Bieganie a latanie. Maraton - STO

Transkrypt

Bieganie a latanie. Maraton - STO
Mistrzostwa Polski Pilotów i Personelu Pokładowego w biegu na 10 km.
Bieganie a latanie. Maraton
Zalety biegania jako najprostszej formy aktywności fizycznej są nie do przecenienia. Zwłaszcza dla ludzi
związanych z lotnictwem komunikacyjnym. Długie godziny w atmosferze niedotlenienia, w pozycji siedzącej lub przy
wykonywaniu powtarzających się czynności, suche powietrze, złe odżywianie itd. To wszystko obciąża organizm na
różne sposoby. Stosowanie treningu aerobowego może stać się antidotum na wiele z tych zagrożeń. I to właśnie
bieganie wydaje się najbardziej odpowiednie. Biegać można praktycznie wszędzie i o każdej porze.
Pojawia się jednak pytanie jak bardzo można obciążać organizm treningiem biegowym, by nie powodowało to
zagrożenia dla wykonywania czynności lotniczych, i na ile nasza praca wpływa na osiągi sportowe. W przepisach
lotniczych są obwarowania i konkretne wytyczne co do głębokiego nurkowania. A co z bieganiem? Kiedy rozpocząć
pracę po maratonie, albo po długim wybieganiu? Jak bardzo dzień z dwoma rejsami pod rząd wpłynie na wynik
„dychy” przebiegniętej nazajutrz. Czy po „interwałach” zrobionych na maksa z samego rana można od razu popędzić
na lotnisko by rozpocząć rejs - dajmy na to – do Chicago?
Na takie pytania próżno szukać odpowiedzi w literaturze fachowej. Wszystkie te dylematy musimy
rozwiązywać sami na bazie własnych doświadczeń. Często są one bolesne, nieprawdaż? Brak czasu na właściwą
regenerację po jakiejś wyrypie. Cudem wyrwany dzień wolny przed maratonem. Robienie jednostek treningowych po
nocy, by jakoś pogodzić plan treningowy z planem pracy. To normalka dla tych, co już się wciągną w rytm regularnych
treningów. Trzeba w tym wszystkim zachować jeszcze zdrowy rozsądek. Znaleźć swoje własne sposoby na utrzymanie
równowagi między pracą, bieganiem, i wypoczynkiem. A może by tak podzielić się swoją wiedzą z innymi? Myślę, że
wielu bolesnych doświadczeń moglibyśmy uniknąć, gdyby bardziej doświadczony kolega, czy koleżanka napisali coś o
swoich doświadczeniach. Ktoś musi być pierwszy. Niech będę to Ja.
Zakończył się niedawno Maraton Warszawski. Impreza odbyła się już po raz trzydziesty ósmy. Brałem w niej
udział. Tak się złożyło, że mym pierwszym maratonem też był Maraton Warszawski, tylko cztery lata wcześniej. Wtedy
pierwszy raz finisz odbywał się na Stadionie Narodowym. Jakaż to była euforia gdy wbiegałem na płytę stadionu.
Kibice na trybunach, muzyka, doping. Słowem - biegowa nirwana. Meta, potem medal, folia na grzbiet, zupka do ręki.
Wszystko jak trzeba. Ale co to? Co się dzieje? Nogi, które jeszcze chwilę wcześniej niosły mnie żwawo do mety, teraz
stopniowo zmieniają się w trzeszczące przy każdym ruchu słupy. Ruch sprawia coraz większy ból. Jeszcze gorzej, gdy
próbuję wspiąć się na koronę stadionu. Jedna wielka Golgota. Jakimś pocieszeniem jest to, że nie tylko ja wspinam się
jak paralityk, podciągając się rękami na barierce. Wokół mnie sporo takich samych paralityków. Męka trwa długo. Na
koronę, potem w dół do mojej grupy wsparcia, potem znów na górę i w dół. I jeszcze te schody na peron przystanku
Warszawa – Stadion. To już zakrawa na celowe znęcanie się nad dzielnymi biegaczami. Z daleka widać kto właśnie
zaliczył 42 kilometry z haczykiem. "Bohaterowie Narodowego", teraz sycząc po cichu z bólu, wspinali się powoli po
schodach w nadziei, że pociąg będzie miał podłogę na tym samym poziomie, co peron. Bolesne to było doświadczenie.
Zwłaszcza, że nikt mnie nie ostrzegł. W żadnej książce o bieganiu nie było o tym, że będzie bolało. Bardzo bolało.
Dopiero piwko na małej imprezce pobiegowej nieco złagodziło cierpienie. Na schody patrzyłem jednak wilkiem jeszcze
przez dwa dni.
Cztery lata później stanąłem na starcie Maratonu Warszawskiego bogatszy o spory bagaż doświadczeń. A
przede wszystkim o lekturę książki J. Galloway’a „Maraton. Trening metodą Gallowaya”. Po pierwszym przeczytaniu
potraktowałem ją jako ciekawostkę. Ot zachwalanie marszobiegu. Niegodne to prawdziwego biegacza. Trzeba mi było
jednak sięgnąć dna, by wrócić do lektury tej książki. Kiedy na jednym z maratonów zaliczyłem ścianę już chwilę po
połówce i przekonałem się jak długie potrafią być kilometry. Kiedy ze wstydem patrzyłem jak mijają mnie baloniki z
napisem 5.00. Kiedy dotarłem do mety zgnębiony i rozbity z bolącym ciałem, i zdruzgotaną duszą, wiedziałem jedno.
Nigdy więcej. Nigdy więcej maratonu w takim stylu. Poza wyeliminowaniem ewidentnych błędów w przygotowaniu,
zacząłem też szukać innych sposobów na poprawę. Wtedy pomogły mi doświadczenia z biegów górskich. Tam
pomimo dłuższych dystansów w trudnym terenie, nigdy na mecie nie miałem uczucia takiego wyczerpania. Zacząłem
analizować dlaczego. I tu przypomniałem sobie słowa z dawno przeczytanej książki. Zróżnicowane obciążenie ciała,
bodźce psychiczne, stawianie małych zadań, by osiągnąć wielki cel. To wszystko zaczynało składać się w całość.
1
Mistrzostwa Polski Pilotów i Personelu Pokładowego w biegu na 10 km.
Zacząłem eksperymentować w czasie treningów. Potem przyszedł czas na maraton. I wiecie co? Sprawdziło się. Był
ból ostatnich kilometrów. Była walka do końca. Nie było jednak rozpadu za linią mety. Nie musiałem po powrocie do
domu wyciągać nóg z samochodu. A schody? Co tam schody. Były, są, i będą.
Tak więc na starcie tegorocznego Maratonu Warszawskiego stanąłem w miarę przygotowany, z planem na cały
bieg. Plan zasadniczo wykonałem. Biegłem, szedłem, biegłem, szedłem, znów biegłem. W czasie marszu starałem się
podziwiać naszą stolicę. A przyznacie, że jest na co popatrzeć. I tak aż do mety, a szczególnie do ostatniej prostej,
która ciągnęła się niemiłosiernie. Spotkanie ze znajomymi wieczorem było bardzo przyjemne. Wznieśliśmy toast za
ich życiówki i moją koronę maratonów. Gdy wbiegałem po schodach, by przynieść coś z góry, wszyscy jednogłośnie
stwierdzili, że strasznie musiałem się obijać na tym maratonie, bo tak skaczę jak kozica. Nie wspomniałem im o
Galloway’u. I tak by nie uwierzyli. Była jeszcze jedna rzecz, która odróżniała mnie od nich. Oni wzięli sobie wolne na
następny dzień, a ja musiałem po południu zameldować się na lotnisku. Wyspałem się więc. Rano zafundowałem
sobie długie leżenie w ciepłej kąpieli. Po południu idąc do samolotu prawie zapomniałem, że dzień wcześniej
zaliczyłem maraton w tempie tylko pięć minut gorszym od życiówki.
Jeśli znów kiedyś stanę na starcie maratonu, na pewno mój bieg przeplatał będę przerwami na marsz.
Spróbujcie i Wy. Może to jest sposób na zdrowe bieganie. Szczególnie gdy PESEL zacznie szczerzyć swoje wstrętne kły.
Powodzenia.
Jerry49
2

Podobne dokumenty