Ivan Potić Dzień jak co dzień Telefon zadzwonił tylko raz
Transkrypt
Ivan Potić Dzień jak co dzień Telefon zadzwonił tylko raz
Ivan Potić Dzień jak co dzień Telefon zadzwonił tylko raz. Podniosłem słuchawkę, ale nic nie było słychać. „Pewnie mnie sprawdzają” pomyślałem, ale byłem już wytrenowany, więc do niczego nie mogli się przyczepić. Siedziałem w swojej kancelarii już od dwóch minut, była 8:02. W porannych gazetach roiło się od odrażających wiadomości, postaci i artykułów. We wszystkich dominował patriotyzm, rusofilizm i polityczno - estradowa pornografia, nie licząc jednego czasopisma o wysokiej modzie. Tam z kolei homoseksualne lobby na głowy anorektycznych modelek powsadzało pluszowe kury, zgodnie z genialnym zamysłem perwersyjnych kreatorów. Przyszedł kolega, zbity z tropu. Przegryzł kabel telefoniczny, bo nie mógł dłużej znieść dzwonienia telefonu. Ktoś ciężko dyszy po drugiej stronie - powiedział nerwowo. - Nie ty przypadkiem? Ja nie robię takich kawałów już od kilku miesięcy, od kiedy dodali mi kwasu do kawy i posypali pączka trutką na szczury. Nie wiem kto to mógłby być. Sądząc po chropowatym głosie powiedziałbym, że jakiś palacz. W naszej firmie palą prawie wszyscy, oprócz mnie, Rinfuza i tej nowej z rachunkowości, Mediny Anbele Garigez, czy jak jej tam... Może to ktoś spoza firmy. Może to klient albo daleki krewny z Norcheping albo duch zmarłego ojca Hamleta, który przepermutował numer telefonu... Może żona do ciebie dzwoni. Po co miałaby dzwonić. Mając pod ręką tylu mleczarzy i ogrodników, trenerów fitness i budowniczych, akurat będzie sobie zawracać głowę dzwonieniem do męża w czasie pracy. Masz rację. A poza tym ona ma piskliwy i skrzeczący głos. Jak wrona – dodał kolega i zaczął grać w gumę, czy raczej kabel. Wtedy znowu zadzwonił telefon. Spojrzeliśmy na siebie jak w jakiejś kiepskiej komedii klasy B. Ma pan połączenie – oznajmiła sekretarka głosem pełnym knajpianego dymu. „Trochę wprawy i mogłaby pracować w seks telefonie” pomyślałem, kiedy po drugiej stronie kabla usłyszałem głuche dudnienie. Kiedy hałas się skończył, odezwał się jakiś człowiek: Pociąg osobowy do Lajkowacu stoi na torze pierwszym. Aha, żebym nie zapomniał, w pudle przed drzwiami znajdziecie karteczkę. Dobrze by było jakbyście ją przeczytali, a potem połknęli. Właściwie, nie musicie połykać, możecie ją spalić. Albo jeszcze lepiej – pociąć na małe kawałeczki. Powiedziałem koledze, że tym razem dyrektor przebrał miarkę. Nie wystarczało mu, że już kilka razy podrzucał nam kokainę do kurtek i wzywał policję; że zarządził biczowanie zamiast obiadu, i że zakazał oddychania nosem, teraz jeszcze próbował pozbawić nas rozumu. W moim przypadku było to niemożliwe, rozum straciłem już w wieku dziewiętnastu lat. Ale było mi żal kolegi. Był dobrym człowiekiem, którego wszyscy opuścili. Jego żona puszczała się z dżudokami, od dzieci dostawał tylko prztyczki w nos i uszy, a rodzicie zabierali mu pieniądze i chowali w kredensie. Mieliśmy dosyć tyranii, zwłaszcza, że nasz dyrektor psychopata był głównym alfonsem w mieście, pedofilem i wyznawcą kultu szatana. To mu jednak wcale nie przeszkadzało od ośmiu lat wylegiwać się w swoim gabinecie i maltretować pracowników. Myślisz, że to on? - zapytał kolega. – Przecież po ostatnim incydencie z żyletkami obiecał mojej mamie, że już więcej nie będzie mnie maltretował. Mamie się nie spodobało, że zakrwawiłem kafelki. A kto inny umieściłby naszą wypłatę w pudle z grzechotnikami? Słyszę jak syczą pod drzwiami. Może to nie są prawdziwe grzechotniki. Może są zabawkowe, żeby nas trochę nastraszyć. A co, rzucili wypłatę? Dziś jest trzydziesty - powiedziałem. - Co innego mogłoby to być? Wszystko: wezwanie do sądu, ostrzeżenie o zwolnieniu za pracy, nieskończony rękopis Fraza Kafki, ponowne wezwanie do wojska, list redaktora dziennika "Nowoczesna despocja"... Gwarantuję ci, że to wypłata. Weź rękawice robocze i sprawdź. Kolega zaczął powoli otwierać drzwi, zawiasy skrzypiały i napinały się coraz bardziej. Dodatkowo miałem zapchane zatoki, więc napięcie sięgnęło zenitu. Przed drzwiami znajdowało się kartonowe pudło, a w nim głowa jakiegoś anonimowego stażysty. Głowa! - zawołał kolega z ulgą, a jego wykrzywiona w grymasie twarz zaczęła wracać do normy - Jest dobrze. A wypłaty nie ma. - odrzekłem. Nie ma - odpowiedział kolega - ale to nieważne! Opuścił kancelarię i poszedł na druga stronę korytarza. Współczułem mu, ale był żywy, a to, koniec końców, w tym kraju był jakiś sukces. Włączyłem komputer i wgapiłem się w monitor. Wiedziałem, że wytrzymanie do końca godzin pracy było właściwie niemożliwie. Potem zadzwonił telefon. Ostrożnie podniosłem słuchawkę i usłyszałem dyrektora, jak śpiewa "Stairway to Heaven". Potem dało się słyszeć coś jakby chlupanie, później jakiś łomot, a po nim trzask. Następnie usłyszałem jak pracownica z rachunkowości jednocześnie charczy, bulgocze i piszczy, co było dobrym znakiem. „Super” pomyślałem. „Będzie wypłata”. Nikt nie musi mnie kochać Kelner o imieniu Rista przynosi dwie rakije i znika. Przez chwilę patrzymy na siebie, jak małpy w kapsule czasu. Metaforycznie rzecz biorąc, dałbym ci teraz banana, ale boję się, że zejdziesz na temat freudowskich skojarzeń i dostanę z plaskacza. *** Ostatnio jest bardzo zimno; tak zimno, że zamarzło mi libido. Już nie próbuję cię zaskoczyć, gdy siekasz szczypiorek. Nie. Przynoszę miskę do mycia, dorzucam soli do gorącej wody i pozwalam napięciu zniknąć. Nie chcę, żeby głosy taksówkarzy z ulicy były moją intymnością, chcę, żebyś ty nią była. Ale ty mechanicznie siekasz szczypiorek, jak robot. *** Moi uczniowie to prawdziwe małe dziwolągi. Kiedyś ulepili bałwana na środku klasy. Mogłem się wkurzyć, mogłem dochodzić sprawców albo wyjść z klasy, ale nie, ja tylko usiadłem koło bałwana i patrzyłem jak się roztapia. Ignorowałem głosy uczniów i drwiące spojrzenia ich małych oczu. Po 15 minutach bałwanowi odpadła głowa. Uczniowie się śmiali. Ja nie. *** Próbowałem się odprężyć. Zaproponowałem Sarze, żebyśmy wyjechali do uzdrowiska. Gorące źródła, masaże, spokój... Sara stwierdziła, że uzdrowiska są dla babć, i że wolałaby Kopaonik. Odpowiedziałem jej, że Kopaonik jest dla biznesmenów, nowej elity, japiszońskiego potomstwa komunistycznych aparatczyków, dyrektorów i hardcore’owych sekretarek; nie dla nas: nauczyciela plastyki i nauczycielki geografii. Potem analizowaliśmy ceny oraz możliwości zakwaterowania; wszystko, co dało się wyłuskać z Internetu. W końcu doszliśmy do wniosku, że relaks i spokój drogo kosztują. *** Po spotkaniu Grupy Wsparcia dla Uzależnionych od Duchampa, w kilka osób udaliśmy się do klubu. Wszyscy wyglądaliśmy żałośnie, przede wszystkim fizycznie, ale nasza psychiczna niestabilność uwidoczniła się również, podczas zamawiana piwa. Braca zamówił semtex, a Robert lewy cycek matki. *** Kilka dni temu zaskoczyłem szkolną pedagog. Zupełnie osłupiała, gdy przyparłem ją do ściany i przycisnąłem tak, żeby wyczuła nabrzmiałość w moich spodniach. Nie planowałem tej akcji wcześniej, był to spontaniczny czyn człowieka, któremu coś takiego się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Właściwie to wcale nie chodziło o szkolną pedagog, akurat mogła tędy przechodzić byle która kobieta z kolektywu, a spotkałoby ją to samo. Spojrzała na mnie zmieszana i odłożyła kubek na stół. Kiedy spuściłem wzrok i przeprosiłem, przeczesała ręką włosy. Od tej chwili wiedziałem, że jeżeli na mnie nie doniesie, zostaniemy dobrymi przyjaciółmi. *** Już nie raz rozmawiałem z Sarą o tym, że powinniśmy zostać rodzicami, nadać naszemu życiu jakiś konkretny wymiar, jakiś sens. Mówiła, że nie ma czasu na dzieci, że jeszcze nie zużyliśmy naszych ideałów z młodości, że dzieci to zbyt wielki obowiązek w tak pojebanym społeczeństwie. Mieliśmy po 35 lat, a w środku byliśmy jeszcze o 10 lat starsi. Czułem, że staję się coraz bardziej oziębły, wobec pracy, wobec świata, wobec Sary. *** - Co świętujemy? – pytam. Sara patrzy na mnie i podnosi kieliszek nalewki gruszkowej. - No, na przykład to, że znieśli nam wizy. - Super. W końcu zaczniemy się rozwijać. - No dobra, to teraz ty podaj jakąś okazję. - Możemy świętować to, że mamy siebie nawzajem, że jesteśmy normalni, podczas gdy wszystkim odbiło... Możemy świętować to, że dziś wieczorem cię spiję i będziemy się pieprzyć, po czym urodzisz mi syna, czyli innymi słowy – możemy świętować powstanie nowego życia. - Ej, powoli – odpowiada Sara śmiejąc się – Jeszcze nie oszalałam na tyle, żeby dać się zaprzęgnąć do kuchenki gazowej, butelek i zasranych pieluch. - A mi się ten obrazek wydawał taki piękny – mówię ja. *** Oglądam rysunki dzieci w szkole. Kształty, kolory; małe, pokraczne ludziki z przerośniętymi nogami i rękami. Biorę jedną z prac, na której małe dziecko trzyma ogromny kwiat przed czymś, co wygląda jak budynek. Długo i bez wyrazu gapię się w kartkę. W końcu zabieram pracę i zanoszę ją do szkolnej pedagog. tłumaczenie: Kiełbie-we-łbie