASP) , cz ł onek LIBER Architecture Group i Exec. Board (do 2009 r.), Rady N aukowej Biblioteki Gdańskiej PAN, Zespołu MKiDN ds. Certyfikatu " Biblioteka+" . Zainte resowania zawodowe: problemy zarządzania bibliotekami naukowymi w procesie transformacji technologicznej, projektowanie i wdrażanie zmian w warunkach instytucji budżetowej, architektura bibliotek. 534 FOLEMIKI Lokalna biblioteka publiczna (np. pierwsza lepsza county public library) działa dzisiaj tak, żeby ludziom chciało się przyjść do niej po coś innego niż to, co znajdują w najpowszechniejszej multiwyszukiwarce, np. po popularnonaukowe i edukacyjne elektroniczne kolekcje artykułów, ibuków, filmów (wszystko za darmo i legalnie), żeby ludziom chciało się wpaść po to wszystko trochę przy okazji: zakupów, fitnesu, odwożenia dziecka na dodatkowe zajęcia itp. W Polsce to wciąż nie do pomyślenia i w opinii większości moich koleżanek i kolegów połączenie biblioteki publicznej nie tylko z basenem czy boiskiem, ale nawet z domem kultury jest barbarzyństwem uwłacza jącym naszej bibliotekarskiej godności , a samą bibliotekę skazującym na zagładę. Obawy te, jeśli przesadne, są dowodem naszych gigantycznych kompleksów (zły wójt na pewno woli wydać gminne pieniądze na festyn niż na bibliotekę) , a jeśli uzasadnione, to są dla mnie jednym z dowodów na klęskę społeczeństwa obywatelskiego (wybieramy złego wójta). Tak czy inaczej, wolimy polec samotnie i w nędzy na bibliotecznej placówce niż stracić biblioteczną tożsamość łącząc się z inną instytucją samorzą dową. Tymczasem masową wyobraźnię i umysły Internet zawłaszczył już w sposób nieodwracalny i za chwilę nikomu nawet nie przyjdzie do głowy szukać czegokolwiek w lokalnej bibliotece publicznej czy szkolnej, a my zostaniemy sami z naszymi znakomitymi ustawami gwarantującymi niezależność i samodzielność. Spójrzmy zatem dla odmiany na biblioteki akademickie, które obsługują środowiska elitarne (na tle ogółu), a w ostatnich 20 latach były awangardą technologiczną, także kulturową i, piszą to sami autorzy, ich szanse na przetrwanie zdają się być dużo większe niż bibliotek publicznych czy szkolnych. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że rektorzy uczelni są bardziej oświeceni niż gminni włodarze? A może Ministerstwo Nauki, bardziej niż Ministerstwo Kultury, lubi biblioteki? To teży tyleż prawdopodobne co trudne do udowodnienia i nie podejmuję się budować na nich argumentacji. Mqgę natomiast podać kilka faktów siłą rzeczy mi bliższych, bo z podwórka jednej z największych i najczęściej wykorzystywanych bibliotek w kraju. Zatem wracając do przywołanego w pierwszym akapicie tych rozważań przykładu - dlaczego w BUW, działającej przecież w warunkach silnej konkurencji , bo jednej z wielu bibliotek naukowych w mieście stołecznym, średnia dzienna odwiedzin (liczona w skali roku) wciąż utrzymuje się na poziomie 3,5 tys. wizyt dziennie? Obserwacje i statystyki, które prowadzimy systematycznie przez ostatnie 12 lat 2 , wskazują na kilka czynników, które przesądziły o frekwencyjnym i społecznym sukcesie, przy czym wynikające z tych obserwacji głów ne tendencje nie są charakterystyczne wyłącznie dla B UW, potwierdzają je dyrektorzy bibliotek w dużych ośrodkach akademickich, zwłaszcza tych w nowych lub zmodernizowanych w ostatnim dwudziestoleciu gmachach. Po pierwsze: miejsce - atrakcyjna architektura budynku biblioteki i ciekawie rozwiązane wnętrze oraz, bardziej intuicyjna niż definiowalna, przyjazność przestrzeni bibliotecznej, niesformalizowanej i elastycznej przyciągają czytelników i gości - potencjalnych czytelników. Po drugie: jakość zbiorów oraz organizacja ich udostępniania. Wolny dostęp do zbiorów drukowanych, który l S lat temu w projekcie funkcjo2 Wszystkie dane liczbowe dot. BUW pochodzą ze sprawozd ań rocznych: http://www.buw. uw.edu .pl/index.php?option =com_conte nt&task = blogcate gory&id = 3 3 &Ite mid = 145. O PRZYSZŁOŚCI BIBLIOTEK 535 nalnym BUW wydawał się tak rewolucyjny, w tej chwili jest standardem dla bibliotek akademickich w Polsce i obejmuje zbiory nowsze, najczęś ciej wykorzystywane, w liczbie od kilku do kilkuset tysięcy woluminów. W BUW jest to ok. 0,5 mln wol. Przy czym na zasób ten składa się nie tylko egzemplarz obowiązkowy lekko wzmocniony kupnem krajowym. Kupujemy i dostajemy w drodze wymiany sporo wydawnictw zagranicznych (ok. 3 tys. rocznie), które choć często drogie i zawsze w jednym egzemplarzu, jednak też "idą" do wolnego dostępu, po to właśnie, żeby jak najszybciej zostały zauważone przez czytelnika. Atrakcyjność samodzielnego i swobodnego "buszowania wśród półek" (cytat z wczesnego Henryka Hollendra) nie maleje. W BUW ruch książki w liczącym 458 tys. wal. obszarze wolnego dostępu osiąga poziom 1,25 mln wol. , co oznacza 270% wykorzystania tego zasobu! Po trzecie: jest jednak dodatkowy warunek takiego zainteresowania zbiorami drukowanymi, warunek zawarty w terminie "biblioteka hybrydowa"- równoległy, onsite i online dostęp do e-zasobów różnych rodzajów: licencjonowanych baz danych, czasopism, książek i różnego rodzaju wydawnictw elektronicznych, własnych kolekcji cyfrowych. Po czwarte: otwartość biblioteki rozumiana dość wszechstronnie, jako otwarcie na czytelników spoza uczelni (w BUW to 52% na 150 tys . zarejestrowanych użytkowników), ale też jako dogodne godziny pracy, także w weekendy, także w wakacje, a w sesji egzaminacyjnej często do późna W n9cy. Smiem twierdzić, że dopóki biblioteki publiczne i szkolne - w swojej skali- nie osiągną powyższych standardów jakości zbiorów, obsługi, klimatu, przyjazności miejsca, a niewątpliwie jest to trudne, zwłaszcza tam gdzie pozostawione są sam na sam z samorządem, bez wsparcia ministra kultury i rozmaitych fundacji - tam bardzo szybko zobaczymy obraz naszkicowany piórem szanownych Autorów. Ale przybieranie od razu postawy defensywnej, szukanie winnych i wchodzenie w inne role- czy to coś zmieni? Podobnie jak spychanie biblioteki do kulturowej niszy i zamienianie w muzeum - to rada pojawiająca się dość powszechnie, ale- nie ujmując nic muzeom i skansenom - spróbujmy nie dać się tam zepchnąć. Tekst wplynąl do Redakcji 16 grudnia 2012 r.