Dziewczyny przy mnie nie mdleją

Transkrypt

Dziewczyny przy mnie nie mdleją
Dziewczyny przy mnie nie mdleją Nie znosi telewizji, kocha wycieczki i twierdzi, że talent ma od Pana Boga DZIENNIK ZACHODNI: Dużo pan koncertuje. Nie męczy to pana? JANUSZ RADEK: Jakoś nie. W zespole jesteśmy przyjaciółmi, lubimy się i mimo że często oglądamy swoje twarze, nie męczymy się ze sobą. DZ: Nie wolałby pan pójść do kina, pooglądać telewizję niż grać w kolejnym małym mieście? JR: Może i tak, ale co nasze kina proponują?! A telewizora nie posiadam od 10 lat. Nie jest mi potrzebny do szczęścia. Tylko pożera czas. Można żyć bez telewizji. Jest masa różnych rzeczy, które można robić zamiast ślęczeć przed ekranem. DZ: To co pan robi w wolnym czasie? JR: Dużo pracuję. A jak nie, to staram się spędzać czas z żoną i córką. Chętnie wyjeżdżamy, jesteśmy piechurami. Najchętniej odpoczywamy na Suwalszczyźnie. Ostatnio odkryliśmy Roztocze. DZ: Spotyka pan na szlakach swoich fanów? JR: Oczywiście. DZ: Fanki rzucają się panu na szyję? JR: Niektórzy artyści, głównie piosenkarze i aktorzy serialowi, mają ambicje grania Hamleta, a grają pana Józka w tasiemcu i potem mają problemy z publicznością. Pojawia się pani Krysia z Białegostoku i mówi: "Panie Józku, jak pan przykręcał tę rurę, to aż mi się serce krajało". On chce być popularny i rozpoznawalny przy kupowaniu kiełbasy, a z drugiej strony pragnie grać Hamleta. I ma problem, bo nie przepada za swoją publicznością, która nie zna go z wielkich dokonań. Moi fani to ten sam przedział intelektualny, wiele nas łączy. Mam szczęście, że dostałem dar od Pana Boga, więc staram się, żeby to, co robię, było wartościowe. DZ: Czyli popularność pana nie męczy? JR: To nie jest popularność czerwonowłosego idola, ale przeciętnego artysty, który ma swoją publiczność. To co robię to nie jest rock and roll. Dziewczyny nie mdleją i nie rozrywają na sobie sukienek podczas moich koncertów. DZ: Ale fanki listy piszą? JR: Oj, tak. Przekrój wiekowy jest od 15 do 75 lat. DZ: Słucha pan polskiej muzyki? JR: Siebie nie słucham, ale niektórych polskich wykonawców tak. Lubię mojego kolegę Maćka Balcara, zawsze lubiłem Stanisława Soykę, stare SBB czy Józefa Skrzeka. Ostatnio kupiłem płytę zespołu Goya. Bardzo inteligentnie bawi się dźwiękami. Z zagranicznych muzyków cenię sobie Prince'a. Nie oglądam takich programów jak Idol, choć pewnie niektóre z występujących tam osób mają szansę na sukces. Tego typu program jest interesujący, bo pokazuje, że gdzieś tam w Pcimiu Dolnym jest masa bardzo zdolnych młodych ludzi. DZ: Jest pan macho w życiu, czy tylko na scenie? JR: To raczej poza sceniczna. DZ: Zna pan smak porażki? JR: Mijają dopiero cztery lata od momentu, gdy się wybiłem. Wcześniej, przez dziesięć lat, non stop odnosiłem porażki. Byłem artystą przymierającym głodem. To było życie bardzo urozmaicone, ale trudne. Startowałem w czasach, kiedy nie było łatwo. Ale to dobrze, bo wymagało to ode mnie dużo wysiłku i pracy. Wypłynięcie w takim czasie pokazało, że robi się coś naprawdę wartościowego. Może byłem za trudny na czasy, gdy wszyscy mieli kapele i sprzedawali po 40 tysięcy płyt. DZ: Już pan nie przymiera głodem, mam nadzieję... JR: Całe szczęście, nie. Jest świetnie. W ubiegłym roku zagrałem około 100 koncertów. DZ: Mówi się, że potrafi pan zaśpiewać wszystko, ale czy już pan odnalazł swój styl? JR: Tak, za dwadzieścia lat chciałbym śpiewać to samo, co obecnie. Teraz mam pomysł, żeby zrobić spektakl w formule NRD‐owskiego heavy metalu. DZ: Czyta pan o sobie w gazetach? JR: Bywa. Nie zawsze prawdę. Raz przeczytałem, że śpiewałem ze Stanisławem Soyką. To nieprawda, ale bardzo bym chciał. Staram się jednak unikać kolorowych gazet. Zresztą nie jestem aż tak interesujący dla mediów. DZ: Jak pan spędzi wakacje? JR: Pracowicie, bo przygotowuję nowy materiał. Rozmawiał: Wojciech Trzcionka 

Podobne dokumenty