Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Transkrypt
Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Przyjęcie w przedszkolu Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl Autor: mantis Mój synek miał wówczas 5 lat. Była zima i w przedszkolu miało odbyć się coroczne przedstawienie z okazji nadchodzących świąt. Mój synuś grał w owym przedstawieniu rolę renifera (grunt, że nie choinkę...), natomiast przedszkolanka rodzicom nakazała przynieść jakiś drobny poczęstunek. Wymyśliłam przebiegle, że w tym roku będę oryginalna i upiekę ciasto czekoladowe z polewą, dla słodkich naszych dzieciaczków... Włączyłam sobie świąteczne przyśpiewki, zapaliłam w kuchni kolorowe lampki i się zaczęło... Na co dzień nie piekę, więc ciasto było z proszku a błędnie założyłam (oh jakże błędnie!), że nie ma nic prostszego (czyt. miało być szybko, sprawnie, bez bólu i niespodzianek). Okazało się inaczej.... oj całkiem inaczej... Byłam początkującą gospodynią. W kuchni stawiałam pierwsze kroki a w kwestii wypieków z trudem raczkowałam, za to ambicje miałam zdecydowanie przerośniętą. Najpierw spędziłam ranek u sąsiadów w poszukiwaniu właściwej foremki do pieczenia. Znalazłam dopiero u sąsiadów mojej babci, ale to zaledwie ulicę dalej więc nie ma powodów do histerii. Następnie zawiódł mąż, kupując zamiast kolorowej posypki którą dzieciaki uwielbiają - polewę czekoladową błyskawiczną (bo skąd biedaczek miał wiedzieć, że paczka ciasta czekoladowego standardowo ma już na wyposażeniu polewę). Polewy były dwie a posypki żadnej. Więc wystąpił problem nr 1 - udekorowanie ciasta. Problem nr 2 urósł w piekarniku, a w zasadzie to wręcz przeciwnie, bo dramatycznie oklapnął. Więc koncepcja musiała ulec zmianie gdyż mój wypiek nie był godzin zwać się dumnie ciastem i od teraz była to akcja pod kryptonimem „ciasteczka czekoladowe dla dzieci w podwójnej polewie czekoladowej”. Gryzło się to z moim pierwotnym założeniem, zasępiłam się więc okrutnie lecz po chwili postanowiłam nie zrażać się. Miałam przecież dodatkową polewę... Przekroiłam mój lichy placek czekoladowej hańby od Delekty w poprzek, przełożyłam polewą standardowo dodawaną do paczki z ciastem czekoladowym a wierzch postanowiłam oblać polewą dodatkową zakupioną w dobrej wierze przez męża. Ale co z udekorowaniem? Pognałam szpagatami (w szlafroku) z nadzieją do sklepiku za rogiem, w poszukiwaniu inspiracji... I zakupiłam co następuje: tubkę mleczka słodkiego (z dzieciństwa pamiętam, że było słodkie i bardzo gęste i już w duszy widziałam jak finezyjnie ratuję mój placek, dekorując pokrojone w romby kawałeczki, malując im gwiazdki białym gęstym mleczkiem...), białą czekoladę (miałam zrobić z nią to samo co z mleczkiem, ale gdyby mleczko od czasów mojej młodości zeszło na psy i nie dało się nim namalować gwiazdek...zawsze lepiej mieć na wszelki wypadek w zanadrzu białą czekoladę. Jak nie będzie potrzebna to w ostateczności poświęcę się i ją zjem...), Strona: 1/3 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl ponadto jogurt z czekoladową posypką (ze względu na cholerną posypkę, bo innej nie było) i draże w kolorowych skorupkach (tak na wszelki wypadek, jak zawiedzie wszystko inne. I żeby dwa razy nie latać. Najwyżej je zjem). Wróciłam napełniona nową twórczą siłą i z artystycznym niemal rozmachem polałam wierzch placusia polewą czekoladową dodatkowo dodaną w sklepie do mojego męża, no i odpaliłam mleczko... no niestety, po kilku łykach wyssanych prosto z tubki (jak za starych szczenięcych czasów) okazało się, że niestety zostało pół tubki a taka ilość do niczego mi już nie wystarczy... i uśmiechając się do siebie w duchu że smak mleczka pozostał od lat nie zmieniony dojadłam tubkę i jęłam rozpuszczać w garnuszku białą czekoladę (jasne jest chyba i nie muszę o oczywistych kwestiach pisać, że na tym etapie kuchnia nadawała się już tylko do remontu. Bo przecież rozrobiłam dwie polewy ekspresowe no i nasmarowałam masłem foremkę... zmiksowałam ciasto w proszku a każdy głupi wie, co się stanie jak się włoży łopatki miksera do ciasta w proszku i się go włączy...a jak jeszcze nie daj Bóg na dnie miski jest roztopione masło i jajka...) Mąż chciał być fajny i powiedział, żebym dała spokój, kupimy coś gotowego po drodze... i jak to ujął tuż przed nagłą śmiercią "niech moja duma pozwoli dzieciom zjeść coś normalnego"... Zatem roztopioną białą czekoladę zaczęłam umieszczać na nie zastygniętej polewie czekoladowej dodatkowej (tej od męża), używając do tego wszystkich łyżek, łyżeczek, paru noży i patyczków do chińszczyzny jakie miałam w zasięgu, aby moje wzorki były ślicznie i oddawały świątecznego ducha. Gdy wszystko ucichło i opadł pył a ciasto zastygło, okazało się że całkiem genialnie wygląda, sam dr Oetcer by się nie powstydził, pokroiłam zatem w romby i wypindrzeni w podskokach polecieliśmy z mężem do przedszkola.. Przedstawienie było boskie, zwłaszcza malutkie reniferki. Od niechcenia omiotłam wzrokiem zastawione stoły i z dumą oraz triumfalnie chytrym uśmieszkiem zacierając rączki uznałam, że tylko ja jedna jedyna z ze wszystkich mamuś mam wypieki !! No bo upiekłam ciasto.... (no może raczej ciasteczka... ale sama i jedynie w pół dnia a to zasługuje na najwyższe uznanie. To ja powinnam dostać brawa a nie jakieś bachory za głupie wierszyki, w dodatku pani musiał im na każdym kroku podpowiadać...). Pełno było tam różnych ciasteczek (kupnych !!), cukierków i innych słodkich bzdetów, mąż (to ten koleś od dodatkowej polewy) za karę musiał jeść tylko moje ciasteczka i zachwalać je najgłośniej jak umiał. Małemu nawet smakowały, ale gdy chciał sięgnąć po inne dostępne przysmaki widział moje mordercze spojrzenie, z cichym warczeniem i drgającą lekko górną wargą wolał nie ryzykować... natychmiast pytał, czy są jeszcze te moje pyszne ciasteczka... Na koniec przyjęcia pozbierałam cudowne resztki, tyle się w końcu napiekłam że nie zostawię ich tam, nigdy w życiu! Pozawijałam pieczołowicie w serwetki, zamaszyście zawinęłam kitę i z nosem na kwintę wróciliśmy do domu. Przeszło mi przez myśl, żeby na kolację zrobić pizze, ciasto mam przecież w proszku...wystarczy zmiksować.... Zjedliśmy parówki. Martwi mnie tylko że w tym roku zaplanowałam że samodzielnie przygotuję święta, i to nie z barszczem z torebki, ale takim prawdziwym, z uszkami, rybką po grecku, pasztetem z siedmiu mięs...ehhh, nie wiem czy zdążę do świąt wyremontować kuchnię. A teraz refleksja... Strona: 2/3 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Może lepiej byłoby dla wszystkich jakbym na to przyjęcie zaniosła dwie paczki delicji i żelki? Cały dzień miałam stresu, mąż i dzieciak jak w wojsku bo mamusia raz w życiu ciasteczka upiekła. W domu padłam i zdrzemnęłam się, a w między czasie odwiedziła nas teściowa...i zżarła moje ciasteczka. Jak wstałam to żałowałam, że nie wywaliłam ich do śmieci albo nie zostawiłam ich w przedszkolu...może ktoś rano zjadł by sobie do kawki i stwierdził, że smacznie ktoś upiekł, a "to coś zwane matką mojego męża" pochłonęło je naraz, pewnie razem z tacką, pewnie nawet smaku nie zdążyło poczuć.... A na święta możemy przecież zjeść mrożonki, barszcz z torebki, za to posiedzimy razem pod choinką i pooglądamy razem kino familijne...może jakaś pizzeria będzie otwarta w święta...? Nigdy w życiu! Zrobiłam już zakupy, nie może się przecież nic zmarnować!! Buziaczki:) Strona: 3/3 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl