„Nazywam się Karski
Transkrypt
„Nazywam się Karski
Na marginesie Bonda „Nazywam się Karski. Jan Karski” – takiej sceny brakuje mi w polskim filmie. Pomyślałem sobie o tym, wychodząc z kina po obejrzeniu najnowszej produkcji o Jamesie Bondzie. Sala była wypełniona po brzegi. Wszyscy z zapartym tchem oglądali kolejne wyczyny agenta wywiadu brytyjskiego, który jak zwykle po ukatrupieniu mnóstwa wrednych typów i zdemolowaniu kilkunastu wnętrz doprowadził świat do porządku. Ogląda się to z przyjemnością, bo i akcja wartka, i plenery ładne. A że bujda na resorach? Nieważne. Jan Karski przypomniał mi się nieprzypadkowo. Już zadałem sobie pytanie, dlaczego w Polsce nie kręci się filmów o ludziach, którzy naprawdę zrobili coś dla świata i którymi możemy przed tym światem pochwalić się jak najbardziej? Powstało kiedyś dzieło pt. „Agent nr 1” z Karolem Strasburgerem w roli głównej, ale bohater skończył tragicznie – po rozstrzelaniu przez hitlerowców ostatkiem sił rzucił się w fale morskie (swoistym happy endem jest to, że wynurzył się po pewnym czasie w „Familiadzie”, ale to happy end co najmniej kontrowersyjny). Jeżeli bohater nie kończy tragicznie – nie ma dla niego miejsca w rodzimej produkcji filmowej. Jak nie morze, to zgon na śmietniku („Popiół i diament”) lub wysadzenie się w powietrze z zabytkiem („Lalka”, „Pan Wołodyjowski”). Życiorys Jana Karskiego – naprawdę nazywał się Jan Kozielewski – to gotowy materiał na film sensacyjny, który spokojnie mógłby zakasować Bonda. Łodzianin. Absolwent prawa i dyplomacji. W 1939 r. dzięki fortelowi wymknął się z niewoli sowieckiej, a potem uciekł z niemieckiego transportu. Kurier, łącznik z rządem polskim we Francji. Zbierał materiały o Holocauście. Przenikał na teren getta, w przebraniu odwiedził obóz przejściowy dla Żydów w Izbicy. Dzięki jego misjom minister spraw zagranicznych rządu RP w Londynie przedstawił aliantom raport o zagładzie Żydów. Sam Karski starał się przedstawić swoje relacje gdzie się tylko dało – politykom, duchownym, artystom, dziennikarzom. Próbował powstrzymać Holocaust. Nikt nie chciał go słuchać. Jeden człowiek starał się odmienić historię. Mogło tak być, gdyby alianci posłuchali jego rady – proponował wysłać do Hitlera ultimatum, że jeśli nie zaprzestanie mordować Żydów, lotnictwo w odwecie zbombarduje niemieckie miasta. Piękna, szlachetna postać. Ile trzeba mieć odwagi, hartu ducha, refleksu i siły woli, żeby dokonywać takich czynów? Po wojnie Karski osiadł w USA i przez 40 lat wykładał na uniwersytecie w Waszyngtonie. Dopiero po latach świat docenił zasługi Polaka. „Newsweek” uznał go za jedną z najwybitniejszych postaci XX wieku, a wojenną misję za moralny kamień milowy minionego stulecia. W 1998 r. Karski został nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Zmarł w 2000 r. W kwietniu 2012 r. prezydent Obama odznaczył go pośmiertnie Medalem Wolności. Muzeum Miasta Łodzi zabiega, by medal trafił do jego zbiorów. A jednak... Spytałem kilka młodych osób, kim był Karski. Najczęstsza odpowiedź brzmiała: „Jakiś partyzant”. Gdzie w Łodzi znajduje się ulica Karskiego, też nie wszyscy wiedzieli, bo nie każdy zapuszcza się za Manufakturę. Kuriera znaliby wszyscy, gdyby powstał o nim film. Ale bez wiecznego martyrologicznego sosu-patosu. Po prostu film o człowieku skutecznym w działaniu, rzutkim, umiejącym podejmować błyskawiczne decyzje – takim jak Bond. W przeciwieństwie do Bonda Karski był prawdziwy, jego misje rzeczywiste, ryzyko realne, a cel ważniejszy niż wydumane ratowanie świata przed superlaserem z kosmosu czy jełopem, który chce zagarnąć całą wodę na planecie. Akurat postać znakomitego łodzianina mogłaby stać się symbolem skutecznych polskich działań podczas okupacji. Symbolem krzepiącym. Bez tradycyjnych w naszej kinematografii rozterek, wahań, tragicznych śmierci głównych bohaterów itd. Nieprawda, że prawdziwy bohater to martwy bohater. Ważniejsze jest działanie niż opłakiwanie. A jeśli nakręcić film pełen napięcia, nagłych zwrotów akcji, dopięty scenariuszowo – byłby to nie tylko hołd pamięci Karskiego, ale coś, co sprostałoby światowej konkurencji. I stałoby się hitem Roku Karskiego, który będziemy obchodzić za dwa lata. Zasłużył sobie na taki film jak nikt inny. Michał B. Jagiełło